Albiorix pisze:Cyklopowe i bluźniercze opisy są dzisiaj po prostu śmieszne, szczególnie biorąc pod uwagę że na początku 20 wieku ktoś się tego bał.
Kiedy ja się tego nigdy nie bałem. Cthulhu mnie ani ziębił, ani grzał, ale (by pozostać przy
"Zewie...") kibicowałem i Deep Ones i Mi-Go i W. Whatelay'owi, i temu faciowi co se w Kosmos poleciał w czarnym cylindrze. Dla mnie zakończenie
"Widma nad Innsmouth" to był happy end na miarę
"E.T." - facet wraca do swoich i fajno.
Albiorix pisze:Ten niezamierzony dystans do grozy stoi chyba u podstaw wszystkich pluszowych Cthulhu i wesołych Cthulhowych piosenek. Zabawa polega na tym że możesz się napawać tym jaki jesteś "skrzywiony" bawiąc się z czystym mrokiem. Nie da Ci tego Szatan (kontrowersyjny religijnie szczególnie w post-purytańskich Stanach), nie dadzą Ci tego wilkołaki i wampiry (tymi motywami bawi się główny nurt więc nie ma szpanu), nie dadzą Ci tego psychopaci, choroby psychiczne, wypadki i wojna (bo ludzie się boją naprawdę a nabijanie się z prawdziwych dramatów jest niesmaczne).
Zaraz, zaraz. Są tacy co sie do Cthulhu i reszty całkiem na serio modlą (a przynajmniej ich inwokują).
SzaryKocur pisze:A może odwrotnie? ;>
Proste fabułki, które opowiedziane innymi słowami wydałaby się niedorzeczne, śmieszne albo nudne. Ot, jakiś facio zgubił się w jaskini i spotkał jakiegoś małpoluda. Inny facio wszedł do jakiegoś domu i zauważył, że z sufitu kapie krew. Itd.
Ależ one mi się wydawały b. niedorzeczne, fajne dopiero (zwłaszcza na lata powstania) były wnioski płynące z tych fabułek - wizja malutkiego człowieczka w wielkim, starym i niepoznanym Wszechświecie. Dla mnie geniusz Lovecrafta zaczyna sie dopiero na tym poziomie.
(A sam Cthulhu mnie potwornie rozczarował - taki wielki, taki stary, taki mądry, taki zły, a jedyne co umie po obudzeniu to paru marynarzy wtranżolić i w łeb oberwać.)
nosiwoda pisze:Całkiem z doskoku, bo Lovecrafta czytałem mało i dawno, ale...
"Dagon", czytany w antologii Droga do SF", przeciorał mnie kiedyś dość mocno. Może nie tak, że uhaha, światełko przy łóżku, ale jednak zapamiętałem ten rybi odór. Plastyka opisu. W dodaku jest taki jeden kawałek Enyi, który mi się związał mentalnie z tym właśnie opowiadaniem - nierozerwalny związek, gdzieś mi się neurony połączyły. Gdy go słyszę, zawsze przypomina mi się "Dagon" i te podmorskie schody w otchłań. A nawet chyba nie słuchałem tego kawałka przy lekturze.
Dobry był ten
"Dagon", dobry, choć końcowy obłęd głównego bohatera (jak smród ryb czuje i przez okno skacze) nie był dla mnie już tak przekonujący jak wcześniejsza partia fabuły.
No ale ja, wychowany na fantastyce pozytywisztycznej, wobec wszelkich tajemnic Wszechświata odczuwam raczej intelektualną ciekawość i odruch badacza, niż zabobbonny lęk. I uwielbiam patrzeć w nocne niebo uśwadamiając sobie, że każda z tych świetlistych kropek jest większa od naszej Ziemi, niektóre też od naszego Słońca, że niektóre to nawet nie gwiazdy, a całe galaktyki. I że gdzieś tam może stać sporo innych istot i też się tak gapić. Lovecraft pewnie by dostał zawrotu głowy.
forum miłośników serialu „Star Trek”, gdzie ludzi zdolnych do używania mózgu po prostu nie ma - Przewodas