Odczuwam pewien niedosyt.
Z jednej strony przeniesienie punktu ciężkości z wojny z Haven na wojnę z Liga Solarną jak najbardziej mnie się podoba. I podoba mnie się tajemnicze Równanie grzebiące we wszystkim. I sojusz z Haven. I wielowątkowość bardziej rozlazła też (już nie tylko Manticore i Haven ale też Talbott, Liga, Maya, Congo, Mesa).
Ale... Tak się szykowałem na smakowitą drugą bitwę w systemie Manticore. Na starcie z megaflotą LS, ponad 400 okrętów liniowych pod dowództwem Filarety. Tymczasem kupa wyszła. Owszem, dwa liliony trupów są, flaki są ale opisu fajnej bitwy już nie ma. Ot, jedna salwa z jednej strony, druga z drugiej - cięcie. Czy Weberowi skończyły się pomysły na taktyczne rozpisanie walk? A może on po postu nie ma pomysłu na tak dużą bitwę?
A czytasz dalej?Narsil pisze:Dorwałem się do "Rafy Armageddonu" ww. autora i mam mieszane uczucia. Prolog jest w porządku, (nawet pomimo tego że autor powinienen dostać nagrodę za najdurniejszą nazwę Złego Imperium w historii SF), to samo pierwsze sceny na Schronieniu. Ale potem następuje przeskok o, bagatela, 800 lat i zaczyna się lanie wody. Dwa pierwsze rozdziały nie wnoszą ABSOLUTNIE NIC do książki, a później jest niewiele lepiej. Dawno nie widziałem tak przegadanej powieści...
Ostatnio zapoznałem się z piątą częścią. To typowy do bólu Weber, identycznie jak w serii HH. Te same grzechy, te same plusy, tylko świat inny.