"INGLOT RULEZ..."

(tytuł pochodzi od Autora)

Copyright © by Michał Dobrzycki, 1998

Kontrreplika

Cieszy mnie niezmiernie fakt, że Autor zdecydował się odpowiedzieć mi osobiście. Doceniam. Niezbyt jednak rozumiem większości stawianych mi zarzutów. Pan Jacek Inglot, znany ze swoich miażdżących recenzji, nagle poczuł się dotknięty enuncjacją, że nie potrafi ciekawie pisać? I wyrzuca mi, że źle potraktowałem Jego kolegów?... Czy to aż tak boli? Naprawdę aż tak Pana zabolało? Hm... Nie chcę wyciągać zaszłości z "Fantastyki" ale w samym "Fahrenheit'cie" zamieścił Pan wszak tekst, w którym nazwał Pan P.W. Lecha m. in. grafomanem. Przyznam, że usiłowałem nie wychodzić poza zakres stosowanego przez Pana słownictwa - stąd moje zdziwienie... Czyżby miał Pan różną miarę dla siebie i innych?

Ale do rzeczy.

1. "Jeśli ma się coś do powiedzenia (a ja chyba mam), to nie należy tego wykrzykiwać w tempie karabinu maszynowego. Nic wtedy nie słychać, a puenty giną w tłoku." Owszem. Powieść to nie karabin maszynowy... Ale też nie ślimak z obciętym ogonem i głową. Puenty mogłyby być wtedy co prawda słyszalne, ale wokół nie ma już nikogo bo wszyscy są daleko z przodu...

2. "Gdybym kraj Nipu w prosty sposób utożsamiał z Japonią, to nie bawiłbym się w żadne kryptonimy". Ciekawe, w takim razie czym jest Nipu? To Japonia i Chiny? W takim razie gdzie proch strzelniczy? A może Nipu to Japonia plus "Stany Zjednoczone"? W takim razie gdzie coca-cola i dlaczego Nipuańczycy nie mówią "Howk"?

3. Pisze Pan, że "bitwy w tych czasach były manewrowe". W jakich czasach? W starożytnym Rzymie? W starożytnej Japonii? (Jezu, naprawdę przepraszam: w starożytnym Nipu???). W XIX wieku? O czym Pan mówi? Ale wyjaśniam po kolei: w Rzymie bitwy nie były "manewrowe". W Japonii również. Co do Nipu nie mam zdania (bo nie wiem gdzie leży). W XIX wieku było różnie "manewrowo" i "bezmanewrowo" ale daję słowo honoru, że w całym XIX wieku nikt nie rzucał się do walki wywijając mieczami! To jakieś nieporozumienie. Sugerowałbym lekturę podręczników historii dla szkół lub sole trzeźwiące. (oba lekarstwa można stosować wymiennie).

Mogę przełknąć (choć gardło boli jak cholera) fakt, iż Julian zakazał dalszego rozwoju machin parowych. Cóż jednak z Nipu? Tam też edykt obowiązywał? Nooooo... Też dałoby się to jakoś uzasadnić - brak mi jednak, w takim razie, opisu cesarza Nipu, który przebiera się kobiecą sukienkę, na śniadanie zjada smakowite motyle i tłuste karaluchy, a w przerwach dłubie sobie w nosie dużym palcem u nogi.... Gdyby taki opis był, mógłbym się zgodzić, że w Nipu też zakazano rozwoju technologii wojennych z wyłączeniem mieczy i łuków.

4. Co do nazwy "galera parowa" w zasadzie mógłbym się z Panem zgodzić. Choć Ockham, zapewniam, nie miał na myśli galer formułując swoją teorię... Ale brzmi ładnie. "Brzytwa Ockhama" jakoś nie zadziałała jednak ani w stosunku do samochodów, ani lokomotyw, ani samolotów, ani, przepraszam, parostatków... A swoją drogą, gdyby tak zastosować "brzytwę Ockhama", w Pańskim, spłaszczonym rozumieniu, to jak nazwać Internet? Globalne sznurki? Elektryczne tam-tamy? Gwizdek i ogórek?... Wiem, wiem: galera komputerowa! To jest dopiero brzytwa Ockhama w rozumieniu polonisty!

5. Teoria pozostawienia w spokoju przez samurgarskiego zwycięzcę księstwa słowiańskiego jest bardzo ciekawa. Zakładając nawet pyrrusowe zwycięstwo Nipu, siła ta nie będzie raczej skłonna do ekspansji na Zachód. Możliwe, że zajmie się łatwiejszym łupem na Północy - tym bardziej, że rządzą tam w tej chwili najbardziej "zagrażające" siły Kościoła Miłości. Jeśli wygrałby Rzym, to dzisiaj (A.D. 1998) mówiłoby się "wytarty z mapy jak Słowianin".

Gdybanie o historii to oczywiście tautologia. Problem w tym jednak, że nie ja zacząłem. To Pan pierwszy przedstawił swoje gdybanie w powieści pn. Quietus. Jeśli ma Pan "gdybliwe" pretensje - to proszę je mieć do siebie! Albo Autor przekona czytelnika do swojej wizji, albo nie. Jeśli nie (jak w moim przypadku), to pozostaje jedynie usiąść na ulicy i płakać, albo, oczywiście, odwołać się do rzesz innych czytelników, którzy uznają Pana za geniusza i głównego specjalistę od "Brzytwy Ockhama" na dodatek.

6. "Mało smaczne są insynuacje i opinie Czytelnika na temat moich przyjaciół, Drzewińskiego i Oramusa - oczywiście niech sobie myśli, co chce, ale wolałbym bardziej parlamentarny ton wypowiedzi." No cóż... Mało smaczne wydało mi się nazwanie Pana P. W. Lecha grafomanem i odsądzenie Go od czci i wiary... Jak powiedziałem wyżej. Ani na milimetr nie wykroczyłem poza zakres słownictwa stosowanego przez Pana Inglota. Widzę jednak, że rozdawanie razów to nie to samo co ich przyjmowanie. Pan Inglot, mistrz w sieczeniu innych, okazał się dziwnie wrażliwy w momencie kiedy przyszło wysłuchanie czegokolwiek na własny temat. Cóż... Bywa i tak.

Muszę jednak coś wyjaśnić. Nigdy nie obraziłem Pana Drzewińskiego. Napisałem, że uważam go (osobiście) za pisarza miernego, podkreślając jednocześnie, Jego przeszłe zasługi na literackim polu. Nie nazwałem Go grafomanem (jak nie przymierzając Pan Inglot, Pana Lecha...). Skąd więc zarzuty? Nie wiem.

Co do Pana Oramusa. Byłem, niestety, naocznym świadkiem wyczynów rzeczonego na kilku konwentach. Oprócz mnie widziało te "wyczyny" kilkadziesiąt osób (adresy dużej części mam - gdyby doszło do rozprawy mogę ich powołać). To "czyny" publiczne w wykonaniu osoby publicznej. Świadków mam. Jeśli ktokolwiek zamierza wysunąć jakiekolwiek roszczenia w związku z moim opisem takiego zachowania - proszę bardzo. Stawiam się w sądzie na każde życzenie!

7. ""Quietus" miał być powieścią, a nie teologicznym traktatem nt. "chrześcijanizmu" (chyba chrystianizmu) czy też kolejnym "confiteorem" - kto jest spragniony "intelektualnej wycieczki w krainę Krzyża" niech sięgnie choćby po "Wyznania" św. Augustyna".

Zgadzam się - to powieść. Jak najbardziej mogę przyjąć zdanie: "X wszedł do karczmy/restauracji i widząc jedzących ludzi poczuł głód". Niestety nie mogę uznać za dobrą monetę zdania: "X zobaczył na wzgórzu chrześcijan. Stał się więc chrześcijaninem". Chyba, że chodziło o wspomnianego już cesarza Nipu (tego od dłubania w nosie własną stopą), wtedy tak... Jednak normalny człowiek zmienia wiarę, mniemam, z przyczyn bardziej głębokich. Ale może się nie znam, bo jestem niewierzący. "Zobaczyłem psy sikające na drzewo... Uniosłem więc nogę i zacząłem sikać". "Zobaczyłem muchy spożywające ekskrementy. Kucnąłem więc i...". Podrzucam te pomysły "motywacji psychologicznej bohaterów" do dalszych powieści Pana Inglota.

Miałem dotąd wrażenie, że chrześcijanizm (czy jak chce Autor - krystianizm, o przepraszam, chrystianizm...) ma jednak znaczne podłoże intelektualne. Niestety Pan Inglot nie zdołał mnie przekonać, że to religia kompletnie pozbawiona pierwiastka "przekonawczego", bazująca wyłącznie na prostym naśladownictwie. I chyba przy własnym zdaniu pozostanę.

8. ""Quietusa II" nie było, nie ma, nie będzie" Gdybym był złośliwy, dodałbym: "I dzięki Bogu!!!". Złośliwy jednak nie jestem, więc powiem: "Szkoda". Być może wtedy ciekawy pomysł zostałby obleczony (dzięki nabywanemu w miarę upływu lat doświadczeniu) w bardziej błyskotliwą materię powieściową.

Kończąc, już tylko jedna uwaga z mojej strony. Odnoszę wrażenie, że współczesna sztuka dyskusji uległa daleko idącej atrofii. Pan Inglot, śmiem twierdzić, nie chce wdać się ze mną w spór argumentacyjny. Wybrał z mojej recenzji kilka zdań, pomijając te, na które odpowiedzi znaleźć nie potrafił. Ponawiam więc pytania:

- jak można umieścić kuszę w tubie na listy?

- jak Rzymianin mógł "bez trudu" popełnić harakiri? (To mniej więcej tak jak współczesny Polak - jak nie wierzycie to chwyćcie, chłopaki, za noże kuchenne, nawet ostrzone laserowo, i otwórzcie sobie brzuchy piłując zawzięcie).

- jak można powstrzymać armię dysponującą "parowymi galerami" przy pomocy jednej fortecy na przełęczy górskiej?

- jak można, dysponując maszyną parową, prowadzić bitwy, w których główną bronią jest miecz?

- jak można zostać chrześcijaninem nie znając ni słowa z Biblii ani nauki Kościoła? (tu sam odpowiem: to był chyba cud...).

Cud jednak nie powtórzył się w replice Pan Inglota, którego niemniej, serdecznie pozdrawiam, dziękując za, jak to ujął "zgrabne punkty".

Michał Dobrzycki