Archiwum FiF
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Publicystyka

<|<strona 64>|>

Wolność albo ogień

 

 

 

Jedną ze specyficznych cech literatury fantastycznej jest to, że posługuje się ona zestawem pojęć i symboli odrębnych od tych, które używane są na co dzień. Służą one przede wszystkim do budowania świata przedstawionego, poprzez sięganie do puli elementów tworzonych przez kolejnych autorów i rozwijający się gatunek.

Zaletą powyższego jest swego rodzaju uniwersalność tego języka, wadą – iż jest ta uniwersalność ograniczona do osób, które zdecydowały się ów fantastyczny kod poznać.

Można mnożyć historie dotykające najprzeróżniejszych aspektów rzeczywistości, nie tracąc przy tym jasności przekazu, ale jeśli zostanie on skierowany do czytelnika spoza "kręgu wtajemniczonych", z dużym prawdopodobieństwem rozbije sobie taki nieszczęśnik nos na miotaczu plazmowym, holowizjerze albo trzygłowym smoku.

W fantastyce naukowej, niejako z definicji, spoiwem łączącym elementy gatunkowego kanonu jest wiedza naukowa – empiryczna lub wywiedziona z doświadczeń i oczekująca na potwierdzenie.

Fantasy cechuje rozluźnienie związków przyczynowo-skutkowych między zdarzeniami oraz zastąpienie ich przez element niepoddający się badaniu – to jest magię.

Ponieważ siły tajemne nie mają w życiu codziennym prostego odpowiednika, nie sposób odwołać się – jak to można uczynić z nauką – do stale powiększanego zasobu wiedzy czytelnika. Stąd też silniejsze niż w science fiction eksploatowanie wcześniej stworzonych pojęć, wzorców postaci i konstrukcji świata.

Większe jest także ryzyko, że wpadnie się w schematyzm, ale przykład Andrzeja Sapkowskiego i Wiedźmina dowodzi, że korzystając ze znanych od dawna składników, można nie tylko stworzyć coś zupełnie odmiennego od powielanych masowo historyjek, lecz również – jeśli się wtrąci swoje trzy grosze – nadać utworowi charakterystyczne rysy.

Joel Rosenberg osadził akcję cyklu "Strażnicy płomienia" w otoczeniu, w przytłaczającej większości ludzkim, wzbogaconym o elfy i krasnoludy. Nadaje im rangę drugorzędną, nie eksponuje, ale i nie wyjaśnia ich pochodzenia i istoty.

Poza tym, wykorzystuje motyw mniej popularny, przy którym sporo jeszcze pozostało do powiedzenia, a zarazem trudny dla pisarza i zwykle mało satysfakcjonujący dla czytelnika.

Do świata smoków i magii wprowadził Rosenberg dwudziestowieczną młodzież ze znaną jej technologią. Choć wydawać by się mogło, że osią konfliktu staną się przeciwieństwa – technika i czary, Rosenberg mierzy wyżej i doprowadza do starcia dwóch koncepcji funkcjonowania społeczeństwa.

Z jednej strony mamy więc zapatrzonych w demokrację studentów, z drugiej – feudalny system oparty na niewolnictwie.

Zaznacza się to wyraźnie dopiero w części drugiej zatytułowanej "Miecz i łańcuch". Sam cykl jest zresztą bardzo zróżnicowany, zarówno pod względem dominującej w poszczególnych tomach tematyki, jak i poziomu literackiego.

Widoczna jest ewolucja, od zupełnej banalności części pierwszej, do granic politycznego manifestu, jakim może się wydawać część czwarta, a to dopiero połowa serii.

Cykl otwiera "Śpiący smok", powieść, która daje początek historii, ale poza tym niewiele ma wspólnego z pozostałymi częściami.

Zaczyna się wszystko w wieku dwudziestym, w kafeterii, rozmową, która niczym innym chyba nie jest, jak tylko sprawdzianem wytrzymałości czytelnika. Bo oto przegryzając szparagi, dyskutują Karl Cullinane i Andrea Andropolous o tym, czy RPG to bzdury, czy też niekoniecznie. Argumentów przytaczał nie będę, nie ma ani jednego, który mógłby zaskoczyć. Ważniejsze jest natomiast, że niechętna grom dziewczyna przyjmuje zaproszenie na wieczorną sesję.

Sesję brzemienną w skutki. Sesję, podczas której Karl, Andrea, James, Doria, Walter, Jason oraz Louis za sprawą mistrza gry, a zarazem profesora filozofii – Atrura Simpsona Deightona, przenoszą się w świat, który dotychczas był tylko zabawą.

Przenoszą się ze wspomnieniami, ale ciała i zdolności zyskują nowe, a przy tym – jak do znudzenia podkreśla Rosenberg – posiadające własną osobowość, która może wziąć górę nad oryginalną.

Dzięki listowi od Deightona, również przeniesionemu, dowiadują się bohaterowie, że ich celem jest dotarcie do Bramy Pomiędzy Światami i otwarcie jej dla nieszczerego, jak się wkrótce okazuje, profesora – sprawcy całego zamieszania. Fabuła niewyszukana, choć z czasem komplikuje się, gdy okazuje się, że profesor jest magiem zdolnym wprowadzić do alternatywnego świata nawet klan Wikingów, mających opiekować się mieczem-artefaktem.

Od dawna uważam, że role-play, przeniesiony do rzeczywistości literackiej, daje jak najgorsze efekty. Teraz mogę to tylko powtórzyć.

Przez cała powieść ciąży uczucie, że obserwuje się czyjąś grę. Rozmowy o zasadach walki, umiejętnościach zawodowych, drużynie, prowadzone w świecie, do którego podobne problemy zupełnie nie przystają, brzmią jak melodia napisana na flet, a wykonana w interpretacji na grzebień i dwa obcasy.

Bohaterowie o spłyconej uczuciowości, morały o traktowaniu niepełnosprawnych, nieudana próba ukazania dojrzewania głównego bohatera. To wszystko sprawia, że ulatuje przyjemność z czytania.

Stworzył Rosenberg w "Śpiącym smoku" historię, która pewne walory rozrywkowe bez wątpienia posiada, ale pozbawioną pomysłu, który wryłby się w świadomość i nadał powieści rysy wyjątkowości. Trudno czynić z tego zarzut, zważywszy gatunkową przynależność utworu, tym niemniej niedosyt pozostaje, zwłaszcza, jeśli się nie gustuje w podobnych "awanturniczych" opowieściach.

"Miecz i łańcuch" to faktyczny początek cyklu. Wprawdzie już pod koniec "Śpiącego smoka" drużyna przybiera ostateczny kształt i przyjmuje na swoje barki chwalebną misję, ale początek jej wypełniania przypada na tom drugi.

Misja ta – walka z niewolnictwem – jest ceną za ocalenie od śmierci jednego z graczy, potraktowanego ogniem ze smoczej paszczy podczas przejścia przez Bramę. Jej przyjęcie oznacza konieczność pozostania w fantastycznym świecie i rozpoczęcia życia od nowa.

O ile uwalnianie niewolników jest zajęciem dla wojownika, o tyle zwalczanie niewolnictwa wymaga innego podejścia. Drużyna Karla Cullinane’a rozprawia się zatem z łowcami, skupionymi w Gildii, przy pomocy żelaza, a do drugiej części zadania zaprzęga ekonomię.

Plan opiera się na założeniu, że jeśli posiadanie ludzi na własność stanie się zbyt kosztowne, a handel nimi nieopłacalny, społeczeństwo zacznie poszukiwać innych rozwiązań.

Ponieważ wyzwolonych szybko przybywa, konieczne staje się znalezienie miejsca dla tych, którzy nie mają gdzie wrócić. Tak wyglądają początki Domu – niewielkiej początkowo, ale szybko się rozwijającej społeczności, w której Karl realizuje własną wizję świata. Demokratyczną, a jakże!

Słodki to obraz i bliski wielu sercom, a jednak wzbudza uśmiech raczej niż zainteresowanie. Może dlatego, że uproszczony do warstwy najbardziej zewnętrznej, wciśnięty niemal brutalnie w otoczenie kojarzące się zgoła z czym innym.

Nie jest zły pomysł, raczej wykonanie marne, bez polotu, za to podług reguł pisarstwa wykładanych w popularnych poradnikach. Jest nawet położony nacisk na rozwój bohatera. Tak mocny, że chciałoby się krzyknąć "Dosyć! Już wierzę. Wystarczy!"

Część trzecia – "Srebrna korona", jest krokiem naprzód. Wciąż pokutuje maniera wtrącania, w postaci mało wyszukanych analogii, problemów trapiących człowieka naszych czasów, ale autor nie czyni już tego w sposób tak rażący jak wcześniej. Poszerza przy tym opis świata, powiększa skalę wydarzeń. Bohaterowie stają się bardziej ludzcy.

Coraz silniej materializuje się zło pod postacią Ahrmina – syna zabitego przez Cullinane’a łowcy. Nabiera ono mocy i z odległego wroga, jakim jest w części drugiej, staje się zagrożeniem, podstępnym i wpływającym na bieg wydarzeń.

Dzięki jednemu z członków drużyny w świat magii coraz pewniej wkracza technika. Pojawiają się nawet plany budowy kolei.

"Srebrną koronę" czyta się przyjemnie. Wszystko, co opowieść o wojnie między księstwami powinna mieć, zawiera.

Przeszkadza tylko łatwość, z jaką wszystko bohaterom przychodzi. Tak duża, że nawet śmierć niektórych z nich nie jest w stanie zatrzeć tego odczucia. Wiele spraw rozwiązuje się samodzielnie, przypadki i zbiegi okoliczności krążą wokół jak sępy. Popycha to akcję naprzód, ale pozostawia wrażenie sztuczności.

Część czwarta jest najbardziej dojrzała. Mimo to przedstawienie mechanizmów władzy, jak również człowieka w obliczu problemów, nie satysfakcjonuje.

"Dziedzic" to także część, która najbardziej mnie poruszyła.

Lata płyną, Karl Cullinane jest już cesarzem. To, co zaszczepił w Domu, teraz wprowadza nakazem jako władca dwóch księstw.

Jest "Dziedzic" zbiorem pobożnych życzeń i wydziwaczonych pomysłów na reformowanie społeczeństw z mocnym (zbyt mocnym) akcentem na awansowanie pospólstwa i rządy twardej ręki wobec arystokracji. Nie przekonuje mnie taka ilustracja równości.

Do tego dochodzą przytyki pod adresem libertarianizmu i rozważania o karze śmierci.

Owszem, wszystko ważne, ale pomieszanie konwencji jest zbyt wielkie, by je bez zastrzeżeń zaakceptować. Przy tym zmienia Cullinane świat wedle własnego uznania. Jeśli trzeba, wartości, którym hołduje gotów jest narzucać siłą. I jak to traktować poważnie?

Świat "Strażników płomienia" jest dwubarwny, złożony z czerni i bieli; mało plastyczny i niewiarygodny.

Na jednym biegunie znajduje się niewolnictwo, Gildia Łowców Niewolników a przede wszystkim okaleczony Ahrmin, uosabiający zło, zemstę i piętnowany porządek rzeczy. Na drugim lokują się ideały wolności, równości oraz wojownicy Domu z Karlem Cullinanem na czele. Nie tak jednoznacznym jak Ahrmin, ale to tylko przez kolejne czarno-białe kontrasty.

Jako przygodowa fantasy wypada cykl nienajgorzej, zwłaszcza część trzecia i czwarta. Szybka akcja, walki, wzruszenia. Bez wielkich ambicji, ale dosyć sprawnie.

Odszedł jednak Rosenberg od zasad gatunku. Zaryzykował. Nie wyszło. Stąd też większość moich zarzutów. Warstwa, która miała uczynić cykl wyjątkowym, stała się jego największym ciężarem.

Trochę szkoda, bo pisze Rosenberg lekko, do czytania. Rozbudza jednak apetyty, których zaspokoić nie jest w stanie, a to już duża przewina.

 

 

Cykl "Strażnicy płomienia":

 

Joel Rosenberg

"Śpiący smok"

"The Sleeping Dragon"

tłum. Anna Więch

ISA Sp. z o.o. 2000

284 strony

#

Joel Rosenberg

"Miecz i łańcuch"

"The Sword and the Chain"

tłum. Anna Więch

ISA Sp. z o.o 2000

268 stron

#

Joel Rosenberg

"Srebrna korona"

"The Silver Crown"

tłum. Anna Więch

ISA Sp. z o.o 2001

348 stron

#

Joel Rosenberg

"Dziedzic"

"The Heir Apparent"

tłum. Anna Więch

ISA Sp. z o.o 2002

315 stron

 

 

 

W    N U M E R Z E
Valid HTML 4.01 Transitional Valid CSS!

< 64 >