Archiwum FiF
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
publicystyka

<|<strona 93>|>

Wielki Łgarz Umberto

 

 

Czy jest różnica między kłamcą a łgarzem? Często popadamy tu w zgubny ponoć relatywizm, rozróżniając między kłamcą a mitomanem, między kłamstwem odruchowym i wyrachowanym, usprawiedliwionym, albo nie. Lub przeciwnie, kurczowo trzymamy się przekonania, iż prawda jest jedyna i niepodważalna, niezależna od warunków, układu odniesienia, taka Prawda przez duże P. To wszystko, to szufladkowanie bądź kurczowe trzymanie się jedynej słuszności to też kłamstwo, kłamstwo przez największe K, jakie możemy sobie wyobrazić. Bowiem kłamstwo, łgarstwo, oszustwo okazało się jedną z zasadniczych różnic między nami, a światem zwierzęcym. Okazało się siła napędową rozwoju cywilizacji, kiedy jeszcze rozbijaliśmy sobie wzajemnie łby kością udową antylopy.

Oczywiście zwierzęta też oszukują. Ale my robimy to znacznie lepiej, potrafimy budować wielopiętrowe struktury oszustwa, z czym nie radzą sobie nawet szympansy. „Ja wiem, że ty wiesz, że ja kłamię, w związku z tym powiem prawdę” – oto nasza cywilizacja, gra, w która gramy wszyscy, w domu, w pracy i na wojnie. Oto coś, co pozwoliło na powstanie giełdy i filmów z Jamesem Bondem.

Dość przerażające, jeśli nad tym chwilę pomyśleć. Oszustwo jako strategia przetrwania, strategia prowadząca do sukcesu. Ciągła gra pozorów. A wśród niej wyrachowani kłamcy, rekiny wśród płotek, i żałośni mitomani. Taki jest nasz świat.

Wszyscy wyrastamy grając w tę grę,. Jedni lepiej, drudzy gorzej. Czy może być ktoś, kto ten system potrafi zakłócić, potrafi wsypać trochę piasku w machinę pozorów? Owszem, łgarz, którego łgarstwa mają moc sprawczą. To narusza delikatną równowagę gry, gra staje się grą o sumie niezerowej.

Taką to wyrafinowaną grę o sumie niezerowej prowadzi z nami Umberto Eco.

Gra zacnego profesora z Bolonii jest niezbyt uczciwa. To już nie jest zagadka kryminalna w niecodziennej scenerii klasztoru, mroczna i wciągająca, ale przecież prowadzona według zasad romansu kryminalnego. To opowieść, w której prawda historyczna przeplata się z mitem, a mit ów, odczytywany dosłownie, potrafi podważać rzetelność tejże prawdy.

Baudolino, chłopak z biednej rodziny staje się wychowankiem cesarza, przybranym synem. Jego pozycja, skomplikowany związek z przybranym ojcem stawiają go w centrum wydarzeń wstrząsających Italią i Europą. Czy tylko stawiają? Otóż nie, Baudolino jawi się jako siła sprawcza doniosłych wydarzeń, jako ktoś kształtujący historię. Bowiem Baudolino jest łgarzem obdarzonym mocą sprawczą, jego kłamstwa, wymysły i marzenia mają dziwną właściwość przyjmowania realnych kształtów, zdolność realizacji. Zaś szczególny związek z cesarzem, jego bliskość i ogromny wpływ na przybranego ojca tę moc sprawczą wzmacniają, podnosząc łgarstwa Baudolina do rangi polityki cesarstwa.

Czy naprawdę tak jest? Eco zastosował prosty, lecz dość nielitościwy wobec czytelnika zabieg – całość opowiadana jest w trzeciej osobie, przez wszechwiedzącego narratora. W ten sam beznamiętny sposób opowiedziana jest historia młodzieńczej miłości do cesarskiej małżonki, pięknej Beatrycze, preparowanie listu mitycznego księdza Jana, co i opis peregrynacji przez nieznane kraje w poszukiwaniu ziem, którymi włada ów mityczny prezbiter.

Trudno o bardziej mylący zabieg – powieść jest kompozycyjnie podzielona, cezurę stanowi tajemnicza śmierć cesarza. I o ile pierwsza cześć mieści się w kanonie romansu historycznego, to druga część jest totalnym odlotem w krainę mitów i baśni. W pierwszej części mamy polityczne intrygi, wojenne podchody, targi z papieżem i antypapieżem, W drugiej bohater spotyka mityczne stwory, przemierza baśniowe krainy. I w końcu trafia na rubieże przez siebie samego wymyślone, dociera do najdalej wysuniętej domeny księdza Jana, rządzonej przez jego diakona.

W dodatku, żeby czytelnikowi nie było za łatwo – bohatera poznajemy już po wszystkich opisanych przypadkach, jako człowieka koło sześćdziesiątki. W dramatycznej scenerii plądrowanego przez krzyżowców Konstantynopola Baudolino ratuje z opresji Niketasa. Opowieść Baudolina snuje się w scenerii ekstremalnej, Baudolino opowiada Niketasowi swe dzieje podczas ukrywania się, a potem ucieczki z pustoszonego miasta, przywodzącej nieco na myśl Dekameron czy inne „dzienniki czasu plagi”. Niketas ma stać się dziejopisarzem, biografem Baudolina. To taka autorska strategia podwójnego oszustwa, wielopiętrowej pułapki. Czy Baudolino jest szczery? Czy Niketas przypadkiem nie upiększa? Może obaj łżą?

Pierwsza część powieści może przypominać scenerię, w której swym bohaterom każe żyć i działać Mika Waltari, ludzkie dzieje wpisane w szerokie tło historyczne. O ile jednak Sinuhe czy Mikael Karvajaalka są ludzkimi źdźbłami, miotanymi wiatrem historii, to Baudolino jawi się jej sprawcą. Tu nie ma postmodernistycznych zabaw, jakie lubi uprawiać Waltari, nie ma pokazywania bohatera w sytuacji, której on sam nie rozumie, nie potrafi sobie wytłumaczyć, natomiast rozumie ją znakomicie współczesny czytelnik. Nie ma aluzji, którymi lubi bawić się Sapkowski, choćby wkładając w usta Morholta słowa o niemożliwości zamieszek religijnych w Ulsterze. Czytelnik nie jest od Baudolina mądrzejszy, historia też nie jest od Baudolina mądrzejsza. Bo to przecież on ją współtworzy, w stopniu znacznie większym od sobie współczesnych.

I kiedy już przyzwyczaimy się do weryfikowalności opisywanej historii, przyjmując ją za historię opisaną może z punktu widzenia mitomana, ale przecież realną, nadchodzi śmierć cesarza Fryderyka. Zaraz potem spotykamy się z tym, co w pierwszej części wprawdzie funkcjonowało jako mitologia, ale tu staje się realne i istniejące. Bestie ludzkie i nieludzkie, tajemnicze krainy, do których można trafić posługując się mapą świata w kształcie tabernaculum.

 

*

 

Chrześcijaństwo nielitościwie obeszło się z mitologią. Przerwało ciągłość wierzeń, zbyt zaborcze i ekspansywne, by pozwolić na egzystencję dawnych bóstw, na kontynuację, jak Rzym w swoim czasie przejmował bóstwa greckie i celtyckie i germańskie. Cały ten panteon nie dał pogodzić się z Bogiem Jedynym. I zazdrosnym.

Europę odcięto od jej przeszłości. Naszą obecną kulturą jest kultura judeochrześcijańska, jedynie na obrzeżach zachowały się szczątki tego, co kiedyś stanowiło lokalną tradycję. Konia z rzędem temu, kto wie, w co tak naprawdę wierzył Mieszko przed chrztem. W imię jakich bogów zabito św. Wojciecha. Zachowaliśmy po części świat antyku, mitologia celtycka doczekała się Tolkiena. Uchowała się Kaalevala i strzępy skandynawskich sag. Reszta przepadła, nie ma złota w Szarych Górach. Został Piróg.

Jednak natura, która próżni nie znosi – a wątek o naturze próżni też przewija się w całej powieści – zaczęła ją wypełniać. Nową mitologią chrześcijańską, przez rozliczne apokryfy, hagiografie, kult Maryi i świętych od wszelkich przypadłości. Złamano starotestamentowe zakazy, oddając cześć nie tylko wizerunkom, ale i niezliczonym relikwiom. A obrzeże poznanego świata zaludniono potworami.

Druga część powieści najbardziej kojarzy się z „podróżą do opisywanej rzeczywistości” braci Strugackich. W dodatku, jak się okaże, do rzeczywistości, która zwłaszcza nam powinna być bliska.

Wszechwiedzący narrator, wciąż tak samo beznamiętnie i obiektywnie jak o oblężeniach i intrygach znanych nam z historii opowiada o przebywaniu rzeki toczącej zamiast fal kamienie. Bohaterowie napotykają chimerę i inne paskudne zwierzęta, jak choćby camelopardus. A także inne, mniej straszne, lecz równie niewiarygodne – chociażby kameleon („chameleon iest zwierzątko cudzoziemskie...”). Bohater przemierza świat, znany właśnie z opisywanej, czy tez opowiadanej rzeczywistości. Świat wyobrażeń o krańcach świata.

Zarazem jest to świat, który stworzyła po części jego własna, sprawcza wyobraźnia. A także świat naszych, aktualnych mitów. Naszych wzorców, także tych z kultury masowej.

Śladów znajdujemy wiele. Choćby święty Graal, Gradalisem tu zwany, kielich, do którego Józef z Arymatei zebrał krople krwi Chrystusa. To nie był kielich „wysadzany opalami”, jak w pijanym widzie bredził Percival Schuttenbach. To wytoczona z drewna czarka do wina, której używał ojciec Baudolina. Więc nie dość, że drewniany, to jeszcze fałszywy? Nie, gdyż to, czy relikwia jest relikwią, czyni wiara. Czyni mistyczne przeżycie, którego doznajemy, z nią obcując.

Coś to przypomina, prawda? Indiana Jones też wybrał drewniany kielich podczas swej ostatniej krucjaty. Wybrał prawidłowo, bo uwierzył. I wygrał.

Opisywane światy to „Nowe Ateny” księdza Benedykta Chmielowskiego, włącznie z koniem, który jaki jest, każdy widzi. To sciapoda, na jednej nodze chyżo pomykający, Pigmeje walczący z żurawiami. To blemia, ludzie bezgłowi, z oczyma i ustami na klatce piersiowej. To psiogłowcy.

Dziś z pobłażaniem spoglądamy na dzieło księdza Chmielowskiego. Naturalną reakcją jest wzruszenie ramion, sam mam wydanie z prześmiewczymi rysunkami Kobylińskiego. Śmiejemy się z uczłowieczania ordynarnych pawianów z czerwonymi zadkami, tłumaczymy bezgłowych ludzi jako widziane z dala goryle. Zastanawiamy się, dlaczego Pigmeje akurat żurawi tak nie lubią. Ale nie pamiętamy, że właśnie tak wyglądała wiedza o świecie. Strzępy informacji wypełnione mitem i domysłami. Tak jest i teraz, tylko inne obszary musimy wypełniać. Kiedyś pewnie będzie to równie śmieszne.

Przez ten świat Eco prowadzi swojego bohatera. To podróż w „opisywaną rzeczywistość świata”. Na ile realna z punktu widzenia bohatera? Na ile, z punktu widzenia jego biografa? Obawiam się, że czytelnik nie pozna odpowiedzi. Zbyt wielostopniowa jest strategia autora.

 

*

 

Miasto Alessandria wydało sprytnych ludzi. Wydało Baudolina, sprawczego łgarza, wydało też profesora semiotyki o imieniu Umberto.

„Baudolino” jest bardzo osobistą powieścią. Dostajemy wykładnię świata często w pierwszej osobie, wykładnię jego porządku moralnego. Nie jest pewnie przypadkiem wiek bohatera, gdy go poznajemy, opowieść snuta z perspektywy lat, kiedy wydaje się nam, ze zaczynamy rozumieć mechanizmy świata, jego porządek. Kiedy odkrywamy związki przyczynowo-skutkowe, które kierowały naszym życiem.

Kiedy zaczynamy rozumieć, że kiedy wydawało nam się, iż ten świat kształtujemy, jakże często byliśmy w błędzie. Baudolina też czeka wstrząs, kiedy okaże się, że przez kilkanaście lat gonił za mrzonka, że zemsta, której dokonał w zasadzie powinna być wymierzona przeciwko niemu samemu. Wiek Baudolina to wiek zrozumienia i rozczarowań.

Na ile Baudolino jest portretem autora? Zapewne w dużym stopniu. Kilka czytelnych wskazówek jest rozrzuconych po całej powieści, uważny czytelnik powinien je znaleźć. Jeśli oczywiście nie da się wciągnąć do końca w grę proponowana przez Eco, jeśli nie spróbuje oddzielać prawdy od fałszu, przebijać się przez kolejne warstwy i zasłony. Bo dobry łgarz, kiedy twierdzi, że kłamie, mówi prawdę. Umberto Eco jest dobrym łgarzem.

Jedną ze wskazówek jest system wartości, który prezentuje Baudolino, system, który możemy porównać z systemem pokazanym w kolejnych tomach „Zapisków...”. To sceptycyzm i trzeźwość spojrzenia, która jednak, co charakterystyczne, nie pozwala Baudolinowi uniknąć zasadniczej pułapki, która stawia jego dokonania i dążenia pod znakiem zapytania.

 „Baudolino” to historia łgarstw, opowiadana przez łgarza. To historia, w której realność przeplata się z fantazją. Ale również to historia łgarstwa, które na tyle oblekło się w ciało, że sam łgarz strawił lata życia na jego poszukiwaniu. I znalazł, ale tylko trochę.

Historia obleczona w pozory, demaskująca rzeczy najświętsze, jak całun z odciskiem ciała Chrystusa. Dowiadujemy się, że to fałsz, kolejny oszukańczy artefakt sprokurowany przez bohatera. Ale, co charakterystyczne, nie odbiera to nic z jego majestatu, z jego tajemnicy. Produkowane seryjnie głowy św. Jana też mają moc mistyczną. Tak jak Gradalis, drewniany kubek do wina z miasta Alessandria.

Eco przypomina nam, że moc ma przede wszystkim wiara, nie obiektywna prawda. Fałszywemu Graalowi można poświęcić życie, można dla niego zabijać.

 

*

 

Eco nie byłby sobą, gdyby pominął rolę języka. Narzędzia do komunikowania się, ale także sprawnego narzędzie do oszustwa. Baudolino ma dar rozumienia, dziś powiedzielibyśmy o zdolnościach lingwistycznych. Ten dar pozwala mu zająć pozycję uprzywilejowaną w swoim świecie. Tu widać następną obsesję autora, obsesję roli informacji. A także dezinformacji, której nośnikiem są słowa, mówione, a zwłaszcza pisane.

Język daje władzę nad ludźmi. Rozumienie jest potężnym orężem, jeszcze potężniejszym jest utrwalanie swych myśli na pergaminie. To nie działający ludzie tworzą historię, którą znamy, tworzą ją kronikarze. To ówczesna „rzeczywistość medialna”, coś, co dzisiaj nazywamy „faktami prasowymi”.

Uświadamiamy sobie, jak zawodne mogą być źródła, wszelkie dzieje możnych tego świata. Jak wiele może sprawić słowo pisane, które dziś nazwalibyśmy typowym działaniem dezinformacyjnym – widzimy to na przykładzie fałszywego listu księdza Jana.

I pozostaje ostatnie pytanie – czy dzieje Baudolina, opowiedziane Niketasowi, spisane przez Umberto Eco są dezinformacją? Odpowiedź może być prosta – skoro o tym napisano, to pewnie istnieje. Można to wszystko znaleźć. A jeśli nie znaleźć, to można szukać. Jak Baudolino, który znów rusza na poszukiwania.

Gdyż opowieść o kłamstwie pokazuje nam prawdę – o nas samych.

 

„Baudolino”

Umberto Eco

Tłum. Adam Szymanowski

NOIR SUR BLANC, 2001

W    N U M E R Z E
Valid HTML 4.01 Transitional Valid CSS!

< 93 >