Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Paweł Lach „Spłacony dług”

Opowiadania Paweł Lach - 16 października 2015

chata — 2Kochajmy się jak bracia… w tym z pozoru prostym stwierdzeniu można zawrzeć cały ocean gorzkiej ironii. Paweł Lach i jego opowiadanie „Spłacony dług”.

Podłużną dolinę porastały jedynie mchy i kępki zmarzniętej trawy. Mgła snuła się tutaj nisko, a szczyty wznoszących się dookoła wzgórz zakrywała płachta mlecznobiałych chmur. Panującą wokół ciszę zmącił stukot kopyt, który rozległ się głucho, gdy rumak niosący zbrojnego ruszył stępem po skalistym, nierównym podłożu. Bjarni Kruk wyprostował się w siodle, by przypatrzeć się ponurej okolicy i odnaleźć w szarzejącym krajobrazie cel podróży. W dali majaczyła niewielka wieś, która przylgnęła do stromego zbocza, ginąc w jego cieniu. Strzechy domostw, solidnych, wzniesionych z bali i pokrytych torfem, otulała biel szybko tającego śniegu. Wioskę otaczała niewysoka palisada, u której podnóża trwała gęsta zawiesina jasnych mgieł. W pomroce pochmurnego dnia niewiele więcej dało się dostrzec.

Gdy Bjarni przybliżał się do wsi, coraz wyraźniej słyszał głosy kruków, wron i kawek. Czarne ptactwo kłębiło się na tle szarego nieba, kołując w dół i przeganiając skrzydlatych towarzyszy, którzy zasiedli już do uczty. W pewnym momencie rumak przystanął i zaczął prychać niespokojnie, zadzierając przy tym łeb. Z końskich chrap unosiły się kłęby rozgrzanego powietrza.

Być może Bjarniemu wydawało się tylko, ale gdzieś z dali, zza wzgórz, dobiegł całkiem inny głos, jakieś ciche przyzwanie. Kobiece, pełne czaru i zwodniczego ciepła.

— Nie bój się — powiedział, poklepując rumaka po szyi i spoglądając na kotłujące się w pobliżu wsi ptactwo. — Nie po raz pierwszy napotykasz taki widok… I pewnie nie ostatni — szepnął, jakby do siebie.

Jednak i Bjarni poczuł uścisk niepokoju. Trzymając jedną dłonią wodze, drugą położył na rękojeści miecza. Wkrótce wypatrzył w półmroku coś, co zapowiedział mu krzyk i widok czyhających na padlinę ptaków.

*

Opodal bramy dyndał wisielec. Ciało, poszarpane przez ptactwo, z czarnymi, pustymi oczodołami, nosiło wyraźne oznaki rozkładu. Na ramieniu trupa zasiadały dwa kruki, które, trzepocząc skrzydłami, próbowały wzajemnie się przegonić. W powietrzu czuć było odór zgnilizny.

Bjarni, podjeżdżając do wrót wsi, zatrzymał niespokojnego rumaka i przyjrzał się zwłokom. Czy mógł to być człowiek, którego szukał? Sądząc po ubiorze, nieszczęśnik nie był ani niewolnikiem, ani wolnym chłopem. To raczej wojownik, ktoś, kto poznał za życia smak bitewnego szału. Musiał mieć też dość srebra, by ubrać się w strój godny szlachetnie urodzonego i zakryć ramiona kolczą osłoną.

— Drago… — powiedział Bjarni, jakby do siebie. — Albo jego brat. Tak czy inaczej, dobra nasza.

Ciało zakołysało się raz jeszcze na skrzypiącej linie, choć wiatr wcale się nie wzmógł, a potem korpus oderwał się od głowy. Jedno i drugie spadło z chrzęstem na ziemię. Głowa potoczyła się dalej i zatrzymała w wąskim rowie, tuż przy palisadzie. Czarnopióre ptaki wzleciały wyżej i zaczęły ponownie krążyć na niebie, by opaść chwilę później po swój nadgniły już posiłek.

Bjarni przejechał przez bramę i nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ktoś za nim podąża. Nerwowo spojrzał w tył, ale w gęstniejącej mgle nie zobaczył nikogo. Tylko ten głos: daleki, nierzeczywisty, dobiegający niby ze snu i zsyłający wizje.

*

W palenisku żarzyły się drwa, a biały dym wypływał przez dziurę w dachu. Żółtawa poświata nieśmiało wyławiała z ciemności pokraczne kształty. Klepisko pokrywała słoma, niezbyt świeża, sądząc po zapachu. W głębi sporej izby widać było tylko niewyraźny zarys beczek i skrzyń. Z sąsiedniego pomieszczenia dobiegały pochrząkiwania świń i meczenie kóz. Na ścianie, którą miał za plecami Bjarni Kruk, zawieszono skóry, a na półce ustawiono glinianie naczynia.

Tutejszym widać żyło się dostatnio. Mieli dość, by radośnie żegnać każdy mijający dzień. Niemniej, w pomrukach, które docierały do uszu wojownika, nie było słychać wesołości, jedynie niepewność.
Bjarni zasiadał przy podłużnej ławie i jadł podaną mu wieczerzę. Wieśniacy nie śmieli się do niego zbliżyć. Człowiek okuty w stal, z mieczami przy boku, z tarczą na plecach, był dla tutejszych kimś żywcem wyjętym ze świata powtarzanych wieczorową porą opowieści.

— Nie dbacie o swoich zmarłych — powiedział Bjarni, gdy uraczył się już w milczeniu polewką. Po chwili podniósł ze stołu pękaty garniec z piwem i zaczął pić duszkiem. Mętny płyn skapywał po gęstej, czarnej brodzie.

— Wybacz, panie — odparł jeden z wieśniaków, który przybliżył się do Bjarniego na tyle, że kruczobrody mógł zobaczyć wyraźniej oblicze rozmówcy. Mężczyzna miał siwe włosy i pooraną zmarszczkami twarz. — Człowiek, o którym mówisz, nie pochodził stąd. W dodatku dręczył nas i… — Starzec zawahał się, nie wiedział przecież nic o przybyszu. Zastanawiał się teraz najpewniej, czy tłumaczyć się przed gościem, szukając wymówek, czy raczej mówić prawdę.

— Jak masz na imię? — zapytał Bjarni.

— Ulve.

— A zatem, Ulve, czy człowiek, którego ciało jeszcze niedawno wisiało u wrót waszej wsi, zwał się Drago?

— Tak kazał się zwać. A czy zwał się tak naprawdę? Jego trzeba by było wypytać.

— Racja. Chciałbym się jednak dowiedzieć, czy powiesił się sam, czy mu ktoś w tym pomógł?

Na obliczu starca pojawiła się niepewność.

— Zmogło go szaleństwo, panie — odparł Ulve. — Tak było. Słowo takiego człowieka jak ja niewiele pewnie dla ciebie znaczy. Jesteśmy prostymi ludźmi. Żaden z nas nie podniósłby jednak ręki na kogoś szlachetnie urodzonego. Drago sam wybrał swój los.

— Nie tłumacz się — powiedział Bjarni. — I nie musicie się mnie bać. Mnie wszystko jedno, widzieć go żywym, albo umarłym, nawet gdybyście przyłożyli rękę do jego śmierci. Nie był moim przyjacielem ani przyjacielem mego pana. Wrogiem może też nie… Przynajmniej, gdyby zechciał spłacić dług.

— Drago zjawił się tutaj nie wiadomo skąd i przez kilka tygodni ukrywał się w górach — wyjaśnił Ulve. — Brał od nas, co chciał, bez względu na to, czy chodziło o zapasy, czy kobiety. Jego śmierć przyjęliśmy jak wybawienie. Ale nikt z nas nie przyczynił się do niej.

— Jeśli człowiek ten mieszkał z wami przez pewien czas, pewnie pojawił się także jego brat? — zagadnął Bjarni, wspierając dłoń na boku.

Jakieś niespokojne szepty przebiegły wśród zabranych. Nie uszło to uwadze Bjarniego.

— Nie mylisz się — odparł Ulve. — Zjawił się u nas i Radogan, jeśli mówimy o tej samej osobie.

— Co z nim?

— Coś poróżniło braci.

— Srebro? Złoto?

— Raczej kobieta.

— Nic nowego. — Bjarni uśmiechnął się. — Gdzie mogę go teraz znaleźć? Ukrywa się tutaj, czy poszedł gdzieś wyżej w góry?

— Drago przeszył swego brata . — Ulve nie skrywał odrazy. — Zamordował, jeśli wolisz, chociaż nam, ludziom prostym, nie przystoi sądzić możnych. Potem powiesił się, z żalu lub popadając ponownie w szaleństwo, które popchnęło go do bratobójstwa.

— Obaj zatem nie żyją — mruknął Bjarni i przysunął do siebie garniec z niedopitym piwem. — Jak powiedziałem, dla mnie to bez różnicy. Martwi nie są kłopotliwi.

— Niezupełnie — Ulve się zawahał. — Pochowaliśmy ciało Radogana w ziemi, jak nakazuje nasz obyczaj. Jednak, gdy głos tamtej kobiety znowu przybył do nas wraz z wiatrem… Zmarli są co prawda głusi na głosy żywych, ale Radogan… On….

— Mówisz zagadkami — powiedział Bjarni i podniósł się, bo usłyszał na zewnątrz coś niepokojącego. Kruki i wrony znowu z krzykiem zerwały się do lotu; głośne krakanie rozbrzmiało gdzieś w przestworzach. Uwiązany u progu chaty rumak zaczął rżeć nerwowo.

Bjarni ruszył spiesznie w kierunku wyjścia. Trzymając w dłoni miecz, ostrożnie rozchylił pozszywane koźlęce skóry, które dzieliły karczmę od podwórza, i podszedł do wierzchowca, wierzgającego niespokojnie.

— Już dobrze. — Schwycił konia za wodze. — Nic złego nie może ci się stać.

Wtedy dopiero spostrzegł u wrót wsi zarys postaci, która tonęła w słonecznej poświacie, przedzierającej się przez chmury. Był to wysoki, barczysty młodzieniec, w kolczudze, z długimi włosami opadającymi na ramiona. Stał bokiem, a w dłoni trzymał głowę Drago, schwyciwszy ją za sklejone krwią włosy.

— Radogan! — zawołał Bjarni w kierunku postaci. — A jednak jesteś wśród żywych! Nie szukam z tobą zwady. Brat twój winny był memu panu trochę srebra, które wziął ze sobą, gdy opuszczał dwór. Wierzę, że to tylko pomyłka, nie kradzież. Nie dowiemy się tego teraz, skoro Drago postanowił stchórzyć i uciec od życia. Potrzebuję… Słyszysz mnie w ogóle?

Radogan obrócił się w kierunku wołającego i zrobił krok do przodu. Jego twarz była niezwykle blada, pokryta zakrzepłą krwią, która czerwieniła się też na długiej, płóciennej koszuli. Oczy mężczyzny zgasły, jakby nie było w nich życia. Wydawało się, że widać tylko białka, bez źrenic i czucia. Sine usta otworzyły się, ale nie dobył się z nich żaden głos.

Promienie oświetliły od tyłu chwiejną sylwetkę i przedarły się przez otwór w ciele. Poniżej piersi widać było śmiertelną ranę. Radogan został przeszyty na wylot.

Bjarni zmarszczył czoło i posępnym wzrokiem spojrzał na niemą postać, która odwróciła się i zniknęła gdzieś za bramą osady, w okalających ją mgłach. Zaraz potem usłyszał głos, dobiegający z dali. Jego myśli zaczęły krążyć gdzieś po krainach bez imion, szukając oparcia w rozsądnym wytłumaczeniu.

*

— Stało się to wczoraj — zaczął wyjaśniać Ulve, stojąc na podwórzu. — Jedna z naszych kobiet poszła zaczerpnąć wody ze strumienia i ujrzała rozkopany grób. Owszem, nie zadbaliśmy o pochówek należycie, nie kopaliśmy zbyt głęboko, nie przynieśliśmy ciężkich kamieni. Robiliśmy to w pośpiechu, także po to, by nikt nie zobaczył, że grzebiemy ciało. Ale kto mógł się spodziewać, że zmarły powstanie z grobu? W krainach, z których pochodzisz, panie, podobno pali się czasem zwłoki i widzę teraz w tym sens. Nie uwierzyliśmy kobiecie, gdy opowiedziała o Radoganie przechadzającym się po dolinie. Potem jednak usłyszeliśmy czyjeś kroki i zobaczyliśmy, jak zmarły chodzi bez celu, szukając czegoś lub kogoś. Zaczął krążyć coraz bliżej wsi, jakby nie wiedząc, kim jest i co go na świat ponownie sprowadza, ale widok wisielca chyba coś mu podpowiedział.

— Człowiek nie wstaje z grobu bez powodu — powiedział Bjarni z ponurą miną i ze wzrokiem skierowanym na cienistą dolinę, która otwierała się za skalnym załomem.

— Chyba że zmarłego przyzywa siła zaklęć.

— Brzydzę się magii, która łamie prawa tego świata.

— Magia to jedno — powiedział Ulve z lękiem. — Miłość i nienawiść to drugie.

— Obie często idą z sobą w parze i bywają mocniejsze od jakichkolwiek zaklęć.

— To prawda. Mówią też, że tylko miłość i nienawiść mogą być silniejsze niż śmierć. Teraz wypada mi w to wierzyć. W tym wypadku splotły się w jedno.

Z mroków dalekiej puszczy dobiegł kobiecy głos, dźwięczny i delikatny.

— Czy to głos dziewczyny, która poróżniła braci? — zapytał Bjarni, przeczesując palcami zmierzwioną brodę.

— Nie mylisz się, panie — przytaknął Ulve i począł dalej wyjaśniać: — Pierwszy zjawił się w górach Drago. Miał ze sobą sporo srebra, które musiał zabrać z dworu twego pana. Ale nie myślał płacić nam za gościnę. Mało tego, używał tej gościny, jak tylko mógł, o czym ci wspominałem. Nie było dla niego świętości. Później z coraz większą ochotą zaczął zachodzić do sąsiedniej wsi, za wzgórze. Wtedy pewnie musiał usidlić go ten głos. Niejeden dał się oczarować urokowi kobiety, która mieszka w samotni, a przybyła tu dawno temu. Mówi się, że to wiedźma, ale kto wie? Potem zjawił się też w górach Radogan. Bracia snuli co wieczór plany. Słyszeliśmy, że chcą ruszyć za morze. Ale nocą do uszu Radogana też docierał głos ze snów. I młodszy z braci również zaczął zachodzić do chaty za wzgórzem. Kiedy Drago dowiedział się o wszystkim, w szale zabił Radogana, a gdy zrozumiał, co uczynił, długo mył ręce w potoku, chociaż krew dawno z nich spłynęła. Pojechał w końcu odnaleźć niewierną kochankę. Powrócił do wsi z obliczem, na którym wypisana była rozpacz. Bez słowa wziął linę i przewiesił ją przez belkę. Długo jeszcze ruszał się, gdy pętla zacisnęła się na jego szyi. Minął dzień, potem noc, a z ust Draga wciąż dobywał się charkot, w którym słyszeliśmy przekleństwa. Czasem tak się dzieje, gdy ktoś, kto kocha życie, rozstaje się z nim niespodziewanie. Nikt nie odważył się podejść do wisielca. Tylko niecierpliwe kruki nie czekały, nim śmierć zabierze go na dobre. Wyżarły jego oczy i szarpały skórę, choć Drago żył jeszcze.

— Dość ponura historia — zawyrokował Bjarni.

— I jak widać, jeszcze nie doczekała się końca. Słychać wciąż głos wiedźmy, a Radogan za nim podążył. Elinai go przyzywa. Tak ma na imię. Stęskniła się pewnie. Może nic nie wie o jego śmierci?

— Tylko czy on ją słyszy?

— Wzywa go być może dawna miłość, pewnie na tyle mocna, że nie wygasła po śmierci. Albo chęć zemsty, jeśli rozeznał się w oszustwach swej kochanki, bo przecież i ona nie powiedziała mu pewnie nic o tym, że zachodzi do niej Drago.

— Muszę odnaleźć tę, którą zwiecie Elinai — powiedział Bjarni i ruszył w kierunku swego rumaka. — Skoro Drago wyzbył się całego srebra, które zrabował, nietrudno domyślić się, kogo nim obdarzył.

Mówisz, że znajdę ją za wzgórzem?

— Tak — potwierdził Ulve. — Szlak jest prosty, trudno zabłądzić, chyba że w bezgwiezdną noc.

— Gdybym zgubił drogę, pójdę za Radoganem. Albo podążę za głosem, który słychać tak wyraźnie — dodał, wsłuchując się w pieśń przynoszoną przez wiatr. Widać było, że spojrzenie Bjarniego stało się nieobecne.

Ulve zmarszczył tylko brwi.

— Zapomnij o tym, panie — powiedział. — To pierwsza rzecz, o której nie wolno ci nawet myśleć.

*

Wyżej w górach wicher zawodził głucho. Wystarczyło wznieść się granią nieco ponad połać chmur, by zobaczyć śniegi, które nigdy nie tajały. Otwierająca się przed oczami przestrzeń wydawała się ogromna, ale w czeluściach zapadającego zmierzchu Bjarni dostrzegł niewyraźny ognik, który przyciągnął jego uwagę. Gdzieś niżej, w niecce pełnej ośnieżonych, skarlałych drzew, czernił się kształt niewielkiej chaty, zagubionej pośród pustkowia.

Popędził swojego rumaka i obejrzał się za siebie. Szara postać, krok za krokiem, brnęła przez śnieg i półmrok odchodzącego dnia, czerwieniącego się łuną pomiędzy zachodnimi szczytami. Radogan wciąż nie chciał oddać się pod władanie śmierci.

Bjarni chciał być pierwszy, spiął zatem rumaka i ruszył w dół stoku. Co go tak pospieszało? Dlaczego nie czekał na świt? Spojrzenie kruczowłosego mężczyzny szukało celu podróży.

*

Porzucona pośród bieli chata była niczym zachęta, zaproszenie, które nie znało odmowy. Ściana gór majaczyła w tle, a cienie przesuwały się ukradkiem. Wicher zamilkł, jakby ostrzegając domownika przed przybyszem. Bjarni, depcząc płachtę zalegającego w górach śniegu, parł przed siebie. Rumaka zostawił u progu doliny, bo zwierzę roztropnie nie chciało iść dalej.

Chata była niewielka, jakby sklecona naprędce, a jednak nie można było oprzeć się wrażeniu, że stoi tutaj, odkąd w górach znaleźli się ludzie, opierając się zimom, wichrom i uciekającym wiekom. Z dziury w poszyciu unosił się dym. W oknie widać było światło. Ktoś musiał znajdować się w środku.

Gdy Bjarni uchylił drzwi, ukazał mu się żywy blask płomienia, który tańczył w palenisku. Bijąca stamtąd łuna wyławiała z ciemności kształty. W izbie stało kilka beczek i skrzynia — spora, okuta w stal. Przy palenisku znajdowało się posłanie. Gliniane naczynia zawieszono na ścianie, przysłoniętej częściowo pledem. Do tego skóry, futra, drogie materie, jakaś wysadzana srebrem tarcza. Całkiem sporo dobra, jak na samotną chatę w nieprzystępnych górach.

Bjarni podszedł ostrożnie do skrzyni, przyklęknął i uchylił wieko. W środku zobaczył srebrne naczynia, parę złotych monet, naszyjniki z bursztynami, zdobne suknie ułożone na dnie.

— Po co komuś majątek, gdy żyje jak dzikie zwierzę, u progu puszczy… — szepnął do siebie.

Poruszył się, czując dotyk na ramieniu. Kątem oka zobaczył wysuszoną, starczą dłoń, z długimi, popękanymi paznokciami. Obrócił się szybko i sprawnym ruchem pochwycił nadgarstki kobiety.
Twarz wiedźmy, pokrytą siatką głębokich zmarszczek, zakrywały długie, siwe włosy. Uśmiechała się i coś mówiła — czego Bjarni nie mógł usłyszeć — ukazując częściowo bezzębną szczękę.
I ten wzrok. Wydawało się, że w oczach, w których czaiło się szaleństwo, widać tylko czarne źrenice.

Bjarni popchnął staruchę, która upadła na posłanie. Wiedźma wyciągnęła w kierunku gościa szponiastą dłoń i wykrzywiła twarz, poruszając ustami.

— Nie tak sobie wyobrażałem dziewczynę, której słodki głos przyniósł mi wiatr zza wzgórz — powiedział Bjarni z uśmiechem. — Ale przecież najbardziej zwodnicze są zaklęcia tych głosów, którym nie trzeba słów. Pewnie nie taką zobaczyli cię również Drago i Radogan. Nie obawiaj się. Przyszedłem tylko po tę część srebra, która zostawił u ciebie starszy z braci, nagradzając zapewne za miłość lub ulegając podszeptom twych zaklęć. Zabiorę to, co należy do mojego pana, i nie zobaczysz mnie już nigdy.

Wiedźma poruszyła się niespokojnie, chciała widać doskoczyć do Bjarniego i rzucić mu się do gardła, ale mężczyzna wyciągnął miecz. Oprócz blasku złota, srebra i bursztynu, także błysk stali miał swoją wymowę. Bjarni, nie spuszczając wzroku z tej, którą ludzie z gór zwali Elinai, zaczął ładować srebro do sakwy.

Nagle w półmroku błysnęło tajemnicze światło, a z paleniska podniósł się barwny dym. Wiedźma ukradkiem wrzuciła coś do ognia. Bjarni nie zdążył jej powstrzymać.
Purpurowa mgła oplotła mężczyznę w duszącym uścisku, a świat zawirował przed jego oczami.

*

Otaczała go bujna łąka pełna kwiatów. Choć nie widział dalej niż na kilka kroków, to jednak czuł nieprzebytą przestrzeń, oddaną pod władanie wiosny. Wiatr poruszał morzem traw, zsyłając usypiający poszum i przynosząc zapach wonnych ziół, który uderzał do nozdrzy. Niebo skrzyło się błękitem. Słońce zawisło wysoko, rażąc oczy. Gałęzie wyrastającego pośród łąk sadu uginały się od owoców. Daleki zamek piętrzył się na wzgórzu. Świat wydawał się młody.

Bjarni usłyszał jej głos, pełen barw, przywołujący odległe obrazy. W tym śpiewie było zaklęcie, zsyłające spokój i siłę. Zmysły podporządkowywały się mocy pieśni, kształtując świat wokół według melodii pełnej ciepła.

Wyłoniła się w końcu z zieleniącej się przestrzeni, naga. Ciągnęła za sobą tren długich, jasnych włosów, który częściowo osłaniał smukłe ciało. Bjarni miał wrażenie, że dziewczyna płynie przez trawy, że one rozchylają się pod jej stopami. Na twarzy widać było uśmiech. Miała usta koloru krwi i czarne oczy, w których zobaczył własne odbicie.

— Kim jesteś? — zapytał.

— Znasz moje imię — odpowiedziała.

Uświadomił sobie, że słyszy jej głos, a miał przecież zatkane uszy. Ale dziewczyna nie poruszyła nawet wargami. Nie musiała. Czy gaj, roztaczający wokół soczyste barwy zakwitającej wiosny, był rzeczywisty?

Pocałowała go, nim zdążył powiedzieć cokolwiek. Usta dziewczyny miały słodki smak, który zsyłał zapomnienie. Położyła się tuż obok, tak, że jej długie włosy wczepiały się w źdźbła trawy. Oddychała spokojnie, z zagadkowym uśmiechem zachęty. Bjarni położył dłoń na piersi dziewczyny, lśniącej bielą, a potem objął sutek ustami.

Złączyli się w jedno, czując ciepło swych ciał. Czas trwał z bezruchu. Słychać było tylko ich coraz szybsze oddechy. Rozkosz przebiegała przez ciała i nie pozwalała zmysłom dojść do siebie.

Gdzieś z dala dobiegł dziwny odgłos.

— Co to? — zapytał Bjarni, odrywając usta od skóry dziewczyny.

— Nic — powiedziała, ale mężczyźnie zdawało się, że wyczuwa w jej głosie strach. Dziewczyna odwróciła się, chowając twarz w dłonie. W unoszących się na wietrze włosach zamigotały pasma siwizny.

Bjarni poczuł nagły dotyk mroźnego powietrza.

Ten dźwięk. Lód pożerał wszystko, rósł, kruszał, pękał. Biel szronu i śniegu zaczęła zakrywać bujny gaj, zbliżając się do ciał kochanków. Wicher zawodził, przeganiając tumany lodowego pyłu. Jak okiem sięgnąć, czarne kikuty pozbawionych liści drzew gięły się do ziemi. Lodowa pustynia rozrastała się, gubiąc wszystko w niezliczonych odcieniach śnieżnej powłoki.

— Co się stało? — zawołał, próbując przekrzyczeć zawodzenie wichru.

— Mróz! — odpowiedziała, wstając z miejsca. — Mróz pożera wszystko. Z każdym rokiem wiosna jest krótsza, z każdym dniem mniej jest blasku na świecie. Spójrz! Spójrz na mnie! Gdy ktoś spośród was przynosi mi ciepło, łudzę się, że śmierć nie nadejdzie.

Jej ciało zszarzało. Twarz pokryła się zmarszczkami. Siwe włosy zakryły obwisłe piersi. Stała garbiąc się. Próbowała coś jeszcze powiedzieć, odsłaniając gnijące zęby.

Szron zaczął ich otaczać, śnieg zasypywał oczy. Lód uwięził wkrótce dwa nagie ciała. Unieruchomiony Bjarni patrzył z przerażeniem, jak wszystko wokół zamiera.

*

Co się stało? Bjarni zachwiał się, ale kształty majaczące przed jego oczami wyostrzały się na powrót.

Stał znowu pośrodku samotnej chaty, z wyciągniętym mieczem i czołem zlanym przez pot. Wiedźma wpatrywała się w niego. Mężczyzna ścisnął sakwę pełną srebra. Kiedy zdążył je spakować?

Przeciskając się jak pijany pomiędzy beczkami, wyszedł z domostwa, rzucając na odchodne z uśmiechem:

— Muszę już iść, Elinai. Nie słyszę, co do mnie mówisz na pożegnanie, bo pszczeli wosk zatyka moje uszy, ale sądzę, że rzucasz przekleństwa. Nie będziesz samotna tej nocy. Radogan cię szuka. Zobacz. Czy to nie on?

Bjarni ruszył w mrok, a wiedźma stanęła w drzwiach, patrząc na daleką sylwetkę. Już po chwili rozpoznała znajomą postać. Smukłe ramiona, długie włosy unoszone przez wiatr. Krok po kroku, Radogan zbliżał się. Śnieg skrzypiał pod jego butami.

Ale gdy księżycowe światło zaczęło się przesączać przez dziurę, która przeszywała ciało na wylot, a w mdłej poświacie ukazały się białe, zgasłe oczy, twarz Elinai wykrzywiła się w przerażeniu.

W końcu tylko głusi i zmarli byli nieczuli na jej uroki.

*

Bjarni Kruk zasiadł na samotnym kamieniu, wsparty o miecz. Rumak strzygł uszami i pochylał łeb w poszukiwaniu resztek trawy. U boku jeźdźca, na przerzuconym przez koński grzbiet sznurze, kołysała się wypełniona srebrem sakwa. Spod śniegu wyzierały pamiątki dawnej potęgi. Kawałki murów, pozostałości po basztach, ruiny, przypominające wyszczerbione zęby olbrzymów. Na tym wzgórzu musiał stać kiedyś potężny zamek, którego władcy dawno zostali zapomniani.

Wicher wył przeciągle, zapowiadając, że zima nie odejdzie z gór tak szybko. Bjarni przysłonił twarz kapturem. Słyszał teraz wszystko doskonale. Z pieśni wiatru wyłapywał dziwne dźwięki. Wcześniej w górach rozległ się krzyk kobiety i głos mężczyzny, w którym słychać było ból. Ale gdy głosy ucichły, w głowie Bjarniego rozbrzmiało echo, jakby z dawna zapomnianej pieśni.

Słodki głos przywołał obraz młodej kobiety, o długich i jasnych jak zboże włosach, które przysłaniały nagie ciało. Gaj rozrastał się wokół niej, pełen kwiatów i spokoju zsyłanego przez dojrzałe słońce.
Ale to był tylko sen. Obraz zapomnianych czasów. Bjarni otrząsnął się i podszedł do rumaka.

— Pora ruszyć dalej — powiedział z jakimś nieuchwytnym żalem.

Paweł Lach




Pobierz tekst:

Mogą Cię zainteresować

Nie znaleźliśmy żadnych powiązań.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit