Roger Zelazny - temat żelazny ;)

czyli o naszych albo cudzych autorach i ich dziełach - wszystko co chcielibyście wiedzieć, a o co (nie)boicie się zapytać

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Q
Nexus 6
Posty: 3147
Rejestracja: wt, 25 lis 2008 18:01

Roger Zelazny - temat żelazny ;)

Post autor: Q »

W ramach powtórek z SF (tak, pamiętam to czy owo, bo czasem wracam i kartkuję, wydało się ;)) przypomniałem sobie najlepsze prawdopodobnie opowiadanie Rogera Zelazny'ego - "Mechaniczne serce" (a w każdym razie mój ulubiony w/w autora kawałek). Ten Zelazny (uznawany zresztą za guru amerykańskiej Nowej Fali, acz on sam nie lubił tego terminu) znany jest zazwyczaj z tego, że - jak wiemy ;) - pisze bajki, wręcz literackie komiksy czy fantastyczne opery mydlane, przyprawione jednak tak (dzięki jego literackiej biegłości i sporej erudycji), że da się je łyknąć ze smakiem, tymczasem "... serce" się zdecydowanie odróżnia od tego schematu.

Primo: kameralne, świat ledwo zarysowany, acz dość realistyczny. Wiemy tylko: że do gwiazd się lata, że cyborgi się robi i że eutanazja legalna, a nawet rozpasana.
Secundo: mieści się tam sporo, w tym opowiadaniu: i hard SF, i kawałek socjal fiction ponurej, i love story odległa od sztampy.
Tertio: bohater główny. Wypalony heros. Wypalony dosłownie i w przenośni. Pokrewny trochę temu ze "Spotkania z meduzą" Clarke'a, acz tam [md5]end jest happy[/md5]. Sama jego obecność generuje transhumanistyczne pytania rodem ze znanych rozważań Minsky'ego. [md5]Resztka Borkmanna na koniec zginęła, a Bork nadal z kijem nad wodę chodzi. Pytanie czy Bork był Borkmannem nadal i ile w Borku bez Borkmanna zostało z dawnego bohaterskiego -nauty. Przeczytawszy lubię sobie wyobrażać, że sporo, i że[/md5] tak poza czasem trwa ni człek, ni maszyna, ni martwy, ni żywy, ni szczęśliwy, ni nieszczęśliwy. (Zelazny uniki robi, a czytelnik zostaje z pytaniami.)

W sumie fajny byłby z tego film Tarkowskiego. Kameralny. O emocjach.
I to stanie nad wodą na początku i na końcu.
Widzę tego Borka do dziś jak nad wodą stoi i kij macza...

Chyba dobra okazja by założyć temat o jednym z moich ulubionych - acz nie najwyżej cenionych - pisarzy...
forum miłośników serialu „Star Trek”, gdzie ludzi zdolnych do używania mózgu po prostu nie ma - Przewodas

Awatar użytkownika
Darth_Franek
Pćma
Posty: 236
Rejestracja: ndz, 19 paź 2008 21:59
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Darth_Franek »

Mogę wtrącić tyle, że:

Pierwszy kontakt z Zelaznym nawiązany został "cirkaebałt" 1984 wraz z przyprawiającą o rumieńce na policzkach lekturą "Alei Potępienia", drukowaną onegdaj jako powieść-dodatek do "Fantastyki". Czytało się że ochocho! I furrorę dziełko robiło wśród rówieśników.

Pierwsza amba nadeszła wraz z ekranizacją obejrzaną na jakimś wypożyczonym jeszcze w wypożyczalni (kto pamięta, że kiedyś można było wypożyczyć odtwarzacz video ?) videograjem. Tego nie dało się oglądać.

Druga amba nadeszła jakoś na przełomie stuleci, kiedy po raz pierwszy zacząłem powracać do "Fantastyki". Straszne rozczarowanie, konsternacja nad samym sobą sprzed lat i tak dalej. Podobnie zresztą miałem z "Zapomnij o Ziemi". Z czasów Wielkiego Głodu pamiętam jeszcze "Dilvisha przeklętego" i "Dziewięciu książąt...". Wspomnienia są sympatyczne, ale obawiam się, że powrót po latach może rozczarować.
"...nikt nie zna ścieżek gwiazd..."
-------------------------------------------------------
Oszołomy wszystkich światów łączcie się !

Awatar użytkownika
Q
Nexus 6
Posty: 3147
Rejestracja: wt, 25 lis 2008 18:01

Post autor: Q »

Darth_Franek pisze:Straszne rozczarowanie, konsternacja nad samym sobą sprzed lat i tak dalej. Podobnie zresztą miałem z "Zapomnij o Ziemi".
Nieno, Darcie, Rogera dzielą jednak od Mac Appa lata świetlne humoru, biegłości pisarskiej i erudycji (o których wspominałem), dystansu i autoironii wreszcie. (Mam porównanie, bo do "Zapomnij..." wracałem ze dwa lata temu i wolę zapomnieć ;), a do Rogera wracam legularnie co jakiś czas.)

Z tym, że "Aleja..." w istocie wydaje mi się strasznie przereklamowana...
Darth_Franek pisze:Z czasów Wielkiego Głodu pamiętam jeszcze "Dilvisha przeklętego" i "Dziewięciu książąt...". Wspomnienia są sympatyczne, ale obawiam się, że powrót po latach może rozczarować.
Niedawno wracałem. Po latach nie wydają się już genialne - może poza centralną ideą "Amberu" - ale czytać z przyjemnością się nadal da.

Edit:
BTW. drugim najfajniejszym pomysłem w "Amberze" był komputer (a nawet S.I.), Ghostwheel się wabił, celowo osadzony w starannie wybranym wszechświecie dającym mu - z racji swojego zestawu praw - max. mozliwości obliczeniowe; który to Ghost (jak go w skrócie zwano) miał dostęp do całego multiversum i mógł nim nawet dość swobodnie operować co czyniło go dobrym kandydatem na przyszłego Boga (choć póki co przypomninał cos pomiędzy aportującym psem, a rozbrykanym dzieckiem).

Koncept świetny, tak wielkoskalowy jak lubię, prekursorski wobec dukajowych inkluzji, bijący na głowę nawet asimovovskiego Multivaca (acz pokrewieństwo widać) lecz - w wykonaniu - wychodziło to niejednokrotnie nieintencjonalnie zabawne (właśnie przez owo rozbrykanie).
Ostatnio zmieniony pn, 27 lut 2012 12:09 przez Q, łącznie zmieniany 1 raz.
forum miłośników serialu „Star Trek”, gdzie ludzi zdolnych do używania mózgu po prostu nie ma - Przewodas

Awatar użytkownika
ElGeneral
Mistrz Jedi
Posty: 6089
Rejestracja: pt, 09 lis 2007 18:36

Post autor: ElGeneral »

Obu przedpiścom - książki pozostają takie same, to my się zmieniamy... I niestety, nie na lepsze.
Takie jest moje zdanie w tej materii, a oprócz tego uważam, że Kartagina powinna być zburzona.

Awatar użytkownika
Q
Nexus 6
Posty: 3147
Rejestracja: wt, 25 lis 2008 18:01

Post autor: Q »

Znaczy, Generale, że to my karlejemy i nam się pieprzy? ;)

Owszem, na końcu drogi życiowej często demencja, ale czy wcześniej jednak nie dojrzewamy, także czytelniczo?

(NMSP.)

ps. co by było do tematu: O! Boże! gdyby przez metampsychozę mógłbym w ciało wleźć dowolnej postaci literackiej, to... wybrałbym Francisa Sandowa ;); trwam w tej decyzji od pierwszego kontaktu z "Wyspą Umarłych" (i "Umrzeć w Italbarze", które lubię wbrew samemu Autorowi)...
forum miłośników serialu „Star Trek”, gdzie ludzi zdolnych do używania mózgu po prostu nie ma - Przewodas

Awatar użytkownika
mr.maras
C3PO
Posty: 839
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 14:34

Post autor: mr.maras »

W przeciwienstwie do Roberta Silverberga, w przypadku Rogera Zelaznego doskonale pamietam dlaczego jest dla mnie Wielkim Mistrzem. Znakomite opowiadania (np. "Roza dla Eklezjasty", "Bramy jego twarzy, lampy jego ust"), cykl "Amber", "Droga", "Pan Swiatla", "Widmowy Jack" itd..
po przeczytaniu spalić monitor

Awatar użytkownika
Młodzik
Yilanè
Posty: 3687
Rejestracja: wt, 10 cze 2008 14:48
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Młodzik »

Uch, mam nadizeję, że "Amber" nie jest magnum opus Zelazny'ego, bo pozostawił mnie cudownie obojętnym.

Awatar użytkownika
Darth_Franek
Pćma
Posty: 236
Rejestracja: ndz, 19 paź 2008 21:59
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Darth_Franek »

ElGeneral pisze:Obu przedpiścom - książki pozostają takie same, to my się zmieniamy... I niestety, nie na lepsze.
Kilka lat temu po raz trzeci lub czwarty wróciłem do swojego kanonu literackiego. Do książek, które utkwiły mi najbardziej w pamięci. Tak w skrócie (chociaż wcale nie za olbrzymim, bo jednak nie czytam tyyyyle):
"Paragraf 22", "Imię róży", "Mistrz i Małgorzata", "Śniadanie Mistrzów", "Władca Pierścieni", cykl Muminkowy, "Ubik", wspominane wyżej powieści-wycinanki i coś tam jeszcze. Doszedłem do wniosku, że każdy powrót przynosi różne odczytania. Nowe doświadczenia, zupełnie inne refleksje.

Podsumowałem owo doświadczenie jednym zdaniem: "Czytając te same teksty, czytałem zupełnie nowe książki".

Myślę, że to wątek wart rozwinięcia przy okazji ewentualnej dyskusji o komunikacji, o uniwersum znaków poddawanych ciągłemu procesowi semiozy.

Najdziwniejsze doświadczenie dotyczyło "Tatusia Muminka i morze". Nie lubiałem tej pozycji, nie wracałem do niej podczas powtórek w dzieciństwie. Kochałem "Lato Muminków", absolutnie fantastyczną "Kometę...". Ale Tatuś" Pffff....

Kilka lat temu uznałem "Tatusia" za najlepszego z całego cyklu. Moze dlatego, że odnalazłem tam siebie?

Takie tam... sorki za refleksje...
"...nikt nie zna ścieżek gwiazd..."
-------------------------------------------------------
Oszołomy wszystkich światów łączcie się !

Awatar użytkownika
Q
Nexus 6
Posty: 3147
Rejestracja: wt, 25 lis 2008 18:01

Post autor: Q »

mr.maras pisze:W przeciwienstwie do Roberta Silverberga, w przypadku Rogera Zelaznego doskonale pamietam dlaczego jest dla mnie Wielkim Mistrzem. Znakomite opowiadania (np. "Roza dla Eklezjasty", "Bramy jego twarzy, lampy jego ust"), cykl "Amber", "Droga", "Pan Swiatla", "Widmowy Jack" itd..
Tego, no... ja jestem fan hard SF, a to są bajki, ew. ta... fantasy (nawet jak przyprawiona naukowymi gadgetami (vide choćby sam będący jednym wielkim gadgetem dr Pels z "Umrzeć...", postać którą zresztą uwielbiam). Nowofalowiec z tego Autoru zresztą nie mniejszy, niż z Silverberga...

Tym niemniej ustaliliśmy kiedyś z nimfą, że kochamy Rogera z pobudek smakowych i tego będę się trzymał.

(Polonus to zresztą; ponadto facet który współpracował z Dickiem przy jednej powieści; i jeszcze Sapkowski go ceni i czerpał zeń - kolejne trzy powody by go znać.)
Młodzik pisze:Uch, mam nadizeję, że "Amber" nie jest magnum opus Zelazny'ego, bo pozostawił mnie cudownie obojętnym.
Nieno... Wykonanie może za suche, takie asimovowskie, styl macleanowski (drzewiej to zachwyt budziło, dziś niekoniecznie), ale zwróć uwagę na atuty... Uniwersalny setting (wsadzisz tam i dowolną SF, i historię alternatywną, i klasyczną fantasy, i dowolnie odjechany New Weird - mam zresztą wrażenie, że gdyby nie "Amber" to by "Inne pieśni" np. nie powstały i parę innych pomysłów Dukaja się nie pomyślało). Dualizm konwencji - da się czytać zarówno jako fantasy, jak i jako SF "żywiącą się" nie naukami przyrodniczymi, a filozofią (znów wracamy do Dukaja, ale i Przewodasa wspomnijmy z jego międzyświatowym rajdem w "Półmisku"). Do tego literacka prezentacja solipsyzmu, ale i rozprawa z nim (choć bohaterowie kreują rzeczywistość w stopniu nieporównywalnie większym niż my); pamiętasz?

"Jak wytłumaczyć prosto coś, co wcale nie jest proste?
Trzeba chyba zacząć od solipsyzmu - idei, że nie istnieje nic prócz mnie, a przynajmniej że niczego nie możemy być w pełni świadomi, prócz własnego istnienia i postrzegania. Potrafię odnaleźć w Cieniu wszystko, co zdołam sobie wyobrazić. Każde z nas to potrafi. Ale to nie wykracza poza granice ego. Można się spierać, i w istocie większość z nas tego próbuje, że sami stwarzamy cienie, które odwiedzamy, konstruujemy je z budulca naszej psyche, że tylko my istniejemy naprawdę, że światy, w które wkraczamy, są jedynie projekcją naszych pragnień.
Nie wiem, czy te teorie odpowiadają prawdzie, ale w dużej mierze wyjaśniają nasz stosunek do ludzi, miejsc i przedmiotów poza Amberem. Dokładniej: jesteśmy stwórcami, a oni to nasze zabawki, czasem niebezpiecznie aktywne, to prawda, ale to także stanowi część gry.
Jesteśmy z temperamentu impresariami i siebie także traktujemy odpowiednio. Wprawdzie solipsyzm sprawia pewne kłopoty, gdy stawia się pytania natury etiologicznej, ale łatwo można uniknąć tych problemów zaprzeczając ważności pytań. Często obserwuję, że większość z nas prowadzi swoje sprawy w sposób całkowicie pragmatyczny. Prawie...
Jednak... jednak w całym tym obrazie istnieje pewien niepokojący element. Są miejsca, gdzie cienie szaleją...
Jeśli ktoś świadomie przeciska się przez kolejne warstwy Cienia, na każdym etapie rezygnując - znowu świadomie - z cząstki zrozumienia, dochodzi wreszcie do punktu, poza który nie może się posunąć. Po co to robić? Choćby szukając nowych doświadczeń albo nowej gry... Ale kiedy ten ktoś już się tam znajdzie, jak zdarzyło się to nam wszystkim, pojmuje, że dotarł do granicy Cienia albo do granic samego siebie - zawsze uważaliśmy, że to synonimy. Teraz jednak...
Teraz wiem, że tak nie jest; teraz, gdy stoję i czekam u Dworców Chaosu mówiąc ci, jak to było, wiem, że tak nie jest. Wiedziałem jednak już wtedy, tamtej nocy w Tir-na Nog'th, wiedziałem wcześniej, gdy walczyłem z koziogłowym w Czarnym Kręgu Lorraine, wiedziałem owego dnia w latarni morskiej Cabry, po ucieczce z lochów Amberu, gdy spojrzałem na zniszczoną dolinę Garnath... Wiedziałem, że jest coś więcej, że czarna droga biegnie poza ten punkt. Prowadziła poprzez szaleństwo w chaos i wiodła dalej. Stwory, jakie nią podążały, przybywały skądś, ale nie były moim dziełem. Pomogłem im odnaleźć przejście, ale nie pochodziły z mojej wersji rzeczywistości. Należały do siebie, a może do kogoś innego - to nieważne - i wybijały dziury w małej metafizyce, którą tworzyliśmy sobie przez wieki. Wkroczyły do naszego rezerwatu, były w nim obce i zagrażały mu. Zagrażały nam. Fiona i Brand sięgnęli poza wszystko i znaleźli coś tam, gdzie nikt nie wierzył, by cokolwiek istniało. Groźba, jaką uwolnili była - na pewnym poziomie - niemalże warta otrzymanych dowodów: nie byliśmy samotni, a cienie nie były zabawkami w naszych rękach. I jakkolwiek odnosilibyśmy się do Cienia, już nigdy nie mogłem patrzeć na niego w dawnym świetle...
Wszystko dlatego, że czarna droga wiodła na południe i biegła poza kraniec świata, na którym musiałem się zatrzymać."


"Kroniki Amberu", "Znak Jednorożca"

Szczerze powiedziawszy drażni mnie w tym "Amberze" tylko jedno. Humanoidalność psychofizyczna protagonistów i wynikły z tego kształt fabuły (wojny, intrygi). Owszem ma to usprawiedliwienie i to, na szczęście, nawet nie w durnym, acz powszechnym (i być może koniecznym, o czym zaraz), traktowaniu przez fantasy człowieka w roli constansa (inne prawa fizyki - czyt. magii - a człowiek powstał identyczny kształtem ciała i umysłem), a w filozofii neoplatońskiej, która legła u podstaw tej kreacji, tym niemniej chętnie zobaczyłbym bym cykl o tego typu założeniach przegięty w kierunku swoistego hard SF. Postaciom o takiej mocy - IMO - bardziej przystoi Obcość w stylu lemowych Graczy (z "Nowej kosmogonii", dodam przez wzgląd na młodych ;-)) niż człekopodobne mydlane kiszenie się w rodzinnym sosie... Ich dzialaniom zaś rozmach w stylu Egana-do-sześciana ;-).

(Inna rzecz jednak, że - na co zwracał uwagę już Oramus - gdyby bohaterowie byli zbyt solarisowaci, a ich problemy zbyt abstrakcyjne dla homo sap., czytelnik miałby kłopot, więc tego typu formę autorskiego wygodnictwa, trza nam chyba tolerować... O ile Dukaj jakim nowym worldbuildingiem nie bryknie ;-).)

Edyty były. Przy tak długim musiały być...
forum miłośników serialu „Star Trek”, gdzie ludzi zdolnych do używania mózgu po prostu nie ma - Przewodas

Awatar użytkownika
mr.maras
C3PO
Posty: 839
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 14:34

Post autor: mr.maras »

Q pisze:Tego, no... ja jestem fan hard SF, a to są bajki, ew. ta... fantasy (nawet jak przyprawiona naukowymi gadgetami (vide choćby sam będący jednym wielkim gadgetem dr Pels z "Umrzeć...", postać którą zresztą uwielbiam). Nowofalowiec z tego Autoru zresztą nie mniejszy, niż z Silverberga...

Tym niemniej ustaliliśmy kiedyś z nimfą, że kochamy Rogera z pobudek smakowych i tego będę się trzymał.
Chyba pamietam ta wymiane zdan na forum... Zelazny to mistrz z mojej mlodosci, posadzil mnie-szczeniaka na fotelu "Aleja potepienia" w Fantastyce, kopnal w zadek "Diabelskim samochodem" w "Rakietowych szlakach", a potem dwoma pierwszymi kronikami Amberu w jednym tomie Iskier, "Stworami swiatla i ciemnosci", "Wieczna marzlocia" w Don Wollheim 87.
Pewne teksty trzeba czytac w odpowiednim kontekscie, w odpowiedniej chwili i rzeczywistosci. Dlatego czesto mlodsze pokolenia zachwytow nie podzielaja. Kogo porwie dzisiaj pierwsza "Planeta smierci" Harrisona, podobnie jak wspomniany niedawno "Czlowiek w labiryncie" Silverberga? A nas dziadkow swego czasu zachwycala. Pamietam ze rozkulbaczyl mnie swego czasu takze Colin Kapp ze swoimi chaosowymi powiesciami w Fantastyce. Teraz wydaje sie to pewnie zabawne(?).
Inna sprawa, ze tak jak wspolczesny tenis czy futbol jest we wszystkim "bardziej, szybciej, mocniej, wiecej i gesciej" tak rowniez wspolczesna fantastyka jest "bardziej, szybciej, mocniej, wiecej i gesciej". Gdzie "Fundacja" a gdzie space opery Alastaira Reynoldsa? Jak sie ma Delany czy Sniegow do Egana czy McDonalda? Czy Dick na tle Strossa, Wattsa czy Duncana swiecilby dzisiaj tak samo jasno? Ale przy pierwszym czytaniu, lata temu to dziela Zelaznego, Asimova, Dicka byly arcydzielami.
(A czy wszyscy nowi i znakomici byliby tak znakomici bez Dicka, Zelaznego, Ellisona i Silverberga?)
A Rogera kocham takze z pobudek smakowych, kocham za stworzenie zelaznego bohatera - outsidera, nadczlowieka o super mocach, walczacego w slusznej ale czesto przegranej sprawie. Jakby pisal o mnie...
po przeczytaniu spalić monitor

Awatar użytkownika
Q
Nexus 6
Posty: 3147
Rejestracja: wt, 25 lis 2008 18:01

Post autor: Q »

mr.maras pisze:kopnal w zadek "Diabelskim samochodem" w "Rakietowych szlakach"
Po latach mieliśmy okazję docenic jak się pięknie ten "Diabelski..." z "Drogą" komponuje jednym wątkiem. A jeszcze później - sequel dostać w jednym z rebisowych tomików z opowiadaniami.
mr.maras pisze:a potem dwoma pierwszymi kronikami Amberu w jednym tomie Iskier
A potem seria im padła i czekało się, czekało...
mr.maras pisze:"Stworami swiatla i ciemnosci"
Utwór jako żywo poetycki, mitologiczny, ale zawiera i modlitwę do butów:

"- Chwała Wam, o Buty, stóp nosiciele! - intonuje pierwszy kapłan.
- Chwała! - skanduje pięciu pozostałych.
- O dobre, szlachetne, błogosławione i łaski pełne Buty!
- Chwała!
- O Wy, które zstąpiłyście do nas z chaosu...
- Chwała!
- ...żeby ulżyć naszym sercom i podtrzymać nas na nogach!
- Chwała!
- O Wy, na których od zarania cywilizacji wspierał się człowiek!
- Chwała!
- O jamy najpełniejszej jamistości! O stóp otoczyciele!
- Chwała!
- Chwała Wam, sponiewierane Koturny Cudowne!
- Wielbimy Was!
- Wielbimy Was!
- Cześć Wam oddajemy w ideale Chodakowatości Waszej!
- Chwała!
- O protoplasto stopostroju!
- Chwała!
- O Najwyższe Spełnienie Idei Buta!
- Chwała!
- Cóż by nam czynić bez Was?
- Ach cóż!
- Jeno siniaczyć palce, ranić pięty i nabawić się płaskostopia!
- Chwała!
- Ochraniaj nas, twych wiernych czcicieli, o dobra, błogosławiona stopouprzęży!
- Która zstąpiłaś do nas z chaosu i otchłani...
- ...owego dnia mrocznego i posępnego...
- ...gorejąca...
- ...lecz nie spopielała...
- ...O Buty, których posłannictwem pocieszać nas i kierować nami...
- ...dźwigać i ożywiać nas.
- Chwała!
- Zawsze prosto, zawsze przed siebie, zawsze sztorcem!
- Na wieki wieków!"


Tak cudownej groteski Lem by się nie powstydził...
mr.maras pisze:"Wieczna marzlocia" w Don Wollheim 87.
Choć jest to w sumie rzecz b. bliska hard SF, czyta się to bajkowo, a jakże (jak prawie zawsze u Rogera), ale dał mi ten tekst niegdyś sporo otuchy pokazując, żee mogą istnieć relacje z kobietami bardziej skomplikowane od moich ;-).
mr.maras pisze:Pamietam ze rozkulbaczyl mnie swego czasu takze Colin Kapp ze swoimi chaosowymi powiesciami w Fantastyce. Teraz wydaje sie to pewnie zabawne(?).
Wrócilem do nich po latach. Nie były nawet takie złe, ale wydawały się archaiczne w stopniu porównywalnym z kawałkami Van Vogta. (Asimov i Heinlein mniej się postarzeli...)
mr.maras pisze:Inna sprawa, ze tak jak wspolczesny tenis czy futbol jest we wszystkim "bardziej, szybciej, mocniej, wiecej i gesciej" tak rowniez wspolczesna fantastyka jest "bardziej, szybciej, mocniej, wiecej i gesciej". Gdzie "Fundacja" a gdzie space opery Alastaira Reynoldsa? Jak sie ma Delany czy Sniegow do Egana czy McDonalda? Czy Dick na tle Strossa, Wattsa czy Duncana swiecilby dzisiaj tak samo jasno? Ale przy pierwszym czytaniu, lata temu to dziela Zelaznego, Asimova, Dicka byly arcydzielami.
Przyznam się do zupełnie odwrotnej reakcji... Trudno mi się aż tak zachwycać wybitnością epigonów kiedy wiem na czyich plecach stoją. Odegranie znanego motywu przez następcę musi być o tyle jakościowo lepsze o ile "Solaris" góruje nad "Samotną planetą" Leinstera, bym wykrzesał z siebie szczery zachwyt. Stąd na Wattsa i Strossa reaguję pozytywnie, ale bez wybuchów entuzjazmu. A Duncan... "Welin" pewnie by zachwycał, gdyby nie było "Amberu" i paru innych rzeczy...

Asimov i Reynolds... Z jednej strony nie sposób nie zgodzić się z Lemem, że z Wielkich Nazwisk tzw. Złotego Wieku Asimov wypada jednak najbladziej (Clarke bije go na głowę talentami wizjonera i popularyzatora ale i umiejętnością oddawania na papierze piękna Kosmosu, Bradbury i - nawet - Heinlein są nieporównywalnie sprawniejsi literacko, a Lem to Lem) podczas gdy Reynolds kompetencją naukową wręcz ocieka (i podpisuję się tu oboma ręcyma pod zachwytami barona i Milenijnej Ms. Mason).
Z drugie jednak Reynolds nie zachwyca aż tak, gdy człowiek przypomni sobie, że przed nim tworzyli wspomniani Lem i Clarke (finał "Przestrzeni objawienia" wygląda np. na [md5]strasznie zrzęty z "Odysei..."[/md5]; reynoldsowe statki są interesująco opisane i wiarygodne technicznie, ale czytając o nich nie sposób uciec od skojarzeń z podobnymi opisami u ACC; nie da się też zapomnieć, że tam gdzie A.R. pokazuje wpływ nieprzekraczalności PŚ na politykę i socjologię jest poniekąd realizatorem uwag Lema wygłoszonych - w "Fantastyce i futurologii" - w kontekście krytyki kosmicznych imperiów Asimova).

Nadto... Reynolds ma na sumieniu wykreowanie - w "Migotliwej Wstędze" - takiej oto postaci:

"Zaprowadzono nas do kapitana.
Siedział na wielkim królewskim tronie, zawieszonym na długim bomie, umożliwiającym trójwymiarowe ruchy po wielkim mostku. Inni oficerowie mieli podobne fotele, ale gdy weszliśmy, przezornie odjechali na nich w stronę ściennych displejów wypełnionych skomplikowanymi diagramami. Stałem z Cahuellą na niskim wysuwalnym podeście, dochodzącym mniej więcej do środka kopuły mostku.
- Pan... Cahuella - odezwał się mężczyzna na tronie. – Witam na pokładzie. Jestem kapitan Orcagna.
Kapitan robił takie samo wrażenie jak jego statek. Ubrany od stóp do głów w błyszczącą czarną skórę, na nogach miał wysokie do kolan, czarne spiczaste buty. Dłonie w czarnych rękawiczkach złożył w piramidkę pod brodą. Z czarnego kołnierza tuniki wystawała głowa jak jajo. W przeciwieństwie do reszty załogantów czaszkę miał zupełnie łysą. Charakterystyczna twarz pozbawiona zmarszczek mogłaby należeć do dziecka... albo do trupa.
- A pan? - spytał wysokim, niemal kobiecym głosem, skinąwszy ku mnie.
- Tanner Mirabel - odparł Cahuella, nim zdążyłem otworzyć usta. - Mój osobisty spec od bezpieczeństwa. Idzie tam, gdzie ja. To nie...
- ...podlega negocjacji. Tak, słyszałem. - Nieobecnym wzrokiem Orcagna wpatrywał się w jakiś tylko jemu widoczny obiekt zawieszony w powietrzu. - Tak, rozumiem... Tanner Mirabel. Były żołnierz, potem zatrudniony u Cahuelli. Powiedz mi, Mirabel: jesteś całkowicie pozbawiony moralności czy zupełnie nie wiesz, dla jakiego człowiek pracujesz?
Cahuella również teraz pośpieszył z odpowiedzią.
- Wyrzuty sumienia to nie jego sprawa.
- Ale czy miałby je, gdyby wiedział? - Orcagna znowu spojrzał na mnie, ale z jego twarzy nie dało się nic wyczytać. Tak jakbyśmy rozmawiali o kukiełce poruszanej przez niecielesną inteligencję działającą w statkowej sieci komputerowej.
- Powiedz mi, Mirabel, czy zdajesz sobie sprawę, że twój pracodawca jest uznany gdzieniegdzie za przestępcę wojennego?
- Tylko przez hipokrytów, chętnie kupujących od niego broń, o ile nie sprzedaje jej innym.
- Płaskie pole bitwy jest o wiele lepsze od każdego innego - przytoczył Cahuella swe ulubione powiedzonko.
- Ale ty nie tylko handlujesz bronią - stwierdził Orcagna. Znów oglądał niewidoczny dla innych obiekt. - Kradniesz i zabijasz. Są dowody na twój udział przynajmniej w trzydziestu morderstwach związanych z czarnym rynkiem broni. W trzech przypadkach byłeś odpowiedzialny za redystrybucję broni, która powinna być wycofana na mocy układów pokojowych. Można udowodnić, że pośrednio przyczyniłeś się do przedłużenia, a nawet do ponownego wzniecenia czterech lub pięciu konfliktów terytorialnych, bliskich wówczas ugody. Twoje działanie spowodowało śmierć dziesiątków tysięcy ludzi. - Cahuella chciał zaprotestować, ale Orcagna nie zwracał na to uwagi. - Dla ciebie liczy się tylko zysk. Jesteś zupełnie pozbawiony moralności i poczucia dobra i zła. Fascynują cię gady, bo może widzisz w nich własną osobowość, a w istocie jesteś bezgranicznie próżny. - Kapitan podrapał się po brodzie. - Krótko mówiąc - kontynuował z lekkim uśmieszkiem - jesteś bardzo do mnie podobny. Z kimś takim mogę chyba robić interesy. - Spojrzał na mnie. - Ale powiedz mi, Mirabel, dlaczego dla niego pracujesz. W waszych życiorysach nie dostrzegam żadnych wspólnych elementów.
- Płaci mi."


Noż ku***a jego... Ci dzisiejsi kapitanowie, jak z Tarantino wzięci - weź komiksowego gangstera i nazwij kosmonautą. Straszny kicz i to podany sierioznie, a nie z dickowską lekkością a'la "Ubik". Facet wygrywa, u mnie, stanowczo w kategorii Najgorszy Kapitan Statku Kosmicznego. Asimov - co by o nim nie gadać - nie stworzył aż tak przegiętej postaci, choć Brodrig był nieco zbyt przerysowany.

Egan znów, którego cenię jeszcze wyżej niż Reynoldsa, z fragmentem swoich (przeważnie wyśmienitych) "Dywanów Wanga", wygrywa w kategorii Najgorsza Introdukcja Nadludzkiego Intelektu. Otóż nadludzko potężny byt wirtualny, żyjacy w komputerowym środowisku, wywodzący się od ludzi, ale wysoce ich przewyższajacy wszelkimi parametrami (i będący uczestnikiem b. wiarygodnie przedstawionego podejścia do Kontaktu z Obcym Rozumiem):

"Czekając na tysiąckrotne klonowanie i rozproszenie w dziesięciu milionach sześciennych lat świetlnych, Paolo Venetti rozluźnił się w swojej ulubionej ceremonialnej kąpieli: w schodkowym sześciobocznym basenie umieszczonym na dziedzińcu z czarnego, nakrapianego złotem marmuru. Paolo przywdział pełną tradycyjną anatomię. Z początku była dość niewygodna, ale ciepłe prądy opływające plecy i ramiona z wolna wprowadziły go w przyjemne otępienie. Ten sam stan mógłby osiągnąć natychmiastowo, na żądanie. Jednak okazja wymagała raczej pełnego rytualnego prawdopodobieństwa, ozdobnej, łagodnej imitacji fizycznej przyczyny i skutku.
Kiedy zbliżała się chwila diaspory, niewielka szara jaszczurka przemknęła po dziedzińcu, skrobiąc pazurkami po marmurze. Przystanęła nad brzegiem basenu, a Paolo zachwycił się delikatnym rytmem jej oddechu. Obserwował, jak przygląda mu się przez chwilę, po czym odbiega i znika w otaczających dziedziniec winoroślach. Jego środowisko pełne było ptaków, owadów, gryzoni i małych gadów, dekoracyjnych z wyglądu, a także satysfakcjonujących zmysł bardziej abstrakcyjnej estetyki: przełamywały surową środkową symetrię samotnego obserwatora, zakotwiczały symulację przez jej percepcję z licznych punktów widzenia. Ontologiczne liny odciągów. Co prawda nikt nie pytał jaszczurek, czy chcą być klonowane. Wyruszały w drogę, czy tego chciały, czy nie.
Niebo nad dziedzińcem było ciepłe i niebieskie, bezchmurne i bezsłoneczne, izotropowe. Paolo czekał cierpliwie, gotów na każdy z pół tuzina rozmaitych losów.
Niewidoczny gong uderzył cicho trzy razy. Paolo roześmiał się zachwycony.
Jeden gong oznaczałby, że wciąż jest na Ziemi: rozczarowanie, oczywiście, ale miało to też swoje dobre strony. Każdy, na kim mu zależało, mieszkał w polis Cartera-Zimmermana, jednak nie wszyscy postanowili w tym samym stopniu uczestniczyć w diasporze. Jego ziemska jaźń nie straci nikogo. Świadomość, że pomógł bezpiecznie wysłać w drogę tysiąc statków, także dostarczyłaby mu satysfakcji. Natomiast pozostanie w rozległej, rozwiniętej na Ziemi społeczności, połączenie w czasie rzeczywistym z całą globalną kulturą samo w sobie byłoby atrakcją.
Dwa uderzenia znaczyłyby, że ten klon Cartera-Zimmermana osiągnął system planetarny pozbawiony życia. Zanim zdecydował, by obudzić się w takiej sytuacji, Paolo zbudował złożony - choć nieświadomy - model autopredykcyjny. Badanie garstki obcych, choćby i martwych, światów miało się prawdopodobnie okazać cennym doświadczeniem. Miałoby także tę niewątpliwą zaletę, że owo działanie nie byłoby hamowane przez liczne środki ostrożności konieczne wobec odkrycia obcego życia. Populacja C-Z byłaby o połowę mniejsza od oryginalnej i brakowałoby mu wielu najbliższych przyjaciół, był jednak przekonany, że szybko nawiązałby nowe przyjaźnie.
Cztery uderzenia gongu byłyby sygnałem odkrycia obcej inteligencji. Pięć - cywilizacji technicznej. Sześć - kosmicznych wędrowców.
Trzy uderzenia jednak oznaczały, że sondy zwiadowcze natrafiły na niewątpliwe oznaki życia, a to było wystarczającym powodem do radości. Aż do chwili przedstartowego klonowania - subiektywny moment przed dźwiękiem gongu - na Ziemię nie dotarły żadne dane o obcym życiu. Nie można było zagwarantować, że odnajdzie je którakolwiek część diaspory."


Pikne po prostu. Cuś pomiędzy przepychem-a'la-opera-mydlana, a standardowym wakacyjnym zdjęciem naszoklasowym. (Potem zresztą w tym basenie mamy też romantyczna scenę seksualna z udziałem tego samego bohatera.) Już widzę podobnie się pluskającego GOLEMa XIV :P.

Kapitan Badass W Fetyszystycznych Ciuszkach i Nadludzki Cyfrowy Pluskacz Basenowy. Wobec takiej konkurencji mój prywatny Panteon SF (a więc Clarke, Lem, Dick, Le Guin, Strugaccy) może jednak nadal spać spokojnie (niestety większość z nich już snem wiecznym); oni sobie na takie kfiatki nie pozwalali.
mr.maras pisze:A czy wszyscy nowi i znakomici byliby tak znakomici bez Dicka, Zelaznego, Ellisona i Silverberga?
Zdecydowanie NIE. Przyznam zresztą, że choć New Wave (amerykańska) nie jest akurat nurtem, którego byłbym fanatykiem (bo miałem jej zawsze za złe wypłukiwanie czynnika S z SF), to jednak:
1. jej autorom (także temu Silverbergowi, po którym się przejechałem w topicu obok) zawdzięczam wiele niezapomnianych lekturowych wrażeń, bez których byłbym o coś fajnego uboższy,
2. wiem doskonale, że była konieczna, bo przyniosła w efekcie zdecydowaną poprawę SF pod względem czysto literackim oraz nową pulę tematów ("miękkie" nauki, konwencję Inner Space, mitologię).
Zresztą nowofalowcy przeginali pod pewnymi względami, ale buntownicy zawsze przeginają w przeciwną stronę niż ci, przeciw którym sie buntują - cyberpunkowcy np. programowo odcinali się od kosmolocji i nie pozwalali swoim bohaterom wyściubić nosa poza kryminalny półświatek, a romantycy uświęcali czucie i wiarę na złość klasykom ;-).
mr.maras pisze:kocham za stworzenie zelaznego bohatera - outsidera, nadczlowieka o super mocach, walczacego w slusznej ale czesto przegranej sprawie. Jakby pisal o mnie...
I ja go za to kocham, ale byłem przekonany, że pisze o mnie ;D.
forum miłośników serialu „Star Trek”, gdzie ludzi zdolnych do używania mózgu po prostu nie ma - Przewodas

Awatar użytkownika
mr.maras
C3PO
Posty: 839
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 14:34

Post autor: mr.maras »

Ladnie to rozpisales Q.
Przypomina sie jeszcze jeden Mistrz, ktorego sztandarowe dzielo nadal mnie zachwyca i w niczym nie ustepuje wspolczesnej s-f (bardziej, szybciej, mocniej, wiecej itd.). Mowa o Alfredzie Besterze i wspanialej powiesci "Gwiazdy moje przeznaczenie" ("Fantastyka" 8-10/1983 pozniej CIA-Books i niedawno Solaris). Poznalem tylko kilka jego tekstow wydanych w Polsce, opowiadania "Ludzie, ktorzy zamordowali Mahometa" w "Krokach w nieznane 2", "Czas na 3 Alei" ponownie w "Fantastyce" (2/1983), "Ostateczne znikniecie" w "Krysztalowy szescian Wenus", "Rekopis znaleziony w lupinie orzecha kokosowego" (pmsfowska SFera lub Fenix, nie przypominam sobie dokladnie) oraz "Fahrenheit radosnie" w "Drodze do science -fiction 3". Potem Amber wydal druga wielka powiesc AB "Czlowieka do przerobki" (nie tak swietna jak "Gwiazdy..." ale bardzo dobra) i to wystarczylo by Alfred Bester stanal na moim dlugim podium Wielkich Mistrzow obok m.in. Zelaznego, Pohla, Bradburego, Dicka i Martina (ktorego opowiadania zachwycaly mnie jeszcze przed "Piesnia Lodu i Ognia"). A Gully Foyle to nadal moj ulubiony fantastyczny bohater.


wpis moderatora:
Kruger: Temat o Alfredzie Besterze wydzielony na prośbą Q
po przeczytaniu spalić monitor

Awatar użytkownika
Darth_Franek
Pćma
Posty: 236
Rejestracja: ndz, 19 paź 2008 21:59
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Darth_Franek »

mr.maras pisze: Pewne teksty trzeba czytac w odpowiednim kontekscie, w odpowiedniej chwili i rzeczywistosci.
Powyższe słowa najtrafniej oddają chyba zamysł tego, co właśnie będę próbował wyartykułować. Otóż – zainspirowany ni mniej, ni więcej, ale przez „Q” i „mr.maras’ a”, zacząłem kilka dni temu odkopywać Zelaznego. Wczoraj przeczytałem „Wieczną marzłoć” w tłumaczeniu Bukaty, z antologii Dona. Wygląda na to, że albo nie czytałem tej nowelki wcześniej, albo po prostu czytając wtedy, nie byłem przygotowany na głębię refleksji. Być może na przeszkodzie w utrwaleniu stanął styl narracji (ciekawym, na ile tłumacz oddał intencje autora), daleki właśnie od popularnego i poszukiwanego przez nas w latach 80 i początkach 90 (myślę o sobie i znajomych fantastach-młokosach) stylu mcleanowskieego (i chandlerowskiego), wspomnianego przez Q.
Brakowało mi jakiś czas temu egzemplifikacji twórczości fantastycznej, tak trafnie oddającej ideę cyborga, o którą otarłem się konkludując swój pierwszy w życiu wywód „naukowy” (cudzysłów, bo nie uważam antropologii za spełniającą rygory nauki. Co zresztą uważam za plus antropologii ;)). Szukałem wsparcia też tutaj i chyba nawet „Q” przyszedł w sukurs. Gnany jednak terminami i rygorami objętościowymi (i tak przekroczonymi ponad wszelką, dopuszczalną normę), zakończyłem wywód, opierając się na materiale niedostatecznie unaoczniającym potencjalnemu czytelnikowi (którym w założeniu miał być antropolog-fantastyczny sceptyk i laik), głębię i naturę refleksji, eksponowaną przez pisarzy s-f w XX wieku. Oto trafiłem w końcu na cyborga niemal idealnego. Odpowiadającego idei, która kształtowała się w moim umyśle wraz z postępem prac badawczych i którą nieudolnie próbowałem ująć w słowa, w zakończeniu pracy.
Co ciekawsze, po raz kolejny doświadczam zadziwiającej koincydencji. Rewiduję właśnie pracę, próbuję uzupełniać ją o pominięte świadomie (lub nie) dowody przenikliwości twórców s-f. I oto, niby przypadkiem, wywlekam Zelaznego i dostaję na tacy danie „wysmażone na cacy”. Ech... Czapki z głów, Panowie Dziadkowie :P
mr.maras pisze: Dlatego czesto mlodsze pokolenia zachwytow nie podzielaja.
Gwoli ścisłości i ku uniknięciu ewentualnych nieporozumień. We wcześniejszych postach nie miałem zamiaru dyskredytować Zelaznego. Pobudził on wyobraźnię swego czasu a postapokaliptyczna wizja Ameryki rzeczywiście powalała. Z „Kronik Amberu” zapamiętałem niewiele – głowę kozła, wartką akcję i chyba jakby wyobrażenie „obwodów drukowanych”, po których „poruszał się” bohater (lub jego świadomość). Udało mi się na szczęście jakiś czas temu trafić na hali targowej prawie komplet „Kronik” za jedyną „dychę”, więc chyba czas na powrót do lektury „w odpowiednim czasie i kontekście” ;)
Q pisze: Choć jest to w sumie rzecz b. bliska hard SF, czyta się to bajkowo, a jakże (jak prawie zawsze u Rogera), ale dał mi ten tekst niegdyś sporo otuchy pokazując, że mogą istnieć relacje z kobietami bardziej skomplikowane od moich ;-).
No tak. Pewnikiem w wyimaginowanym wątku „Kabaret Starszych Panów” moglibyśmy sobie sporo poopowiadać ;). A poza tym „Wieczna Marzłoć” (bo do niej „Q” się odnosił) w swej krótkiej formie otwiera niesamowite perspektywy interpretacyjne. Matka Gaia... dualizm płciowy wyrażony chociażby w symbolu Yin-Yang. No i ten Cyborg... Cyborg idealny. Że o Królowej Śniegu (czyli bajkowości?) nie wspominając... No i się też "Tigra - Ogień i Lód" jakoś przypomina... (Ech ten Fantasycony we Wrocławskim Pałacyku - mam zdjęcie Generała dyskutującego z Ziemiańskim w pierwszym rzędzie widowni :P).
Q pisze: Secundo: mieści się tam [w „Mechaniczne serce” – przyp. D.F.] sporo, w tym opowiadaniu: i hard SF, i kawałek socjal fiction ponurej, i love story odległa od sztampy.
Tertio: bohater główny. Wypalony heros. Wypalony dosłownie i w przenośni.
Ten wypalony heros pojawia się też w „Wiecznej Marzłoci”. Ciekawym (z pobudek również autorefleksyjnych), czy owo wypalenie dostrzega się z czasem? Czy już w tamtych czasach było wyraźnie odczytywane? Przypomina mi się wspomniany w niniejszym wątku casus „Tatusia Muminka i morze” (albo już nie może :P).

Po wczorajszej lekturze „Marzłoci” i niniejszego wątku, zaczynam się zastanawiać, na ile Zelazny może być łącznikiem pomiędzy fantasy a hard-sf. I na ile był świadom tego, że oto ucieka ze stereotypu fascynacji technologią, w rejony antropologicznej refleksji...
W każdym razie – Dziadkowie mają się dobrze! Kapelusz ze łba, Panowie!
To pisałem ja, 45 letni Dziadek (pasierb ma kilkuletnią córkę :P).
"...nikt nie zna ścieżek gwiazd..."
-------------------------------------------------------
Oszołomy wszystkich światów łączcie się !

Awatar użytkownika
Darth_Franek
Pćma
Posty: 236
Rejestracja: ndz, 19 paź 2008 21:59
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Darth_Franek »

Q pisze:I ja go za to kocham, ale byłem przekonany, że pisze o mnie ;D.
Ależ Panowie! On pisał chyba jednak o mnie :P.
Q pisze:W ramach powtórek z SF (tak, pamiętam to czy owo, bo czasem wracam i kartkuję, wydało się ;)) przypomniałem sobie najlepsze prawdopodobnie opowiadanie Rogera Zelazny'ego - "Mechaniczne serce" (a w każdym razie mój ulubiony w/w autora kawałek)
A w czym i kiedy drukiem po naszemu zapodano? Pamiętasz, Master-Q?

EDIT raz jeszcze. Sorki - znalazłem :). Porzucone na "Drodze do...".
"...nikt nie zna ścieżek gwiazd..."
-------------------------------------------------------
Oszołomy wszystkich światów łączcie się !

Awatar użytkownika
Q
Nexus 6
Posty: 3147
Rejestracja: wt, 25 lis 2008 18:01

Post autor: Q »

Darth_Franek pisze:Oto trafiłem w końcu na cyborga niemal idealnego. Odpowiadającego idei, która kształtowała się w moim umyśle wraz z postępem prac badawczych i którą nieudolnie próbowałem ująć w słowa, w zakończeniu pracy.
Dla mnie idealniejszym (acz mniej symbolicznym, choć też w oparach symbolizmu pogrążonym) jest jednak ten z "Mechanicznego serca", no i klasyczny, ze "Spotkania z Meduzą", ale to już Clarke...
Darth_Franek pisze:Z „Kronik Amberu” zapamiętałem niewiele – głowę kozła, wartką akcję i chyba jakby wyobrażenie „obwodów drukowanych”, po których „poruszał się” bohater (lub jego świadomość).
Te "obwody drukowane" to Wzorzec je, cuś wedle czego Wszechświat je nakreślony... Byłbyż więc Wszechświat komputerem? ;)

A czy bohater się poruszał czy jego świadomość... Któż to oceni z solipsystami nigdy nic nie wiadomo ;). (I tu gdzieś mi się splata Zelazny z Borgesem...)
Darth_Franek pisze:A poza tym „Wieczna Marzłoć” (bo do niej „Q” się odnosił) w swej krótkiej formie otwiera niesamowite perspektywy interpretacyjne. Matka Gaia... dualizm płciowy wyrażony chociażby w symbolu Yin-Yang. No i ten Cyborg... Cyborg idealny. Że o Królowej Śniegu (czyli bajkowości?) nie wspominając... No i się też "Tigra - Ogień i Lód" jakoś przypomina...
A jeszcze dualizmy Natura-Kultura (czy Technologia), Ziemskość-Obcość (czemu dla faceta Obcość i Żeńskość są tak podobne? ;)). I ta dostojewszczyzna bohaterów...
Darth_Franek pisze:Ten wypalony heros pojawia się też w „Wiecznej Marzłoci”. Ciekawym (z pobudek również autorefleksyjnych), czy owo wypalenie dostrzega się z czasem?
W sumie prawie wszyscy bohaterowie Rogera są jakoś wypaleni czy złamani, zauważ że Przygoda (że polecimy "Hobbitem") zwykle spada im na łeb i oni nie chcą, ale muszą (że polecimy innym klasykiem ;))... Ale choć nie chcą, to chwytają sie tej Wielkiej Przygody czy Wielkiej Intrygi kurczowo, bo czyni ich ona mniej wypalonymi... Przez chwilę znów chce im się chcieć...
Darth_Franek pisze:Po wczorajszej lekturze „Marzłoci” i niniejszego wątku, zaczynam się zastanawiać, na ile Zelazny może być łącznikiem pomiędzy fantasy a hard-sf. I na ile był świadom tego, że oto ucieka ze stereotypu fascynacji technologią, w rejony antropologicznej refleksji...
Sądzę, że był świadomy. Oramus (chyba?) trafnie podsumował, że jak się poczytało te jego komentarze odautorskie w tewj rebisowej antologii (a może dwu, musiałbym półki przeryć), to widać, że facet wyjątkowo dobrze wiedzial co pisze...

Nawiasem: jego epigonem jawi się tu Peter F. Hamilton z opowiadankiem "Starlight Dreamer", co je śp. "Fenix" zamieścił pt. "Marzyciel".
Darth_Franek pisze:A w czym i kiedy drukiem po naszemu zapodano? Pamiętasz, Master-Q?

EDIT raz jeszcze. Sorki - znalazłem :). Porzucone na "Drodze do...".
Konkretnie tom 3, cz. 2. Do dziś zresztą "Droga..." stanowi moją ulubioną antologię SF.
forum miłośników serialu „Star Trek”, gdzie ludzi zdolnych do używania mózgu po prostu nie ma - Przewodas

ODPOWIEDZ