wejściówka
Przejście
Koniec bajki
starałam się uwzględnić dotychczasowe uwagi do moich tekstów,
liczę na komentarze :)
**********************************************************
Przemko leniwie przewrócił się na drugi bok. Mała gałązka, wbijając się pomiędzy żebra, nie pozwalała mu zasnąć. Posłanie, które zrobił z trawy, nie było wygodne. Wrodzone lenistwo nie pozwalało mu jednak wstać i go poprawić. Po co? Za chwilę i tak musi wyruszyć, aby w południe pojawić się w chacie. Matula miała bowiem żelazne zasady – kto nie zdążył na czas, ten musiał czekać do wieczora, na kolejny posiłek. Przemko nie mógł jednak pod chatą pojawić się zbyt wcześnie. To groziło obarczeniem go jakimś dodatkowym zajęciem. A roboty Przemko nie znosił. Dlatego wymknął się rano po chrust. Matula myślała, że jak wszyscy, poszedł do lasu. On jednak skręcił na stare uroczysko. Było bliżej, a ponieważ mało kto tutaj przychodził, suchego drewna było pod dostatkiem. Dlatego szybko uwinął się ze zbieraniem, by móc położyć się pod drzewem i odpoczywać. I gdyby nie ta mała gałązka, mógłby powiedzieć, że jest szczęśliwy… Teraz jednak starając się ominąć jej ostry koniec, przewracał się z boku na bok, by wreszcie jednym przypadkowym kopnięciem rozsypać stertę chrustu ułożoną nieopodal.
- A żeby to zazuka wzięła!
Zaklął szpetnie i wstał. Ziemia dookoła była wilgotna i bagienna. Sterta chrustu została ułożona na jednym z niewielu suchych miejsc. Musiał ją teraz pozbierać, aby gałązki nie nasiąknęły wodą. Kiedy schylił się niemrawo by pozbierać patyki, usłyszał za sobą damski głos:
- Kwiaty! Przyniosłeś mi kwiaty!
Podskoczył jak oparzony. Za jego plecami, na kępie tataraku, stała niewiasta wpatrująca się z zachwytem w miejsce, gdzie przed chwilą leżał..
- Ktoś ty ? – zapytał niepewnie, ściskając za plecami czerwony gałganek, w celu odwrócenia uroku.
- Jestem Zazuka – odpowiedziała – Skąd wiedziałeś, że lubię kwiaty?
Przemko z powątpiewaniem spojrzał na swoje posłanie. Zebrał zielsko z okolicy. Były tam i jakieś białe kwiatki…
- Jeśli je lubisz to możesz zabrać….
Zaproponował uprzejmie patrząc uważnie na reakcję niewiasty. Nie znał jej i nigdy do tej pory nie widział. Niemłoda, w szarym gieźle, wyglądała na zmęczoną i zapracowaną chłopkę z jakiejś okolicznej wsi. Na wszelki wypadek jednak, wciąż ściskał za plecami czerwony gałganek. Wiadomo bowiem było, że zwykłe niewiasty nie chadzają na uroczysko.
- Jesteś niezwykle miły – Nieznajoma podeszła i zagarnęła rośliny z jego posłania – Odwdzięczę ci się najlepiej jak tylko potrafię.
- Tak? – Popatrzył z powątpiewaniem.
Niewiasta uśmiechnęła się i delikatnie musnęła dłonią jego policzek.
- Idź w świat. Nieś moje oczy, moje uszy, mój głos. Idź…
Przemko odsunął się gwałtownie. Nie chciał aby nieznajoma go dotykała! Niestety natrafił stopą na wykrot, potknął się i wywrócił do tyłu. Ciało uderzyło o ziemię z głuchym łoskotem i trzaskiem łamanych gałęzi. Przed oczami zawirowały mu ciemne plamy. Po chwili wpół zamroczony zerwał się, ale niewiasty już nie było. Popatrzył niepewnie dookoła, ściskając czerwony gałganek. Nic jednak nie mąciło ciszy uroczyska.
- Widziadło jakieś? - zastanowił się głośno.
Jednak, jeśli nie liczyć upadku, nic mu się nie stało. Nie zawracał więc sobie głowy dalszymi rozmyślaniami. Stękając z przyzwyczajenia, zaczął zbierać rozrzucony chrust.
Do wioski dotarł dokładnie w południe. Gdy Przemko stanął w drzwiach chałupy matula, którą ludzie we wsi Jazgulą wołali, właśnie postawiła na stole duży gar polewki.
- Ty niezguło jedna – krzyknęła tak, iż sąsiedzi obok usłyszeli – Gdzie żeś się podziewał tyle czasu?! Do pańskich lasów po chrust żeś biegał?!
Młodzieniec potulnie położył drzewo obok pieca i zasiadł na ławie, obok braci. Wszyscy czterej synowie Jazguli wiedzieli, że nie należy przerywać matuli, kiedy wita ich w drzwiach chałupy. Potulnie więc czekali, aż rodzicielka skończy i pierwsza spróbuje strawy. Po chwili matula do stołu usiadła, uśmiechnęła się do swoich dzieci i dała znak, iż można rozpocząć posiłek.
Kiedy zjedli, Przemko chciał szybko ulotnić się z obejścia, pod pretekstem pomocy wujowi przy koszeniu łąki. Niestety matula miała inne plany. Wręczyła mu wiadro i drewniane widły.
- Obórkę wyrychtuj albo ci kulasy poprzetrącam darmozjadzie!
Przemko westchnął ciężko i tylko smętnie popatrzył, jak dwaj starsi bracia, wraz z Jazgulą, zmierzali w stronę łąk. Tam z pewnością zdołałby się zaszyć gdzieś w trawie i do wieczerzy przeczekać. Postękując wszedł do sieni i się rozejrzał. Po prawej stronie było wejście do obórki, o tej porze prawie pustej. Kozy od rana pasły się za domem i jedynie maciora mlaskała, wybierając jedzenie z koryta. Po lewej stronie było wejście do izby, gdzie najmłodszy z jego braci - Sławojko - właśnie wybierał popiół z ogromnego pieca. Na ten widok Przemko poweselał. Kiedy smyk skończy swoją robotę, każe mu pomagać przy czyszczeniu obórki. Zdjął więc koszulę, chwycił widły i powoli zaczął układać nawóz na stertę do wyniesienia. Po jakimś czasie, kiedy na grządkach matuli pokaźna kupa nawozu urosła, a on sam akurat maciorę z kojca przeganiał, usłyszał w izbie cichutkie beczenie.
- Co tam?
Podniósł głowę ale brata nie dostrzegł. W kącie, obok pieca, stała mała koza i ciekawsko myszkowała pomiędzy garnkami.
- Sławojko, gdzie się szwędasz?! – krzyknął na cały głos.
Cisza, przerywana jedynie beczeniem kozy i postękiwaniem maciory, wystarczyła za całą odpowiedz. Smyk wiedząc, iż Przemko do pomocy chce go zagonić, cichaczem umknął z obejścia. Nawet furtki do ogrodu nie domknął, aby dźwiękiem skobla nie zdradzić swoich zamiarów. Dzięki temu koza mogła przemknąć aż do chałupy.
- A poszła ty!
Niezadowolony chwycił kija od miotły i zaczął ją przeganiać. Koza, widząc zbliżające się niebezpieczeństwo, odskoczyła gwałtownie zawadzając pyskiem o ogromny, gliniany garnek matuli. Naczynie z brzękiem upadło na klepisko i roztrysnęło się na kilka kawałków.
- A żeby to zazuka wzięła!
Zaklął Przemko i pobiegł do pieca ratować pozostałe garnki.. W tym momencie koza, widząc przed sobą wolna drogę ucieczki, rzuciła się w stronę drzwi, wywracając po drodze wiadro, które stało gotowe do wyniesienia. Kiedy Przemko się odwrócił, cała sień była zabrudzona nawozem.
-Aaaach… chędoż się parszywcu!
Zakrzyknął i usiadł załamany. Już bowiem prawie skończył swoją robotę, a przez tego smyka Sławojka, czyszczenie sieni zajmie mu czas do wieczora. Dodatkowo, kiedy matula zobaczy stratę, pewnie zdzieli go czymś, zanim zdąży wyjaśnić, iż jest to wina młodszego brata. Same nieszczęścia! Zamyślił się, zadumał…. Niestety, tego wieczoru nie mógł się w chałupie pokazać. Jeśli zostawi wszystko tak jak jest, to będzie wiadomo, że koza w chałupie szkód narobiła. Jej ślady widnieją na rozsypanym nawozie. I winien będzie Sławojko. On zaś nie będzie musiał sprzątać… Wstał, odstawił miotłę i widły na swoje miejsce i ostrożnie, aby nie zostawić śladów, wyszedł z chałupy.
Przemko umył się, założył koszule, zatknął kozik za pasem i poszedł do wuja, który mieszkał po sąsiedzku. Ten siedział na przyzbie i ostrzył kosę.
- Czego Przemko? – zapytał przyjaźnie.
- Rzeknijcie matuli jak wróci, żem do strażnicy na zarobek poszedł. Tak jako kazała.
Wuj skinął głową. O samym poranku wszyscy sąsiedzi słyszeli, jak Jazgula wymówki synom czyniła, że w polu pracować nie chcą, do strażnicy nie pójdą kilku miedziaków zarobić.
- Tylko bez gotowizny nie wracaj – wuj uśmiechnął się pod wąsem – bo cię Jazgula prześwięci.
Przemko skinął głowa. Wiedział, że z miedziakami musi wrócić, aby matula dzban kupiła i wybaczyła mu niedopilnowanie młodszego brata. Westchnął ciężko, jak to miał w zwyczaju i ruszył w stronę strażnicy.
Wysoka, kamienna wieża stała na dużej skale przy rozstaju dróg. Z jednej strony płynęła rzeka, stanowiąca naturalną ochronę. Z drugiej – u podstawy skały - było kilka drewnianych zabudowań otoczonych palisadą. Stanowiły one zaplecze dla wieży, w której przebywało kilku wojów. Komes, do którego należała strażnica, nakazał kopać fosę dookoła palisady. Prace nad nią posuwały się bardzo powoli. Grunt był kamienisty, a chętnych do szukania zajęcia poza swoja wsią, niezbyt wielu. Przemko nie miał więc trudności w znalezieniu pracy. Stojąc po kostki w błocie kopał ziemię, którą podawał w wiadrze do jednego z robotników. Ten umacniał nią palisadę. Pracowali powoli, a kiedy nadzorca się odwracał robili długie przerwy. Dlatego często nad ich głowami słychać było świst bata i ochrypły krzyk:
- Jak pizdnę po grzbiecie!
Przemko był zadowolony. Robota była ciężka, ale nikt się nie przemęczał. Jedynym problemem był kiepski wikt i spanie pod gołym niebem. Były to jednak wystarczające warunki, aby spokojnie przeczekać gniew matuli. I tak, niemrawo wygrzebując wielki kamień z ziemi rozmyślał, kiedy będzie mógł bezpiecznie wrócić do wioski, gdy usłyszał gardłowy krzyk nadzorcy:
- Ej wy tam!
Nadzorca przywoływał ich, gestem dłoni pokazując kupców, którzy próbowali przejechać przez stary most. Ta konstrukcja z kamienia, postawiona niedaleko strażnicy, już dawno zaczęła się osypywać ze starości. Filar stojący na środku rzeki był w bardzo dobrym stanie, ale opierające się na nim przęsła miały mnóstwo dziur i prześwitów. Konni zwykle przeprawiali się brodem, który znajdował się tuż obok. Wozy jednak musiały jechać przez most. Teraz jeden z nich, wyraźnie większy i cięższy od pozostałych, ugrzązł kołem w jakiejś z dziurze. Konie smagane batem, wspomagane przez siły dwóch parobków, nie były w stanie go wyciągnąć. Nadzorca, widząc co się dzieje, szybko przywołał kilku ludzi z długimi dragami i deskami. Nie pierwszy raz wóz bowiem ugrzązł na moście i nie pierwszy raz kupcy obiecywali mu swoja wdzięczność w zamian za pomoc.
Stał więc Przemko u dołu kamiennego filara i podtrzymywał na plecach drewnianą belkę, której koniec podłożono pod koło wozu. Obok wspomagał go siłą swoich mięśni jeden z robotników. Konie smagane batem ruszyły. Wóz popychany przez robotników i pachołków wtoczył się na belkę, która boleśnie wpiła się w ramię młodzieńca.
- A bodaj by to zazuka wzięła!
Zaklął szpetnie i nagle usłyszał nad sobą głośny huk, a następnie krzyki ludzi wpadających wraz z kamieniami do wody. Przęsła mostu nie wytrzymały i runęły do wody wraz z wozem, zwierzętami i ludźmi. Przemko ledwie zdążył się uchylić, aby nie dostać czymś ciężkim w głowę. Na szczęście filar ocalał nie naruszony.
Ruiny mostu zatarasowały bieg rzeki, która zaczęła się zbierać pod skałą strażnicy. Większość ludzi udało się ocalić. Zwierzęta, wóz z towarem a także nadzorca, zniknęły pod wodą i zwałem kamieni. Robotnicy, zdatni do pracy, do końca dnia próbowali rozebrać zaporę. Bez pomocy nadzorcy praca szła jednak niemrawo. Pod wieczór, jedynie wąski strumień wody sączył się przez tamę, a po drugiej stronie kamiennego wału zdążyło się już utworzyć małe jezioro. Kiedy wracali na strażnicę – zmarznięci i mokrzy – jeden z robotników wskazał na światło w oknach na wieży.
- U rządcy sucho i ciepło – powiedział – Ciekawym czy stajnie chociaż dla nas rozewrze.
- A bodaj by go zazuka wzięła – westchnął Przemko.
W tym samym momencie cześć wieży z głuchym łoskotem osunęła się w zebraną u podnóża skały wodę. Rozległy się krzyki. Mężczyźni rzucili się na pomoc. Jedynie Przemko stał jak zahipnotyzowany i jedna myśl zaczęła mu świtać w głowie.
- Oby to zazuka wzięła – powiedział z namaszczeniem, patrząc na ruiny wieży, stojące na skale.
Skała pękła z głuchym trzaskiem i całość z łomotem runęła w wodę.
Późną nocą, kiedy wyciągnięto z wody i gruzów nielicznych szczęśliwców, którzy ocalili życie, w głębi duszy Przemko przeklinał swój pomysł. Wraz z wieżą woda zabrała też część palisady i cały zapas drewna na opał. Ponieważ robotnikom nie pozwolono wziąć nic z zabudowań, dwóch najbardziej przedsiębiorczych pozbierało koński nawóz i z niego rozpaliło ognisko. Niemal wszyscy zebrali się przy ogniu, pod małym daszkiem. Jedynie Przemko odszedł na bok, gdyż dym z tego ogniska śmierdział potwornie. Smrodu się nie bał, ale nie miał ochoty później godzinami w strumieniu moczyć portek i koszuli. Matula z pewnością wygoniłaby go z chaty, każąc wracać dopiero jak wywietrzeje. Dlatego zziębnięty i mokry zrobił sobie posłanie z daleka od swoich towarzyszy. Niestety właśnie kiedy się położył, wiatr zmienił kierunek i cały gryzący dym poszedł w jego stronę.
- A bodaj by was zazuka wzięła – wyrwało mu się niechcący, kiedy wstawał z posłania.
Ogień buchnął wysokim płomieniem. Krzyki towarzyszy uświadomiły mu, że płomień, podsycany wiatrem, zajął siano na prowizorycznym daszku. Chwycił za wiadro i ruszył pędem w stronę jeziora. Kiedy wracał płonęły już stajnie. Ludzie wyprowadzali spanikowanie konie, a ogień obejmował kolejne budynki. Próbowano gasić ale pożar rozprzestrzeniał się błyskawicznie. Wiatr przeniósł iskry na otaczające strażnicę łąki. Sucha trawa zapłonęła niczym podpałka. Ludzi zewsząd otoczyło morze płomieni. Przemko – przerażony – rzucił wszystko i wskoczył do wody. Przedostał się niemal na środek nowopowstającego jeziora i wczołgał na jedną z kup kamieni, które zostały po pękniętej skale i zrujnowanej wieży. Ze ściśniętym sercem patrzył, jak ogień rozprzestrzenia się w kierunku lasu i jego rodzinnej wioski, która teraz nawet nie miała wody, z zablokowanego przez most strumienia.
Pierwsze promienie słońca oświetliły zgliszcza. Strażnica nie istniała. Nieliczni ocaleli przebąkiwali coś o klątwie i obwiązywali kończyny czerwonymi szmatkami, dla odpędzenia uroku. Przemko wyszedł na brzeg i powoli ruszył w stronę wioski. Z pogorzeliska udało mu się wygrzebać nieco jedzenia oraz metalowy, misternie rzeźbiony talerz dla matuli, aby ją przebłagać po stracie garnka. Kiedy minął spalony las i wyszedł na wzgórze, oczom jego ukazał się straszny widok. Wieś była spalona. Widać było ludzi, próbujących rozgrzebywać wciąż jeszcze gorące zgliszcza i uwiązane do resztek płotów zwierzęta. Wiatr przynosił ryk głodnego bydła i lamenty kobiet. Nad tym wszystkim jednak unosiło się gromkie pohukiwanie:
- Ruszać się nieroby! Kulasy poprzetrącam! Chudobę ogarnąć! Kóz pilnować!
W pierwszej chwili ucieszył się, że matula cała i zdrowa. W drugiej uświadomił sobie, że to nie koniec jego kłopotów. Chatę trzeba będzie odbudować. Schronienie dla zwierząt postawić. Konia nie mieli, więc wóz z drewnem on i bracia będą musieli przyciągnąć własnymi siłami. Westchnął ciężko i zamyślił się. Przecież nie musi teraz wracać, może zobaczyć jak świat wygląda. Wróci jak wieś odbudują. Jak sprzeda talerz, który znalazł na pogorzelisku, to będzie miał za co zjeść – więc nawet zajęcia nie musi szukać od razu… Postękując zawrócił i ruszył w kierunku miasta.
ZAZUKA
Moderator: RedAktorzy
- Maximus
- ZasłuRZony KoMendator
- Posty: 606
- Rejestracja: sob, 20 sty 2007 17:24
Ależ proszę. Znalazłem trochę czasu, żeby Ci przykro nie było, że nikt tak długo nic nie napisał. :)Keiko pisze:liczę na komentarze :)
No to zaczynajmy.
W sensie, że ona się tak wbijała i wbijała, coraz bardziej i bardziej? Raczej "wbijająca".Mała gałązka, wbijając się pomiędzy żebra, nie pozwalała mu zasnąć.
Stosowanie dwóch różnych czasów w tych następujących po sobie zdaniach boli. "Za chwilę i tak musiał wyruszyć (...)". Czasy można mieszać wtedy, kiedy jest to uzasadnione.Za chwilę i tak musi wyruszyć, aby w południe pojawić się w chacie. Matula miała bowiem żelazne zasady – kto nie zdążył na czas, ten musiał czekać do wieczora, na kolejny posiłek.
Dwa zdania wcześniej piszesz: "Za chwilę i tak musi wyruszyć, aby w południe pojawić się w chacie". Zatem: powtarzasz się. Nie musisz znów pisać, że nie może się zbyt wcześnie pojawić pod chatą (to też błąd, ale o nim za chwilę), czytelnik już wie, nie musisz też dwukrotnie używać czasownika "pojawić się"; są inne. Napisz po prostu: "Nie mógł też jednak przybyć zbyt wcześnie", czy coś w tym rodzaju. Użyłem "też", bo mocniej podkreśla konieczność szwajcarskiej punktualności bohatera, ale to Twój tekst, Ty możesz napisać to inaczej.Przemko nie mógł jednak pod chatą pojawić się zbyt wcześnie.
Poza tym, dlaczego biedak miałby się pojawiać pod chatą? Mógłby mieć trochę kłopotów z przebiciem się przez podłogę, jeśli była solidna. Wcześniej piszesz, że Przemko miał zjawić się w chacie; możesz też napisać, że przed, to też poprawnie, ale pod zdecydowanie odpada, no chyba że ów Przemko jest jakimś magiem-kretem, który teleportuje się bezpośrednio pod ziemię, a potem musi wygrzebywać się na powierzchnię.
Przeczytaj powyższy fragment.A roboty Przemko nie znosił. Dlatego wymknął się rano po chrust. Matula myślała, że jak wszyscy, poszedł do lasu. On jednak skręcił na stare uroczysko.
Co jest źle?
Ano pierwsze dwa zdania możnaby złączyć, bo treść drugiego wynika z treści pierwszego, rozdzielanie psuje rytm zdań. Poza tym lecisz: Przemko nie znosił roboty, Przemko wymknął się po chrust, matula myślała, Przemko skręcił...
To monotonne i nudne. Pisząc takie zdania na wstępie, tracisz czytelnika, który najczęściej sam nie wie, dlaczego tekst go nuży.
"Dlatego" na początku zdania powinno być używane z należytą ostrożnością. Zastosowane tak, jak tutaj, powoduje wrażenie, że zdanie nie jest napisane literacką polszczyzną. Szczątkowa archaizacja, jaką stosujesz, nijak tego nie usprawiedliwia.Dlatego szybko uwinął się ze zbieraniem, by móc położyć się pod drzewem i odpoczywać.
A wystarczy skreślić problematyczne słowo. Przecinek powie czytelnikowi, że zdanie podrzędne wyjaśnia, dlaczego bohater szybko się uwinął - wszak to zdanie okolicznikowe przyczyny. Jeśli owe niedopowiedziane "dlatego" wrzucisz na początek zdania, wydaje się, że zastosowałaś jakiś dziwny szyk.
Czy to "i" na początku zdania jest rzeczywiście potrzebne?I gdyby nie ta mała gałązka, mógłby powiedzieć, że jest szczęśliwy…
Przed "starając się" powinien stać przecinek, co wynika z zasady interpunkcji dotyczącej imiesłowowych równoważników zdania w roli zdania podrzędnego.Teraz jednak starając się ominąć jej ostry koniec, przewracał się z boku na bok, by wreszcie jednym przypadkowym kopnięciem rozsypać stertę chrustu ułożoną nieopodal.
Czy informacja, że zburzył stertę chrustu konkretnie jednym, a nie na przykład trzema kopnięciami, jest niezbędna?
"Rozsypać stertę" brzmi niefajnie, ale jak widzę, SJP dopuszcza takie znaczenie tego bezokolicznika.
Bagienna [za SJP]: od "bagno", obszar trwale podmokły - użyłaś tego w tym znaczeniu. A zatem: wilgotny. Ziemia była wilgotna i podmokła. Zdanie jest złe i niedobre. :PZiemia dookoła była wilgotna i bagienna.
W jednym z suchych miejsc, o ile się nie mylę.Sterta chrustu została ułożona na jednym z niewielu suchych miejsc.
Pozbierać stertę?Musiał ją teraz pozbierać, aby gałązki nie nasiąknęły wodą.
Podmioty!
Powtórzenie: "pozbierać".Kiedy schylił się niemrawo by pozbierać patyki, usłyszał za sobą damski głos:
Teraz natomiast jest poprawnie: zbierał przecież patyki, nie mógł zbierać sterty. Sterta z natury rzeczy jest pozbierana :P
Dwie kropki? A cóż to?gdzie przed chwilą leżał..
Dlaczego przed "w celu" jest przecinek? Z tego powodu musiałem przeczytać zdanie dwa razy, żeby zrozumieć, czy zapytał w celu odwrócenia uroku, czy ściskał gałganek.- Ktoś ty ? – zapytał niepewnie, ściskając za plecami czerwony gałganek, w celu odwrócenia uroku.
Kropka, ale to tam detal.- Jestem Zazuka – odpowiedziała. – Skąd wiedziałeś, że lubię kwiaty?
Dlaczego z powątpiewaniem? Myślę i myślę, a nie wiem.Przemko z powątpiewaniem spojrzał na swoje posłanie.
To chyba ten zgubiony przecinek.- Jeśli je lubisz, to możesz zabrać….
A to co za innowacja w zapisie graficznym?- Jeśli je lubisz to możesz zabrać….
Zaproponował uprzejmie patrząc uważnie na reakcję niewiasty
Przed "patrząc" przecinek, wynika z zasady, o której już pisałem.
Po co ten przecinek?Na wszelki wypadek jednak, wciąż ściskał za plecami czerwony gałganek.
Brzmi to trochę jak fragment opowiadania pisanego w podstawówce.Przemko odsunął się gwałtownie. Nie chciał aby nieznajoma go dotykała!
To znaczy, że był już martwy?Ciało uderzyło o ziemię z głuchym łoskotem i trzaskiem łamanych gałęzi.
Zgrabniej będzie, jeśli napiszesz: "Uderzył o ziemię (...)". Tym bardziej, że zaraz powiadasz: "Przed oczami zawirowały mu ciemne plamy. ". W sensie, temu ciału, tak?
Jeśli już, to "na wpół".Po chwili wpół zamroczony zerwał się
Z przyzwyczajenia? Dziwne, ale nie chcę się tego czepiać... może to jakiś nimfoman... :PStękając z przyzwyczajenia, zaczął zbierać rozrzucony chrust.
Jeśli mowa wciąż o tym samym bohaterze, nie musisz znów wymieniać jego imienia w drugim zdaniu. Zaznaczaj podmioty tam, gdzie tego nie robisz, przyda się; nie rób tego, gdy nie potrzeba.Do wioski dotarł dokładnie w południe. Gdy Przemko stanął w drzwiach chałupy matula, którą ludzie we wsi Jazgulą wołali, właśnie postawiła na stole duży gar polewki.
Szyk drugiego zdania jest trochę przekombinowany i nie czyta się go lekko.
Ałć. Po co to "iż"?krzyknęła tak, iż sąsiedzi obok usłyszeli
To samo.Po chwili matula do stołu usiadła, uśmiechnęła się do swoich dzieci i dała znak, iż można rozpocząć posiłek.
Ale teraz już rozumiem zabieg; znów używasz "iż" i znów dziwnego szyku. Dochodzę do wniosku, że chcesz stylizować. No dobra. O tym napiszę Ci na koniec, bo stylizacja to zabieg, który ocenia się po całości dzieła, a nie biorąc pod uwagę fragmenty.
http://so.pwn.pl/lista.php?co=szwendać- Sławojko, gdzie się szwędasz?! – krzyknął na cały głos.
A przed chwilą maciora mlaskała, a Przemko postękiwał.Cisza, przerywana jedynie beczeniem kozy i postękiwaniem maciory
CO chwycił!?!Niezadowolony chwycił kija od miotły i zaczął ją przeganiać.
Biernik, a nie dopełniacz... :P
CO zrobiło?Naczynie z brzękiem upadło na klepisko i roztrysnęło się na kilka kawałków.
Jeżeli już, to "rozprysnęło się". Słowo, którego użyłaś, niestety nie istnieje.
I znów uwaga techniczna: intrygująca innowacja w zapisie graficznym, naprawdę, ale tak się nie robi.- A żeby to zazuka wzięła!
Zaklął Przemko i pobiegł do pieca ratować pozostałe garnki..
W sensie, ile on tych koszul założył? Dwie, naraz?Przemko umył się, założył koszule, zatknął kozik za pasem i poszedł do wuja, który mieszkał po sąsiedzku.
No, to nie było przyjazne. Technicznie: brakuje przecinka.- Czego Przemko? – zapytał przyjaźnie.
Ochronę dla czego? Dla strażnicy?Z jednej strony płynęła rzeka, stanowiąca naturalną ochronę.
Nie chce mi się już interpunkcyjnych wytykać, ten jest ostatni... Drugi przecinek zbędny.Grunt był kamienisty, a chętnych do szukania zajęcia poza swoja wsią, niezbyt wielu.
Wszystko ładnie, pięknie, ale myślałem, że praca była dobrowolna i płatna, nie niewolnicza.Pracowali powoli, a kiedy nadzorca się odwracał robili długie przerwy. Dlatego często nad ich głowami słychać było świst bata i ochrypły krzyk:
- Jak pizdnę po grzbiecie!
Czegoś tu nie rozumiem. Te dwa stwierdzenia są sprzeczne.Robota była ciężka, ale nikt się nie przemęczał.
Kto rozmyślał? "I tak"? Tak wynika z zastosowanej bełkotliwej konstrukcji zdania i braku wzmianki o podmiocie, który autorka wspominała kilka zdań wstecz.I tak, niemrawo wygrzebując wielki kamień z ziemi rozmyślał, kiedy będzie mógł bezpiecznie wrócić do wioski, gdy usłyszał gardłowy krzyk nadzorcy:
Czyli dziur i dziur, streszczając.opierające się na nim przęsła miały mnóstwo dziur i prześwitów
A po polsku? "Z" do śmieci, albo "w jakiejś z dziur". Dwie opcje.Teraz jeden z nich, wyraźnie większy i cięższy od pozostałych, ugrzązł kołem w jakiejś z dziurze.
http://so.pwn.pl/lista.php?co=nienaruszonyNa szczęście filar ocalał nie naruszony.
Autorko, na litość, przeczytałaś to po napisaniu i odleżeniu?Ruiny mostu zatarasowały bieg rzeki, która zaczęła się zbierać pod skałą strażnicy
Rzeka zaczęła się zbierać pod skałą?
Biorąc pod uwagę, że, jak autorka pisze parę linijek wyżej, bród był "tuż obok", wydaje mi się cokolwiek mało prawdopodobne, żeby woda była tak głęboka, aby mógł pod nią zniknąć caluśki wóz z towarem.Zwierzęta, wóz z towarem a także nadzorca, zniknęły pod wodą i zwałem kamieni.
Światło w oknach na wieży, tak?Kiedy wracali na strażnicę – zmarznięci i mokrzy – jeden z robotników wskazał na światło w oknach na wieży.
To teraz proszę tak zrozumiale dla czytelnika ;)
Zwróć uwagę na tę część zdania, którą wytłuściłem.Ponieważ robotnikom nie pozwolono wziąć nic z zabudowań, dwóch najbardziej przedsiębiorczych pozbierało koński nawóz i z niego rozpaliło ognisko.
Ogień nie może rozprzestrzeniać się w jakimś kierunku, nic nie może rozprzestrzeniać się w kierunku.Ze ściśniętym sercem patrzył, jak ogień rozprzestrzenia się w kierunku lasu i jego rodzinnej wioski, która teraz nawet nie miała wody, z zablokowanego przez most strumienia.
Dobra. Uwag szczegółowych to tyle.
Teraz będzie gorzej.
Stylizacja
W całym tekście widoczne są Twoje, autorko, zabiegi służące archaizacji opowiadania. Dobrze, jeśli debiutanci mają ochotę mierzyć się ze stylizacją; gorzej, że tutaj trzeba wyczucia językowego na poziomie mistrzowskim. Stylizacja przede wszystkim musi być konsekwentna i poprawna. Wbrew pozorom nie wystarczy zwyczajnie pomieszać kolejności słów w zdaniach, przestawić orzeczenia przed podmiot i porozrzucać przydawki po całej tej misternej konstrukcji. Niestety u Ciebie tak to w większości przypadków wygląda.
Piszę, że stylizacja musi być konsekwentna. Na czym owa konsekwencja polega? Ano na tym, aby decydując się na stylizację, mieć świadomość konieczności stosowania jej w całym tekście. Generalnie wydaje mi się, że są dwie drogi, którymi najczęściej idzie stylizujący pisarz. Pierwsza - zabieg dotyka w głównej mierze dialogów, kwestii bohaterów, ich myśli, mniej - komentarzy narratora. Tak jest u Sapkowskiego w Wiedźminie. Druga - stylizacja obejmuje całość tekstu. Tak jest u Brzezińskiej w opowieściach o Twardokęsku i u Białołęckiej w Kronikach Drugiego Kręgu.
Którą drogą poszłaś Ty? Na mój gust, żadną. Raz stosujesz zwykłe, współczesne zdania, raz rzucasz quasi-stylizowane kawałki, których nie da się zrozumieć bez powtórnego czytania.
To ogólnie.
Szczegółowo będzie teraz.
Primo, samo zamienienie "że" na "iż" nie powoduje, że język staje się stylizowany. Najczęściej brzmi pretensjonalnie i sztucznie. Tu trzeba wyczucia. Czasem lepiej zamienić owo "że" na "jako": powiedzieli mu, jako matula poszła do młyna.
Secundo, stosujesz pewne słowa, które w archaizacji nie mają prawa bytu, nie przejdą.
Mam wrażenie że chodziło Ci o podpałkę taką do grilla...Sucha trawa zapłonęła niczym podpałka.
Tertio, nie mam siły szukać... zmęczony jestem.Przedostał się niemal na środek nowopowstającego jeziora
W sumie tyle o stylizacji. Po prostu trudno powiedzieć, czy się na nią zdecydowałaś, czy nie - raz jest, raz jej nie ma, a kiedy jest, wygląda na niepewną i asekurancką. Pisząc, musisz być pewna, że robisz to dokładnie tak, jak chcesz - i czytelnik musi to widzieć.
Tutaj widzi wahania autorki, polegające na niemożności nadania jednolitego wykończenia tekstowi.
Przepraszam, ale nie mam już siły. Miałem trudny dzień i muszę wypocząć, bo jutro też robota czeka.
Mam jeszcze parę uwag do tekstu, do koncepcji, realiów, sposobu tworzenia przez Ciebie opisów, kreacji bohaterów, świata przedstawionego, fabuły i sposobu prowadzenia narracji. Na NWL nigdy tego nie piszę, bo mi się nie chce. Kiedyś pisałem, a i tak niewiele mi z tego przyszło, a co przyszło, to poszło; to tak dygresyjnie i wspominkowo, kto wie, ten wie, kto nie, też dobrze. Ale na ZW, uważam, ludziom należą się lepsze łapanki, bo to wyższy poziom, większe wymagania. Poza tym nikt Cię długo nie komentował i może jakoś to wynagrodzę, może Ci się to przyda przy kolejnych tekstach albo poprawianiu tego - a czy się opłaca, o tym już niedługo, jak tylko zbiorę siły i będę miał znów czas, aby wejść na forum... ;)
Pozdrawiam i mam nadzieję że byłem konstruktywny, niestety o tej porze nie jestem już w stanie poprawić ewentualnych błędów. Jeśli coś, to skoryguję je jutro/pojutrze, wrzucając dalszą część komentarza.
Maximus
Cokolwiek to było, mea maximus culpa.
- Keiko
- Stalker
- Posty: 1801
- Rejestracja: wt, 22 sty 2008 16:58
Dziękuję, dziękuję, że znalazłeś czas; jeśli pozwolisz to spróbuję się do części uwag ustosunkować <wyciąga z garażu małe działko>Maximus pisze: Znalazłem trochę czasu, żeby Ci przykro nie było, że nikt tak długo nic nie napisał. :)
Nie zgodzę się. Dla mnie zdanie jest ok. Wilgotny to nie to samo co bagienny. Tutaj słowo bagienna niesie tez inna treść – wraz z kępą tataraku oraz informacją, że jest to uroczysko pozwala czytelnikowi na stworzenie jakiejś tam wizji bagiennego lasu, bardziej szkoleni w botanice mogą się nawet domyśleć, że roślina na posłaniu to najprawdopodobniej bagno zwyczajne. Nie użyłam tego wyrazu przypadkowo. Na ziemi wilgotnej chrust wcale nie musi od razu nasiąknąć wodą - np. jeśli jest wilgotna z powodu porannej rosy; na ziemi bagiennej chrust wcale nie musi nasiąknąć od razu wodą – jeśli dzień jest suchy a gałęzie będą leżały na rosnących tam roślinach (trawa, tatarak itp.)Maximus pisze:Bagienna [za SJP]: od "bagno", obszar trwale podmokły - użyłaś tego w tym znaczeniu. A zatem: wilgotny. Ziemia była wilgotna i podmokła. Zdanie jest złe i niedobre. :PZiemia dookoła była wilgotna i bagienna.
a to ciekawe pytanie… bo wg mnie obie formy byłyby dopuszczalne,Maximus pisze:W jednym z suchych miejsc, o ile się nie mylę.Sterta chrustu została ułożona na jednym z niewielu suchych miejsc.
Wg mnie podmiot jest jasny – sterta; musiał pozbierać stertę skoro została rozwalonaMaximus pisze:Pozbierać stertę?Musiał ją teraz pozbierać, aby gałązki nie nasiąknęły wodą.
Podmioty!
w znaczeniu «wiele przedmiotów leżących bezładnie jeden na drugim»
Uważam, że sterta może być bardziej lub mniej pozbierana
chłopak zwyczajnie zdziwił i raczył wątpić, że to na czym leżał można wziąć za przyniesione komuś kwiaty; dlatego patrzy z powątpiewaniemMaximus pisze:Dlaczego z powątpiewaniem? Myślę i myślę, a nie wiem .Przemko z powątpiewaniem spojrzał na swoje posłanie.
Ech… a facetom to jedno w głowie :PMaximus pisze:Z przyzwyczajenia? Dziwne, ale nie chcę się tego czepiać... może to jakiś nimfoman... :PStękając z przyzwyczajenia, zaczął zbierać rozrzucony chrust.
Stęka się też przy ciężkim wysiłku, a jeszcze bardziej kiedy się ciężki wysiłek symuluje; kiedy zaś komuś wejdzie w nawyk symulowanie, jak to on ciężko i wyczerpująco pracuje, to może stękać z przyzwyczajenia
Maximus pisze:Ałć. Po co to "iż"?krzyknęła tak, iż sąsiedzi obok usłyszeli
Maximus pisze:To samo.Po chwili matula do stołu usiadła, uśmiechnęła się do swoich dzieci i dała znak, iż można rozpocząć posiłek.
Ale teraz już rozumiem zabieg; znów używasz "iż" i znów dziwnego szyku. Dochodzę do wniosku, że chcesz stylizować. No dobra. O tym napiszę Ci na koniec, bo stylizacja to zabieg, który ocenia się po całości dzieła, a nie biorąc pod uwagę fragmenty.
w kwestii stylizacji – stylizowane miały być jedynie kwestie dialogowe; reszta tekstu miała być napisana „normalnie”; jeśli wygląda na stylizację – to mój błądMaximus pisze: Primo, samo zamienienie "że" na "iż" nie powoduje, że język staje się stylizowany. Najczęściej brzmi pretensjonalnie i sztucznie. Tu trzeba wyczucia. Czasem lepiej zamienić owo "że" na "jako": powiedzieli mu, jako matula poszła do młyna.
Secundo, stosujesz pewne słowa, które w archaizacji nie mają prawa bytu, nie przejdą.Mam wrażenie że chodziło Ci o podpałkę taką do grilla...Sucha trawa zapłonęła niczym podpałka.Tertio, nie mam siły szukać... zmęczony jestem.Przedostał się niemal na środek nowopowstającego jeziora
W sumie tyle o stylizacji. Po prostu trudno powiedzieć, czy się na nią zdecydowałaś, czy nie - raz jest, raz jej nie ma, a kiedy jest, wygląda na niepewną i asekurancką. Pisząc, musisz być pewna, że robisz to dokładnie tak, jak chcesz - i czytelnik musi to widzieć.
Tutaj widzi wahania autorki, polegające na niemożności nadania jednolitego wykończenia tekstowi.
„iż” nie jest zabiegiem stylizacyjnym tylko moją własna osobistą manierą językową jeśli można to tak nazwać; do tego momentu nikt nigdy nie zwracał mi uwagi, iż brzmi to nienaturalnie – więc nie zamieniałam na „że”;
w kwestii podpałki – to normalne słowo i wcale nie występuje jedynie przy okazji grilla; dla mnie osobiście bardziej kojarzy się z suchym próchnem, używanym do rozpalenia ognia
jeszcze uwaga co do języka postaci – nie prowadziłam żmudnych badań na potrzeby tego opowiadania ;) więc stylizacja polegała na przemieszaniu tego co pamiętałam ze staropolszczyzny z gwarą śląską,
te sytuacja (miało być roztrysnęło się oraz koszulę) jak i kilka innych, wskazanych przez ciebie drobiazgów, to fakt, że nie zauważyłam zmian, jakich dokonał sobie mój komputer używając opcji autokorekty - ale to oczywiście mój błąd ( wynikający z nieuwagi a nie ze braku znajomości języka polskiego)Maximus pisze:CO zrobiło?Naczynie z brzękiem upadło na klepisko i roztrysnęło się na kilka kawałków.
Jeżeli już, to "rozprysnęło się". Słowo, którego użyłaś, niestety nie istnieje.W sensie, ile on tych koszul założył? Dwie, naraz?Przemko umył się, założył koszule, zatknął kozik za pasem i poszedł do wuja, który mieszkał po sąsiedzku.
bingo!Maximus pisze:Ochronę dla czego? Dla strażnicy?Z jednej strony płynęła rzeka, stanowiąca naturalną ochronę.
a podmiotowo rzecz biorąc, dla wieży która jest wspomniana w zdaniu poprzedzającym
absolutnie nie; robota była dobrowolna i płatna; bat był symbolem władzy/urzędu nadzorcy – popędzając robotników prezentował swój symbol władzy; nigdzie nie jest napisane, że kogokolwiek uderzyłMaximus pisze:Wszystko ładnie, pięknie, ale myślałem, że praca była dobrowolna i płatna, nie niewolnicza.Pracowali powoli, a kiedy nadzorca się odwracał robili długie przerwy. Dlatego często nad ich głowami słychać było świst bata i ochrypły krzyk:
- Jak pizdnę po grzbiecie!Czegoś tu nie rozumiem. Te dwa stwierdzenia są sprzeczne.Robota była ciężka, ale nikt się nie przemęczał.
„robota była ciężka” – kopanie fosy w kamienistym gruncie jest ciężkie
„nikt się nie przemęczał” – jeśli płacisz ludziom wg dniówki a nie na akord, to spora część będzie kombinować „jak robić aby się nie narobić”
dziur braków w nawierzchniMaximus pisze:Czyli dziur i dziur, streszczając.opierające się na nim przęsła miały mnóstwo dziur i prześwitów
prześwitów miejsc skąd było widać wodę
pod - «przyimek występujący w zdaniu komunikującym, że ktoś lub coś znajduje się w pobliżu lub udaje się w pobliże obiektu, który przewyższa osobę lub rzecz, o której mowa, np. Spotkajmy się pod pomnikiem.»Maximus pisze:Autorko, na litość, przeczytałaś to po napisaniu i odleżeniu?Ruiny mostu zatarasowały bieg rzeki, która zaczęła się zbierać pod skałą strażnicy
Rzeka zaczęła się zbierać pod skałą?
bród był obok – naturalne, że w tym miejscu rzeka była głębsza; wóz zniknął pod woda i zwałem kamieni – nigdzie nie piszę, że kamieni nie było widać – nie było widać wozu; kamienie musiało być widać skoro udało im się zatarasować bieg rzekiMaximus pisze:Biorąc pod uwagę, że, jak autorka pisze parę linijek wyżej, bród był "tuż obok", wydaje mi się cokolwiek mało prawdopodobne, żeby woda była tak głęboka, aby mógł pod nią zniknąć caluśki wóz z towarem.Zwierzęta, wóz z towarem a także nadzorca, zniknęły pod wodą i zwałem kamieni.
A tu można prosić bardziej łopatologicznie?Maximus pisze:Zwróć uwagę na tę część zdania, którą wytłuściłem.Ponieważ robotnikom nie pozwolono wziąć nic z zabudowań, dwóch najbardziej przedsiębiorczych pozbierało koński nawóz i z niego rozpaliło ognisko.
A to ciekawa uwaga, bo w przypadku ognia takie zdanie można spotkać w niemal każdym komunikacie o pożarze lasu… rozprzestrzeniać się = zajmować teren; można zajmować teren w określonym kierunku; nie widzę sprzecznościMaximus pisze:Ogień nie może rozprzestrzeniać się w jakimś kierunku, nic nie może rozprzestrzeniać się w kierunku.Ze ściśniętym sercem patrzył, jak ogień rozprzestrzenia się w kierunku lasu i jego rodzinnej wioski, która teraz nawet nie miała wody, z zablokowanego przez most strumienia.
- o stylizacji było wyżej
Chętnie posłuchamMaximus pisze: Mam jeszcze parę uwag do tekstu, do koncepcji, realiów, sposobu tworzenia przez Ciebie opisów, kreacji bohaterów, świata przedstawionego, fabuły i sposobu prowadzenia narracji.
Do interpunkcji się nie odnoszę bo powiem szczerze, że nie potrafię jej poprawnie zastosować. Przecinek mój wróg :) Oczywiście to nie zwalnia mnie z jej poprawnego stosowania. Zawsze staram się dochować jak najlepszej staranności, a kiedy nie wyjdzie, no cóż – z pokorą należy wysłuchać, że było źle.
Jeszcze raz dziękuję Maximusie – to naprawdę miłe, że zadałeś sobie tyle trudu :)
Wzrúsz Wirúsa!
Ha! Będziemy nieśmiertelni! To nie historia nas osądzi, lecz my osądzimy ją! (Małgorzata)
Ha! Będziemy nieśmiertelni! To nie historia nas osądzi, lecz my osądzimy ją! (Małgorzata)
„..kto nie zdążył na czas, ten aż do wieczora musiał czekać na wieczorny posiłek”. Dla mnie tak brzmiałoby bardziej melodyjnie, ale to kwestia osobistego stylu.Matula miała bowiem żelazne zasady – kto nie zdążył na czas, ten musiał czekać do wieczora, na kolejny posiłek
IMO ciąg nielogiczności. Rozumiem, że rano cała rodzina miała obowiązek ruszać do lasu po chrust. Tak? DLACZEGO więc Przemko się wymknął? Mógł oficjalnie wyjść wraz ze wszystkimi – zaplusowałby u matuli, a czmychnąłby dopiero gdzieś w gąszczu. Po drugie, skoro się wymknął, z pewnością rodzicielka nie wiedziała, że poszedł po chrust, za to, dobrze znając charakter swojego synalka, miała prawo podejrzewać, iż urwał się „w szkodę” - nadal więc ukradkowe opuszczanie domu nie kalkuluje mu się. Po trzecie uroczysko to część lasu – czyli de facto leniwiec do tego lasu faktycznie poszedł.A roboty Przemko nie znosił. Dlatego wymknął się rano po chrust. Matula myślała, że jak wszyscy, poszedł do lasu. On jednak skręcił na stare uroczysko.
I gdyby nie ta mała gałązka, mógłby powiedzieć, że jest szczęśliwy… Teraz jednak starając się ominąć jej ostry koniec, przewracał się z boku na bok, by wreszcie jednym przypadkowym kopnięciem rozsypać stertę chrustu ułożoną nieopodal.
Przewracał się z boku na bok, wierzgał nogami i nie mógł uwolnić się od kłującej go gałązki??? Niemożliwe – musiałaby być nie małą GAŁĄZKĄ, lecz solidnym, iglastym, „spadziowym” konarem.
Kiedy schylił się niemrawo by pozbierać patyki, usłyszał za sobą damski głos:
Niewiastę wykorzystałaś w kolejnym zdaniu, zauważyłam, ale przymiotnik „damski” za nic na świecie do tego tekstu nie pasuje. „Kobiecy” albo „niewieści”, a „niewiastę” zamienić później na przykład na „białogłowę”.
Zbyt blisko siebie stoją zdania „ściskające gałganek”. Rzuć okiem. Poza tym skąd właściwie on ten „gałganek” wytrzasnął? Ściskał go cały czas w dłoni? Miał zawiązany na przegubie podobnie np. „jak większość mieszkańców jego wioski”? IMO wymaga to wyjaśnienia, króciutkiego choćby."- Ktoś ty ? – zapytał niepewnie, ściskając za plecami czerwony gałganek, w celu odwrócenia uroku."
"Na wszelki wypadek jednak, wciąż ściskał za plecami czerwony gałganek."
"Popatrzył niepewnie dookoła, ściskając czerwony gałganek."
Nieznajoma podeszła i zagarnęła rośliny z jego posłania
Chciałaś chyba napisać „zgarnęła” nie „zagarnęła”
Zostawmy tylko jeden dźwięk towarzyszący tej czynności i mamy prawdziwe cudactwo: „Ciało uderzyło o ziemię z (...) trzaskiem łamanych gałęzi”. Chłopiec z drewna?Ciało uderzyło o ziemię z głuchym łoskotem i trzaskiem łamanych gałęzi.
Tu też w skrócie: „Jednak, jeśli nie liczyć małego siniaka na ..., nic mu się nie stało. „Upadek” nie mógł mu się „stać”.Jednak, jeśli nie liczyć upadku, nic mu się nie stało.
Skoro stawiała polewkę NA STOLE to przebywała we wnętrzu chałupy, a nie w jej drzwiach. Podbiegła do nich specjalnie porzucając strawę na stole, aby móc się wywnętrzyć? Chyba nie. Potulnie czekali, aż co skończy? Gadać czy stawiać gar? To „spróbuje potrawy” także jakieś niefortunne – rozumiem, że jako rodzicielka miała przywilej „pierwszego chlipnięcia” i rozpoczęcia w ten matriarchalny sposób wspólnego posiłku. „Spróbowanie” kojarzy mi się jednak bardziej ze sprawdzeniem, czy zupa nie jest przypadkiem zatruta.właśnie postawiła na stole duży gar polewki. (.... )Wszyscy czterej synowie Jazguli wiedzieli, że nie należy przerywać matuli, kiedy wita ich w drzwiach chałupy. Potulnie więc czekali, aż rodzicielka skończy i pierwsza spróbuje strawy.
„grządki matuli” - to jakiś baśniowy element anatomiczny? I kolejne niekonsekwencje. Układał nawóz „na stertę”, „kupa nawozu urosła”, a koza "wiadro" z nawozem wywraca??? Coś tu nie tak.Zdjął więc koszulę, chwycił widły i powoli zaczął układać nawóz na stertę do wyniesienia. Po jakimś czasie, kiedy na grządkach matuli pokaźna kupa nawozu urosła, a on sam akurat maciorę z kojca przeganiał, usłyszał w izbie cichutkie beczenie.
W tym momencie koza, widząc przed sobą wolna drogę ucieczki, rzuciła się w stronę drzwi, wywracając po drodze wiadro, które stało gotowe do wyniesienia.
W kącie, obok pieca, stała mała koza i ciekawsko myszkowała pomiędzy garnkami.
W końcu ta koza „stała” - czyli nie ruszała się, czy „myszkowała” - czyli zaglądała tu i ówdzie, co bez ruchu nie jest możliwe do wykonania?
Chwycił kij od miotły? A co się z samą miotłą stało? Odkręcił ją? Koza była mała, beczała „cichutko”, ale dysponowała smoczym „pyskiem”? Zdrobnienie bym zaleciła.Niezadowolony chwycił kija od miotły i zaczął ją przeganiać. Koza, widząc zbliżające się niebezpieczeństwo, odskoczyła gwałtownie zawadzając pyskiem o ogromny, gliniany garnek matuli.
Koza stała przy piecu. Przemko chwycił miotłę. Żeby móc rzeczonym narzędziem potraktować zwierzątko powinien był ruszyć w jego kierunku, a więc tym samym i pieca. On tymczasem machał do kózki z oddali i dopiero na zakończenie akcji z kopyta „pobiegł do pieca”. Czepiam się?Zaklął Przemko i pobiegł do pieca ratować pozostałe garnki.
Jakkolwiek by nie był niegramotny i leniwy uprzątnięcie JEDNEGO wiadra nawozu wywalonego w sieni, nie powinno mu zająć więcej niż chwilę. Cztery ruchy widłami!Już bowiem prawie skończył swoją robotę, a przez tego smyka Sławojka, czyszczenie sieni zajmie mu czas do wieczora.
RozSYPUJE się coś, co jest SYPKIE. Chyba wywalał z obórki nawóz naturalny, który jest, hmmm, spoisty, prawda? Sztuczne nawozy są sypkie.Jej ślady widnieją na rozsypanym nawozie.
za – kogo? co? - pas.zatknął kozik za pasem
IMO:”(...)że ANI w polu pracować nie chcą, ANI do strażnicy (...)”jak Jazgula wymówki synom czyniła, że w polu pracować nie chcą, do strażnicy nie pójdą kilku miedziaków zarobić.
Nie podoba mi się: „kopał ziemię i podawał w wiadrze”. Całe zdanie do przeróbki, bo choć wiadomo, że aby ziemię podać do kolejnego robotnika, musiał nią wcześniej wiadro wypełnić, to przecież jest jakieś niespójne.Stojąc po kostki w błocie kopał ziemię, którą podawał w wiadrze do jednego z robotników.
Już mój przedpiśca zwracał uwagę na ciąg tych zdań. Mnie również nie pasują. Oczywiście można się domyślić ich sensu, ale w trakcie normalnego czytania – śledzenia fabuły – sprzeczność ich treści powoduje niemiłe zdumienie.Przemko był zadowolony. Robota była ciężka, ale nikt się nie przemęczał.
KONSTRUKCJA Z KAMIENIA – piszesz. Czyli most był CAŁY zbudowany Z KAMIENIA. Dziur i prześwitów w KAMIENNYM moście za czorta nie jestem w stanie sobie wyobrazić. Ażurowy? Jeśli tak, to nie miał prawa stać. Nawet bez ingerencji zazuki powinien był fiknąć.Ta konstrukcja z kamienia, postawiona niedaleko strażnicy, już dawno zaczęła się osypywać ze starości. Filar stojący na środku rzeki był w bardzo dobrym stanie, ale opierające się na nim przęsła miały mnóstwo dziur i prześwitów.
Dwa razy „ugrzązł” w bliskim sąsiedztwie.wyraźnie większy i cięższy od pozostałych, ugrzązł kołem w jakiejś z dziurze.
Nie pierwszy raz wóz bowiem ugrzązł na moście
Dwa razy „konie smagane” jak wyżej.Konie smagane batem, wspomagane przez siły dwóch parobków, nie były w stanie go wyciągnąć
Konie smagane batem ruszyły
Dwa razy „wspomagane siłą” także jak wyżej.wspomagane przez siły dwóch parobków, nie były w stanie go wyciągnąć.
Obok wspomagał go siłą swoich mięśni jeden z robotników.
Za nic nie jestem w stanie wyobrazić sobie tej sceny, ale to może coś ze mną nie tak. Przez dziurę w moście wystawili drugi koniec tej belki, Przemko udźwignął i belkę i wóz na niej wsparty? No nie rozumiem i już.Stał więc Przemko u dołu kamiennego filara i podtrzymywał na plecach drewnianą belkę, której koniec podłożono pod koło wozu.
„której wody zaczęły wzbierać”, bo „zbierająca się rzeka” dziwna jakaś.Ruiny mostu zatarasowały bieg rzeki, która zaczęła się zbierać pod skałą strażnicy
Bez pomocy nadzorcy praca szła jednak niemrawo.
Bez poganiania, popędzania chyba, nie pomocy. Chyba, ze ujmiesz ten wyraz w cudzysłów.
jeden z robotników wskazał na światło w oknach na wieży.
okna – kogo? czego? - wieży, tak jak „okna domu”
Woda może się zbierać na podłodze, gdy przecieka dach. Z kontekstu natomiast wynika, że przez cały czas mamy do czynienia ze „wzbierającymi” a nie „zbierającymi się” wodami rzeki. To nie to samo.W tym samym momencie cześć wieży z głuchym łoskotem osunęła się w zebraną u podnóża skały wodę.
Trzeszczy np. drzewo, podłoga, krzesło. Trzeszcząca skała? Nieprawdopodobny efekt dźwiękowy.Skała pękła z głuchym trzaskiem i całość z łomotem runęła w wodę.
Sucha trawa zapłonęła niczym podpałka.
Suchej trawy używaliśmy na harcerskich obozach właśnie jako podpałki. Porównywanie więc podpałki do podpałki - chybiony pomysł. Poza tym to raczej sucha trawa częściej stanowi drugi człon porównania. Mówi się, że „coś zapłonęło błyskawicznie, niczym sucha trawa”.
Ze ściśniętym sercem patrzył, jak ogień rozprzestrzenia się w kierunku lasu i jego rodzinnej wioski, która teraz nawet nie miała wody, z zablokowanego przez most strumienia.
Most nie ma prawa blokować strumienia!!! Nie do tego służy! Wiadomo, że masz na myśli jego ruiny, ale przecież piszesz co innego! Aż takie myślowe skróty są niepożądane.
Obwiązywali? Znaczy owijali ręce i nogi czerwonymi szmatkami niczym bandażem albo onucami? Chyba nie o to ci chodziło?Nieliczni ocaleli przebąkiwali coś o klątwie i obwiązywali kończyny czerwonymi szmatkami,
Rzeźbiony talerz musiałby być wykonany z drewna. Talerze srebrne, złote, cynowe, miedziane czy jakie tam, z całą pewnością nie były „rzeźbione”, lecz odlewane, cyzelowane, grawerowane.Z pogorzeliska udało mu się wygrzebać nieco jedzenia oraz metalowy, misternie rzeźbiony talerz dla matuli.
Jakie jedzenie można wygrzebać z pogorzeliska? Pieczone ziemniaki?
Wieś spłonęła.Wieś była spalona.
Zauważ, że ludzie rozgrzebywali „gorące zgliszcza i (...)zwierzęta”!!!!! Ajajaj!Widać było ludzi, próbujących rozgrzebywać wciąż jeszcze gorące zgliszcza i uwiązane do resztek płotów zwierzęta
Wiatr przynosił „ryk” i „lamenty”? Odgłosy jednego i drugiego – zgoda. Zapach spalenizny również.Tak jak jest – nigdy.Wiatr przynosił ryk głodnego bydła i lamenty kobiet.
„pohukiwanie” to onomatopeja – naśladuje dźwięk „hu hu hu”!!!! Gromkie pohukiwanie po lesie: „Hop, hop!” tez może być. Czy aby na pewno więc matula pohukiwała? Chyba, że jej z żalu po stracie dobytku rozum odjęło.Nad tym wszystkim jednak unosiło się gromkie pohukiwanie.
Nie chciałam być kąśliwa - jeśli tak czasem wyszło, to z rozpędu. Późno już dziś, więc jutro dopiszę co mi się w Twoim tekście podobało. Na chwilkę wróciłam na forum, więc przy okazji witam. Pzdr. Ka.
- Maximus
- ZasłuRZony KoMendator
- Posty: 606
- Rejestracja: sob, 20 sty 2007 17:24
Odpowiedź na komentarz Keiko
Co do "wilgotnej i bagiennej ziemi" pozostanę przy swoim, choć masz rzeczywiście rację co do znaczenia tego ostatniego przymiotnika. Nadal uważam, że to powtórzenie. Jeśli mnie się trafia coś takiego w swoich tekstach, przy korekcie zostawiam wyraz o szerszym znaczeniu - w tym wypadku "bagienny". Wtedy nie tracisz żadnej konotacji z tych, o których pisałaś, wizja nie cierpi, a czytelnik nie ma wrażenia, że pisarz się powtarza. Jeśli zatem bagienna - to i wilgotna; odwrotnie nie bardzo, ale zestawianie tych dwóch pojęć powoduje niejasność przekazu.
Co do stylizacji. Ja sam i wielu moich znajomych nienawidzimy tej - jak mówisz - maniery, polegającej na stosowaniu "iż" zamiast że. Ja usprawiedliwiam to wtedy, gdy już raz w zdaniu (albo zdanie wcześniej) użyłaś "że" i musiałabyś się powtórzyć, co brzmi niezręcznie; ale najczęściej da się wybrnąć i tego pretensjonalnego "iż" uniknąć. Oczywiście nie ma żadnej normy, ale z tego, co wiem, jest to dla wielu jedna z bardziej irytujących przypadłości autorów, szczególnie początkujących.
Poza tym, jak zaznaczyła słusznie Ka, sucha trawa służy za podpałkę, co mi umknęło; nie może zatem zapłonąć niczym podpałka, bo to masło maślane.
Zastanawiam się, jak rzeka może się zbierać. Pomyślmy. Rzeka to nie coś statycznego, jak jezioro o zamkniętym odpływie, w którym może się zbierać woda, kiedy spadnie deszcz. W kilka chwil, po zablokowaniu koryta, woda po prostu cofa się w rzece, albo poziom podnosi się nieznacznie - nie wiem, jak silny musiałby być nurt, aby wylało. W każdym razie jak rozumiesz "zbierać się"? Tzn, że rzeka skłębiła się i w tym miejscu poziom wody (nie mówimy o głębokości) był wyższy, niż gdzie indziej? Zrobił się garb? Tak sobie to wyobrażam, ale nie jest to możliwe. Woda dąży do zrównoważenia poziomu. W takiej sytuacji może się cofnąć, albo powoli zacząć wylewać, ale nie - zbierać się.
W literaturze to nie powinno mieć miejsca, chyba że w celu parodii, skomentowania zjawiska, etc.
Komentarz do komentarza Ka
Po pierwsze, nie wiem skąd bierzesz wiedzę, że uroczysko to koniecznie część lasu.
Po drugie, jeśli już nawet uroczysko owe jest częścią jakiegoś lasu, niekoniecznie akurat tego, do którego wybrała się reszta rodziny. Nie ma o tym informacji w opowiadaniu, a zatem skąd Twoje przypuszczenia - czyżbyś znała zamysły autorki dotyczące tych spraw, których nie zawarła w tekście?
Co chciała napisać autorka, to napisała. To, że napisała błędnie, to już zupełnie inna sprawa ;)
Co do reszty Twoich uwag najzupełniej się zgadzam, wyłapałaś wiele ważnych błędów, które mi umknęły.
Dalszą część moich komentarzy do tekstu wkleję, kiedy skończę. Miałem tylko chwilkę przerwy, niestety teraz już nie zdążę. Postaram się wkleić je do wieczora.
Pozdrawiam.
Nie ma za co; bardzo dobrze, że się ustosunkowujesz. Parokrotnie nie miałem racji, zaraz do tego dojdziemy, gdzie.Dziękuję, dziękuję, że znalazłeś czas; jeśli pozwolisz to spróbuję się do części uwag ustosunkować <wyciąga z garażu małe działko>
Co do "wilgotnej i bagiennej ziemi" pozostanę przy swoim, choć masz rzeczywiście rację co do znaczenia tego ostatniego przymiotnika. Nadal uważam, że to powtórzenie. Jeśli mnie się trafia coś takiego w swoich tekstach, przy korekcie zostawiam wyraz o szerszym znaczeniu - w tym wypadku "bagienny". Wtedy nie tracisz żadnej konotacji z tych, o których pisałaś, wizja nie cierpi, a czytelnik nie ma wrażenia, że pisarz się powtarza. Jeśli zatem bagienna - to i wilgotna; odwrotnie nie bardzo, ale zestawianie tych dwóch pojęć powoduje niejasność przekazu.
Dlatego zaznaczyłem, "o ile się nie mylę". Masz rację. Późna pora.a to ciekawe pytanie… bo wg mnie obie formy byłyby dopuszczalne,
Nie zgadzam się, ale to Twój tekst ;). Jak dla mnie, sterty nie można pozbierać, bo pozbierana jest z definicji. Tak samo, jak nie można zedrzeć skórki z obranej pomarańczy :PWg mnie podmiot jest jasny – sterta; musiał pozbierać stertę skoro została rozwalona
w znaczeniu «wiele przedmiotów leżących bezładnie jeden na drugim»
Uważam, że sterta może być bardziej lub mniej pozbierana
W tekście to nie jest jasno zaznaczone.chłopak zwyczajnie zdziwił i raczył wątpić, że to na czym leżał można wziąć za przyniesione komuś kwiaty; dlatego patrzy z powątpiewaniem
Co do stylizacji. Ja sam i wielu moich znajomych nienawidzimy tej - jak mówisz - maniery, polegającej na stosowaniu "iż" zamiast że. Ja usprawiedliwiam to wtedy, gdy już raz w zdaniu (albo zdanie wcześniej) użyłaś "że" i musiałabyś się powtórzyć, co brzmi niezręcznie; ale najczęściej da się wybrnąć i tego pretensjonalnego "iż" uniknąć. Oczywiście nie ma żadnej normy, ale z tego, co wiem, jest to dla wielu jedna z bardziej irytujących przypadłości autorów, szczególnie początkujących.
No i sama sobie odpowiedziałaś ;) Zatem napisz, że sucha trawa zapłonęła niczym próchno, służące za podpałkę, czy jak inaczej wolisz. Zilustrowałbym błąd (w moim mniemaniu) w ten sposób: Rzeźba przedstawiała broń. No i dobra, autor może tak napisać. Ale czytelnik zatrzymuje się na moment i zaczyna zastanawiać - cholera, jaką broń? Próbuje sobie to wyobrazić - podkłada sobie pod pojęcie to, co pierwsze przyjdzie mu na myśl. A potem się okazuje, że nie o to autorowi chodziło. Aby uniknąć takich nieporozumień, trzeba być precyzyjnym. Jeżeli czytelnik duma nad znaczeniem jakiegoś fragmentu i wcale nie dlatego, że to filozoficzna sentencja, nad którą trzeba rozmyślać - to źle. Powinien płynąć przez tekst.w kwestii podpałki – to normalne słowo i wcale nie występuje jedynie przy okazji grilla; dla mnie osobiście bardziej kojarzy się z suchym próchnem, używanym do rozpalenia ognia
Poza tym, jak zaznaczyła słusznie Ka, sucha trawa służy za podpałkę, co mi umknęło; nie może zatem zapłonąć niczym podpałka, bo to masło maślane.
I trochę tak to wygląda. Brakuje konsekwencji, jest za to jeden wielki misz-masz i nie do końca znać zamysł autora, ciężko określić realia.jeszcze uwaga co do języka postaci – nie prowadziłam żmudnych badań na potrzeby tego opowiadania ;) więc stylizacja polegała na przemieszaniu tego co pamiętałam ze staropolszczyzny z gwarą śląską,
Zostanę przy swoim. Dla mnie, jeśli coś jest trudne, ciężkie (ergo: męczące), nie sposób się nie męczyć.„robota była ciężka” – kopanie fosy w kamienistym gruncie jest ciężkie
„nikt się nie przemęczał” – jeśli płacisz ludziom wg dniówki a nie na akord, to spora część będzie kombinować „jak robić aby się nie narobić”
Mam takie samo stanowisko, jak w przypadku "wilgotnej i bagiennej". Słowo prześwit ma dla mnie szersze znaczenie i powiela sens "dziura". Poza tym most był kamienny, czy nie tak? Skąd te prześwity? Bo dziury to rozumiem, zdarzają się. Ale prześwity? W kamiennym moście?dziur braków w nawierzchni
prześwitów miejsc skąd było widać wodę
Nie powiedziałaś mi nic nowego; wiem o tym i nie o to mi chodziło.pod - «przyimek występujący w zdaniu komunikującym, że ktoś lub coś znajduje się w pobliżu lub udaje się w pobliże obiektu, który przewyższa osobę lub rzecz, o której mowa, np. Spotkajmy się pod pomnikiem.»
Zastanawiam się, jak rzeka może się zbierać. Pomyślmy. Rzeka to nie coś statycznego, jak jezioro o zamkniętym odpływie, w którym może się zbierać woda, kiedy spadnie deszcz. W kilka chwil, po zablokowaniu koryta, woda po prostu cofa się w rzece, albo poziom podnosi się nieznacznie - nie wiem, jak silny musiałby być nurt, aby wylało. W każdym razie jak rozumiesz "zbierać się"? Tzn, że rzeka skłębiła się i w tym miejscu poziom wody (nie mówimy o głębokości) był wyższy, niż gdzie indziej? Zrobił się garb? Tak sobie to wyobrażam, ale nie jest to możliwe. Woda dąży do zrównoważenia poziomu. W takiej sytuacji może się cofnąć, albo powoli zacząć wylewać, ale nie - zbierać się.
Zgadzam się. Mea maximus culpa.bród był obok – naturalne, że w tym miejscu rzeka była głębsza; wóz zniknął pod woda i zwałem kamieni – nigdzie nie piszę, że kamieni nie było widać – nie było widać wozu; kamienie musiało być widać skoro udało im się zatarasować bieg rzeki
Można. pozbierało koński nawóz i z niego rozpaliło ognisko. Nie da się rozpalić ogniska z nawozu, tak jak nie da się go rozpalić z drewna, z gałązek, z czegokolwiek zgoła. Można rozpalić koński nawóz, albo podsycić ognisko końskim nawozem, cokolwiek. Byle nie "z nawozu", "z niego". To nie po polsku.A tu można prosić bardziej łopatologicznie?
To nie ma znaczenia. Jedno z wielu okropnych sformułowań, rozpropagowanych przez telewizję. Jest ich wiele, tak jak: "lekarze/politycy/dziennikarze/publicyści/strażacy/policjanci/demografowie/prawnicy/etc biją na alarm", "celem dążeń" (nawiasem mówiąc pleonazm), "został skazany na karę więzienia/grzywny/etc"...A to ciekawa uwaga, bo w przypadku ognia takie zdanie można spotkać w niemal każdym komunikacie o pożarze lasu… rozprzestrzeniać się = zajmować teren; można zajmować teren w określonym kierunku; nie widzę sprzeczności
W literaturze to nie powinno mieć miejsca, chyba że w celu parodii, skomentowania zjawiska, etc.
No i bardzo dobrze, że takie podejście. To się ceni.Do interpunkcji się nie odnoszę bo powiem szczerze, że nie potrafię jej poprawnie zastosować. Przecinek mój wróg :) Oczywiście to nie zwalnia mnie z jej poprawnego stosowania. Zawsze staram się dochować jak najlepszej staranności, a kiedy nie wyjdzie, no cóż – z pokorą należy wysłuchać, że było źle.
Popełniając przy tym parę błędów przez zmęczenie... przepraszam i nie ma za co.Jeszcze raz dziękuję Maximusie – to naprawdę miłe, że zadałeś sobie tyle trudu :)
Komentarz do komentarza Ka
Czy taka uwaga wnosi coś do dyskusji oprócz zaprezentowania nam, jak cytowane przez komentującą zdanie brzmiałoby, napisane przez nią samą?Dla mnie tak brzmiałoby bardziej melodyjnie, ale to kwestia osobistego stylu.
Naprawdę?Po trzecie uroczysko to część lasu – czyli de facto leniwiec do tego lasu faktycznie poszedł.
Po pierwsze, nie wiem skąd bierzesz wiedzę, że uroczysko to koniecznie część lasu.
Po drugie, jeśli już nawet uroczysko owe jest częścią jakiegoś lasu, niekoniecznie akurat tego, do którego wybrała się reszta rodziny. Nie ma o tym informacji w opowiadaniu, a zatem skąd Twoje przypuszczenia - czyżbyś znała zamysły autorki dotyczące tych spraw, których nie zawarła w tekście?
Tu się zgadzam, dodając to jako kolejną uwagę do niekonsekwencji w stylizowaniu tekstu (jak mówi Keiko, niezamierzonym).Niewiastę wykorzystałaś w kolejnym zdaniu, zauważyłam, ale przymiotnik „damski” za nic na świecie do tego tekstu nie pasuje. „Kobiecy” albo „niewieści”, a „niewiastę” zamienić później na przykład na „białogłowę”.
To lubię. Dziś telepatia jest rzadkim zjawiskiem.Chciałaś chyba napisać „zgarnęła” nie „zagarnęła”
Co chciała napisać autorka, to napisała. To, że napisała błędnie, to już zupełnie inna sprawa ;)
Dziwnie Ci się kojarzy, ale to nie powinno mieć wpływu na tekst autorki. Tym bardziej dziwi mnie Twoja uwaga, bo przecież sama zrozumiałaś, o co w cytowanym fragmencie chodziło, czyż nie (rozumiem, że jako rodzicielka miała przywilej „pierwszego chlipnięcia” i rozpoczęcia w ten matriarchalny sposób wspólnego posiłku.)? No więc o co chodzi?„Spróbowanie” kojarzy mi się jednak bardziej ze sprawdzeniem, czy zupa nie jest przypadkiem zatruta.
A jeśli rozsypią Ci się niesione w rękach gałęzie, to co wtedy? Przecież nie są sypkie.RozSYPUJE się coś, co jest SYPKIE.
Co do reszty Twoich uwag najzupełniej się zgadzam, wyłapałaś wiele ważnych błędów, które mi umknęły.
Dalszą część moich komentarzy do tekstu wkleję, kiedy skończę. Miałem tylko chwilkę przerwy, niestety teraz już nie zdążę. Postaram się wkleić je do wieczora.
Pozdrawiam.
Cokolwiek to było, mea maximus culpa.
A jakie są? Przecież się ze sobą nie kleją! Wystarczy wykonać prostą analizę słowotwórczą tego wyrazu, albo rzucić okiem do w/w słownika. Mogą rozsypać się kartki po stole, sól, cukier, piasek, WTC. Nawóz także rozsypać by się mógł, gdyby wcześniej kozie bobki zostały porządnie wysuszone. Z tym, że Przemko zamiast widłami musiałby wtedy machać szuflą.Coś podobnego!!!! To pożar(ogień) w dzisiejszych czasach już się nawet nie może się "rozprzestrzenić"???? To co może robić biedaczek??? Że też autorzy słowników języka polskiego do tej pory o tym nie wiedzą!!!!! Nadal podają jako przykład uzycia tego słowa zdanie:"Pożar szybko się rozprzestrzenił". Nieuki, czy co?Maximus pisze:To nie ma znaczenia. Jedno z wielu okropnych sformułowań, rozpropagowanych przez telewizję. Jest ich wiele, tak jak: "lekarze/politycy/dziennikarze/publicyści/strażacy/policjanci/demografowie/prawnicy/etc biją na alarm", "celem dążeń" (nawiasem mówiąc pleonazm), "został skazany na karę więzienia/grzywny/etc"...A to ciekawa uwaga, bo w przypadku ognia takie zdanie można spotkać w niemal każdym komunikacie o pożarze lasu… rozprzestrzeniać się = zajmować teren; można zajmować teren w określonym kierunku; nie widzę sprzeczności
W literaturze to nie powinno mieć miejsca, chyba że w celu parodii, skomentowania zjawiskaWnosi – zdanie w wersji odautorskiej ma paskudny szyk i zwyczajnie źle brzmi, ale nie chciałam swojej opinii wyrażać wściekle autorytatywnie. Sugestia pozostawia autorowi wolną rękę – albo przyjmie uwagę, uznawszy ją za słuszną, albo nie. W każdym razie nie wzbudzi w nim ona natychmiastowego odruchu sprzeciwu.Czy taka uwaga wnosi coś do dyskusji oprócz zaprezentowania nam, jak cytowane przez komentującą zdanie brzmiałoby, napisane przez nią samą?Dla mnie tak brzmiałoby bardziej melodyjnie, ale to kwestia osobistego stylu.Wzięłam tę wiedzę z własnej pamięci, ale można ją potwierdzić sięgając do „Słownika języka polskiego”, tom 3, str. 616, PWN.Naprawdę?Po trzecie uroczysko to część lasu – czyli de facto leniwiec do tego lasu faktycznie poszedł.
Po pierwsze, nie wiem skąd bierzesz wiedzę, że uroczysko to koniecznie część lasu.O subtelną różnicę. „Spróbowanie” to sprawdzanie smaku, a przecież Keiko chodziło nie o to, że matka upewnia się, czy aby polewki nie przesoliła, lecz o przekazanie informacji na temat rytuału przestrzeganego przez rodzinę podczas wspólnych posiłków. Dlatego właśnie „spróbowanie” IMO, nie brzmi w tym kontekście najlepiej. Może „skosztowanie” – dokładnie synonimiczne, ale nieco dostojniejsze, załatwiłoby sprawę. Ale poczekam na opinię Keiko.Dziwnie Ci się kojarzy, ale to nie powinno mieć wpływu na tekst autorki. Tym bardziej dziwi mnie Twoja uwaga, bo przecież sama zrozumiałaś, o co w cytowanym fragmencie chodziło, czyż nie (rozumiem, że jako rodzicielka miała przywilej „pierwszego chlipnięcia” i rozpoczęcia w ten matriarchalny sposób wspólnego posiłku.)? No więc o co chodzi?„Spróbowanie” kojarzy mi się jednak bardziej ze sprawdzeniem, czy zupa nie jest przypadkiem zatruta.A jeśli rozsypią Ci się niesione w rękach gałęzie, to co wtedy? Przecież nie są sypkie.RozSYPUJE się coś, co jest SYPKIE.
A gałęzie, dopóki je będę niosła w rękach, żadną miarą mi się nie rozsypią. Jeśli je jednak upuszczę – to jak najbardziej! Są „luźne”.
Patrz Keiko, jak się dyskusja ożywiła! A ty w „narzekającym” wątku biadałaś nad brakiem zainteresowania! POZDRAWIAM CIĘ SERDECZNIE!!!! Ka.
- Maximus
- ZasłuRZony KoMendator
- Posty: 606
- Rejestracja: sob, 20 sty 2007 17:24
Odechciało mi się kończyć łapankę.
W zasadzie od dawna odechciewa mi się w ogóle je pisać, to bez sensu. Jest wielu innych, którzy nadal to robią, i chwała im za to. Ja nie mam siły i czasu żeby godzinami dyskutować ze "specjalistami", którzy wiedzą lepiej i nie widzą świata poza prowadzeniem z innymi "dyskusji". Od dziś nie biorę udziału w takich rozmowach nt. tekstu. Po pewnym czasie traci się ochotę.
Skoro już na forum jest specjalista, a nawet - ba! - specjalistKa, która teksty literackie najchętniej pisałaby zgodnie ze słownikiem ("dobrze" w literaturze niekoniecznie znaczy stuprocentowo poprawnie językowo - to już przerabiano tutaj po wielokroć i osoby piszące bełkotliwie, w trzystu słowach zamykające jedno krótkie stwierdzenie, mimo to niemożliwe do skrytykowania za nietrzymanie się zasad języka polskiego, zazwyczaj i tak zostawały przy swoim; więc po co się męczyć)... no to czego szukam tutaj ja, niedoszły filolog polski? :P Nie studiuję filologii, ergo: nie znam się. To, co piszę, to punkt widzenia czytelnika i pisarza in spe.
Pisał o kalkach językowych Feliks Kres, polecam.
Ale oczywiście możesz też udowodnić mi, że się mylę, nie przeczę. Po prostu nie chce mi się nad tym zastanawiać.
Stwierdziłem, że nie wiem, skąd Twe przekonanie, że uroczysko to koniecznie część lasu. Podkreśliłem kluczowe słowo, dla ułatwienia. Jeżeli słownik podaje kilka kontekstów, z których mimo to Ty wybierasz sobie jeden i mówisz, że autor to akurat miał na myśli, a nie co innego, no to przykro mi bardzo... chylę czoła w zachwycie nad Twoją drogą interpretacji tekstu. Zastanawia mnie, jak czytasz książki. Przy takim Panu Lodowego Ogrodu Grzędowicza również byś wytknęła, że miejsce, w odniesieniu do którego pisarz użył słowa "uroczysko" - jak dobrze pamiętam - znajduje się na szczycie wzgórza i niekoniecznie jest częścią jakiegoś tam lasu?
sypki
1. «złożony z drobnych, suchych, niespojonych ze sobą cząstek lub łatwo rozpadający się na drobne cząstki»
2. «o włosach: suche, łatwo rozczesujące się»
Powodzenia.
Z pewnością masz rację, jeno mój ograniczony umysł jej nie pojmuje. Jestem Ci jednak w stanie ją przyznać, jeśli Cię to usatysfakcjonuję i jako komentatorKa poczujesz się spełniona.
Ja nie mam ochoty dyskutować, a w zasadzie w ogóle nie mam ochoty już komentować tekstu. Może przyszła pora, aby popatrzeć trochę egoistycznie. Własne teksty czekają do redakcji i gruntownego objechania. Dla mnie EOT, pozdrawiam ciepło i jeżeli moje komentarze nie spełniają wymogów, są niezgodne z wszelkimi słownikami czy regułami języka polskiego, można je olać, objechać w ripoście, albo wydrukować i rytualnie spalić. Ja się nie obrażę. I na pewno nie będę wywnętrzniał się ex cathedra, że "wystarczy wykonać prostą analizę słowotwórczą", albo: błędnie jest napisać, że rozsypały się niesione w rękach gałęzie (toż logiczne, że trzeba je było wypuścić; nie wiem, od kiedy w literaturze trzeba wszystko mówić wprost i do zrzygu uświadamiać czytelnikowi, że jak się bohater chędożył, to musiał wpierw zdjąć przynajmniej część ubrania) - ale Tobie życzę powodzenia.
Mea maxima culpa.
W zasadzie od dawna odechciewa mi się w ogóle je pisać, to bez sensu. Jest wielu innych, którzy nadal to robią, i chwała im za to. Ja nie mam siły i czasu żeby godzinami dyskutować ze "specjalistami", którzy wiedzą lepiej i nie widzą świata poza prowadzeniem z innymi "dyskusji". Od dziś nie biorę udziału w takich rozmowach nt. tekstu. Po pewnym czasie traci się ochotę.
Skoro już na forum jest specjalista, a nawet - ba! - specjalistKa, która teksty literackie najchętniej pisałaby zgodnie ze słownikiem ("dobrze" w literaturze niekoniecznie znaczy stuprocentowo poprawnie językowo - to już przerabiano tutaj po wielokroć i osoby piszące bełkotliwie, w trzystu słowach zamykające jedno krótkie stwierdzenie, mimo to niemożliwe do skrytykowania za nietrzymanie się zasad języka polskiego, zazwyczaj i tak zostawały przy swoim; więc po co się męczyć)... no to czego szukam tutaj ja, niedoszły filolog polski? :P Nie studiuję filologii, ergo: nie znam się. To, co piszę, to punkt widzenia czytelnika i pisarza in spe.
Ironię pominę; nie chce mi się bawić w gierki słowne. Natomiast w kwestii kalki językowej, to proponuję jakieś szeroko zakrojone badania, może Ci się uda stwierdzić, dlaczego tekst napisany przy użyciu wytartych sformułowań rozpropagowanych przez media (nigdzie nie napisałem, że są niepoprawne) zazwyczaj nie powoduje czytelniczej ekstazy i piania z zachwytu o poranku.Coś podobnego!!!! To pożar(ogień) w dzisiejszych czasach już się nawet nie może się "rozprzestrzenić"???? To co może robić biedaczek??? Że też autorzy słowników języka polskiego do tej pory o tym nie wiedzą!!!!! Nadal podają jako przykład uzycia tego słowa zdanie:"Pożar szybko się rozprzestrzenił". Nieuki, czy co?
Pisał o kalkach językowych Feliks Kres, polecam.
Ale oczywiście możesz też udowodnić mi, że się mylę, nie przeczę. Po prostu nie chce mi się nad tym zastanawiać.
Proszę, czytaj ze zrozumieniem, Ka.Wzięłam tę wiedzę z własnej pamięci, ale można ją potwierdzić sięgając do „Słownika języka polskiego”, tom 3, str. 616, PWN.
Stwierdziłem, że nie wiem, skąd Twe przekonanie, że uroczysko to koniecznie część lasu. Podkreśliłem kluczowe słowo, dla ułatwienia. Jeżeli słownik podaje kilka kontekstów, z których mimo to Ty wybierasz sobie jeden i mówisz, że autor to akurat miał na myśli, a nie co innego, no to przykro mi bardzo... chylę czoła w zachwycie nad Twoją drogą interpretacji tekstu. Zastanawia mnie, jak czytasz książki. Przy takim Panu Lodowego Ogrodu Grzędowicza również byś wytknęła, że miejsce, w odniesieniu do którego pisarz użył słowa "uroczysko" - jak dobrze pamiętam - znajduje się na szczycie wzgórza i niekoniecznie jest częścią jakiegoś tam lasu?
To Twoja teza, dobrze, że liczysz się jeszcze z opinią autorki.Może „skosztowanie” – dokładnie synonimiczne, ale nieco dostojniejsze, załatwiłoby sprawę.
Wierz mi, że rzucam okiem do słownika, zanim jeszcze coś napiszę. A tam stoi jak byk:A jakie są? Przecież się ze sobą nie kleją! Wystarczy wykonać prostą analizę słowotwórczą tego wyrazu, albo rzucić okiem do w/w słownika.
sypki
1. «złożony z drobnych, suchych, niespojonych ze sobą cząstek lub łatwo rozpadający się na drobne cząstki»
2. «o włosach: suche, łatwo rozczesujące się»
To się nadaje do jakiegoś wykładu o teorii literatury, no naprawdę.A gałęzie, dopóki je będę niosła w rękach, żadną miarą mi się nie rozsypią. Jeśli je jednak upuszczę – to jak najbardziej! Są „luźne”.
Powodzenia.
Z pewnością masz rację, jeno mój ograniczony umysł jej nie pojmuje. Jestem Ci jednak w stanie ją przyznać, jeśli Cię to usatysfakcjonuję i jako komentatorKa poczujesz się spełniona.
Ja nie mam ochoty dyskutować, a w zasadzie w ogóle nie mam ochoty już komentować tekstu. Może przyszła pora, aby popatrzeć trochę egoistycznie. Własne teksty czekają do redakcji i gruntownego objechania. Dla mnie EOT, pozdrawiam ciepło i jeżeli moje komentarze nie spełniają wymogów, są niezgodne z wszelkimi słownikami czy regułami języka polskiego, można je olać, objechać w ripoście, albo wydrukować i rytualnie spalić. Ja się nie obrażę. I na pewno nie będę wywnętrzniał się ex cathedra, że "wystarczy wykonać prostą analizę słowotwórczą", albo: błędnie jest napisać, że rozsypały się niesione w rękach gałęzie (toż logiczne, że trzeba je było wypuścić; nie wiem, od kiedy w literaturze trzeba wszystko mówić wprost i do zrzygu uświadamiać czytelnikowi, że jak się bohater chędożył, to musiał wpierw zdjąć przynajmniej część ubrania) - ale Tobie życzę powodzenia.
Mea maxima culpa.
Cokolwiek to było, mea maximus culpa.
- Keiko
- Stalker
- Posty: 1801
- Rejestracja: wt, 22 sty 2008 16:58
łoj - Maximus sie poczuł dotknięty a na dodatek uciekł z kraju... niedobrze, bo coś mi obiecał
za trud włożony w zrobioną łapankę bardzo dziękuję, trochę dało mi to do myślenia :)
Ka również bardzo dziękuję za pracę i wysiłek. Nie odnoszę się do uwag o charakterze technicznym, bo w części masz rację, a tam gdzie bym chętnie walczyła, to w sumie lepiej ten czas i wysiłek spożytkować w pracy nad następnym tekstem. Faktycznie myślałam, iż sprawdziłam tekst, przeanalizowałam go, aby nie było wpadek językowych.... i ogromna niespodzianka. Jest to jednak dla mnie lekcja na przyszłość.
trudno - może przy jakimś innym tekście się doczekam :DMaximus pisze: Mam jeszcze parę uwag do tekstu, do koncepcji, realiów, sposobu tworzenia przez Ciebie opisów, kreacji bohaterów, świata przedstawionego, fabuły i sposobu prowadzenia narracji.
za trud włożony w zrobioną łapankę bardzo dziękuję, trochę dało mi to do myślenia :)
Ka również bardzo dziękuję za pracę i wysiłek. Nie odnoszę się do uwag o charakterze technicznym, bo w części masz rację, a tam gdzie bym chętnie walczyła, to w sumie lepiej ten czas i wysiłek spożytkować w pracy nad następnym tekstem. Faktycznie myślałam, iż sprawdziłam tekst, przeanalizowałam go, aby nie było wpadek językowych.... i ogromna niespodzianka. Jest to jednak dla mnie lekcja na przyszłość.
gdyby można było prosić o kontynuację... :) także uwagi o konstrukcji bohaterów i fabuły bardzo by mi pomogły :)Ka pisze:Późno już dziś, więc jutro dopiszę co mi się w Twoim tekście podobało.
Wzrúsz Wirúsa!
Ha! Będziemy nieśmiertelni! To nie historia nas osądzi, lecz my osądzimy ją! (Małgorzata)
Ha! Będziemy nieśmiertelni! To nie historia nas osądzi, lecz my osądzimy ją! (Małgorzata)
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Ja tylko w kwestii formalnej. Proszę nie podpowiadać Autorom, żeby stosowali tautologię. To bardzo, bardzo paskudny błąd jest.Ka pisze:aż do wieczora musiał czekać na wieczorny posiłek
A tak na szybko:
Autorko, co do maniery językowej (iż/że), to mam podobnie, jak Maximus, wrażenie zadęcia przy stosowaniu tego pierwszego. Snobizmem językowym mi cuchnie. Ale, podkreślić należy, to moje poczucie językowe przemawia, nie Norma, która dopuszcza obie formy. Z tego, co pamiętam, "że" jest bardziej współczesne, dlatego lepiej mi brzmi (i pewnie z tej samej przyczyny lepiej brzmi Maximusowi). Stosowałabym zamiennie że/iż z przewagą tego pierwszego, o ile stylizacja nie wymaga innego podejścia.
Przeczytałam kawałek tekstu. Pierwsza uwaga na szybko do sytuacji:
Chłopak leży, w końcu wstaje, pojawia się Zazuka i... pyk! Gałganek czerwony ma w dłoni nasz bohater. A skąd? A czemu? A kiedy go wyjął? Z narracji wynika, jakby go cały czas miał w ręku.
Niedobre to.
I już mnie tu nie ma.
So many wankers - so little time...
- Małgorzata
- Gadulissima
- Posty: 14598
- Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11
Max wróci, to zrobi ładną łapankę. On robi ładne łapanki, szczegółowe i sensowne. Trzeba uważnie czytać. Czasami Maximus ugryzie Autora i wtedy Autor musi Maximusa pogłaskać i przeprosić, że go tak tekstem swoim zdenerwował, że aż Maxowi się zapęd włączył.
A ja zaraz coś doedytuję. Nie tak szczegółowo, ale wrzucę trochę.
edit:
Mamy w fabule tak:
1. Leń idzie do lasu, spotyka tam kobietę - Zazukę. Kobieta dziwnie się zachowuje, każe mu oczy, uszy swoje i głos nieść w świat.
2. Leń bierze się do roboty w oborze i przeklina (a żeby to Zazuka...), a wtedy robota mu się wali kompletnie.
3. Leń idzie do strażnicy, bo mu się w domu nie chce robić - i znowu przeklina, i znowu wszystko się wali (dosłownie).
4. Leń odpoczywa po katastrofie strażnicy i znowu przeklina - i kolejna katastrofa się dzieje - wioska lenia ulega spaleniu.
5. Leniowi nie chce się przy odbudowie wioski robić, postanawia zatem iść do miasta.
Pytanie się natychmiast pojawia: jak ma się to zdanie (kluczowe dla otwarcia fabuły, jak się zdaje):
Może niedokładnie rozumiem, co Zazuka chciała powiedzieć. "Nieś w świat mój głos" - to rozumiem, że jej słowa, przesłanie, manifest, przepowiednię, coś podobnego ma bohater rozpowszechniać. Ale ona nic takiego nie powiedziała, a przynajmniej - ja nie zauważyłam. "Oczy i uszy moje nieś w świat" - tego polecenia nie rozumiem ni w ząb. Może Przemko powinien słuchać i obserwować, doświadczenia zbierać, a potem wrócić i Zazuce opowiedzieć? Ale w jakim zakresie, na jaki temat te informacje/doświadczenia?
Zakładam, że dosłowna interpretacja słów Zazuki nie wchodzi w grę, jako że Przemko nie dostał od kobiety ani oczu, ani uszu, żeby w świat je nieść.
Dalszy ciąg nie daje odpowiedzi. Okazuje się jedynie, że ile razy Przemko powie, żeby to Zazuka wzięła, tyle razy zdarza się katastrofa w jego pobliżu. I rozmiary kolejnych katastrof są coraz większe. W planie - katastrofa miasta.
Zastanawiam się, dlaczego Przemko jeszcze nie zauważył związku między przekleństwem i zdarzeniami niedobrymi? Aż tak tępy nie jest, nie wygląda mi po opisie - kombinuje przecież, jak się od roboty wymigać i to kombinuje pokrętnie.
Poza tym, nie wiem, czemu mu Zazuka owa zrobiła to. Tak z niczego mu zrobiła? A on jej kwiatki dał, miły był? I w ogóle, kim jest Zazuka? Przemko przeklina tak od dziecka zapewne. To jakaś siła niedobra pod pojęciem "zazuka" się kryje. I kiedy kobieta mu się przedstawia, że to ona jest Zazuka, Przemko nic? Żadnej reakcji? Zdziwienia choćby? Dreszczu niepokoju? Wyobraź sobie, Autorko, gdybyś Ty tak przeklinała "a niech to licho porwie!". I nagle - stoi przed tobą osobnik i mówi, że jest Licho. Tak bez skojarzeń, reakcji przyjęłabyś? Nie zachichotałabyś choćby, że takie nazwisko/imię śmieszne, jak z przekleństwa?
Opowiadanie wydaje się początkiem jedynie, zalążkiem fabuły. Sprawiającej wrażenie niedokończonej. I nie dlatego, że otwarta końcówka, nie. Dlatego, że nic nie wynika z tej opowieści. Bohater zostaje napiętnowany klątwą, po czym ta klątwa działa. A bohater nic - nie próbuje się pozbyć, nie próbuje zrozumieć, co się dzieje. Oczywiście, czytelnik rozumie, że Przemko w końcu zniszczy świat. Ale po co? No, po co?
Opisy bardzo niezdarne. I błędy, które zostały już wytknięte - nadopisy, pomylone podmioty, takie tam. Roztrysnąć się - bardzo niezręczny czasownik do dzbana glinianego (czy co tam było, co się potłukło). Tryska ciecz. Metaforycznie może i pasowałby ten wyraz, gdyby garnek się w drobiazgi stłukł, ale on na kilka kawałków. To się niespójność wewnętrzna metafory nazywa. Dzbany się tłuką. W drobny mak. Na kawałeczki. Niepotrzebna, IMAO, ta zabawa w słowotfórstfo, szczególnie, że gliniane naczynie jest tylko rekwizytem z tła, a nie sokołem noweli czy elementem fabularnym istotnym.
Tak chaotycznie ode mnie.
A ja zaraz coś doedytuję. Nie tak szczegółowo, ale wrzucę trochę.
edit:
Mamy w fabule tak:
1. Leń idzie do lasu, spotyka tam kobietę - Zazukę. Kobieta dziwnie się zachowuje, każe mu oczy, uszy swoje i głos nieść w świat.
2. Leń bierze się do roboty w oborze i przeklina (a żeby to Zazuka...), a wtedy robota mu się wali kompletnie.
3. Leń idzie do strażnicy, bo mu się w domu nie chce robić - i znowu przeklina, i znowu wszystko się wali (dosłownie).
4. Leń odpoczywa po katastrofie strażnicy i znowu przeklina - i kolejna katastrofa się dzieje - wioska lenia ulega spaleniu.
5. Leniowi nie chce się przy odbudowie wioski robić, postanawia zatem iść do miasta.
Pytanie się natychmiast pojawia: jak ma się to zdanie (kluczowe dla otwarcia fabuły, jak się zdaje):
do wydarzeń, które zostały opisane?Zazuka pisze:Idź w świat. Nieś moje oczy, moje uszy, mój głos
Może niedokładnie rozumiem, co Zazuka chciała powiedzieć. "Nieś w świat mój głos" - to rozumiem, że jej słowa, przesłanie, manifest, przepowiednię, coś podobnego ma bohater rozpowszechniać. Ale ona nic takiego nie powiedziała, a przynajmniej - ja nie zauważyłam. "Oczy i uszy moje nieś w świat" - tego polecenia nie rozumiem ni w ząb. Może Przemko powinien słuchać i obserwować, doświadczenia zbierać, a potem wrócić i Zazuce opowiedzieć? Ale w jakim zakresie, na jaki temat te informacje/doświadczenia?
Zakładam, że dosłowna interpretacja słów Zazuki nie wchodzi w grę, jako że Przemko nie dostał od kobiety ani oczu, ani uszu, żeby w świat je nieść.
Dalszy ciąg nie daje odpowiedzi. Okazuje się jedynie, że ile razy Przemko powie, żeby to Zazuka wzięła, tyle razy zdarza się katastrofa w jego pobliżu. I rozmiary kolejnych katastrof są coraz większe. W planie - katastrofa miasta.
Zastanawiam się, dlaczego Przemko jeszcze nie zauważył związku między przekleństwem i zdarzeniami niedobrymi? Aż tak tępy nie jest, nie wygląda mi po opisie - kombinuje przecież, jak się od roboty wymigać i to kombinuje pokrętnie.
Poza tym, nie wiem, czemu mu Zazuka owa zrobiła to. Tak z niczego mu zrobiła? A on jej kwiatki dał, miły był? I w ogóle, kim jest Zazuka? Przemko przeklina tak od dziecka zapewne. To jakaś siła niedobra pod pojęciem "zazuka" się kryje. I kiedy kobieta mu się przedstawia, że to ona jest Zazuka, Przemko nic? Żadnej reakcji? Zdziwienia choćby? Dreszczu niepokoju? Wyobraź sobie, Autorko, gdybyś Ty tak przeklinała "a niech to licho porwie!". I nagle - stoi przed tobą osobnik i mówi, że jest Licho. Tak bez skojarzeń, reakcji przyjęłabyś? Nie zachichotałabyś choćby, że takie nazwisko/imię śmieszne, jak z przekleństwa?
Opowiadanie wydaje się początkiem jedynie, zalążkiem fabuły. Sprawiającej wrażenie niedokończonej. I nie dlatego, że otwarta końcówka, nie. Dlatego, że nic nie wynika z tej opowieści. Bohater zostaje napiętnowany klątwą, po czym ta klątwa działa. A bohater nic - nie próbuje się pozbyć, nie próbuje zrozumieć, co się dzieje. Oczywiście, czytelnik rozumie, że Przemko w końcu zniszczy świat. Ale po co? No, po co?
Opisy bardzo niezdarne. I błędy, które zostały już wytknięte - nadopisy, pomylone podmioty, takie tam. Roztrysnąć się - bardzo niezręczny czasownik do dzbana glinianego (czy co tam było, co się potłukło). Tryska ciecz. Metaforycznie może i pasowałby ten wyraz, gdyby garnek się w drobiazgi stłukł, ale on na kilka kawałków. To się niespójność wewnętrzna metafory nazywa. Dzbany się tłuką. W drobny mak. Na kawałeczki. Niepotrzebna, IMAO, ta zabawa w słowotfórstfo, szczególnie, że gliniane naczynie jest tylko rekwizytem z tła, a nie sokołem noweli czy elementem fabularnym istotnym.
Tak chaotycznie ode mnie.
So many wankers - so little time...
- Keiko
- Stalker
- Posty: 1801
- Rejestracja: wt, 22 sty 2008 16:58
super! dziękuję!
co do celu tej zazuki i sposobu w jaki go realizowała oraz faktu, że biedny Przemko zorientował się co się dzieje i ostatnie przekleństwo to tak z rozpędu mu się wyrwało - to myślałam, że zawarłam w tekście - ale po kolejnych przeróbkach chyba gdzieś mi to umknęło - ciężko jest zachować proporcje pomiędzy wyjaśnianiem motywów i celów postaci, a miejscem na domysły czytelnika, aby nie czuł się traktowany przez autora jak idiota - będę nad tym pracować;
dziękuję za poświęcony czas :)
co do celu tej zazuki i sposobu w jaki go realizowała oraz faktu, że biedny Przemko zorientował się co się dzieje i ostatnie przekleństwo to tak z rozpędu mu się wyrwało - to myślałam, że zawarłam w tekście - ale po kolejnych przeróbkach chyba gdzieś mi to umknęło - ciężko jest zachować proporcje pomiędzy wyjaśnianiem motywów i celów postaci, a miejscem na domysły czytelnika, aby nie czuł się traktowany przez autora jak idiota - będę nad tym pracować;
dziękuję za poświęcony czas :)
Wzrúsz Wirúsa!
Ha! Będziemy nieśmiertelni! To nie historia nas osądzi, lecz my osądzimy ją! (Małgorzata)
Ha! Będziemy nieśmiertelni! To nie historia nas osądzi, lecz my osądzimy ją! (Małgorzata)