Chciałbym zabrać glos w dyskusji na temat twórczości Andrzeja Sapkowskiego, toczonej pomiędzy p. M.Bugowskim a p. M.Szyjewskim.
Dokładniej, chciałbym się wypowiedzieć na temat niektórych uwag p. Bugowskiego, zamieszczonych w Jego kontrkontrodpowiedzi.
Nie jestem kulturoznawcą. Nie jestem filologiem. Prawdę mówiąc, moja
edukacja miała nader niewielki związek z "humanistyczną" częścią
ludzkiej wiedzy. Tak mały, jak to tylko możliwe w Polsce (w USA byłoby
to niemożliwe ze względu na obowiązkowe przedmioty "odchamiajace" jakie
każdy student zaliczyć powinien).
A mimo to rozumiem, ze podstawowym kryterium jakie musi spełniać tekst
pisany jest komunikatywność. Zatem nie można pisać książki, z założenia
przeznaczonej dla szerokiego kręgu czytelników, a nie tylko specjalistów
od średniowiecza, przy użyciu słownictwa typu "impetus". Ja bym akurat
zrozumiał, o co chodzi, ale p. Bugowski zgodzi się chyba, że są na
świecie osoby które miałyby z tym kłopoty. Zatem, chociaż słowa takiego
w średniowiecznej polszczyźnie nie było, i chociaż autor język książki
(częściowo) stylizuje, to musi użyć słowa "pęd". Nawiasem, w
średniowiecznej polszczyźnie słowo "impetus" nie występuje także.
Dalej, z faktu, że jakiś wyraz w języku polskim ma pochodzenie,
powiedzmy, greckie, nijak nie wynika, że nie można go użyć w tekście
opisującym świat, który o Grecji nie słyszał. Czy zdaniem p. Bugowskiego
Inkowie nie mieli takich wyrazów jak kolumna? A chyba nie wiedzieli nic
o Rzymie. Czym innym jest wyraz a czym innym słowo, które (w jakimś
szczególnym języku) go opisuje. Trochę dziwne, że trzeba coś takiego
tłumaczyć doktorowi nauk, nawet jeśli doktorat obronił w Stanach.
Przy okazji, odniosłem wrażenie (ale mogę się mylić), że A. Sapkowski
stylizacji nie stosuje w celu pokazania jakiejś zamierzchłości
opisywanego świata, tylko w roli stylizacji gwarowej - w Jego książkach
mówią tak głownie niewykształcone osoby.
W ogóle wszelkie wnioskowanie, że jeśli autor stosuje stylizacje na
okres ... to akcja toczy się w takim właśnie czasie - są mocno
podejrzane. Jeślibym pisał powieść o starożytnych Grekach, to na co
miąłbym się stylizować - na polszczyznę starożytna?!
Dosyć o języku. Drugą rzeczą, jaka bardzo mnie zainteresowała (czytaj:
rozśmieszyła) w tekście p. Bugowskiego był Jego opis strategii
średniowiecznych armii. Tym akurat się trochę interesuję.
Istotnie, Tatarzy Legnicy nie zdobyli. Nawet nie próbowali. Ale czy
słyszał Pan o takim mieście, które nazywa się Kijów? W czasie, kiedy
Kijów wpadł w ręce Tatarów, było to jedno z kilku największych miast w
Europie, a wcale nie jestem pewien czy nie największe. Być może słyszał
Pan również o takim ustrojstwie które nazywa się Wielki Mur? Ja je nawet
na własne oczy widziałem, ale może to była tylko komunistyczna podróbka.
A o armii Turków Osmańskich za czasów, dajmy na to, Saladyna - również
Pan nie słyszał? A w starożytności - z jakiego rodzaju wojska sławni
byli Parowie? Jak wyglądała bitwa pod Carrhae? A bliżej naszych czasów
- Tatarzy w swoich najazdach na Polskę i Litwę nie mieli zamiaru niczego
podbić. Ani razu nie próbowali. Ale i tak, aby połowa naszych ziem nie
zamieniła się w pustynię, cala niemal armia Rzeczpospolitej Obojga
Narodów musiała się składać z lekkiej jazdy.
Zagony lekkiej jazdy są bardzo pożyteczne nie tylko dlatego ze stwarzają
ciągłe zagrożenie dla wrogiego zaopatrzenia (które naprawdę dopiero
armie Republiki Francuskiej przestały wozić ze sobą - jakie np. Fryderyk
Wielki miał z tym problemy!), dla jego taborów. Nawiasem, żarcia dla
koni nikt naturalnie z sobą nie woził, ale dla ludzi - oczywiście! O
taborach, w których lubili się bronić Husyci, Polacy, Kozacy czy Moskale
chyba Pan słyszał - czy wozili je ze sobą tylko w tym celu?
Lekka jazda służy także do przerywania wrogiej komunikacji. Francuzi nie
mogli sobie poradzić z hiszpańską partyzantką nie dlatego, że
przegrywali z nimi bitwy w polu. Dlatego, że takiego typu wojska nie da
się naprawdę pobić - jedynie rozproszyć. Lekka jazda ma dokładnie te
same własności - podczas wojen polsko-szwedzkich były takie sytuacje gdy
dwa razy liczniejsze wojska szwedzkie nie były w stanie wystawić nosa z
fortyfikacji - gdyby armia polska była równie liczna, druga jej połowa
mogłaby w tym czasie np. zdobywać je po kolei.
Tego tekstu o "wierności garnizonu jako wystarczającym warunku
utrzymania miasta" aż się komentować nie chce. To dopiero teraz, kiedy
broń jest bardzo rozwinięta, mały garnizon uzbrojony w karabiny i czołgi
może sobie poradzić z wielką liczbą cywilów, wymachujących nożami
kuchennymi. Kiedyś tak nie było. Kiedy w mieście wybuchały zamieszki
(nie żadne tam powstania), wojsko sobie rady tak jakby nie dawało - vi de
cała historia Bizancjum.
Nawiasem mówiąc, za Napoleona jazda to już akurat przeżywała swój
zmierzch ... a na dodatek francuska była stale mniej liczna od
nieprzyjacielskiej ... To akurat nie jest dobry przykład.
Co do magii - jest tu jakieś nieporozumienie. Z tego, że mag potrafi (w
świecie książki, naturalnie) więcej nie wynika jeszcze, że potrafi
wszystko. Czy to jasne? Magia, jak wszystko, ma swoje ograniczenia. Pan
Bugowski w zasadzie mógłby chodzić teraz w całkowicie skomputeryzowanym
ubranku, z dostępem do Internetu i wyświetlaczem w okularach. Nie ma
technologicznych przeszkód. Ale nie chodzi, prawda? Bo jest jeszcze
kwestia ceny.
Przypuśćmy, ze magowie są, i, że są potężni (miedzy innymi, partacze
pewno też). Wynajęcie potężnego maga potężnie kosztuje, prawda? Do tego,
skoro jest on taki potężny, to trudno mu dogodzić - przecież prawie
wszystko może mieć i tak, bez niczyjej pomocy! Więc zapłata będzie
bardzo niezwykła, i same pieniądze mogą nie starczyć. Możemy więc (jako
władca potężnego królestwa) pozwolić sobie na jednego, może dwu takich
typów na naszej służbie. I co teraz, będziemy marnować ich drogo
opłacony czas zadaniami, które - nawet jeśli się powiodą - długo
potrwają i nie przyniosą nam wielkiego pożytku? Nie, damy im takie
zadania, które najefektywniej wykorzystają ich potencjał. Zatem - nawet
jeśli teoretycznie mogliby wykonać dowolne polecenie, tylko po
odpowiednio długim czasie (czy nas stać?) - każemy im zrobić to, czego
nie można taniej osiągnąć inaczej.
W naszym świecie tak właśnie działa nauka, ni mniej ni więcej.
I na zakończenie - używanie inwektyw nie świadczy dobrze o osobie która ich używa. Poza wszystkim innym, jeśli mój oponent jest idiota - to jaka chwała z jego pokonania? A co jeśli jednak to on ma racje? Pozdrawiam obu Szanownych Dyskutantów, oraz Autora
Michał Rams