Polecanki filmowe
Moderator: RedAktorzy
- Młodzik
- Yilanè
- Posty: 3687
- Rejestracja: wt, 10 cze 2008 14:48
- Płeć: Mężczyzna
Przygody Tintina
Fabuła raczej naiwna i dość przewidywalna, ale tyle akcji (zmyślnie podanej) już dawno nie widziałem. Pomysł goni pomysł, a jeden bardziej zwariowany od drugiego, no i ten obraz. Ciekaw jestem czy Pixar odejdzie od swojego lekko odrealnionego stylu animacji. Nie miałbym nic przeciwko.
Fabuła raczej naiwna i dość przewidywalna, ale tyle akcji (zmyślnie podanej) już dawno nie widziałem. Pomysł goni pomysł, a jeden bardziej zwariowany od drugiego, no i ten obraz. Ciekaw jestem czy Pixar odejdzie od swojego lekko odrealnionego stylu animacji. Nie miałbym nic przeciwko.
-
- Nexus 6
- Posty: 3388
- Rejestracja: śr, 27 gru 2006 15:45
John Carter 3D
Byłam wczoraj w Heliosie. Podstawą do napisania scenariusza do filmu były utwory Edgara Rice Burroughsa pt. "Księżniczka Marsa" z 1912 roku oraz "John Carter of Mars" z 1964 roku, czyli nie można uznać filmu za sztampowy, który dopiero teraz doczekał się ekranizacji. A jest tam sporo oklepanych motywów, jak walka dobra ze złem, rozwijający się wątek miłosny (widziany w identycznej formie w wielu filmach, chociażby w "Królu Skorpionie"), fajne zwierzątko - element humorystyczny, od zera do bohatera. Niemniej film jest bardzo przyjemny, chyba najlepsza produkcja o Marsie, jaka została dotychczas zekranizowana, sporo w niej humoru. Największym minusem był ciemny obraz w 3D przy scenkach rozgrywających się nocą - nic praktycznie nie widać. Ogólnie warto zobaczyć, dla mnie jest to jeden z najlepszych filmów fantastycznych, które weszły do kin w ostatnich latach.
Byłam wczoraj w Heliosie. Podstawą do napisania scenariusza do filmu były utwory Edgara Rice Burroughsa pt. "Księżniczka Marsa" z 1912 roku oraz "John Carter of Mars" z 1964 roku, czyli nie można uznać filmu za sztampowy, który dopiero teraz doczekał się ekranizacji. A jest tam sporo oklepanych motywów, jak walka dobra ze złem, rozwijający się wątek miłosny (widziany w identycznej formie w wielu filmach, chociażby w "Królu Skorpionie"), fajne zwierzątko - element humorystyczny, od zera do bohatera. Niemniej film jest bardzo przyjemny, chyba najlepsza produkcja o Marsie, jaka została dotychczas zekranizowana, sporo w niej humoru. Największym minusem był ciemny obraz w 3D przy scenkach rozgrywających się nocą - nic praktycznie nie widać. Ogólnie warto zobaczyć, dla mnie jest to jeden z najlepszych filmów fantastycznych, które weszły do kin w ostatnich latach.
- Q
- Nexus 6
- Posty: 3380
- Rejestracja: wt, 25 lis 2008 18:01
W roli przygrywki przed premierą "Avengers" moja recenzja filmu "Iron Man 2" ;-).
Film wyraźnie dzieli się na dwie części.
Pierwsza +/- do 40 minuty filmu to sceny z życia sugerujące fabularne komplikacje, w których to co sensowne - z jednym wyjątkiem - i bez superheroicznej przymieszki by się ostało, bo to rzecz samotności na szczycie, o zludzeń utracie, o ambiwalencji jaka dają władza i pieniądze (możesz więcej, więc możesz i więcej pomoc, ale i posiadana potęga na mózg ci wali), o tym jak ktoś kto czuje się wielki i niezniszczalny z nagła doświadcza poczucia śmiertelności, i o miłości niełatwej, chłodnej (bez burz hormonalnych i wariactw) na przyjaźni raczej zbudowanej, bo taka łączy tego dziwkarza ;-) Tony'ego z Pepper.
Dodanie do tego konwencji komiksu wyostrza problemy, ale odbiera czas, który by można przeznaczyć na większy namysł nad nimi. Owszem, znamy to wszystko ("Wielki Gatasby", "Ojciec chrzestny", te rzeczy), ale wypada w filmie przyzwoicie, wiarygodnie. Wiarygodnie wypadają też polityczne reperkusje istnienia takiej technologii w rękach jednego człowieka (w tym wątku znów pobrzmiewa odległe echo "Watchmen").
Po 40 minucie następuje pierwsza superrozwałka (dość nudnawa, facet idzie i samochody siecze), a powyżej 50 minuty wyparowuje wszelki sens. Zostają miłe obrazki rozwałkowe, pure action trwająca godzinę dziesięć min.: latają, szczelają, tłuką się, budynki burzą. Rozrywka czysta trochę lepsza od "Transformers", bo w wolniejszym tempie kręcona ;-), ale nawet mnie wciagło, bardziej niż TDK, na przykład. (Klasyczna guilty pleasure ;-).)
Złoszczą w tym filmie dwie rzeczy. Primo - [md5]happy end unieważnił wszystkie dylematy wcześniejsze, bohaterowie sie tłukli, a po drodze wszystko samo się załatwiło. Furda dylematy, radę se damy metodą deus ex machina[/md5], to nie jest uczciwe wobec poruszonej problematyki, to wkurza, nawet w komiksie można takie rzeczy rozegrać dużo głębiej.
Secundo - obaj badguys totalnie spaprani, Rourke wypadł fatalnie przerysowując postać Ivana Vanko (sic!) poza granice - ruski kryminalista - fizyk jąderny ;-) i hakier gienialny, oblech taki;-), rola beznadziejna, najsłabszy punkt filmu*, zdziwilem się wręcz, że to on (już w początkowej fazie filmu wprowadzał zresztą element sztampy występując na tle dekoracji spod znaku: jak sobie mały Johnny wyobraża rosyjską biedę-z-nędzą i knując zemstę koniecznie w pokoju wytapetowanym wycinkami z gazet i zdjeciami przyszłej ofiary). [md5](Oczywiście przy okazji cudownego rozwiązywania spraw musiało dojść do unieważnienia wcześniejszego oskarżenia, że może fortuna Starków zbudowana jest na zbrodniczym kancie, co odbieralo Ivanowi wszelkie moralne racje.)[/md5] Niewiele mniej kiepski jest Justin Hammer przerobiony ze zbrodniczego, acz pełnego dystynkcji starca, na żałosnego wrednego nerda chcącego nie tylko zarobić za wszelką cenę, ale i za wszelką cenę okazać się luzakiem.
Z tym, że mimo tych wszystkich zarzutów nie żałuję, że obejrzałem ten film i fanom odmóżdżającej rozrywki nawet go polecam. Może kredytu zaufania za naprawdę ładny wstęp starczyło na tyle, że znioslem całą resztę? A może to kwestia bohatera głównego (i faceta, który go gra)?
ps. Trzy ciekawostki o IM2:
- w "jedynce" był typowo spielbergowski, nowoprzygodowy wątek składania kombinezonu, tym razem dostajemy [md5]sceny chałupniczego syntetyzowania nowego pierwiastka (budowa akceleratora w słynnym garażu Tony'ego)[/md5], Emmet Brown się przypomina... za pierwszym razem to raziło, za drugim jakoś mniej...
- w filmie gościnnie pojawia się Black Widow i daje całkiem niezłe kopane widowisko,
- po napisach końcowych następuje, jak pewnie wszyscy wiecie, scenka będąca reklamówką dla "Thora".
--------------------------------------------------------------------------------------
* nawiasem mówiąc, także kretyn: [md5]zamiast zaatakować Starka w sposób ośmieszający, ale bez mieszania w to osób trzecich (albo sposobem "na kapitana Nemo" - czyli pojawić się i zniknąć, albo nawet spokojnie dać się aresztować za napaść potem) i czekać na oferty biznesowe od poważniejszych graczy niż Hammer (sami się zgłoszą, a przy tej technologii i na odszkodowania pozwalające na uniknięcie więzienia starczy), a po drodze - metodą bin Ladena - pograć se (chocby z pudła) akcjami Stark Industies, to pozabijał tych rajdowców i jasne było, że w legalnym biznesie nie ma czego szukać, a w nielegalnym będzie miał słaba pozycję jako poszukiwany kryminalista, którego wspólnik zawsze może wydać[/md5]; ot, geniusze filmowi...
Film wyraźnie dzieli się na dwie części.
Pierwsza +/- do 40 minuty filmu to sceny z życia sugerujące fabularne komplikacje, w których to co sensowne - z jednym wyjątkiem - i bez superheroicznej przymieszki by się ostało, bo to rzecz samotności na szczycie, o zludzeń utracie, o ambiwalencji jaka dają władza i pieniądze (możesz więcej, więc możesz i więcej pomoc, ale i posiadana potęga na mózg ci wali), o tym jak ktoś kto czuje się wielki i niezniszczalny z nagła doświadcza poczucia śmiertelności, i o miłości niełatwej, chłodnej (bez burz hormonalnych i wariactw) na przyjaźni raczej zbudowanej, bo taka łączy tego dziwkarza ;-) Tony'ego z Pepper.
Dodanie do tego konwencji komiksu wyostrza problemy, ale odbiera czas, który by można przeznaczyć na większy namysł nad nimi. Owszem, znamy to wszystko ("Wielki Gatasby", "Ojciec chrzestny", te rzeczy), ale wypada w filmie przyzwoicie, wiarygodnie. Wiarygodnie wypadają też polityczne reperkusje istnienia takiej technologii w rękach jednego człowieka (w tym wątku znów pobrzmiewa odległe echo "Watchmen").
Po 40 minucie następuje pierwsza superrozwałka (dość nudnawa, facet idzie i samochody siecze), a powyżej 50 minuty wyparowuje wszelki sens. Zostają miłe obrazki rozwałkowe, pure action trwająca godzinę dziesięć min.: latają, szczelają, tłuką się, budynki burzą. Rozrywka czysta trochę lepsza od "Transformers", bo w wolniejszym tempie kręcona ;-), ale nawet mnie wciagło, bardziej niż TDK, na przykład. (Klasyczna guilty pleasure ;-).)
Złoszczą w tym filmie dwie rzeczy. Primo - [md5]happy end unieważnił wszystkie dylematy wcześniejsze, bohaterowie sie tłukli, a po drodze wszystko samo się załatwiło. Furda dylematy, radę se damy metodą deus ex machina[/md5], to nie jest uczciwe wobec poruszonej problematyki, to wkurza, nawet w komiksie można takie rzeczy rozegrać dużo głębiej.
Secundo - obaj badguys totalnie spaprani, Rourke wypadł fatalnie przerysowując postać Ivana Vanko (sic!) poza granice - ruski kryminalista - fizyk jąderny ;-) i hakier gienialny, oblech taki;-), rola beznadziejna, najsłabszy punkt filmu*, zdziwilem się wręcz, że to on (już w początkowej fazie filmu wprowadzał zresztą element sztampy występując na tle dekoracji spod znaku: jak sobie mały Johnny wyobraża rosyjską biedę-z-nędzą i knując zemstę koniecznie w pokoju wytapetowanym wycinkami z gazet i zdjeciami przyszłej ofiary). [md5](Oczywiście przy okazji cudownego rozwiązywania spraw musiało dojść do unieważnienia wcześniejszego oskarżenia, że może fortuna Starków zbudowana jest na zbrodniczym kancie, co odbieralo Ivanowi wszelkie moralne racje.)[/md5] Niewiele mniej kiepski jest Justin Hammer przerobiony ze zbrodniczego, acz pełnego dystynkcji starca, na żałosnego wrednego nerda chcącego nie tylko zarobić za wszelką cenę, ale i za wszelką cenę okazać się luzakiem.
Z tym, że mimo tych wszystkich zarzutów nie żałuję, że obejrzałem ten film i fanom odmóżdżającej rozrywki nawet go polecam. Może kredytu zaufania za naprawdę ładny wstęp starczyło na tyle, że znioslem całą resztę? A może to kwestia bohatera głównego (i faceta, który go gra)?
ps. Trzy ciekawostki o IM2:
- w "jedynce" był typowo spielbergowski, nowoprzygodowy wątek składania kombinezonu, tym razem dostajemy [md5]sceny chałupniczego syntetyzowania nowego pierwiastka (budowa akceleratora w słynnym garażu Tony'ego)[/md5], Emmet Brown się przypomina... za pierwszym razem to raziło, za drugim jakoś mniej...
- w filmie gościnnie pojawia się Black Widow i daje całkiem niezłe kopane widowisko,
- po napisach końcowych następuje, jak pewnie wszyscy wiecie, scenka będąca reklamówką dla "Thora".
--------------------------------------------------------------------------------------
* nawiasem mówiąc, także kretyn: [md5]zamiast zaatakować Starka w sposób ośmieszający, ale bez mieszania w to osób trzecich (albo sposobem "na kapitana Nemo" - czyli pojawić się i zniknąć, albo nawet spokojnie dać się aresztować za napaść potem) i czekać na oferty biznesowe od poważniejszych graczy niż Hammer (sami się zgłoszą, a przy tej technologii i na odszkodowania pozwalające na uniknięcie więzienia starczy), a po drodze - metodą bin Ladena - pograć se (chocby z pudła) akcjami Stark Industies, to pozabijał tych rajdowców i jasne było, że w legalnym biznesie nie ma czego szukać, a w nielegalnym będzie miał słaba pozycję jako poszukiwany kryminalista, którego wspólnik zawsze może wydać[/md5]; ot, geniusze filmowi...
forum miłośników serialu „Star Trek”, gdzie ludzi zdolnych do używania mózgu po prostu nie ma - Przewodas
- Ilt
- Stalker
- Posty: 1930
- Rejestracja: pt, 02 paź 2009 15:45
Uwielbiam Tintina, zatem nie jest odpowiednim kandydatem do wyrażania opinii o filmie, bo mój odbiór modyfikowany był przez nieustający nawał endorfin wywoływany przez każdy każdy kadr z Tintinem. Rzetelność dąży do zera. Co łatwo przewidzieć, na filmie bawiłem się świetnie, wad nie zauważyłem żadnych, a za dobór stylu animacji wysłałem już list z podziękowaniami do Pixara* (no, nie list a e-mail). I chcę drugą część. :)Młodzik pisze:Przygody Tintina
Fabuła raczej naiwna i dość przewidywalna, ale tyle akcji (zmyślnie podanej) już dawno nie widziałem. Pomysł goni pomysł, a jeden bardziej zwariowany od drugiego, no i ten obraz. Ciekaw jestem czy Pixar odejdzie od swojego lekko odrealnionego stylu animacji. Nie miałbym nic przeciwko.
Pierwsza wyszła na DVD kilka dni temu.
Ach, czemuż to upadł europejski projekt (bodajże z Norwegii) pełnometrażowego filmu aktorskiego? ;x
*własnie zauważyłem, że to nie ich film. Oh well, może potraktują to jako aluzję, wezmą ją sobie do serca i zrobią z 3 kolejne części. :)
The mind is not a vessel to be filled but a fire to be kindled.
- neularger
- Strategos
- Posty: 5230
- Rejestracja: śr, 17 cze 2009 21:27
- Płeć: Mężczyzna
W tym nie ma nic naiwnego. Kwestia tylko wiarygodnego przedstawienia mściciela.Młodzik pisze:Mnie drażniła tylko naiwność fabuły. Zemsta po kilku pokoleniach? Błagam...
You can do anything you like... but you must never be rude. Rude is being weak.
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola
Ty, Margoto, niszczysz piękne i oryginalne kreacje stylistyczne, koncepcje cudne językowe.
Jesteś językową demolką. - by Ebola
-
- Nexus 6
- Posty: 3388
- Rejestracja: śr, 27 gru 2006 15:45
- BMW
- Yilanè
- Posty: 3578
- Rejestracja: ndz, 18 lut 2007 14:04
Re: Polecanki filmowe
Zachęta do obejrzenia filmu, opublikowana na jednym z forum:
dorzuciłbym kilka SF: Matrix 1,2, 3, Solaris (to chyba na podstawie powieści Lema?),
- Varelse
- Dwelf
- Posty: 511
- Rejestracja: czw, 13 lip 2006 11:12
Re: Polecanki filmowe
Patrząc na to, ile z w tym filmie zostało z powieści, to "chyba" niekoniecznie jest przesadzone.
Ale tak naprawdę nie miałbym nic przeciwko umieraniu, gdyby nie następowała po nim śmierć - Thomas Nagel
Szczury z Princeton, Nowa Fantastyka 9/2009
Szczury z Princeton, Nowa Fantastyka 9/2009
- BMW
- Yilanè
- Posty: 3578
- Rejestracja: ndz, 18 lut 2007 14:04
Re: Polecanki filmowe
A ja myślę, że to "chyba" nie jest użyte ironicznie, ale wynika z zupełnie czegoś innego. :)
- Othar
- Mamun
- Posty: 170
- Rejestracja: pt, 08 wrz 2006 20:55
Re: Polecanki filmowe
A ja dziś mogę wam polecić film po francusku, czyli "Nietykalni (Intouchables)"
Wybrałem go czytając opis i mogę powiedzieć, że jest to pierwszy film w "strumieniu głównym" kina od kilku miesięcy, na który warto wydać butelkę wódki.
Określony jako dramat i komedia w jednym film jest dziełem z przesłaniem na którym można się pośmiać :).
O czym film jest, to możecie sobie przeczytać w internecie, więc nie będę pisał, ale nadal mam dobry humor choć jestem niewyspany.
Wybrałem go czytając opis i mogę powiedzieć, że jest to pierwszy film w "strumieniu głównym" kina od kilku miesięcy, na który warto wydać butelkę wódki.
Określony jako dramat i komedia w jednym film jest dziełem z przesłaniem na którym można się pośmiać :).
O czym film jest, to możecie sobie przeczytać w internecie, więc nie będę pisał, ale nadal mam dobry humor choć jestem niewyspany.
BoogieWoogie, Swing, Jitterbug, Rock'N'Roll, Foxtrot
- jaynova
- Stalker
- Posty: 1831
- Rejestracja: pt, 10 lut 2012 17:42
- Płeć: Mężczyzna
Re: Polecanki filmowe
W amerykańskiej wersji Nietykalnych faceta na wózku ma zagrać Colin Firth.
Film naprawdę piękny, bawi i wzrusza. Polecam!!
Film naprawdę piękny, bawi i wzrusza. Polecam!!
"Wśrod szczęku oręża cichną prawa.". - Cyceron.
-
- Nexus 6
- Posty: 3388
- Rejestracja: śr, 27 gru 2006 15:45
Re: Polecanki filmowe
Wzgórza mają oczy (the hills have eyes)
Horror, który polecił mi obejrzeć kolega. Film jest o zmutowanych kanibalach na postnuklearnej pustyni, wyżywających się na wszystkich Amerykanach za swoje krzywdy, którzy zapuścili się w dzicz. Przyznam, że film rzeczywiście niczego sobie. Strasznego nie ma tam nic (może trochę strasznie było w kopalni i na cmentarzysku samochodów), lecz napotykamy dużo obrzydliwości. Reżyser nie patyczkuje się też z bohaterami. Końcówka jednak jest skopana, bo nic z niej nie wynika - nie wiadomo, co dalej stanie się z bohaterami. Także jest nielogiczna scenka z wilczurami, gdzie jeden ginie nie wiadomo czemu, podczas gdy drugi rozszarpuje wszystkich mutantów, których spotka.
Horror, który polecił mi obejrzeć kolega. Film jest o zmutowanych kanibalach na postnuklearnej pustyni, wyżywających się na wszystkich Amerykanach za swoje krzywdy, którzy zapuścili się w dzicz. Przyznam, że film rzeczywiście niczego sobie. Strasznego nie ma tam nic (może trochę strasznie było w kopalni i na cmentarzysku samochodów), lecz napotykamy dużo obrzydliwości. Reżyser nie patyczkuje się też z bohaterami. Końcówka jednak jest skopana, bo nic z niej nie wynika - nie wiadomo, co dalej stanie się z bohaterami. Także jest nielogiczna scenka z wilczurami, gdzie jeden ginie nie wiadomo czemu, podczas gdy drugi rozszarpuje wszystkich mutantów, których spotka.