Copyright © by Jarosław Grzędowicz, 1997

Jarosław Grzędowicz

KLUB ABSOLUTNEJ KARTY KREDYTOWEJ - cały tekst noweli do ściągnięcia w formacie Winzipped RTF (skompresowany Rich Tekst Format) - 71 KB


Poniżej fragment "Karty..." jako zachęta do ściągnięcia reszty.

-Chryste...Żywe pochodnie...- wymamrotał Stefan gasnącym głosem.
To bardzo popularna w środkowej Afryce metoda walki politycznej. Bierze się gościa o odmiennych poglądach, albo w niewłaściwym T-shircie i nabija na niego trzy, cztery, stare opony. Opony nie bardzo chcą przejść przez ramiona, więc trzeba je nabić na siłę, zdzierając skórę i kalecząc elikwenta drutami wyłażącymi z osnowy. Napięta opona bardzo skutecznie krępuje ruchy, znacznie lepiej niż kaftan bezpieczeństwa. Nie można jej właściwie zdjąć, trzeba by rozciąć. Miażdży ci ramiona i klatkę piersiową, niczym sploty gumowej anakondy. Nie możesz oddychać. Następnie bierze się kanister benzyny i wylewa delikwentowi na głowę. Benzyna zlepia ci włosy, gryzie w czy i dostaje się do ust. Krztusisz się i prychasz cuchnącym paliwem, cała skóra momentalnie wysycha i piecze, gdzieś pod warstwą zimnej, parującej cieczy. Ubranie nasiąka, aż po skarpetki. Gazolina chlupocze ci w butach. Żre w oczy, ale w tej chwili już nie zważasz na to, ponieważ jesteś oszalałym z paniki zwierzęciem. Wrzeszczysz na całe gardło, okropnym, nieludzkim rykiem, od którego siwieją drzewa, a Bóg mógłby oszaleć. Wyjesz nie zwracając uwagi na płyn dostający się do ust, palący w wytrzeszczone oczy, których nie mógłbyś zamknąć za żadne skarby świata, bo straciłbyś najlepszą część widowiska. Oto twój przeciwnik polityczny odstawia kanister i zrywa wiecheć żółtej, wyschniętej trawy. W Afryce cała trawa jest żółta i wyschnięta.
W tej chwili twój adwersarz skręca wiecheć w solidny powróz, na tyle gruby, by palił się przyzwoicie i nie zgasł od razu, a zarazem by był dostatecznie sztywny - nie chce się przecież poparzyć. W tym klimacie nic nie goi się porządnie i od razu się paprze. A już szczególnie oparzenia. Jest zbyt zajęty, żeby słuchać twojego wrzasku i należycie go docenić.
Potem wyciąga zapalniczkę, zwykłą, banalną jednorazówkę Bic'a i w tym momencie staje się twoim Bogiem. Uwielbiasz go. Zrobiłbyś dla niego absolutnie wszystko. Wszystko. Oczywiście, nawet nie za to, żeby uwolnił cię od opon i pozwolił zmyć benzynę. Nawet łaskawość boskich istot ma swoje granice. Zrobisz wszystko tylko za to, żeby normalnie rozwalił ci łeb maczetą. Głupota ludzi, którzy wyją i uciekają przed czymś tak schludnym i niemal bezbolesnym, jak kilka kul z kałasznikowa, wydaje ci się niepojęta. Fakt, że zasłużyłeś na śmierć jest dla ciebie oczywisty i naturalny - w końcu popierałeś tego diabła Mobutu. W końcu, założyłeś absolutnie nieodpowiednią koszulkę. W końcu urodziłeś się w zupełnie niedopuszczalnym plemieniu. Błagasz tylko, żeby normalnie zadźgał cię prętem zbrojeniowym. Żeby zastrzelił jak człowieka z zardzewiałego FN-Fala. Żeby zwyczajnie udusił drutem.
A potem, twój chuderlawy bóg, ubrany w podarte tenisówki, brudne, worowate szorty i dziurawą podkoszulkę podpala wiecheć.