Archiwum FiF
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Publicystyka

<|<strona 76>|>

Patriotyczny obowiązek jego mać

 

 

No i stało się. Dnia 14 lutego stanąłem przed Komisją Poborową w mieście stołecznym Warszawa. Zastanawiam się tylko, czy data ta miała cokolwiek wspólnego z nieszczęsnym komercyjnym świętem, które przywędrowało do nas z Zachodu. Jeśli armia pała do mnie miłością, to z przykrością muszę stwierdzić, że jest to miłość nieodwzajemniona. Ale co tu dużo mówić – pośmiać się jest z czego, albo to i ja mam jakiś spaczony humor.

 

Już przygotowując papierki na Komisję, spotkały mnie pewne trudności. Okazało się że całe archiwum mojego rocznika zagubiło się w pobliskiej lecznicy państwowej – a więc ni z gruszki, ni z pietruszki stało się jasnym, że nigdy na nic nie chorowałem i ze wzrokiem żadnych problemów nie było. Nagłe cudowne ozdrowienie powitałem z pewną dozą sceptycyzmu, i słusznie z resztą – jak się okazało, karta zdrowia została uprzednio przeniesiona gdzie indziej, więc wszystkie moje dolegliwości wróciły niczym atak starczej podagry. W tym i wada wzroku, dzięki której chciałem pokazać, gdzie mam całe wojsko (czyli w D).

Nie mam też do tej pory dowodu, robiłem sobie zdjęcia, ale ponieważ wyszedłem na nich jak pół dupy zza krzaka, stwierdziłem, że może to jeszcze trochę poczekać.

 

No i ruszyłem, poważnie naruszając swoje obowiązki szkolne, na wskazane miejsce – chodziło mianowicie o ulicę Śliską, która krzyżowała się z Twardą. Cały czas zastanawiam się, czy nie jest to przypadkiem dobitny przykład Warszawskiego humoru, subtelnego niczym młot pneumatyczny.

Budynek pod wskazanym adresem był oplakietkowany, a gdy podążyłem w kierunku, który wskazywały tabliczki, znalazłem się w blokowej studni (ogólnie mało przyjemne miejsce dla przyzwyczajonego do widoku zieleni człowieka). No i tutaj sprawy zaczęły się komplikować – natknąłem się na domofon. Na szczęście zaraz po naciśnięciu guzika ktoś zdecydował się wpuścić mnie do środka. Wojsko to poważna instytucja i nikt od tak, z ulicy, nie ma prawa się tam dostać.

 

Okazało się jednak, że to jeszcze nie koniec absurdalnych zabezpieczeń. Kolejne komisyjne drzwi, bez przysłowiowej klamki, jeno opatrzone uchwytem, ani drgnęły. Nacisnąłem więc dzwonek, wszedłem i... nie, żartuję. Nic się nie wydarzyło, kompletnie żadnej reakcji – dalej jak ten głupi stałem sam na korytarzu. I stałbym tak chyba do teraz, gdyby ktoś ze środka nie wpadł na genialny pomysł, aby owe drzwi otworzyć i wyjść na papierosa. Skorzystałem więc z okazji i wślizgnąłem się do środka.

 

Na Komisji (albo raczej przed Komisją jeszcze) ludzi nie brakowało – chłopy dwa na dwa, łyse albo krótko ostrzyżone, w ubraniach niedwuznacznie wskazujących na upodobania sportowe właścicieli. Udałem zatem, że mnie tam nie ma i pogrążyłem się w lekturze szczęściem przemyconej książki. Ale i zdenerwowanie dało znać o sobie. Przypomniałem sobie przeróżne epizody, jakie spotkały moich przyjaciół właśnie na Komisji. Jeden z nich, mimo astmy, uczuleń i innych takich, dostał kategorię A. Słyszałem, że jeden człowiek badany przez Komisję nie miał ręki. Także dostał A, musiał się odwoływać. Głupie, ale teraz wierzę, że nie wyssane z palca. O tym będzie zresztą dalej. Optymizmem jednak napawała mnie inna przygoda, którą pozwolę sobie przytoczyć:

 

Komisja Wojskowa: Czy ma pan rodzeństwo?

Człowiek (tak względem przeciwwagi ;) : Słucham?

KW: Co pan tak słabo słyszy? Już któryś raz muszę powtarzać...

Cz: A bo wie pan, impreza wczoraj była... Wie pan jak to jest...

KW: A-ha... A alkohol to pan pije?

Cz: Czasami... Ale to tak okazjonalnie.

KW: Rozumiem... A narkotyki pan bierze?

Cz: Nie! Narkotyki są złe!

KW: Rozumiem...

 

W karcie wpisali mu alkoholik i narkoman. Kategoria D.

 

No więc tak mile rozmyślając i udając, że czytam, doczekałem w końcu i swojej kolejki. Wszedłem do pomieszczenia z podkową stołów, po krześle przed każdym z nich. Stare, drewniane "troniki", obite były jakąś karmazynową materią. W środku śmierdziało czymś niesprecyzowanym. Z formularzem jednej miłej (ładnej, nie bójmy się tego powiedzieć – ładnej a przez to miłej ;) pani nie miałem większych problemów. Jakiś człowiek obok mnie nie bardzo rozumiał, czego od niego chcą, pytając o nazwisko panieńskie matki. Starał się widać bardzo, ale tyle nowych słów na raz... Nic to.

 

Na koniec zapytali mnie o jakąś pracę, działalność i osiągnięcia. Powiedziałem, że niż z tych rzeczy (cholera, mam brązową odznakę imienia Jana Pawła II, ale głupio mi było się przyznać, błędy młodości...), zapytano zatem o osiągnięcia nieoficjalne. W karcie stanęło więc, co następuje: "pisze wiersze (modliłem się, aby miła pani sformułowała to inaczej, ale nic z tego nie wyszło. Panowie w czarnych garniturach pewnie śmieją się do teraz), redaktor czegoś w internecie, członek "Stowarzyszenia Promocji Sztuki "Kardiogram". Inna pani zza biurka obok popatrzyła się na mnie dziwnie. "Artysta?" – zapytała. "Sztukmistrz" – chciałem odpowiedzieć i głos mi w gardle uwiązł. Pokiwali głowami i przepuścili do badań lekarskich.

 

No i to w zasadzie koniec opowieści. Mój krzywy kręgosłup i płaskostopie zostało o dziwo zauważone. Wada wzroku nie do końca, choć papierki były. Mam się jeszcze jutro zgłosić do jakichś gabinetów. Zaobserwowałem jednak dwa ciekawe wydarzenia – człowiek badany wraz ze mną miał źle zrośniętą rękę po jakiejś operacji, w wyniku czego dostał w niej zaniku mięśni. Mimo widocznych szwów i braku chociażby tricepsu, przez brak papierków został uznany za zdrowego. Inny poborowy, wychodząc z rozbieralni przed radę lekarską, zabrał ze sobą buty, bojąc się kradzieży. Komisja okazała zdziwienie na tą, jakże oczywistą, prawdę życiową. Mi chciało się śmiać, ale młody jeszcze jestem i głupi, co tu dużo mówić.

 

To wszystko. Więcej grzechów nie pamiętam. Jutro wszystko się wyjaśni, jakby co – będę się odwoływał, na strzyżenie włosów i mundur raczej nie mam ochoty. Trzymajcie za mnie kciuki ;)

 

W    N U M E R Z E
Valid HTML 4.01 Transitional Valid CSS!

< 76 >