Na pewno można byłoby dodać kilka zdań do opowiadania Rudryga. Ubarwić kolorowo o kilka smoków, dwie napalone dziewice, złote jajko i eliksir potencji. Nie miał jednak na to Rudryg najmniejszej ochoty. Najadł się, napił, uszczypnął Helgę, roznoszącą jadło i postanowił udać się na spoczynek do swojej izby, pozostawiając samym sobie wdzięcznych słuchaczy.
Rudryg zatrzymał się roku pańskiego 438, po ciężkich wojażach i zimowej przeprawie przez Piekielny Wąwóz, w oberży Pod Zielonym Rycerzem. Rychło w nocy miał się przekonać, że nazwa tego sławetnego miejsca na rozstaju dróg była, krótko mówiąc, trafna. Niestrawność nagła wygoniła go z izby piorunem i w samych kalesonach skierowała na śnieg. Przedarł się tedy Rudryg przez zaspy, dobijając w ostatniej chwili do drzewa, stojącego na uboczu. Z przyzwoitości oddalił się tak daleko, by nie obudzić ze snu niekontrolowanymi odgłosami pensjonariuszy karczmy. Przeklął przejmujące zimno, kucharkę i przykucnął.
– Rycerzu! – dobiegł go cichy głos, gdy podciągał kalesony. – Szlachetny rycerzu...!??
– Ki Diaboł!!! – krzyknął Rudryg, nie ukrywając przerażenia, bo nikogo wokół siebie nie widział.
– Tutaj, rycerzu Rudrygu... tutaj jestem! – głos dobiegał z zaspy. Gdyby nie jasna poświata księżyca, nie dostrzegłby Rudryg małego płazowatego kształtu, odbijającego się znacznie konturami od śniegu.
– Weź mnie na ręce, Rudrygu, bo powiedzieć Ci muszę coś bardzo ważnego! – szeptało słodkim głosem coś, czego kształtu rycerz dalej nie mógł określić.
– Nigdy w życiu, biesie!!! Idź precz i nie zwódź mnie... a kysz!!!
– Jakże bym ja mogła.... toć nie prawda, żeś Ty rycerz pod wezwaniem Rozdartego Kaptura i pomagasz wszystkim potrzebującym? Źle żem w karczmie podsłuchała? – zachlipiało "coś". – Co ja teraz biedna zrobię...???
Rudryg na chwilę zaniemówił, zastanawiając się, co ma odpowiedzieć.
– Noś dobrze słyszała... ale... – zawiesił głos.
– Ale?.. Chyba się mnie nie boisz? – dopowiedziało złośliwie "coś".
– Boisz? – zaperzył się rycerz. – Nie będziesz mi tu insynuować tchórzostwa.
To mówiąc, rzucił się szczupakiem w zaspę, chwytając z obrzydzeniem śliskie, małe paskudztwo.
– I co teraz ? – warknął groźnie
– Oj, oj – jęknęło "coś". – Moja gibka kibić! Zgnieciesz mi suknię, zwierzaku!
Rudryg nie widział ani gibkiej kibici, ani sukni u tego, co trzymał w dłoniach.
– Jesteś żabą, ba! – żeby tylko!! Ty jesteś wstrętną ropuchą – wykrzywił się, dając wyraz swojemu obrzydzeniu.
– Jak... jak... tak możesz!!!! – zaniosła się rechotliwym z rozpaczy płaczem ropucha. – Jestem królewną!!!! Piękną Ranidae z rodu Frogów. Mój ojciec mógłby Ci za to uciąć głowę!
– Królewna? – zdziwił się Rudryg. – No, może być... Zaklęła Cię pewnie jakaś Czarownica!!! Słyszałem o takich przypadkach. Pół królestwa, skarby......
– I małżeństwo – dodała ropucha. Rudrygowi wydawało się, że wyszczerzyła zęby w nieukrywanym zadowoleniu.
– No, co do tego, to jeszcze zobaczymy!!
– Ach, zwierzaku, nie żartuj, tylko całuj, a będę Twoja!!! – wykrzyknęła ropucha.
Rudryg wykrzywił się jeszcze bardziej.
– Tak od razu? – zapytał niepewnie. – Może jeszcze trochę porozmawiamy?
– Ech... – westchnęła zrezygnowana królewna
– Zaniosę Cię do izby, nie chciałbym, żeby ktoś mnie przyuważył, jak całuję ropuchę w środku nocy, i to w dodatku w samych kalesonach – zadecydował Rudryg. – To znaczy Księżniczkę... – opamiętał się w sama porę. – Nie chciałbym, żebyś się tutaj na tym mrozie przeziębiła....
Nie czekając na odpowiedź, Rudryg skoczył przez zaspy w stronę karczmy i ruszył pędem na piętro, do swojego pokoju. Posadził ropuchę na pościeli, po odczarowaniu wolał, żeby księżniczka nie myślała o ewentualnej ucieczce, a od razu znalazła się tam, gdzie najprościej mogła się odwdzięczyć. Zabrał się do całowania.
– Czekaj!! – wykrzywiła się tym razem żaba. – A nastrój? Zapal żesz choć kilka świec, przynieś wina... I może powiedz jakiś poem o moich niebieskich oczach i złotych puklach?
– Eeeee – zawahał się Rudryg, ale odpalił świece i postawił na stole wino.
Wyobraźni wielkiej nie miał i za nic nie potrafił wyobrazić sobie pukli u żaby i niebieskich, przecudownych oczu. Popijanie wina też nie pomogło. Postanowił, że nie ma co się wzdrygać za bardzo i rzucił się na ropuchę z zamiarem jednoznacznym szybkiego odczarowania. Chciał to mieć jak najszybciej za sobą.
Widać nie było mu to dane. Niewyobrażalny huk wybijanych szyb i pękającej ściany przerwał jego wysiłki. Do pokoju z krzykiem wleciało ogromnych rozmiarów straszydło.
– Precz z łapami od niej, chamie, bo zionę ogniem!!!
Był to smok, jakich Rudryg wiele w swoim życiu spotkał. Niezrównoważony smok z rodu tych czerwonych, cholerykowatych smoków, z którymi żartów nie było. Niejeden taki przysmalił rycerzowi zadek podczas wymuszonego okolicznościami odwrotu, bo o ucieczce w przypadku Rudryga mowy być nie mogło.
– Zabiję Cię, niecnoto!!! – krzyczał smok. – Ty zdradliwa ropucho!!!!
Rudryg zaniemówił, ale z miejsca się nie ruszał, gotów bronić cnoty swojej przyszłej małżonki. Obserwował jednak uważnie rozwój wypadków.
– Ja zdradliwa? – warknęła ropucha. – A co żeś ostatniej nocy robił, jak mnie nie zdradzał z tą wywłoką z pieczary? Lubisz duże kobiety tak...? – tu głos ropuchy załamał się wyraźnie. – A ja Ci nie wystarczam? Chlip... chlip.
– To nie jesteś księżniczką? – stwierdził bardziej, niż zapytał Rudryg.
– Księżniczką? – zapytał smok. – Toś taki naiwny, że uwierzyłeś w te bajki?
– No, tego.. – zająknął się rycerz
– Zaraz!!! – smok jakby nagle o czymś sobie przypomniał. – Zresztą, z Tobą jeszcze nie skończyłem, jesteś w samych kalesonach? – podejrzliwie spojrzał na Rudryga – czyżbyście już coś.... -Siarka buchnęła mu z pyska, oczy złowrogo zabłysły.
– Dobierał się do mnie, a ja chciałam tylko porozmawiać i się zwierzyć! – wtrąciła ropucha.
Rudryg z przerażenia otworzył szeroko oczy, patrząc to na smoka, to na ropuchę. Zdał sobie sprawę, że, zaiste, oboje stanowią dobraną parę i zastanowił się, dlaczego zawsze jemu przychodzi w udziale pakowanie się w takie kabały.
– Ty żmijo kłamliwa!! – syknął do swej niedoszłej małżonki.
– Co...? – ropuchę zatkało. – Słyszałeś, co on do mnie powiedział, Misiu?
– Żmijo?! – zasyczał smok, otwierając paszczę z wyraźnym zamiarem połknięcia rycerza. – Ja Ci dam żmiję, popamiętasz wszystkie płazy i gady do końca życia!
Rudryga obudziła wchodząca raptownie do pokoju Helga. Usiadł na łóżku, zlany potem. Popatrzył podejrzliwie na śniadanie, które dzień wcześniej zamówił sobie do łóżka na ósmą rano, a które gosposia położyła przed nim na kołdrze. Obok brązowawo-szarego jajka, leżało, pokrojone w nierówne plasterki, zielonawe mięso, posypane startymi równo, czerwonymi grzybkami. Rudryg spojrzał na wyginającą się przed nim, uśmiechniętą kokieteryjnie Helgę i mechanicznie zaczął jeść. Był jednym z tych rycerzy, którzy lubili ryzyko i przygody. Smoków, czarownic, zaklętych księżniczek było na świecie coraz mniej. Szczerze mówiąc, od lat ich nie spotkał. Tutaj, w karczmie na rozstaju dróg, zawsze miał najlepsze przygody. Już cieszył się jak dziecko, że dziś wieczorem znów będzie miał o czym opowiadać przyjezdnym z pobliskiego miasteczka.
Strzelin 03.01.2002