Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Ludobójstwo zombie

Recenzje fantastyczne nimfa bagienna - 3 lipca 2015

ZombieTytuł: „Szczury Wrocławia. Chaos”
Autor: Robert J. Szmidt
Wydawca: Insignis 2015
Stron: 526
Cena: 39,99 zł

 

Od razu ostrzegam: recenzja (a właściwie recenzent) operuje humorem z gatunku czarnego. Więc proszę się nie szokować i nie zasadzać, by utłuc rzeczonego recenzenta.

Zombie to – prócz wampirów – chyba najpopularniejszy temat różnych książek czy filmów. Hordy wygłodniałych nieumarłych, pożerających żywcem ludzi, w końcu dotarły do Polski.
Jednak nie są to typowi przedstawiciele gatunku homo zombiakus. Oni nie mordują i nie pożerają jakichś tam bezimiennych Iksińskich czy Kowalskich. O nie! W „Szczurach Wrocławia” autorstwa Roberta Szmidta, a wydanych sumptem wydawnictwa Insignis, ofiarą nieumarłych padają wasi znajomi i przyjaciele. Ale jak? Dlaczego? – zapytacie. Na to pytanie odpowiem później. A teraz trochę o fabule.
Akcja „Szczurów…” dzieje się na początku lat 60. XX wieku we Wrocławiu. Banalna epidemia przeradza się tam w koszmar, o jakim nikomu się nie śniło. Do jego zwalczenia przystępują jednostki milicji, ZOMO i LWP.
Czy uda im się ta sztuka? Czy ich członkowie podzielą los wcześniejszych ofiar? Czy ostatnim zjedzonym zostanie autor książki? Odpowiedzi na te pytania – prócz ostatniego – poznacie, czytając pierwszy tom pod miłym tytułem „Chaos”.
Prawda, że nic – poza polskim akcentem ­– nowego? I fabuła banalna. No bo w sumie… co można nowego napisać o zombie? Że z kosmosu? A może że to zombie chrześcijanie? Nie. Nudy, nudy i jeszcze raz zieeef… Ale stop! Ta książka zawiera dwa szczegóły, które odróżniają ją od następnej zombie serii.
Otóż autor wykonał pewien mało znany, ale chwytliwy manewr. Poprosił swych znajomych i przyjaciół z Facebooka i realu, by zgłosili się na ochotnika jako… ofiary! Tak, drodzy czytelnicy. Chęć poświęcania się i (zazwyczaj) bohaterskiej (czy sensownej, to szczegół) śmierci w naszym narodzie nadal żyje!
To był strzał w dziesiątkę. Zgłosiło się tyle chodzącego mięsa, że w tym tomie, mimo najszczerszych chęci (i rzezi w stylu wolskiej czy wołyńskiej) autor utłukł, wysadził, zjadł czy w inny sadystyczny sposób wymordował niecałe dwieście ochotników i ochotniczek. Cóż, reszta grzecznie czeka na swoją kolej niczym rzeźne baranki czy owieczki.
Akcja „Daj się zabić w Szczurach…” przyniosła, moim zdaniem, dwie pozytywne rzeczy:
1. Pomogła autorowi w promocji książki, co na naszym rynku jest bezcenne. Dla portfela autorskiego i wydawcy oczywiście „cenne” jednak.
2. Postacie ginące w książce, wymienieni z imienia i nazwiska, to ludzie prawdziwi. Oni chodzą po ulicach waszych miast i straszą. Więc jakby co – łopatą ich!
Dzięki tym dwóm zabiegom autor nie tylko nie przepadł z kretesem z powodu napisania następnej książki o zombie, ale zdobył popularność większą niż przy okazji wydania reszty jego książek razem wziętych.
A kim on właściwie jest i z czym się go je?
Robert J. Szmidt to trochę pisarz, trochę wydawca, trochę tłumacz i trochę… no… tego nie dodam, bo tę recenzję dzieci mogą czytać. Był założycielem popularnego miesięcznika „Scienie Fiction, Fantasy&Horror”, który później sobie zmarł. Jest też tłumaczem popularnego cyklu Webera „Schronienie”. Pisał powieści i opowiadania. Jeśli nie pamiętacie ich, to trudno. Dla was ważniejsze w końcu są „Szczury Wrocławia” bo to ich dotyczy recenzja.
Ale czy warto to czytać? – zapytacie mnie.
No hem… muszę odpowiadać?
Jeśli nie, koniec moich wywodów.
*
*
*
*
*
*
*
*
No dobrze. Niech już wam będzie. Warto i nie warto przeczytać. Czemu nie warto?
Bo w sumie znowu o zombie.
Bo nudne i niczego prawie nowego nie ma.
Bo mapka niewyraźna i mogłaby być lepsza.
Bo grafik okładkę chyba na odczepnego zrobił.
Bo nie jest to zamknięta powieść, tylko jej pierwsza część cyklu z nie wiadomo ilu.
Bo jeśli nie znacie ofiar, tzn. ochotników, to ominie was połowa zabawy.

A warto?
Bo to polska książka.
Bo miło się czyta jak znajomi lubiani (lub nie) umierają (hie, hie, hie).
Bo mało mamy powieści fantastycznych dziejących się w latach 60. w Polsce.
Bo dobrze utrzymane są realia miasta z wyżej wymienionego okresu.
Bo to porządnie wydana książka z twardą okładką i redakcją.
Bo cena 40 złotych jest do przełknięcia.
Bo… skończyły mi się plusy, a tych, co mam, nie mogę podać, bo to prywatna i wstydliwa sprawa recenzenta.
A teraz sami zadecydujcie: chcecie zaryzykować, czy nie, z kupnem i czytaniem tej książki.
Ja tylko powiem od siebie, że chętnie przeczytam następny tom. Kto wie, może znajdę pomysł, jak utłuc kogoś ze znajomych….do zzombienia wam.

Konrad Fit




Pobierz tekst:

Mogą Cię zainteresować

Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o Dysku, ale baliście się zapytać (i — w bonusie — sporo o Ziemi)
Recenzje fantastyczne Cintryjka - 2 listopada 2015

Czy baśniowe uniwersum może mieć swoją etnografię? Może, a nawet powinno! Agnieszka…

Popłuczyny po planszówce
Recenzje fantastyczne nimfa bagienna - 2 października 2014

Tytuł: „Starfire. Ostateczność” Autor: Steve White, Charles E. Gannon Tłumacz: Zbigniew A.…

Trzech zrzędliwych staruszków
Bookiety Agnieszka Chodkowska-Gyurics - 2 października 2017

Pamięć ludzka to przedziwny twór. Jakżeż osobliwych dokonuje wyborów! Czy zauważyliście, jak często zdarza…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit