Copyright © by Michał Rams, 1998

Chciałbym zabrać glos w dyskusji na temat twórczości Andrzeja Sapkowskiego, toczonej pomiędzy p. M.Bugowskim a p. M.Szyjewskim.

Dokładniej, chciałbym się wypowiedzieć na temat niektórych uwag p. Bugowskiego, zamieszczonych w Jego kontrkontrodpowiedzi.

Nie jestem kulturoznawcą. Nie jestem filologiem. Prawdę mówiąc, moja edukacja miała nader niewielki związek z "humanistyczną" częścią ludzkiej wiedzy. Tak mały, jak to tylko możliwe w Polsce (w USA byłoby to niemożliwe ze względu na obowiązkowe przedmioty "odchamiajace" jakie każdy student zaliczyć powinien).
A mimo to rozumiem, ze podstawowym kryterium jakie musi spełniać tekst pisany jest komunikatywność. Zatem nie można pisać książki, z założenia przeznaczonej dla szerokiego kręgu czytelników, a nie tylko specjalistów od średniowiecza, przy użyciu słownictwa typu "impetus". Ja bym akurat zrozumiał, o co chodzi, ale p. Bugowski zgodzi się chyba, że są na świecie osoby które miałyby z tym kłopoty. Zatem, chociaż słowa takiego w średniowiecznej polszczyźnie nie było, i chociaż autor język książki (częściowo) stylizuje, to musi użyć słowa "pęd". Nawiasem, w średniowiecznej polszczyźnie słowo "impetus" nie występuje także. Dalej, z faktu, że jakiś wyraz w języku polskim ma pochodzenie, powiedzmy, greckie, nijak nie wynika, że nie można go użyć w tekście opisującym świat, który o Grecji nie słyszał. Czy zdaniem p. Bugowskiego Inkowie nie mieli takich wyrazów jak kolumna? A chyba nie wiedzieli nic o Rzymie. Czym innym jest wyraz a czym innym słowo, które (w jakimś szczególnym języku) go opisuje. Trochę dziwne, że trzeba coś takiego tłumaczyć doktorowi nauk, nawet jeśli doktorat obronił w Stanach. Przy okazji, odniosłem wrażenie (ale mogę się mylić), że A. Sapkowski stylizacji nie stosuje w celu pokazania jakiejś zamierzchłości opisywanego świata, tylko w roli stylizacji gwarowej - w Jego książkach mówią tak głownie niewykształcone osoby.
W ogóle wszelkie wnioskowanie, że jeśli autor stosuje stylizacje na okres ... to akcja toczy się w takim właśnie czasie - są mocno podejrzane. Jeślibym pisał powieść o starożytnych Grekach, to na co miąłbym się stylizować - na polszczyznę starożytna?!

Dosyć o języku. Drugą rzeczą, jaka bardzo mnie zainteresowała (czytaj: rozśmieszyła) w tekście p. Bugowskiego był Jego opis strategii średniowiecznych armii. Tym akurat się trochę interesuję. Istotnie, Tatarzy Legnicy nie zdobyli. Nawet nie próbowali. Ale czy słyszał Pan o takim mieście, które nazywa się Kijów? W czasie, kiedy Kijów wpadł w ręce Tatarów, było to jedno z kilku największych miast w Europie, a wcale nie jestem pewien czy nie największe. Być może słyszał Pan również o takim ustrojstwie które nazywa się Wielki Mur? Ja je nawet na własne oczy widziałem, ale może to była tylko komunistyczna podróbka. A o armii Turków Osmańskich za czasów, dajmy na to, Saladyna - również Pan nie słyszał? A w starożytności - z jakiego rodzaju wojska sławni byli Parowie? Jak wyglądała bitwa pod Carrhae? A bliżej naszych czasów - Tatarzy w swoich najazdach na Polskę i Litwę nie mieli zamiaru niczego podbić. Ani razu nie próbowali. Ale i tak, aby połowa naszych ziem nie zamieniła się w pustynię, cala niemal armia Rzeczpospolitej Obojga Narodów musiała się składać z lekkiej jazdy.
Zagony lekkiej jazdy są bardzo pożyteczne nie tylko dlatego ze stwarzają ciągłe zagrożenie dla wrogiego zaopatrzenia (które naprawdę dopiero armie Republiki Francuskiej przestały wozić ze sobą - jakie np. Fryderyk Wielki miał z tym problemy!), dla jego taborów. Nawiasem, żarcia dla koni nikt naturalnie z sobą nie woził, ale dla ludzi - oczywiście! O taborach, w których lubili się bronić Husyci, Polacy, Kozacy czy Moskale chyba Pan słyszał - czy wozili je ze sobą tylko w tym celu? Lekka jazda służy także do przerywania wrogiej komunikacji. Francuzi nie mogli sobie poradzić z hiszpańską partyzantką nie dlatego, że przegrywali z nimi bitwy w polu. Dlatego, że takiego typu wojska nie da się naprawdę pobić - jedynie rozproszyć. Lekka jazda ma dokładnie te same własności - podczas wojen polsko-szwedzkich były takie sytuacje gdy dwa razy liczniejsze wojska szwedzkie nie były w stanie wystawić nosa z fortyfikacji - gdyby armia polska była równie liczna, druga jej połowa mogłaby w tym czasie np. zdobywać je po kolei.
Tego tekstu o "wierności garnizonu jako wystarczającym warunku utrzymania miasta" aż się komentować nie chce. To dopiero teraz, kiedy broń jest bardzo rozwinięta, mały garnizon uzbrojony w karabiny i czołgi może sobie poradzić z wielką liczbą cywilów, wymachujących nożami kuchennymi. Kiedyś tak nie było. Kiedy w mieście wybuchały zamieszki (nie żadne tam powstania), wojsko sobie rady tak jakby nie dawało - vi de cała historia Bizancjum.
Nawiasem mówiąc, za Napoleona jazda to już akurat przeżywała swój zmierzch ... a na dodatek francuska była stale mniej liczna od nieprzyjacielskiej ... To akurat nie jest dobry przykład.

Co do magii - jest tu jakieś nieporozumienie. Z tego, że mag potrafi (w świecie książki, naturalnie) więcej nie wynika jeszcze, że potrafi wszystko. Czy to jasne? Magia, jak wszystko, ma swoje ograniczenia. Pan Bugowski w zasadzie mógłby chodzić teraz w całkowicie skomputeryzowanym ubranku, z dostępem do Internetu i wyświetlaczem w okularach. Nie ma technologicznych przeszkód. Ale nie chodzi, prawda? Bo jest jeszcze kwestia ceny.
Przypuśćmy, ze magowie są, i, że są potężni (miedzy innymi, partacze pewno też). Wynajęcie potężnego maga potężnie kosztuje, prawda? Do tego, skoro jest on taki potężny, to trudno mu dogodzić - przecież prawie wszystko może mieć i tak, bez niczyjej pomocy! Więc zapłata będzie bardzo niezwykła, i same pieniądze mogą nie starczyć. Możemy więc (jako władca potężnego królestwa) pozwolić sobie na jednego, może dwu takich typów na naszej służbie. I co teraz, będziemy marnować ich drogo opłacony czas zadaniami, które - nawet jeśli się powiodą - długo potrwają i nie przyniosą nam wielkiego pożytku? Nie, damy im takie zadania, które najefektywniej wykorzystają ich potencjał. Zatem - nawet jeśli teoretycznie mogliby wykonać dowolne polecenie, tylko po odpowiednio długim czasie (czy nas stać?) - każemy im zrobić to, czego nie można taniej osiągnąć inaczej. W naszym świecie tak właśnie działa nauka, ni mniej ni więcej.

I na zakończenie - używanie inwektyw nie świadczy dobrze o osobie która ich używa. Poza wszystkim innym, jeśli mój oponent jest idiota - to jaka chwała z jego pokonania? A co jeśli jednak to on ma racje? Pozdrawiam obu Szanownych Dyskutantów, oraz Autora

Michał Rams