Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Aleksiej Piechow „Szept morza”

Morze Masona

 

Zaczynał się przypływ i kamienie przy brzegu zrobiły się śliskie. Teraz przed każdym kolejnym skokiem będzie musiał dwa razy pomyśleć, zanim wybierze kamień, na którym może stanąć. Młodzieńcowi wcale nie uśmiechała się kąpiel w zimnej wodzie, na dzień przed rozpoczęciem święta Ryby. Oczywiście, nie ma nikogo w pobliżu i nikt nie będzie się naśmiewać z upadku, ale nowa, jaskrawo-ognista koszula bez wątpienia się zniszczy i na uroczystość trzeba będzie iść w starzyźnie.

Największa głupota — skakać po kamieniach w nowej i czystej odzieży, ale nic nie mógł na to poradzić. Nigdy nie rezygnował z pieśni. Już trzecie lato, każdego wieczoru, przychodził tu, skakał po śliskich, pokrytych wodorostami głazach, wspinał się na Palec i czekał, kiedy słońce dotknie morza.

W miasteczku nazywano go dziwakiem. Chłopakowi stuknęła osiemnastka, a on na okrągło przesiaduje nad morzem, podczas gdy inni dawno porzucili próżniactwo i wywlekają z morskiego odmętu sieci lustrzanej cefali i błękitnobokiego okonia. Ten zaś… Szkoda mówić! Dziwny jest, skoro zadaje się z Zimnokrwistymi, i czy w ogóle jeszcze jest człowiekiem, ten nasz Til? Czy morze, trzy lata temu, nie ukradło jego duszy? A może przygarnął w siebie stwora i tylko patrzeć, jak zacznie nocami pożerać niemowlęta?

Nie przejmował się i nie zwracał uwagi na łowców sensacji i plotkarzy. Niech strzępią języki i kłamią tak, że księżyc posinieje ze złości; a jemu co do tego? Chociaż nie do końca była to prawda, dla niego ważne było zdanie dwóch osób w miasteczku — szanownego oberżysty „Złotej kotwicy”, mistrza Rugo, i jego córki — czarnowłosej ślicznotki Mijki. Zakochał się w dziewczynie bez pamięci, ale szanowny mistrz Rugo (by go morskie diabły utopiły!) do nowego zalotnika córeczki odnosił się ze sporą dozą chłodu, nierzadko dając posłuch klientom-plotkarzom.

Młodzieniec nie tracił nadziei na przekonanie do siebie surowego oberżysty, ale…

Skoczył, zachwiał się i machnął rękoma, starając się zachować równowagę. Udało się, niech będzie chwała Morskiemu Królowi! Oczywiście, można było nie przelatywać jak rybka-skoczek z kamienia na kamień, a po prostu dotrzeć do Palca w bród, skoro wody jeszcze niewiele. Ale moczyć butów się nie chciało, a wlec się boso po dnie pełnym jeżowców znaczyło tyle, co pozbawić się przyjemności tańczenia jutro wieczorem z Mijką — dużo się napląsasz z pokłutymi nogami? Dlatego nie było innego wyjścia, jak skakać nadal i starać się nie upaść. Szczerze mówiąc, nie było to znowu takie skomplikowane. W ciągu trzech lat wycwanił się i pokonywał odległość od brzegu do Palca w niecałe cztery minuty.

Cichy, czuły szept nabiegających na rafę koralową fal budzącego się morza, ostry zapach soli i wodorostów cały dzień leżących na słońcu, zapach morskich kropli pozostających na miejskim pirsie po sztormach, zapach świeżego chłodu wieczornego przychodzącego na podmianę gorącego sierpniowego dnia, zapach ryby, zapach bryzy, zapach wolności, krzyki mew, spotykających co wieczór rybackie łodzie… Wszystko to było znajome z dzieciństwa. Trzy lata temu do tego wszystkiego doszło jeszcze jedno — jej pieśń.

Ostatni skok na płaski, pocięty czerwonymi żyłkami kamień, i oto ręce już dotykają Palca. Krab z wielkim ciemnozielonym pancerzem i małymi kleszczami, przestraszony niespodziewanym pojawieniem się człowieka, zwinnie ześliznął się ze skały, skrył się pod wodą i gniewnie zwichrzył piasek na dnie. Til uśmiechnął się. Okazuje się, że nie tylko on upatrzył sobie Palec do wieczornych nasiadówek.

Przy samej wodzie kamienna powierzchnia obrosła ostrymi dwuskrzydłowymi muszelkami i burymi strzępami wodorostów. Wyżej była szorstka, porowata i opalizująca zielenią jak stary ser, zapomniany na najniższej półce w piwnicy. Niewysoka, wystająca z morza, rzeczywiście wyglądała na czyjś ogromny palec. Nawet przy pełni księżyca, kiedy przypływ był szczególnie duży, a także podczas listopadowych sztormów, gdy wały wody morskiej z rykiem atakowały brzeg, Palec samotnie sterczał z wody i właśnie tu wspinał się teraz Til.

Znał go jak własną kieszeń — tutaj nieduży występ, tu zawsze można oprzeć nogę, a tam, tuż nad zagłębieniem podobnym do ludzkiej czaszki, żyje niegustująca w wodzie muszla, ostra jak brzytwa, i nie należy wsuwać tam ręki, jeśli, oczywiście, nie chce się jej stracić.

Do swego punktu dobierał się długo i kiedy znalazł się na płaskim szczycie, gdzie ledwie mogło pomieścić się dwoje ludzi, krwistoczerwone, stygnące po całym dniu niebiańskiej podróży słońce prawie osiągnęło horyzont.

Usiadł, zwiesił nogi i popatrzył w dół.

Tuż za Palcem zaczynała się głębia i koralowa bariera, o którą rozbijały się niedobiegające brzegu fale. Teraz nad morzem panował pełny sztil i nawet zaczynający się przypływ z trudem mógł nakazać falom przejść z czułego szeptu na groźny łoskot. Morska toń dzisiejszego wieczoru wydawała się lekko zielonkawa i niezwykle przejrzysta. Kamieniste, biało-brązowe dno, martwe szkielety korali, snujące się tu i tam stadka tęczowych rybek, zdobywających wieczorne pożywienie. Oto machnęła skrzydłami płaszczka piaskowego koloru, śmignęło ciemne, podłużne ciało morskiego szczupaka. Lubił obserwować podwodnych mieszkańców, to łagodziło oczekiwanie na pieśń.

Morze pod wpływem chylącego się ku zachodowi słońca przybrało liliową barwę i teraz zlewało się z niebem, które tuż nad horyzontem jarzyło się stygnącą stalą. Ostatnie promienie malowały brzuchy rzadkich obłoków na różowy kolor.

Pięknie, wprost cudownie. Kilkakrotnie chciał przyprowadzić tu Mijkę, ale za każdym razem uparcie mu odmawiała, bojąc się Zimnokrwistych.

Tego nie potrafił zrozumieć. Dlaczego ludzie boją się syren? Przecież morski naród nikomu źle nie życzy, a ta syrena nawet uratowała mu życie i na pewno nigdy nie uczyni krzywdy jego ukochanej! Ale Mijka, po wysłuchaniu kolejny raz historii o tym, jak syrena wyciągnęła go ze sztormowych fal, tylko z politowaniem pokiwała głową i odeszła.

Mieszkańcy miasteczka nazywali morski naród Zimnokrwistymi i nie przepadali za nim. W tawernach wśród marynarzy i rybaków o syrenach chodziły najróżniejsze historie, słuchy i bajki. Przeważnie straszne i ponure. O tym, że pieśnią kradną dusze młodzieńców, nasyłają na niemiłe im statki bezlitosny sztorm. Zwabiają nieostrożnych marynarzy w morskie głębiny i piją ich gorącą krew.

Proszę wieczorem odwiedzić choćby „Złotą kotwicę”, a usłyszycie ogromną ilość potwornych (i najczęściej zmyślonych) historii o Zimnokrwistych. Niedorzeczność niedorzecznością, bajki bajkami, ale nawet Til, który przyjaźnił się z istotą z morskiego narodu, znał cztery obiegowe prawdy. Po pierwsze, syreny nigdy nie napadają na ludzi. Po drugie, jeśli ktoś zabije syrenę i potem bezmyślnie zbliży się do morza, Zimnokrwiści wciągną go w głębinę. Po trzecie, w ciele każdej syreny znajduje się bezcenna perła, ale mało kto ośmiela się ją zdobyć, bojąc się przekleństwa Morskiego Króla. I wreszcie po czwarte, syreny wyczuwają zbliżanie się mordercy i uśmiercić kogoś z morskiego narodu — bardzo skomplikowana sprawa. Człowiek ma zaledwie kilka sekund, zanim syrena odczyta jego myśli.

Ludzie bali się, przeklinali, nienawidzili i nie decydowali się nawiązywać przyjaźni z morskim narodem. Tila nie lubiano właśnie za tego, że nie bał się syreny i nawet (Boże, uchowaj jego zbłąkaną duszę!) słuchał śpiewu Zimnokrwistej. Z każdym rokiem mieszkańcy miasteczka coraz częściej powtarzali, że z młodzieńcem nie wszystko jest w porządku.

Chłopięca głupota, zmuszająca do wypłynięcia kruchą łódeczką na morze przy sztormowej pogodzie, kosztowała go życie. Umarł, przedtem opijając się do woli gorzką morską wodą, i gdyby nie pieśń syreny, która przywróciła go do życia… Starał się nie myśleć, co by się stało, gdyby nie znalazł się w pobliżu jednego z morskich ludów. Pewne jest, że nie siedziałby teraz na Palcu, nigdy nie spotkałby Mijki i nie zakochałby się w niej bez pamięci.

Wtedy odzyskał przytomność już na brzegu, nie wiedząc, kto go uratował. Wyziębiony i słaby jak nowo narodzony kociak leżał na zimnych kamieniach i słyszał ryk szalejącego za plecami przyboju. Zebrał na tyle siły, by podnieść się i dokuśtykać do domu. Niezbyt pamiętał powrotną drogę — ulewa, ból w piersiach, nieustający męczący kaszel, który — zdawało się — lada chwila wykręci go na lewą stronę. Łóżko, do którego było daleko jak do księżyca. Koszmary zamiast snów.

Ale rano obudził się całkiem zdrowy. Pamiętał gorycz wody, czyjeś cienkie, blade ręce, które podniosły go do chłoszczącego z ołowianych chmur deszczu i ożywczego powietrza, delikatny i niezmiernie piękny śpiew. Przypisując wspomnienia minionego dnia nocnym koszmarom, wyrzucił je ze świadomości i podziękował Bogu za cudowne ocalenie. Ale po tygodniu nogi same przyniosły go w miejsce, z którego omal nie udał się do Morskiego Króla.

Czekała już na niego obok Palca i, jak tylko ukazał się na brzegu, zaśpiewała tę samą pieśń, co i podczas sztormu. Z początku przestraszył się, i nawet chciał uciec jak najdalej od grzechu, ale pieśń syreny była taka wspaniała, że ocknął się dopiero wówczas, gdy słońce utonęło w morzu. Od tamtej pory każdego lata, kiedy morski naród pojawiał się przy brzegach królestwa, przeczekawszy niekorzystny okres roku w jakichś innych, nieznanych ludziom krainach, Til przychodził na morski brzeg, właził na Palec i czekał, kiedy przypłynie jego syrena.

Krawędź słońca dotknęła horyzontu, morze na chwilę rozbłysło pomarańczową stalą i Til usłyszał znajomy plusk. Syrena podpłynęła do skały, i witając się, uderzyła po wodzie rybim ogonem, wzbijając w powietrze tysiące bryzg. W odpowiedzi pomachał ręką. Niektórzy uważają, że syreny są nabożnie piękne, ale ci „znawcy” ani razu nie spotkali się z morskim narodem. Syreny śpiewającej dla Tila nie można było nazwać wspaniałą. Nie pasowały także do niej słowa: śliczniutka, miła, urocza i piękna. Chudziutkie, mlecznobiałe ciałko dwunastoletniej dziewczynki kończyło się srebrzystym rybim ogonem, cieniutkie ręce z błonami między palcami, mokre i rzadkie włosy białego koloru, drobne, niewyraziste linie twarzy, granatowe wargi. Z wyglądu syrena jest prawdziwą topielicą, ale za to jej oczy… Ogromne, czarujące, wchłaniające w siebie kolor całego morza. Takich pięknych oczu nawet Mijka nie miała.

— Jak się masz? — zadał syrenie zwyczajowe już pytanie.

Jak zawsze nie odpowiedziała, tylko plusnęła ogonem, a potem zaśpiewała.

Pieśń — czysta jak zimny nurt, grzmiąca jak nasuwający się dziewiąty wał wody, wspaniała jak czarne perły, cicha jak morska gładź krzepnąca lustrem podczas sztilu, oszałamiająca i nęcąca jak historie starych rybaków. W śpiewie syreny splotło się wrzeciono morza, nić nieba i płacz zachodzącego słońca. Zawsze śpiewała to samo, ale nigdy nie sprzykrzyło mu się tego słuchać.

Czas przeleciał niepostrzeżenie, słońce skryło się w morzu, zachód leniwie rozlał się po fioletowym niebie i syrena, wzbijając na pożegnanie fontannę bryzg, skryła się w ciemniejącej wodzie. Tak działo się zawsze — pojawiała się w momencie, kiedy słońce dotykało wody, i odpływała, gdy skryło się w morzu. Zbyt długą i zbyt krótką chwilę przeznaczał im czas na pieśń. Nie wiedział, dlaczego prawie każdego wieczoru przychodził tu, nie wiedział, dlaczego ratująca go syrena śpiewa. Po prostu… może tak musiało być? Ani on, ani ona nie decydowali się zakłócić ustalonego w ciągu tych trzech lat porządku. On przychodził, czekał, słuchał. Ona pojawiała się, śpiewała i odpływała, by się skryć w sercu morza.

Wstał, przeciągnął się z przyjemnością, potem zdjął świąteczną koszulę i zaczął schodzić ze skały. Musiał podnieść ręce, by nie zmoczyć nówki — przypływ sięgał do pasa.

Ostrożnie kierował się do brzegu. Za każdym razem, kiedy szedł do Palca, jakiś barani upór zmuszał go do skakania z kamienia na kamień, żeby nie zmoczyć nóg. Każdy powie: po co te wygłupy, jeśli z powrotem i tak trzeba iść po pas w wodzie?! Nie prościej dotrzeć do Palca po dnie, kiedy i tak wcześniej czy później czeka kąpiel? Bez żadnych wątpliwości prościej, ale Til od dziecka był uparciuchem i nigdy nie szukał łatwych dróg.

Pod nogami, wiadoma rzecz, trafiały się ukryte pod wodą kamienie, i pomimo obuwia obił sobie wszystkie palce i omal nie wypuścił z rąk koszuli. Wygramoliwszy się na brzeg, wyżął spodnie, i nie wkładając koszuli, skierował się do miasta. Jutro wieczorem święto Ryby i rano musi spróbować uprosić mistrza Rugo, by pozwolił Mijce iść na tańce…

Podstawową klientelą Rugo byli miejscowi rybacy i marynarze z niespodziewanie zawijających do Cichej Zatoki drobnych stateczków. Miasteczko, które rozłożyło się na brzegu Winogronowego Morza, było zbyt drobnym i nieznaczącym, by zaglądały tu wielkie jednostki. Czego niby mają szukać w prześmierdziałym rybą miejscu, które każdy szanujący się mieszkaniec miasta nazwie nie inaczej jak wsią?

O nazwie karczmy świadczył szyld w kształcie kotwicy, wycięty z blachy i pomalowany żółtą farbą — z braku złotej. „Złota kotwica” stała niedaleko miejskiego pirsu i mistrz Rugo nie narzekał na brak klientów. Zawsze znajdzie się miły człowieczek, chętny skosztować kufelek pachnącego leśnym orzechem ciemnego piwa albo zamówić buteleczkę rumu o cierpkim, drażniącym język smaku. Dźwięczna moneta trzymała się gospodarza karczmy i można powiedzieć, że mistrz Rugo, według miar rybackiego miasteczka, był bogatym człowiekiem i odnoszącym sukcesy oberżystą. Wspaniała karczma, złoto w dzbanuszku schowane na czarną godzinę, córka ślicznotka, szacunek mieszkańców miasteczka. Wprost nie życie, a melasa!

Chodziły co prawda wśród kumoszek słuchy, nawet nie słuchy, a zaledwie ich powiew, że mistrz Rugo nie zawsze był rybakiem i oberżystą. Mawiano, co prawda cichuteńko, że niegdyś mistrz Rugo trzymał w rękach krzywe abordażowe szable i lubił puszczać kapitanów schwytanych szkunerów po desce w ostatnią podróż do Morskiego Króla. Właśnie niby w tych wesołych czasach Rugo odłożył pieniążki na zakup starej karczmy, a potem nawet wziął na służbę jeszcze dwóch swoich dawnych kamratów.

A jeszcze mawiano (ale to już zupełnie po cichutku), że wdowcem stateczny, dobry Rugo został po tym, jak zastał żonę ślicznotkę w objęciach w miarę młodego i w miarę głupiego rybaka. Po tygodniu żona umarła, a rybak zaginął, ale jeśli dobrze poszukać, to na starym cmentarzu, tuż obok morza, jest i jego mogiłka. A może żadnego grobu nie ma. Kto wie? Przecież to tylko głupie, puste domysły.

Drzwi karczmy cichutko skrzypnęły i mistrz Rugo oderwał się od gry w karty, która trwała już ponad godzinę. Wczesnym rankiem w karczmie jest zawsze pusto i pozostaje tylko rozkładać „Smoka”. Dwóch starych przyjaciół-służących mistrza Rugo, którzy siedzieli przy tym samym stole z oberżystą, dysponowało niezbyt zachęcającą do serdecznej rozmowy powierzchownością. Na Tila popatrzyli wzrokiem głodnych kotów widzących mysz, ale, niestety, już dawno będących na zasłużonym odpoczynku. Posyczeć mogą, ale na łowy już za leniwi.

— Dureń przyszedł! — cichutko zachichotał jeden z przyjaciół.

— Daj spokój, Dugaczu! Nie zaczepiaj chłopaka! — rzucił krótko mistrz Rugo.

Ten się zamknął i skupił na kubku z rumem. Może dawniej Dugacz uczestniczył w abordażach, ale sprzeczać się z gospodarzem niebezpiecznie, tym bardziej że mistrz Rugo odznaczał się imponującym wzrostem, mocnymi rączyskami i kamienną fizjonomią, zniechęcającą do dowcipów. Żartować z ponurego oberżysty nie próbowali nawet najbardziej pijani i skorzy do draki klienci.

— Mistrzu Rugo! — Til niezdecydowanie przestępował z nogi na nogę w drzwiach.

Oberżysta skrzywił się, ale zaprosił chłopaka bliżej do stołu.

— Podejdź, czego stoisz w drzwiach? Czegoś potrzebujesz?

—Nie! Czyli-i! Chciałem! E-e-e…

Dugacz uznał jego jąkanie za bardzo śmieszne i parsknął w kubek. Wspólnik od gry w karty nie powiedział ani słowa, tylko patrzył wyblakłymi, błękitnymi oczyma gdzieś ponad głową młodzieńca.

— Pospiesz się Til, mów, po co przyszedłeś, bo przed świętem mam roboty po łokcie — burknął Rugo.

— Chciałem… — nabrał powietrza i wypalił: — Mistrzu Rugo, pozwolicie Mijce dzisiaj wieczorem pójść ze mną na tańce?

Oberżysta cicho chrząknął, potarł wielkie dłonie i wymienił się szybkim, triumfującym spojrzeniem ze zmieszanym Dugaczem. Til, wstrzymując oddech, czekał na wyrok.

— Obawiam się, że nie mogę pozwolić na coś takiego — powiedział wreszcie mistrz Rugo, i z udawanym żalem pokręcił głową.

Niebo pękło i zawaliło się, grzebiąc nadzieję.

— Ale dlaczego? — Z rozczarowania i żalu zaschło młodzieńcowi w gardle i jego słowa bardziej przypominały głos kruka niż ludzką mowę.

— Dobry z ciebie chłopak, Tilu — powiedział dobitnie Rugo — ale nie jesteś parą dla mojej córki. Przykro mi.

W głosie byłego marynarza nie wyczuwało się nawet cienia przykrości.

— Ale ja ją kocham! — Ostatni argument zabrzmiał szczególnie żałośnie i nieprzekonująco.

— Trudno mi w to uwierzyć. Mówią, że przyjaźnisz się z Zimnokrwistą — wtrącił się Dugacz i tym razem mistrz Rugo mu nie przerywał.

— Ale to zupełnie nie tak! — rozpaczliwie zaprotestował Til.

— A jeszcze mówią, że wyczyniasz z nią różne bezeceństwa i że już dawno nie jesteś człowiekiem! — bezlitośnie dokończył Dugacz.

Mistrz Rugo milczał.

— Nie! – zaprotestował przerażony młodzieniec. — To nieprawda!

— A jeśli prawda? Myślisz, że przyjemnie ojcu wydawać swoją jedyną córkę za Zimnokrwistego? Przecież oni nie kochają. Jak udowodnisz, że jesteś człowiekiem?

— Ale to przecież… bzdura! Mistrzu Rugo, proszę mu powiedzieć! Przecież mnie znacie!

— Wybacz, chłopcze — pokręcił głową oberżysta — Til, którego znałem i lubiłem, zniknął w tym momencie, gdy nawiązał przyjaźń z Zimnokrwistą. Wymaż z pamięci drogę do mojej karczmy i zapomnij o mojej córce. Ona nie dla ciebie.

Świat się zawalił, życie, wydawało się skończone. Młodzieniec omal się nie rozpłakał z powodu obrazy i poniżenia. Nie pozostawało mu nic innego, jak odejść. Uczynił nawet krok w kierunku drzwi i w tym momencie odezwał się człowiek z wyblakłymi oczyma:

— Można by przeprowadzić próbę, Rugo.

— Próbę? — zamyślony oberżysta popatrzył na młodzieńca, który stracił ostatnią nadzieję. — Hm… Myślisz?

— Tak sądzę. — Wyblakłooki niedostrzegalnie wzruszył ramionami. — Jeśli naprawdę ją kocha, poradzi sobie. Jeśli nie, to przecież nic nie tracisz, prawda?

— No nie wiem, nie wiem. — Rugo potarł podbródek, wyrażając swoje wątpliwości. — Chociaż… On zawsze mi się podobał. Tilu!

— Tak?

— Jak bardzo kochasz moją córkę?

— Ponad życie! — bez namysłu wypalił młodzieniec.

— Dobrze. — Oberżysta, zdawało się, oczekiwał takiej odpowiedzi. — Czy jesteś gotów poddać się próbie?

— Każdej, jakiej tylko sobie zażyczycie!

— Bardzo dobrze, mój chłopcze! Wydaje się, że nie pomyliłem się co do ciebie. Jeśli sprostasz próbie, Tilu, to nie tylko pozwolę ci zaprosić Mijkę na tańce, ale i pozwolę z nią się ożenić.

Niczego nierozumiejący ze szczęścia Til potrafił tylko skinąć głową. Teraz był gotów przenosić góry, by tylko dogodzić mistrzowi Rugo.

— Ale to bardzo skomplikowane zadanie, Tilu. Próba miłości. Przejdź ją, i wszyscy mieszkańcy miasta uwierzą, że potrafisz kochać. Udowodnij, że pozostałeś człowiekiem i nie przekształciłeś się we wzgardzonego Zimnokrwistego, dla którego nie ma miejsca wśród ludzi.

— Nie rozumiem… — młodzieniec niepewnie przeniósł spojrzenie z Rugo na Dugacza, z Dugacza na niebieskookiego, a z niebieskookiego z powrotem na Rugo.

— Jeśli kochasz Mijkę, jeśli jesteś człowiekiem, zrobisz to, co ci powiem. Mistrz Rugo podszedł do szynkwasu i wydobył masywną kuszę. — Bierz, Tilu!

Jeszcze niczego nie rozumiejąc, chłopak przyjął ciężką broń z rąk oberżysty.

— Zabij dzisiejszego wieczoru Zimnokrwistą, która śpiewa dla ciebie, i wróć tu.

— Ale ja nie mogę! — wrzasnął z przerażena Til i rzucił kuszę na stół.

— I po tym śmiesz mówić mi, że kochasz moją córkę?! — ryknął Rugo, pąsowy ze złości. — Zabieraj się stąd!

— Mistrzu Rugo! Nie mogę zabić syreny! Uratowała mi życie!

— To tylko głupie, bezmyślne zwierzę. Czyż jego życie nie jest warte miłości najpiękniejszej dziewczyny tego miasta, chłopaku? — westchnął zasmucony niebieskooki.

— Nawet gdybym chciał, nie zrobię tego! Nie umiem strzelać!

— To bardzo proste — ożywił się Dugacz. — Patrzysz tu, nad tą listwą, naciskasz ten dzyndzołek, a resztę ten sławny maluszek zrobi za ciebie.

— Nie pojmujecie! Przecież one wyczuwają, że ktoś chce je zabić!

— Będziesz miał kilka sekund, zanim Zimnokrwista zrozumie, co do czego.

— Najważniejsze, dobrze wycelować, chłopaku — chrząknął Dugacz i łyknął rumu. — Pstryk i koniec próby! Po prostu naciśnij spust i po wszystkim!

— Jeśli ją zabiję, już nigdy nie będę mógł zbliżyć się do morza.

— Myślę, że kiedyś nie będziesz zajmować się głupotami, Tilu. Przy tobie będzie Mijka, a i karczmę ci zostawię. Nie będziesz musiał przez całe życie zbliżać się do brzegu.

— Ja… Mogę pomyśleć? — Til przełknął gęstą ślinę.

— Możesz! — Pogardliwie skinął głową mistrz Rugo. — Byle szybko, inaczej zacznę się zastanawiać, czy w ogóle warto się tobą zajmować.

Til pośpiesznie się ukłonił i wyszedł na ulicę.

— Myślisz, że się uda, Rugo? — niepewnie zapytał Dugacz oberżystę.

— Na pewno! Nie mogliśmy sami, zrobi to ktoś inny.

— O czym mówisz?

Zapytany nie odpowiedział i tylko się uśmiechnął. Dugacz mimo woli skrzywił się — grymas przy uśmiechu Rugo wyglądał obrzydliwie.

Propozycja ojca dziewczyny oszołomiła młodzieńca. Zabić syrenę! Sama myśl o tym wydawała się bluźnierstwem. W głowie walczyły demony strachu, wątpliwości, pragnienia, przerażenia i gniewu. Zrodziły ziarna nieznanych wcześniej wahań. Co robić? Jak się zachować? Przystać na propozycję czy na zawsze stracić ukochaną? Zamordować z powodu miłości? Nie potrafił znaleźć odpowiedzi.

Mijka czekała obok warsztatu szewca, ale nie zauważał jej do chwili, aż chwyciła go za rękę.

— Mijka? — wykrztusił zdumiony, nadal nie wierząc własnym oczom i próbując uwolnić się od dźwięczących w uszach słów ojca dziewczyny.

Ta zaś tylko gniewnie syknęła i pociągnęła młodzieńca za sobą. Zawlokła między warsztat i dom rybaka, przytuliła się do niego całym ciałem i szybko szepnęła:

— Sprostaj tej głupiej próbie i na wieki będziemy razem!

Nie zdążył otworzyć ust, by odpowiedzieć, a dziewczyna już go w nie całowała i po chwili znów wyszeptała:

— Zrób to dla nas, ukochany! Zabij obrzydliwą Zimnokrwistą i będę twoja!

Mijka już dawno go zostawiła, a on nadal stał z otwartymi ustami. Na wargach został słaby smak jej pocałunków. W głowie znów ożyły demony i śpiewały swoją pieśń. W ich krzykach pobrzmiewały zwycięskie nutki.

Do „Złotej kotwicy” wrócił pod wieczór, kiedy już nawet Rugo zaczynał denerwować się i niepokoić, że jego plan nie przyniesie oczekiwanego sukcesu. Młodzieniec był blady, lekko chwiał się i oberżysta nawet pomyślał, że zdążył gdzieś zdobyć butelkę rumu i trochę przesadził z dodawaniem sobie odwagi. Ale od Tila wcale nie czuć było rumu, i złożywszy jego stan na karb mocnego wzruszenia, mistrz Rugo odetchnął z ulgą.

— Ja… zdecydowałem się przejść próbę, mistrzu Rugo.

— No i bardzo dobrze, mój chłopcze! — Od razu udobruchał się oberżysta. — Weź kuszę.

Til nerwowo przełknął ślinę, oblizał zasychające wargi i sięgnął po broń. Potem, nie mówiąc ani słowa, odwrócił się i poszedł do drzwi.

— Poczekaj, chłopcze! — Zatrzymał go głos Dugacza. — Oczywiście, z całej duszy wierzymy, że zabijesz morskiego stwora, ale pozostałym mieszkańcom miasta będą potrzebne dowody.

— Dowody? — zasępił się Til. Decyzję o zabiciu syreny niełatwo było mu podjąć i ze strachu oraz zwątpienia nie wszystko do niego docierało.

— Tak, tak! Przynieś nam dowody na to, że zabiłeś Zimnokrwistą!

— Jakie?

— Sam nie wiem. – Mistrz Rugo zamyślił się na chwilę. — Przynieś nam jej perłę! To najlepszy dowód!

Til nieprzytomnie popatrzył na Rugo.

— Ale przecież perła to tylko bajka, mistrzu Rugo.

— Uwierz, mój chłopcze, w każdej syrenie jest perła.

— Ale jak ją dostanę? Przecież ona… wewnątrz.

— Nie ma nic prostszego! — Niebieskooki wyciągnął z buta zakrzywiony rybacki nóż i położył na stole rękojeścią w kierunku Tila. — Bierz. Po prostu wyobraź sobie, że twoja ukochana syrena to tylko ryba, i rozpruj jej brzuch.

Długo patrzył na stół. Bardzo długo. Potem wyciągnął rękę i wziął nóż.

Kusza ciążyła i Til bał się, że upuści broń do wody. Troskliwy Dugacz zdążył już ją załadować i teraz tylko pozostawało nacisnąć spust.

Podobnie jak wczoraj, morze było spokojne. Mewy głośno wydzierały się na niebie i protestowały z powodu najścia obcego, ale Tilowi były obojętne. Po raz pierwszy od trzech lat szedł do Palca nie po kamieniach, a po dnie. Musiał się pośpieszyć — słońce już prawie dotykało horyzontu i powinna przypłynąć syrena. Jego syrena. Ta, którą powinien zabić.

Zabić.

Przerzucał to słowo i tak, i siak, próbując jego smak. Smak okazał się odrażający, chociaż młodzieniec zdecydował się przejść próbę. Zabić. To coś gorzkiego, kłującego, z cierpkim i ciężkim zapachem, a do tego jeszcze z posmakiem słodkawej zgnilizny.

Nadal nie wiedział, dlaczego zgodził się na morderstwo.

Obietnice Mijki zawróciły mu w głowie, a potem już niczego nie rozumiał. Wszystko było niczym zanurzone w  gęstym mleku. Mówił, żył, oddychał, myślał… i czuł, że znajduje się w lepkim bagnie. Sen. Niekończący się sen — do tego doprowadziła go miłość do Mijki. Nacisnąć spust… co może być łatwiejszego? Zabić? Proszę bardzo!

Ocknął się w połowie drogi do Palca i wtedy odczuł prawdziwy strach. W tym momencie, kiedy wątpliwości były gotowe pozbawić go rozumu, chciał się nawet wycofać. To pragnienie było tak bolesne, że młodzieniec do krwi przygryzł wargę i z wysiłkiem zrobił następny krok.

— Do Palca niedaleko. Do Palca jest niedaleko. Do Palca już niedaleko.

Szeptał w kółko frazę jak zaklęcie, odgradzając się od demonów sumienia. Skała zbliżała się nieubłaganie i oto już ręka dotyka jej ciepłego, szorstkiego boku. Bezmyślnie zaczął się wdrapywać. Kusza ciągnęła w dół, ale — nie zwracając na przeszkodę uwagi — zapewniał siebie bez końca:

— Udowodnię, że nadal jestem człowiekiem! Udowodnię, że potrafię kochać!

Na szczyt dostał się osłabiony i pusty. Usiadł, położył broń na kolanach i zaczął obserwować zachodzące słońce.

W momencie, kiedy ćwiartka słońca schowała się za horyzontem, a syrena nie pojawiła się, zrozumiał, że ona WIE. Do bólu w oczach wpatrywał się w wodę, ale i tak nie mógł odróżnić znajomego zarysu. Po raz pierwszy od trzech lat nie przypłynęła. Po raz pierwszy od trzech lat nad Cichą Zatoką nie dźwięczała pieśń. Nadzieje na miłość Mijki i szacunek mieszkańców miasta runęły jak zamki z piasku, do których dotarła fala przypływu. Zrozumiał, że czekanie nie ma sensu i syrena już nigdy nie przypłynie, ale wbrew logice siedział i czekał. To już stało się nawykiem — odchodzić z tego miejsca można tylko po tym, jak słońce całkowicie utonie w morzu.

Przypłynęła, kiedy słońce w połowie zanurzyło w wodzie. Teraz w jej ruchach nie było zwykłej szybkości i gracji bawiącego się delfina. Zbliżała się do skały powoli i ostrożnie, jakby dając Tilowi SZANSĘ. Ale młodzieniec nawet nie pomyślał, by skorzystać z kuszy, tylko zaskoczony patrzył, jak zbliża się do niego. Ona WIEDZIAŁA! Wiedziała i przypłynęła, nie zważając na nic! To po prostu nie mieściło się w głowie!

Piwne oczy człowieka spotkały się z ogromnymi i czarującymi oczyma granatowego morza, a potem syrena zaśpiewała. Tym razem jej pieśń była inna: łagodna jak poranne fale wchłaniające w siebie całą mądrość oceanu, rozumiejące i przebaczające. Słuchał i nie mógł się zdecydować.

Słońce poszło na spoczynek i na niebo wysypały się pierwsze blade gwiazdy. Podniósł się wiatr i fale ze znużonym brzęczeniem rozbijały się o Palec. Już dawno umilkła pieśń, ale syrena nie odpłynęła, czekała. Czekała na jego decyzję.

— Wybacz — prawie bezdźwięcznie wyszeptał Til i podniósł kuszę.

Mistrza Rugo znaleziono następnego ranka. Leżał na podłodze, niedorzecznie rozrzuciwszy ręce. Strzała z kuszy przebiła oberżystę na wskroś. Przywołano straż. Dzielni chłopcy, niewiele myśląc, zgarnęli wspólników zmarłego, ponieważ ci byli pijani w sztok i spali jak nowo narodzeni. Między kilkoma opróżnionymi butelkami po rumie poniewierała się rozładowana kusza.

Bezceremonialnie rozbudzeni aresztanci tylko kręcili głowami i apatycznie mamrotali, że nikogo nie zabijali i Rugo był żywy, zanim usnęli. Na podsuniętą pod nos kuszę jeden z przestępców wymamlał, że Rugo podarował broń Tilowi. Na rzeczowe pytanie naczelnika straży, na kiego diabła morskiego szanowny oberżysta miał darować zasmarkanemu dziecku kuszę, żaden z tych dwóch nie potrafił niczego sensownego odpowiedzieć. Oczywiście obaj jednogłośnie twierdzili, że Til chciał zabić syrenę, ale strażnicy wzięli przestępców na śmiech i zamknęli w zaśmierdłej rybą szopie do ostatecznego wyjaśnienia sprawy. Zaczęli szukać Tila, obszukali całe miasto, ale i tak nie znaleźli.

Ktoś przypomniał sobie, że po raz ostatni widział go zeszłej nocy, podczas świątecznej zabawy, kiedy rozmawiał z Mijką.

Zaczęto szukać Mijki, znów przewrócili całe miasto i znaleźli dziewczynę, spokojnie śpiącą w pościeli rybaka Pansa. Ze szlochania dziewczyny stróże zdołali zrozumieć, że widziała Tila, kiedy tańczyła z Pansem. Til przyszedł na plac po zachodzie słońca, zobaczył ją, odwrócił się i odszedł. Nie, nie rozmawiała z nim. Nie, kuszy nie widziała. Nie, niech wszyscy wyjdą i zostawią ją w spokoju. Syrena? Ach, tak! Ale to był tylko głupi dowcip, niczego mu nie obiecała.

Strażnicy podrapali się po potylicach i na wszelki wypadek powiesili obu podejrzanych, skoro nikt nad nimi się nie użalił.

Tila nie znaleźli. Chłopak jakby się zapadł pod ziemię. Jedni mówili, że poszedł szukać szczęścia w Wolnych Ziemiach, inni, że utonął w morzu po tym, jak wypił zbyt dużo podczas świątecznej zabawy. Byli też tacy, którzy twierdzili, że go wciągnęła na dno Zimnokrwista, co śpiewała młodzieńcowi pieśni. Czego to wtedy nie mówiono. Ale pomimo mnóstwa plotek, wersji i domysłów zniknięcie Tila na zawsze pozostało tajemnicą.

Syreny od tamtej pory nikt nie widział i nie słyszał. Zimnokrwista nigdy nie przypływała do brzegów Cichej Zatoki i Palec zapomniał o pieśniach morskiego narodu. Wieczorami, kiedy zachodzi słońce, morze szepcze samotnej skale kołysankę. I tylko kiedy fale ciemnieją i na Cichą Zatokę zwala się szczególnie silny sztorm, stara skała słyszy pieśń syreny. A może płacz? A może to tylko ryk wiatru i huk fal?

Kto wie…?

2002

Tłumaczenie: Tadeusz Rubnikowicz

Inne opowiadanie Aleksieja Piechowa  w Fahrenheicie: Niebieski płomień. Latarnia morska




Pobierz tekst:

Mogą Cię zainteresować

Daria Bułatnikowa „Anioł Di albo kocham Śmierć”
Opowiadania Daria Bułatnikowa - 26 września 2013

Od Autorki:   Jestem szczęśliwa, że teraz, dzięki panu Tadeuszowi Rubnikowiczowi, możecie przeczytać coś…

Jelena Byczkowa, Natalia Turczaninowa „Zjawa w spadku”

– Wcześniej mieszkanie było komunalne. Pięć pokoi. Jeden zajmuje jakiś mierny pisarzyna,…

Weekend pod znakiem robotów z 8. Małym Sputnikiem
Filmy i seriale Fahrenheit Crew - 21 listopada 2014

Już w najbliższy weekend, 22 – 23 listopada, najmłodszych kinomanów zapraszamy do Kinoteki na bajkowe…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit