Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Bardzo mikro antologia „Mój pierwszy Obcy. Jak go załatwiłem”. Premiera!

PRLDłonie drżą, gardło miażdży szloch, łzy wzruszenia zalewają pachnącą farbą drukarską książkę. Wreszcie jest! Pokłosie konkursu dla weteranów – długo wyczekiwana, bardzo mikro antologia „Mój pierwszy Obcy. Jak go załatwiłem”. Prace nad tym wiekopomnym dziełem przeciągały się – zdrowie weteranów szwankowało (co zrozumiałe), ich potencjalni spadkobiercy wykradali rękopisy w nadziei, że są to testamenty (co zrozumiałe jeszcze bardziej). Jednak hart ducha naszych kombatantów nie wygasł, i choć niejedną lepką rączkę prawnuczą musieli odciąć, pracy nad wspomnieniami nie porzucali. Wiedzieli, jak bardzo potrzebna jest teraz Ziemianom ta książka… w końcu wszyscy śledzimy niepokojące doniesienia z Alfa-Bety ZX Spectrum.

Żaden z nich nie dożył końca redakcji.

Cześć Ich pamięci!

 

Sponsorem antologii jest Ziemska Komisja Uzupełnień.

Z okazji premiery bardzo mikro antologii punkty poborowe będą czynne całodobowo, aż do wyczerpania zapasów (–ZKU)

 

Mój pierwszy Obcy. Jak go załatwiłem

Ku pokrzepieniu serc!

 

Marek Gratkiewicz „Nawet las nie był nam schronieniem”

Był chłodny letni poranek 198.. roku, gdy wybraliśmy się z tatą do lasu na jagody. Zapowiadał się piękny dzień. Na miejsce spotkania – okolice Babilonu, w województwie wtedy jeszcze bydgoskim – dojechaliśmy ok. 7.00.

Rowery zostawiliśmy oparte o drzewa, a ja wsłuchałem się w odgłosy lasu. To był inny świat: zielony, nieznany, obcy. Zamieszkany przez tajemnicze szelesty i trzaski. Mimo wszystko, pełni dobrego humoru, raźno przystąpiliśmy do pracy.

Samego momentu pierwszego kontaktu nie pamiętam. Wiem, że żartowaliśmy i śpiewaliśmy z tatą wesołe piosenki. Z całą pewnością mogę stwierdzić, że czas płynął bardzo szybko.

Obcego zobaczyłem nazajutrz, gdy wstałem z łóżka. Tkwił, przyssany do mojej nogi. Był czarny, pękaty i straszny. Całkowicie… inny. Przerażony, obserwowałem, co robi. Obcy nic nie robił. Czy się bał? Tego możemy się teraz tylko domyślać. Obcego pozbył się tata. Pęsetą.

 

Patrycja Paliczka „Kiedy przyjdą podpalić konsolę”

Komunikaty zaczęły wyskakiwać jeden po drugim, narzucając mi wprost zabójcze tempo. Zignorowałem je. Nie na tym miało polegać moje zadanie. Siedziałem jak trusia, modląc się do bliżej nieokreślonego boga, by nikt nie wpadł na pomysł, żeby tu przyjść. Dobrze się zakamuflowałem i wyczekiwałem odpowiedniej chwili. Jestem z natury bardzo niecierpliwy, nie cierpię czekać, znacznie bardziej wolę działać. Zadanie wymagało więc ode mnie wielu wyrzeczeń. Jednym z nich było uduszenie mojej narzeczonej. Musiałem to zrobić, bo zacząłem ją podejrzewać o grzebanie w mojej konsoli. A tyle razy powtarzałem, żeby tego nie robiła. Ostrzegałem, czym to się może skończyć. Nigdy nie słuchała! Teraz, gdy patrzę na jej ciało rozciągnięte na podłodze, myślę sobie, że od początku coś mi w niej nie pasowało. Te krzywe spojrzenia, kiedy opowiadałem jej, że gra polega na atakowaniu statku Obcych, te pogardliwe prychnięcia, gdy tłumaczyłem, jaką nowoczesną technologią oni dysponują, te dyskretne półuśmiechy, gdy myślała, że nie patrzę…

A teraz mogę z prawdziwą dumą powiedzieć Wam, moi drodzy, że to był pierwszy Obcy, na którego się natknąłem.
I ot tak (tu dumne pstryknięcie palcami prawej ręki) go załatwiłem!!!

 

Krzysztof Gawryś „Nie oddamy nawet kolby”

Ech… aż się łezka w oku kręci na samo wspomnienie tej chwili. Co prawda w okresie, kiedy to się wydarzyło, bardziej skupiałem się na walce z trądzikiem niż z kosmitami, jednak to wydarzenie wszystko odmieniło. Z chłopca, który chciał zostać strażakiem, zmieniłem się w mężczyznę pragnącego likwidować Obcych. Ale po kolei. Jak to zwykle w wakacje bywało, zostałem wysłany w delegację* do moich dziadków na wieś. Tam, jak co roku, czas umilałem sobie, kopiąc kamienie na podwórku albo wpatrując się godzinami w ziemię. Jednak pewnego słonecznego dnia postanowiłem zaszaleć i przespacerowałem się wzdłuż pola kukurydzy, które należało do moich dziadków. I gdy tak sobie szedłem raźnym krokiem, usłyszałem dziwny dźwięk, dobiegający z głębi pola. W pierwszej chwili pomyślałem, że to może kukurydza na słońcu strzela, zmieniając się w popcorn, ale doszedłem do wniosku, że za daleko mnie poniosła fantazja. Postanowiłem to sprawdzić. Odgarniałem kukurydziane łodygi, brnąc do przodu, aż natrafiłem na źródło dziwnego dźwięku. Moim błękitnym niczym przestwór oceanu oczom ukazał się taki oto widok: mały, pokraczny kosmita, leżąc na plecach, napychał swój już i tak wypełniony ponad miarę brzuch kukurydzą moich babci i dziadka. W pierwszej chwili pomyślałem: „Co za idiota, odwiedzić Polskę i zamiast jeść to, co mamy tu najlepszego (czyli mirabelki i szczaw z nasypu kolejowego), to on żre kukurydzę”. Jednak chwilę potem, otrząsając się z podobnych myśli, zrobiłem to, co zrobiłby każdy prawdziwy mężczyzna. Krzyknąłem: „Ej! Ty! Niedobry kosmito! Zostaw tę kukurydzę!”. I uciekłem. Popędziłem co sił w nogach do dziadka po pomoc. Ponieważ było już po południu, dziadzio niestety był już w stanie wskazującym. Nie wiedział za bardzo, co do niego mówię, tylko machnął ręką, robiąc znak krzyża. Albo jakiś inny podobny znak. Uznałem to po prostu za błogosławieństwo, wstąpiła we mnie niezwykła odwaga i odnalazłem swoje powołanie. Chwyciłem oparty o stodołę szpadel i ruszyłem pędem w drogę powrotną. Obcy nie był w ciemię bity i zaczął uciekać, jednak zostawiał za sobą wyraźny ślad. Tropiąc go w gęstwinie, wypadłem nagle na środek dziadkowego pola. Wszystkie kukurydze były w tym miejscu połamane, tworząc idealne koło, na środku którego stał statek kosmiczny. Na jego skrzydłach wylegiwało się jeszcze dwóch Obcych, i tak, jak ich kolega, delektowali się kolbami. A jeśli już o ich koledze mowa, to ten pokracznie biegł właśnie w ich kierunku, odwracając nerwowo co chwila parę czułek z oczami. Zacisnąłem mocniej szpadel w dłoni i rzuciłem się w pościg. Obcy zerwali się błyskawicznie i rozpoczęli procedurę startową. Ich biedny kolega wywiesił język ze zmęczenia, a ja nieubłaganie się zbliżałem. I gdy już miałem go chwycić za ramię, noga ugrzęzła mi pomiędzy leżącymi łodygami kukurydzy, potknąłem się, a szpadel wyfrunął mi z dłoni, skracając Obcego o głowę. Jego kumple zakryli usta dłonią w kosmicznym przerażeniu i błyskawicznie poderwali statek, odlatując gdzieś w kierunku Radomia. Od tego pamiętnego dnia wiedziałem już, co chcę robić w życiu.

*) Od redakcji: dawny zwyczaj, polegający na corocznym delegowaniu wylosowanego członka rodziny do dziadków, w celu sprawdzenia, czy dziadek aby nie zmienił testamentu.

 

Dariusz Czaplicki „Jak dziad, kosynier sławny”

– Lepiej żebyś zawsze miał na podorędziu gnata, nóż albo ciężki kij… – zwykł powtarzać mój dziadek, były powstaniec, uliczny łobuz z przedwojennej warszawskiej Pragi.

– A jeśli lubi się wypić? – spytałem.

– To tym bardziej… Po chlaniu głupie rzeczy przychodzą człowiekowi do głowy, a wtedy nawet stary kumpel może ci w łeb, wnusiu, przyłożyć. A lepiej samemu tłuc, niż w głowę brać.

Wspomnienia z dzieciństwa… Nie wiem czemu, ale zawsze, gdy wracałem nieświeży późną nocą z imprezy, przychodziły mi na myśl rady nieżyjącego już dziadunia. Może to był instynkt samozachowawczy. Zresztą i tak codziennie łaziłem z gazem lub „motylkiem”. Pewnie ciągle byłem niedorosłym, głupim gówniarzem albo tchórzem. Sam nie wiem.

*

Wtedy też gwiazdy świeciły pięknie, a ja przedzierałem się na skróty przez lasek do mojego mieszkania. Miałem już dosyć słuchania średniej jakości bluesa w Rozmarino. Żołądek palił mnie od piwska i ogólnie czułem się do dupy. W skupieniu stawiałem chwiejne kroki na mokrej trawie. Co chwila kląłem pod nosem. Było zajebiście ślisko.

Przerażała mnie nienaturalna cisza. Zatrzymałem się.

W głowie usłyszałem szept: „Przychodzę w pokoju.”

Kiedy coś miękko dotknęło mojego ramienia, o mało nie zesrałem się ze strachu. Resztę słabo pamiętam. Jak sen. Wyciągnięcie noża z kieszeni. Obrót na pięcie. I zamaszyste cięcie, po którym każdym nerwem mojego ciała usłyszałem najstraszliwszy skowyt, jakiego kiedykolwiek doświadczyłem. Dźwięk straszliwszy niż można sobie wyobrazić – gorszy niż w horrorze. Uciekałem.

*

W sobotę rano obudziłem się w swoim łóżku. Znów spałem w ubraniu. Łeb bolał mnie jak cholera. Podniosłem się, znalazłem pilota, a potem włączyłem telewizor. W TVP mówili coś o dziwnych wydarzeniach w mojej okolicy. Podobno znaleziono jakieś szczególne zwłoki. Wojsko zamknęło dostęp do pobliskiego lasu.
Zza okna dochodził warkot helikopterów.
Poszedłem do łazienki i spojrzałem w lustro. Koszulę miałem schlapaną niebieską mazią.

 

Od RedAkcji: główny sponsor antologii, Ziemska Komisja Uzupełnień, przeznaczył dla pierwszych ochotników 100 tysięcy dwugodzinnych zestawów przetrwania!




Pobierz tekst:

Mogą Cię zainteresować

Nie znaleźliśmy żadnych powiązań.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit