Archiwum FiF
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
publicystyka

<|<strona 37>|>

O, zwierzątka dwa jak tak...

 

 

Właściwie nie miałam zamiaru pisać. Zwłaszcza, że jest po dziesiątej, a zwłaszcze muszą wstawać dosyć wcześnie, więc zabieranie się do dwugodzinnej roboty nie jest wskazane. Ale tracę tylko czas na jakieś głupoty, podczas, gdy tu się nam cywilizacja wali w gruzy (ach! Jak ja lubię dramatyzować!)! Już zapomniałam, co mnie skłoniło, by w końcu usiąść do tego paskudztwa (o mojej "miłości" do komputerów kiedy indziej)...

Ach! Już wiem! Widziałam pewną scenkę na ulicy, która baaardzo mnie zastanowiła. Po raz wtóry zwyzywałam się od prymitywnych romantyczek – moja droga – powiedziałam sobie wycinając większość przekleństw w razie, gdyby to przypadkiem miało iść do druku – to tylko tobie się zdaje, że znajdziesz coś takiego jak drugą osobę naprawdę tobą zainteresowaną i że świat dla was przestanie istnieć, albo spadnie na drugi plan, że tzw. cywilizacja nie zasłoni wam ptaszków, kwiatków, motylków i wszystkich tych uroczych rzeczy, które z niewyjaśnionych przyczyn widzą zakochani (ojej! Właśnie spojrzałam w lustro – ciekawe kto je postawił w tak bezsensownym miejscu – czyżby ja? i stwierdziłam, że w powyciąganej koszuli w kratę i za dużych portkach jestem co najmniej tak pociągająca, jak alergik na wiosnę!).

Ale do rzeczy: otóż kiedyś zakochani pisywali do siebie koszmarne grafomańskie wiersze miłosne, patrzyli sobie w patrzałki, chodzili do kina bynajmniej nie po to, by obejrzeć film i byli słodcy aż do wyrzygania. I to było cudowne. Bo cóż jest dziś? Otóż dziś – uważajcie – XX wieczny rycerz demonstruje wybrance swego serca ile i jakie melodyjki wygrywa jego komórka! No jak to zobaczyłam... To dobrze nie miałam paska przy płaszczu, bo bym się normalnie wzięła i powiesiła na środku ulicy. A gdzie romantyzm, do ciężkiej Anielki?!! Ja dziękuję bardzo, ale wolę dostać podduszonego przez jazdę zatłoczonym autobusem kwiatka, niż SMS-a z kiczowatym serduszkiem (tak na marginesie, to w ogóle szansa na dostania kwiatka bez szczególnej przyczyny jest znikoma – panowie często się bronią stwierdzeniem, że nie są romantyczni, a ja nadal nie rozumiem, co ma romantyczność do uszczęśliwiania kobiety, zwłaszcza jeśli można ja uszczęśliwić za 2,50 zł. Tu mały patent dla pań, zasłyszany wczoraj w telewizorni, ale raczej dla mężatek – "Właściwie to dobrze, że nie przynosisz mi kwiatów, kochanie – moja mamusia jest na nie straszliwie uczulona. Po prostu dusi się w obecności kwiatów!" )

Jeden z kolegów opowiadał, że pewnego pięknego dnia znalazł na pejdżerze (<~ premedytacja!) wiadomość: "Zrywam z tobą". No czyż to nie urocze? Szkoda jeszcze, że nie było błędów ortograficznych.

W dzisiejszych czasach związki zamieniły się w jakąś farsę (a raczej tragi – farsę). Mąż wysyła żonie maila, że spóźni się na obiad. Ona musi się wyżyć na komputerze w zastępstwie małżonka, ale za to ma pewność, że nie zdradza jej z sekretarką, bo niedługo nawet sprzątać będą roboty. No chyba że ma przelotny romans z odkurzaczem, albo z sekretarką automatyczną, która – jak to stwierdził niejaki T. Beksiński "robi wszystko z wyjątkiem rejestrowania rozmów (...). Tylko laski (jeszcze) nie robi. Ale wiele przed nami."

Taaa.

Rozmarzyłam się, wiecie? Fajny ten świat. Telewizję sobie można pooglądać. I posłuchać muzyki z lat sześćdziesiątych z tak zwaną obróbką techniczną (poprawione jakościowo!). Niech pomyślę, co by tu jeszcze można było zrobić? O! Na przykład pograć na komputerze i rozsmarować po ścianach jakiegoś Bogu ducha winnego Obcego. Kulowo, nie? I nawet się na kiblu wy***ć spokojnie nie można, bo nagle dzwoni komórka w kieszeni spuszczonych spodni.

No właśnie – weźmy na przykład – taka komórka! To interesujące mieć przy sobie taką małą, przenośną świątynię rozpusty – bo i pograć w "węża" można, i posłuchać fragmentu z fugi Bacha, i sprawdzić w internecie, czy pan, którego podrywasz, będzie dobry do trójkącika (co? Źle zrozumiałam reklamę?), i dostać zawału też można, gdy w najmniej spodziewanym momencie wybuchnie serią pisków i zgrzytów. Jakież jeszcze dobra zapewnia nam telefon komórkowy? O! Ćwiczenia fizyczne, gdy trzeba się wspiąć na dach, bo brakuje zasięgu. I całkowity brak intymności – dopadną cię wszędzie – nawet w noc poślubną. Hm. Tak swoją drogą, to komu potrzebna noc poślubna? Zazwyczaj odbywa się grubo przed ślubem. Co najmniej dziewięć miesięcy.

I tak niedługo nie będziemy mieli czasu na seks. A nasz popęd zmieni się na pęd ku karierze, za sprawą małej tableteczki. Będziemy tylko kilka razy dziennie słyszeć "Weź pigułkę! Weź pigułkę!" (... Nie no! Proszę bez narkomańskich podtekstów!) Po co nam miłość? Lepiej mieć więcej! WIĘCEJ! WIĘCEJ! Czego? To nieważne. Byle by było plastikowe i miało dużo kabli. I najlepiej różowe!

Zastanówmy się? Co nam zostało? Papka w telewizji, udoskonalona muza bez charakteru i klimatu, okrutne i bezsensowne gry komputerowe (bo ustawianie pasjansa za pomocą myszki, gdy pod ręką jest talia kart, też jest nieco dziwne), łączność z całym kochanym światem o każdej porze dnia i nocy i w każdym dowolnie wybranym miejscu, krótkowzroczność od przesiadywania godzinami przed monitorem, sprzęt, który jest zawsze mądrzejszy od ciebie i gigantyczne kolejki, gdy zabraknie choć na chwilę prądu. I w tym całym ferworze zalewających nas "udogodnień" zostaje nam już tylko słynny, gumowy, monty-pythonowski kurczak, którym można przyłożyć delikwentowi przez łeb i powiedzieć: "Rzuć to wszystko w diabły, kup mi brzydkiego kwiatka i chodźmy do kina, żeby nie obejrzeć filmu."

Tylko wyłącz przedtem komórkę.

 

 

W    N U M E R Z E
Valid HTML 4.01 Transitional Valid CSS!

< 37 >