LITERATURA

FULL SPEED!

Wasz (ukochany, cha, cha) Literaturoznawca wyjechał właśnie na wakacje i w związku z tym ja muszę Go zastąpić. Dlatego też dzisiejszy felieton będzie twardy, męski, zdecydowany - bez żadnych tam marzeń o zmianie płci, operacjach, sukienkach ani żadnych takich. Cóż... Zacznę jednak od paru sprostowań.

Nieprawdą jest jakobym ciągle kłócił się z Tonikiem. Nieprawdą jest jakobym był brutalny. Jeśli ktoś dalej tak będzie mówił to go palnę w japę tak, że zapomni numeru swoich butów! Natomiast moją wyłączną zasługą jest to, że Naczelny (który cudem się odnalazł po ostatniej przygodzie w parku) zrezygnował ze zmuszania nas do jazdy rowerami. Pociąłem wszystkie opony spadochroniarskim nożem na paski! (A przynajmniej chciałem to zrobić i głośno o tym mówiłem!). Teraz znowu mogę sobie jeździć po Wrocławiu samochodem, przy wyjącym na cały regulator radiu, paląc papierosa, pijąc piwo i rwąc dziewczyny... Ach. To jest życie. Ten Literaturoznawca nie wie co dobre i ma zdrowo we łbie pomieszane. Ja nie mówię o Jego chęci bycia dziewczyną. Niech sobie chłopak dąży do czego tam chce - w końcu każdy może być tym kim chce być. Nie tego się czepiam, tym bardziej, że to człowiek miły, przyjazny i cichy (w przeciwieństwie choćby do Tonika, który, kiedy raz zabrałem mu piwo z torby to urządził taką awanturę, że w bójce, która się wywiązała zdemolowaliśmy pół redakcji). Nie, Literaturoznawca jest spokojny, nigdy się z nikim nie bił... No może raz tylko oberwał od rzecznika pod oko ale i to przez pomyłkę. Rzecznik myślał, że to ja osobiście czaję się w ciemności (jak nam raz światło wyłączyli) i przyładował wstępnie bo wiedział, że po ciemku lubię kopać każdą przeszkodę przed sobą...

Notabene Rzecznik wcale nie jest rzecznikiem (kolejne sprostowanie). To facet, który dba o nasz serwer. Przyłapaliśmy go jednak kiedyś w pomieszczeniu komputerowym in flagranti z jedną dziennikarką i stąd ksywa "Rzecznik prasowy", cha, cha, cha...

Naczelny wcale nie jest groźny. Oczywiście, jeśli ktoś wchodzi do redakcji i zaczyna od "dzień dobry, przepraszam, że żyję..." to sam sobie jest winny. Ja tam wchodzę waląc drzwiami aż futryna wylatuje i Naczelny mi może... No mniejsza z tym. Literaturoznawca sam się prosi. Już nie mówiąc o tym jak się ubiera. Ale, obiecałem nie krytykować jego preferencji. Niemniej coś jest na rzeczy. Jeśli mam na sobie wojskowe spodnie w barwy ochronne, czarną koszulę, czołgową kurtkę i buty wykonane ze skóry twardej jak stal to każdy myśli, że zaraz dam w ryj. A jak on ma sobie zwiewną bluzeczkę, obcisłe dżinsy i chustkę wokół szyi to każdy myśli, że może Go zakrzyczeć w trzy sekundy. Ot, cała nasza cywilizacja polega na wytworzeniu własnego obrazu. No niestety.

Byliśmy kiedyś na obozie płetwonurków (znaczy ja i Literaturoznawca - ale nie jako para, broń Boże!!! - tak przypadkiem się złożyło). Zanurkowałem w pierwszej turze, zlazłem na 60 metrów, reduktor przy butli mi palnął tak, że dostałem do płuc sprężone do siedmiu atmosfer powietrze i wyszedłem niezbyt regulaminowo, bez dekompresji (na szczęście nie przebywałem tam na tyle długo, żeby wytworzyć w żyłach bąbelki azotu)... Żyję. Jucha waliła mi z nosa tak, że wypełniła całą maskę. Znajomy lekarz musiał mi wybijać wodę z płuc silnymi kopniakami w plecy, chłopaki powiesili mnie za nogi na drzewie, żeby cały syf ze mnie spłynął. Zrzygałem się jak kot... Ale żyję. Następnego dnia zanurkowałem znowu. A Literaturoznawca? Tak się przestraszył widokiem mojego niedoszłego trupa, że ani razu, do samego końca obozu, nawet nie zszedł pod wodę... Mimo, że byłem skłonny mu pożyczyć swoją amerykańską "piankę" (taki kombinezon). Sam sobie winny. Do końca pobytu jak ktoś chciał powiedzieć o kimś, że jest "dupa wołowa" to używał imienia Literaturoznawcy. Nie mogę zrozumieć dlaczego, przecież to ja byłem "dupą wołową" - nie dość, że strzelił mi reduktor, to jeszcze spanikowałem, wypłynąłem jak pacan, jak bąbel powietrza bez rozumu, zalałem krwią i obrzygałem pół obozu. Ale ja to byłem gość. To ten facet, którego trzeba było kopać po plecach, wieszać na drzewie, spijać gorzałą... Nie dość tego, to jeszcze byłem na tyle głupi, że następnego dnia zanurkowałem znowu używając tego samego, zdezelowanego do cna sprzętu. Ale to ja byłem kimś. To, że żyję i nie jestem chory, graniczy z cudem. Niemniej mój obraz to było coś co koledzy akceptowali. Nic, że kretyn. Facet w wojskowych ciuchach siedzący przy ognisku i chlejący na umór ponieważ był na tyle głupi, że lekceważył cieknącą ciągle z nosa na koszulę krew, rozpuszczając dodatkowe dawki alkoholu we krwi, pasował lepiej do obrazu komandosa, z którym każdy chciał się przyjaźnić, niż biedny, rozsądny Literaturoznawca, który uznał, że na przestarzałych ruskich aparatach łatwiej życie stracić niż nurkować w jakieś badziewnej wodzie. Śmiem zaryzykować stwierdzenie, że to tacy jak On tworzą cywilizację, a tacy jak ja raczej ją psują... Ale, jedno jest pewne. Tylko zewnętrzny obraz decyduje o tym jak was postrzegają inni ludzie. Przepraszam za wyświechtany banał. Ale nie liczcie na to, że ktoś dostrzeże wasze śliczne wnętrze. Ci wokół widzieć będą tylko to, że zachowacie się jak urodzeni idioci i zanurkujecie jeszcze raz, na sklejonej byle jak, w obozowych warunkach, membranie reduktora... To jest wyczyn! Jeszcze lepszym wyczynem jest skok z siódmego piętra i cudowne przeżycie tego doświadczenia. To jest gość, który coś takiego potrafił zrobić... (chyba bęcwał! - ale po prawdzie nikt wam tego nie powie). A Literaturoznawca? Rozsądny, wyważony, nie chlejący? Wiadomo, "dupa wołowa", a poza tym on by chciał w sukience chodzić, a to już... Cha, cha, cha... Że nie chciał nurkować z ruskim, armijnym akwalungiem pamiętających jeszcze czasy Chruszczowa? Wiadomo, tchórz! Że jako jedyny chciał mnie odwieźć do szpitala zamiast walić z kopa w plecy i za nogi na drzewo? Wiadomo, fujara! Że nie chciał, żebym pił tego wieczora bo mi jucha już spodnie moczyła? Wiadomo, maminsynek! My prawdziwe mężczyzny z takimi cudakami się nie zadajemy!

Pamiętam jak następnego dnia, skacowany jak szlag, ubrany jak brytyjski nurek szykowałem się do zejścia pod wodę mając na plecach ten sam aparat, który zawiódł mnie poprzedniego dnia, w którym pijany kolega skleił czymś membranę reduktora. Pamiętam jak Literaturoznawca podszedł do mnie i powiedział cicho, tak, żeby nikt nie słyszał:

- Przestań się wygłupiać. Nie pytam co chcesz udowodnić. Pytam komu chcesz to udowodnić... Tak bardzo ci zależy, żeby te pacany piły za twoją pamięć dziś wieczorem?

Przeżyłem. Cudem jakimś.

Ze mną przyjaźnili się do końca wszyscy. Z nim nikt.

Tylko obraz. Nie wiem czy było warto. Ale, skoro jednak żyję, to wspominam. I jest to jedno ze śmieszniejszych moich wspomnień, do którego lubię wracać na wielu imprezach zanudzając towarzystwo i dodając coraz to bardziej makabryczne szczegóły, które lęgną się w mojej głowie.

Tacy jak On tworzą cywilizację. Tacy jak ja, niestety, psują...

Pełniący chwilowo obowiązki Literaturoznawcy

Gin