Archiwum FiF
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
publicystyka

<|<strona 84>|>

Twórca niepoważny

 

 

Jeśli ktoś z Was jeszcze nie zajrzał do majowej ESENSJI, to szczerze zachęcam. Szczególnie polecam dział "sforum", gdzie rozgorzała pasjonująca dyskusja nt. wyższości mniejszości nad większością, trudności nad łatwizną i przyszłości nad średniowieczem. Nie jestem pewien czy to, co właśnie napisałem, nie jest pozbawione sensu, ale i Ty, drogi Czytelniku, nigdy się tego nie dowiesz, dopóki nie sprawdzisz.

Jako że niedawno Pacek odpowiedział na mój artykuł skierowany "tylko do kretynów" – byłbym niewdzięcznikiem, gdybym nie przyznał, że jego sposób myślenia... jest mi dziwnie bliski. Dlaczego? Gdyż w dyskusji Urbanowicz-Pacyński to właśnie ten drugi występuje w niewdzięcznej roli obrońcy tego, na czym najłatwiej powiesić psa (w tym wypadku – "fantasy"). Skąd ja to znam...

Dyskusja, o której mowa, nie jest w moim mniemaniu czymś nowym, lecz stanowi swoiste przedłużenie odwiecznego sporu, dotyczącego celów, jakim winna służyć literatura. Z jednej strony stoi erudycja, nauka i "wyższe" wartości, z drugiej – człowiek, jego świat wewnętrzny i wszystko, co za tym idzie. Przyznam się, że jeszcze tydzień temu nie miałem pewności, po której z tych dwóch stron opowiada się NUTP, ale już dziś krzyczę radośnie: Witam wśród Ludzi, redaktorze Pacyński! No, przynajmniej w jakiejś Pana części...

Aby łatwiej mi było wetknąć swoje trzy grosze pomiędzy panów U. i P. posłużę się analogią pomiędzy światem literatury a światem muzyki:

 

Swego czasu George Gershwin nie mógł się pozbyć wrażenia, że jest kompozytorem "niepoważnym". Zwrócił się więc do Igora Strawińskiego, aby ten udzielił mu kilku lekcji kompozycji.

– Hm, a ile pan zarabia na swojej muzyce? – zapytał Strawiński.

– Jakieś ćwierć miliona dolarów rocznie – padła odpowiedź.

– No, to raczej ja powinienem udać się na naukę do pana – skwitował Strawiński.

 

Pytanie brzmi: który z tych dwóch panów ma rację? Gershwin czy Strawiński? Uwaga: nie jest moim celem udowadnianie wyższości autorów amerykańskich nad resztą świata (tym bardziej, że Strawiński w 1945 też został obywatelem USA) czy też wyższości "Błękitnej rapsodii" nad "Ognistym ptakiem". Nie chcę też udowadniać, że szpinak jest gorszy od kotleta, a "hard s-f" od "fantasy". Nie ja, bo nie o mnie tu chodzi. Zrobi to Słuchacz, Konsument i Czytelnik. Pytam więc dalej już w ich imieniu: Czy jest sens karać dziecko za to, że szpinak mu nie smakuje? Czy aby Gershwin nie jest "strawniejszy" od Strawińskiego? Czy aby "fantasy" nie daje Czytelnikowi czegoś, czym "hard s-f" nigdy nie będzie?

Tej dyskusji rozstrzygać niepodobna – ona toczy się od czasów Homera. Cały problem tkwi w dystansie, z jakim piszący traktują to, co robią. Czy ma znaczenie, że jeden bohater teleportuje się przy pomocy konia, a inny dzięki zjawisku kwantowo-tunelowemu?; jeden "sra przez folgi", a inny "wypróżnia się" do pojemnika w kosmicznym kombinezonie?; jeden walczy ze smokiem, inny z pokusą związania teściowej? Chyba nie, bo tak naprawdę muzyka dzieli się tylko na ładną i brzydką. Każdy, kto para się fabułą, jest BAJKOPISARZEM, a całe zamieszanie robią ci, którzy nie chcą się z tym pogodzić; którzy tracą dystans. Niezmiennie, od lat, awantura wybucha dopiero wtedy, gdy ktoś zaczyna twierdzić, że jedna muzyka jest poważniejsza od drugiej, a któraś z bajek – więcej warta.

W    N U M E R Z E
Valid HTML 4.01 Transitional Valid CSS!

< 84 >