Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Kłody pod nogi rzuca mi świat

Wywiady Fahrenheit Crew - 26 czerwca 2015
Michał Puszta-Ostroróg Kosmiczni (T)raperzy
Okładka książki „Kosmiczni (T)raperzy”
Autor: Michał Puszta-Ostroróg

Wywiad rzeka z Michałem Pusztą-Ostrorogiem, człowiekiem orkiestrą – pisarzem, recenzentem, publicystą, redaktorem i czytelnikiem w jednej osobie

 

Literaturoznawca: Ma Pan czas na czytanie?

 

Michał Puszta-Ostroróg: Jak najbardziej. Staram się dużo czytać, szczególnie nowości. Można powiedzieć, że pochłaniam wręcz książki. Prowadzę opiniotwórczy blog recenzencki, więc jest to niejako moim obowiązkiem. Pewnie nie wyrobiłbym się z czasem jako pisarz i recenzent, gdyby nie to, że na szczęście do oceny książki wystarczy przeczytać jej kilkanaście do kilkudziesięciu stron. Na podstawie takiej „próbki” można bez problemu napisać rzetelną recenzję.

 

Czy to nie jest trochę krzywdzące podejście?

 

Nie. Jeśli kilkanaście losowych stron jest złych, to małe jest prawdopodobieństwo, że całość będzie dobra. Pisarz albo umie pisać, albo nie. W dodatku czytelnik płaci za całą książkę, więc powinien otrzymać pełnowartościowy produkt, a nie mieszankę śmiecia i literatury. Nie chcę się chwalić, ale jestem odpowiednim człowiekiem do prowadzenia tego typu ocen, już w dzieciństwie wiedziałem, że posiadam zmysł krytyczny i rzadką umiejętność odróżniania ziarna od plew.

 

Pomińmy milczeniem kiepską literaturę, jaką swoją ulubioną książkę poleciłby Pan „w ciemno”?

 

To będzie polecanka prawie dosłownie „w ciemno”. Swego czasu ogromne wrażenie na mnie zrobiła gra „Sacred”. Znaleźć tam można doskonałą fabułę, a o jej sukcesie świadczyć może to, że pojawiły się już jej trzy części. Kupiłem sobie więc książkę powstałą na podstawie tej gry. Nie przeczytałem jej jeszcze w całości, bo zająłem się pisaniem. Wciągająca i pasjonująca historia.

 

Podobno swego czasu wysłał Pan swój rękopis do kilkunastu wydawnictw, odrzuciły Pana nawet niektóre wydawnictwa selfpublishingowe?

 

Stanowczo chciałbym zaprotestować, ktoś kiedyś puścił taką plotkę i ona teraz pokutuje! To mnie odrzuciło. Po którejś z kolei odmownej odpowiedzi przyjrzałem się tematowi. Okazało się, że selfpublishing to dla przeciętnego czytelnika (i selekcjonera tekstów w wydawnictwach) nieco zbyt wygórowany poziom. Pisarz zdany jest tam tylko na siebie, i na umyślne obniżenie wartości swojego dzieła nie pozwoli. W tradycyjnym wydawnictwie dzieła autorom trochę psują redaktorzy. Przyznaję, że ma to i swoje zalety, dzięki temu nowatorskie książki stają się bardziej przyswajalne dla przeciętnych młodych czytelników – niedouczonego pokolenia, które nie docenia wartości prawdziwej literatury. Dla nich język dzieła musi być jak najprostszy, jak to się mówi „przeźroczysty”, nie docenią żadnych nowatorskich eksperymentów, choćby najlepszych.

 

Skąd tak krytyczna opinia o młodym pokoleniu?

 

Własne doświadczenia. Od kilku lat jako redaktor aktywnie udzielam się w internecie, na różnych forach literackich, w warsztatach, itp. Młodzież nie dość, że nie zna języka ojczystego i popełnia najprostsze błędy, to w ogóle nie uznaje zabawy z tym tworzywem. Jestem od tych ludzi trochę bardziej świadomy, a nie raz i nie dwa spotkałem się z tzw. hejtem, kiedy wytknąłem błędy językowe i logiczne w ich postach. Okej, i mnie zdarzyło mi się kilka razy pomylić coś, ale przyjmowałem wtedy, jako człowiek kulturalny, zasadę milczenia i ignorowania, kiedy zwracano mi na to uwagę. Generalnie to mylę się rzadko, za to cały czas muszę prostować błędy i głupoty, jakie piszą inni. Nie muszę mieć zaawansowanej wiedzy na dany temat, sprawdzam sobie w Google. W ogóle to trochę dziwne, że pokolenie nastolatków nie potrafi korzystać z wyszukiwarki, natomiast pokolenie dorosłych i dojrzałych ludzi, takich jak ja dwudziestolatków, radzi sobie z tym całkiem nieźle. Natomiast najbardziej irytują mnie samozwańczy „recenzenci”, uważający, że skoro przeczytali kilka tysięcy książek, mają prawo porównywania współczesnych dzieł do klasyki. Kto teraz czyta tych wszystkich Sienkiewiczów albo innych im współczesnych, Homerów czy Szekspirów. Komu to potrzebne do szczęścia? Na pewno nie znawcom literatury.

 

Skoro o wyszukiwarkach mowa, czy uprawia Pan tzw. „risercz”, pisząc?

 

Nie. Staram się pisać o rzeczach, o których posiadam jakąś wiedzę. Jeśli pisząc, potrzebuję poszukiwań, to znaczy, że danego tematu nie powinienem w ogóle ruszać, ewentualnie zakreślić go tylko po tzw. „łebkach”. Ów „risercz” jest wymysłem pisarzy, którzy odwlekają wydanie swoich książek, albo próbują się przypodobać publice, jacy to oni są solidni. Mam nawet brzydkie podejrzenie, że te szczegóły historyczne (albo naukowe), jakie niektórzy z nich próbują przemycić w swoich tekstach, to tylko próba popisania się tzw. wiedzą. Jakby tego samego nie można było w każdej chwili wrzucić w wyszukiwarkę i znaleźć w Internecie. Smutne to, ale cóż, z braku prawdziwego talentu niektórzy imają się podobnych zagrywek, ja wiem jednak, że powiewu prawdziwej weny nic nie jest w stanie zastąpić.

 

Nie boi się Pan, że popełni błędy, które będą wytykać czytelnicy?

 

Czytelnicy zawsze w książce znajdą coś, co im nie będzie odpowiadało. A im bardziej taki czytelnik zazdrości doświadczonemu autorowi, tym częściej czepia się błahostek. Trudno też uniknąć błędów w kilkusetstronicowej epopei (taką jest np. moja książka). Przyznam się, że uciekłem się do pewnego fortelu, żeby uniknąć głupich wpadek. Dzielę swoją książkę na mniej więcej całościowe fragmenty i wysyłam do czasopism internetowych, tam, gdzie jest choćby szczątkowa redakcja i korekta. Nawet jeśli mój tekst trafi np. na taką „ZakuŻoną Planetę” w Fahrenheicie. Ja mam dzięki temu darmową redakcję, z której wybieram to, co mi odpowiada. Wpadłem na ten pomysł, czytając o praktykach wydawnictw, które dzielą na fragmenty książki zagranicznych autorów, a następnie te fragmenty dają potencjalnym tłumaczom jako próbki testowe. Przy kilku lub kilkunastu takich tłumaczach mają obrobioną całą książkę.

 

Co będzie, jeśli wydawcy zorientują się, że robił Pan coś takiego?

 

Nie zorientują się. Większość wydawców wymaga konspektów lub streszczeń i próbek tekstu. To trochę głupie, bo w konspekcie mogę napisać cokolwiek i nie musi to mieć żadnego związku z dziełem. Samo przedstawienie wydarzeń opisanych w książce nie jest w stanie przekazać tego, o co w niej chodzi, natomiast wyłożenie głównego konceptu również byłoby krzywdzące. Ponadto mało kto z selekcjonerów ma czas na czytanie tekstów w internecie.

 

Z tego co zauważyłem, sam tworzy Pan okładki swoich książek?

 

Oczywiście. Świętej pamięci Bozia obdarzyła mnie także talentem graficznym. Okładka mojej ostatniej powieści „Kosmiczni (T)raperzy” bardzo spodobała się mojej mamie i cioci. Może nie jest to ideał, ale przecież w literaturze liczy się treść, a nie okładka. Nie ma sensu płacić profesjonalnemu grafikowi, skoro na półce i tak widać tylko grzbiety książek

 

Wracając do twórczości literackiej, spotkaliśmy się z okazji niewydania pańskiej książki; jak Pan się z tym czuje?

 

Źle. Przykro mi, że w Polsce debiutanci nie mają szansy zaistnienia. Od dwudziestu albo trzydziestu lat na rynku figurują te same nazwiska – Lem, Sapkowski, Dukaj, Grzędowicz, Pilipiuk. Wydawcy nie chcą publikować nowych, świeżych tytułów. Nie pomagają także ci młodzi pisarze, którym udało się przebić. Np. taki Eugeniusz Dębski, wydawca czasopisma Science Fiction, Fantasy i Horror, odpisał mi, że go chyba z kimś pomyliłem. Moim zdaniem to czysta zazdrość i zachowanie tzw. „psa ogrodnika” – samemu publikuje, a innym nie da.

 

Czyżby naprawdę nie dało się w Polsce zadebiutować?

 

Proszę mi wierzyć, wiem, co mówię. Wielokrotnie odbijałem się od tej ściany. Twórca musi znosić nie tylko brak zainteresowania ze strony wydawców, nazwę rzecz po imieniu – ignorowanie! – o to już mniejsza, ale też niewiarygodną wprost arogancję. Z pewnym wydawnictwie, do którego zwróciłem się z propozycją wydania mojej, nie będę się krygował, w pełni profesjonalnej powieści – żeby się o tym przekonać, wystarczyło kliknąć podany przeze mnie w korespondencji link do bloga – otrzymałem odpowiedź, że proszą o nadesłanie propozycji w wymaganej przez nich formie. Formie!, rozumie to pan! Nie treść, czyli rzeczowa krytyka współczesności połączona z wieloma propozycjami pozytywnymi, z dziedzin zawsze intrygujących ludzkość: mistyki, socjologii, psychologii, sztuki i filozofii, a forma!

 

To musiało być przykre.

 

Nie tylko to. Byłem wtedy młody i naiwny i wierzyłem, że chcieć to móc. Zdławiłem więc zrozumiałą urazę i postanowiłem walczyć do końca. Odpisałem, że powinni przemyśleć swoje podejście, że tracą nieodwracalnie okazję wydania powieści na miarę Lema – wiem, co mówię, jako polonista –ale już na adres biura, a nie niedouczonej selekcjonerki. Proszę sobie wyobrazić, jakież było moje zdziwienie, kiedy dostałem odpowiedź od tej właśnie niekompetentnej osoby – mimo że wyraźnie napisałem, co o niej sądzę! Jej odpowiedź, pozornie uprzejma, ociekała jadem ironii. Ta nic niepojmująca w literaturze persona napisała, że ich wydawnictwo nie jest gotowe na wydawanie pozycji wybitnych (nie dziwię się, przy takich selekcjonerach!), że nie są zainteresowani, i że być może powinienem, śladami Lema, zwrócić się do Wydawnictwa Literackiego, mocno zresztą moim zdaniem przereklamowanego.

 

Jak pan zareagował?

 

Cóż, jak już powiedziałem, byłem wtedy naiwnym literackim pisklęciem. Dałem się wziąć na prowokację, rzuciłem się do walki, jednak kolejna odpowiedź tej wydawniczej Ksantypy uświadomiła mi, że twórca prawdziwy nie ma szans na tym jarmarku miałkości.

 

Michał Puszta-Ostroróg
Michał Puszta-Ostroróg – bloger, recenzent i redaktor. Ukończył polonistykę w Wyższej Szkole Cła i Logistyki. Autor wielu znakomitych niewydanych powieści m. in. Kosmiczni (T)raperzy, Imię Zuzi, Kongres Funerologiczny, Dzienniki drogowe, Mecz przeznaczenia, Poniedziałek zaczyna się na Teneryfie czy Kochanek Wielkiej Piaskownicy. Nie opublikował również kilku zbiorów esejów na tematy okołoliterackie.

Pojawia się w takim razie pytanie: jakie powinny być wydawnictwa, by pełniły rolę kulturotwórczą, tak jak to miało miejsce kiedyś?

 

O, chętnie udzielę odpowiedzi na te pytania, już dawno tę kwestę przemyślałem. Wydawnictwa nie są od „być może” czy od „nie jesteśmy zainteresowani”. Polskie wydawnictwa są od REAGOWANIA na współczesną twórczość literacką w Polsce. Ich obowiązkiem jest być gotowymi na nową, wartościową krajową twórczość. Jedyną odpowiedź, jaką powinien otrzymać autor powieści wysłanej na WYSTAWIONY w tym celu adres, jest RZECZOWA ocena przysłanej propozycji. Odmowa może nastąpić TYLKO przy jednoczesnym wykazaniu słabości, mierności, wtórności proponowanej twórczości. Taka odpowiedź świadczy o kompetencji pracowników wydawnictwa. Na razie mam do czynienia z dziecinnymi żartami.

 

Jak to osiągnąć?

 

Podjąłem swego czasu działania, zakrojone na szeroką skalę, by tę sytuację zmienić. Otóż podjąłem się przygotowania oficjalnego raportu o stanie wydawnictw w Polsce. Znajdą się w nim między innymi takie żenujące, jak ten podany przeze mnie, przykłady niekompetencji wydawców. Obecnie jednak autorzy muszą liczyć na to, że wydawnictwa zaczną zatrudniać ludzi profesjonalnie i poważnie traktujących swoją pracę. Ja, jak wspomniałem na początku naszej rozmowy, jestem na razie zbyt zajęty, by raport–- mogę zdradzić, że druzgoczący – zakończyć.

 

Zostawmy więc niekompetentnych wydawców ich losowi i przejdźmy do ostatniego pytania: w jaki sposób – poza prowadzeniem bloga – dzieli się Pan swoimi umiejętnościami z rzeszą niedoświadczonych autorów?

 

Zgłosiłem swój akces do jury kilkudziesięciu konkursów literackich. Z przyjemnością spojrzałbym krytycznym okiem na prace amatorów, dokonał fachowej selekcji, a w razie potrzeby poddał redakcji (w tym merytorycznej) bądź korekcie. Rozumiem, że organizatorzy takich konkursów mają pełne ręce roboty i nie oczekuję zatwierdzenia mojej kandydatury natychmiast. Niektóre z tych konkursów rozpoczną się lada dzień, więc na dniach spodziewam się niejednego zaproszenia do przewodniczenia zespołowi jurorów. Taki okres oczekiwania jest bardzo miły. Lubię pomagać innym, dlatego też na forach i portalach oferuję swoje usługi w zakresie redakcji. Niestety, nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego młodzi pisarze są tak ostrożni w kontakcie ze mną… tak, wiem, w obliczu prawdziwego autorytetu wszyscy boleśnie uświadamiają sobie własną niedoskonałość, ja jednak jestem nie tylko wymagający, lecz i sprawiedliwy, więc ostrożność wobec mojej oferty mogę tłumaczyć tylko nieuświadomioną sobie do końca zazdrością i ukrytym kompleksem niższości. Ponadto aplikowałem na stanowisko selekcjonera w jednym z przodujących polskich wydawnictw, jednak niemile zaskoczył mnie ich warunek, dotyczący udokumentowania moich osiągnięć. Przecież w każdej chwili mogą zapoznać się z profilem mojej działalności, wchodząc na bloga, jest on ogólnie dostępny.

 

Z Michałem Pusztą-Ostrorogiem rozmawiał Literaturoznawca




Pobierz tekst:

Mogą Cię zainteresować

Antropomorficzna personifikacja

Nie od dzisiaj wiadomo, że dobry redaktor (chyba należałoby napisać: Redaktor) jest…

Komentarze: 15

  1. smof pisze:

    to zart?
    wiem, ze pytnie infaltylne, ale to jest zart , a nie wywiad z kims kto mieni sie „doroslym czytelnikiem” i „recenzentem” ?

  2. Troll pisze:

    A ja liczę na drugą część wywiadu. Jak można było nie wspomnieć o tak znamienitych dziełach autora jak: „Szpital i przewinienia”, „Wahadło Nietzschego”, „Powrót ze słońca”, „7 pigułek Boga” czy też „Piknik na skraju góry”? No jak? :)

  3. nimfa bagienna pisze:

    Jak to – żart??? Żaden żart. ONI istnieją!

  4. neu pisze:

    Dużo prawdy jest zawarte w tym wywiadzie, wielu młodych i obiecujących pisarzy (i pisarek przecież też!)odbija się od ściany nepotyzmu, zawiści i syndromu „psa ogrodnika”. Rynek jest zalany wznowieniami tzw. „bestsellerów” lub „klasyków” już zupełnie od rzeczywistości oderwanych. Jedyne światełko w tunelu to self-publishing. Całkowicie się też z panem Michałem zgadzam w temacie hejtu i nieuznawania autorytetów – świat kultury zmierza ku zagładzie, niestety…
    Cieszę się, że Literaturoznawaca, człowiek doskonale znający przecież temat od podszewki zdecydował się ten wywiad przeprowadzić.

    • Ebola pisze:

      Zaczynam żałować, że wywiad nie został wzbogacony o inne głosy, ale wszystko przed nami.

      • neu pisze:

        E, no nie! Ja poproszę drugą część wywiadu z panem Michałem (Literaturoznawca – ten to ma kontakty, ech… ). Pan Michał ma na pewno jeszcze wiele rad dla pisarzy (i, co podkreślam z naciskiem, pisarek też!). To taki mądry człowiek, i tak los go nieprzyjemnie doświadczał, no ale czasem się to niestety zdarza, że pisarz lub pisarka jest niedoceniony przez mu współczesnych i samemu musi się tułać od jednego self-publishingu do innego. Nawet jak ma talent do okładek.
        Świat, który nie docenia samorodnych talentów (a przyznajmy, że ostatnio jest ich tak wiele) jest skazany na zagładę…

        • Ebola pisze:

          To prawda, pan Michał ma na pewno jeszcze wiele rad dla pisarzy (i pisarek też!), a nawet więcej. Niestety obecnie nie może poświecić nam czasu, ponieważ (jak donoszą nasi czytelnicy) grupa szczególnie zuchwałych wydawców ze szczególną zuchwałą brutalnością dokonała zawłaszczenia bloga pana Michała w celu wykradnięcia raportu, niszcząc przy tym bestialsko zgromadzoną tam własność intelektualną.
          Liczymy na to, że pan Michał szybko do nas powróci.

  5. Prawie dał się nabrać pisze:

    Szkoda, że nie stworzyliście bloga przy okazji :-)

    PS. Może zainwestujcie czas w jakiegoś DISQUS dla komentarzy? :-)

    • Zyta pisze:

      Nie no blog na pewno był, tylko wydawcy się włamali, żeby wykraść raport. Blog musiał być. :)

  6. Dred pisze:

    Słynę z zawiści i pierdolności, ale pana M.P-O nie znam, nie znałem i znać nie chcę. Wydaję se pismo o SF, horrorze i honorze i nikogo innego tam publikować nie będę, nawet jeśli pan M.P-O dotrze do właściwego mojego adresu mejlowego, ale raczej proszę mu go nie podawać.

  7. Małgorzata pisze:

    A ja się z panem Michałem całkowicie i bezapelacyjnie zgadzam. Redaktorzy i wydawcy tylko psują literaturę, a nawet Literaturę. Zamykają ją w okowach tradycyjnych norm językowych, nie dopuszczają żadnego eksperymentu z tworzywem, na dodatek mają jakieś wybitnie konserwatywne oczekiwania w kwestii powielania schematów fabularnych… A to dopiero początek góry lodowej, bo tych wymagań jest znacznie więcej. O recenzjach też szkoda wspominać – nic, tylko fochy i kręcenie nosem, wyraźnie redaktorzy i recenzenci (i to na „r”, i to na „r” – przypadek?) siedzą w tym samym cuchnącym starzyzną grajdołku… Nareszcie ktoś to głośno powiedział.

    • Neu pisze:

      Racja!
      Głos rozsądku ale i tak wołanie na puszczy!
      Małgorzata ma rację (zupełnie nie wiem kim ona jest – niemniej mądrze gada), ale i tak nie zostanie ZROZUMIANA. Siły reakcji redaktorskiej są zbyt silne…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit