Co może wymyśleć rozmiłowany w fantasy student Akademii Ekonomicznej? Oczywiste - magiczną kartę kredytową! Krzysztof Perski - na razie - nie tknął tego tematu, ale napisał opowiadanie magiczno-ekonomiczne. Osobiście popieram wszelkie dłubanie mające na celu rozsadzenie standardowej konwencji fantasy, z której niewiele już da się wydusić.

...Książę bawił się coraz lepiej. Łamanie ludzi nigdy mu się nie nudziło. Zawsze robił to tak samo - najpierw dawał nadzieję, a potem stawiał kolejne warunki, rzucał kolejne oskarżenia, zaciskał pętlę coraz mocniej i patrzył, jak ofiara się wije, jak gotowa jest oddać wszystko - godność i rodzinę, byle tylko samemu przepchnąć się przez wąską szczelinę wiodącą ku wolności. Kiedy skończyli się kupcy, przyprowadzono tego obcego...

Achhh! Lubimy takie fragmenty. Całość poniżej - Redakcja.

Copyright © by Krzysztof Perski, 1998

Krzysztof Perski

NEGOCJATOR

Ktoś, kto przybywał do miasta o tak wczesnej porze, pieszo i bez bagażu, nie mógł być nikim ważnym. Znów zbierało się na deszcz i strażnikowi nie chciało się otwierać bramy.

- Poczekaj do świtu - krzyknął, wychylając głowę ze swej wieży.

Podróżny, który przed chwilą wyłonił się z mgieł, wysoki starzec w płaszczu z kapturem, wskazał w milczeniu na wznoszące się nad drzewami słońce.

- Poczekaj, mówię - warknął strażnik i okręcił się szczelniej kożuchem. - Śpię - dodał i wydało mu się to bardzo zabawne.

Zamknął powieki i nasłuchiwał. Zwykle podróżni zaczynali wrzeszczeć i walić w bramę czym popadnie, a w końcu proponowali łapówkę. Ale ten zachowywał się wyjątkowo cicho. Za cicho. Mijały chwile, a z dołu nie dobiegał żaden dźwięk. Strażnik poczuł nagle w kościach dziwny chłód. Otworzył oczy.

Przerażenie odebrało mu władzę nad własnym ciałem. Nie mógł wykonać żadnego ruchu, siedział i trząsł się ze strachu. Tuż przed nim wyłaniała się z szarości pocięta zmarszczkami twarz starca.

- Śpisz? - zapytał starzec miękko i pstryknął palcami. - Więc śpij dalej.

Strażnik chciał zaprotestować, lecz zamiast tego przymknął powieki. Po chwili jego głowa opadła na ramię.

***

- Przybywasz ze stolicy? - zapytał siwy kupiec, wypchnięty do przodu przez swych towarzyszy.

- Tak - odparł starzec.

Kupiec obejrzał się; jego przyjaciele, siedzący przy sąsiednim stole, dawali znaki, że idzie mu świetnie.

- Nazywam się Kolbert, przewodniczę tutejszej Radzie Kupieckiej. Handluję zbożem...

Starzec pokiwał z szacunkiem głową.

- Ja mam na imię Ysaye.

- My tu w Reinfort... my, to znaczy kupcy... - ciągnął Kolbert.

- Ale nie tylko kupcy - dodał jeden z jego towarzyszy.

- Nie tylko - poprawił się Kolbert. - Oczekujemy ze stolicy pewnych wieści. Czy... czy... nie mówi się czegoś w związku z naszym miastem? Krążą jakieś plotki?

Ysaye uśmiechnął się ciepło.

- Drodzy przyjaciele, próbujecie ode mnie wyciągnąć coś, co być może posiadam, ale musicie mówić jaśniej. Owszem, dużo ostatnimi czasy słychać o waszym mieście. Mówi się o dobrych zbiorach, gorszych interesach i chwali dzielnych rycerzy, którzy tu zamieszkują...

- A wojska? Czy wojska jakieś idą? - zapytał odważnie Kolbert i od razu przeląkł się swej odwagi.

Starzec uniósł brwi.

- Wojska?

Kolbert zerknął raz jeszcze na swych towarzyszy, ci naradzili się między sobą i przyzwolili mu na coś ruchami głowy. Kolbert przełknął ślinę.

- Jeśli wyda się to, co zaraz powiem, wielu uczciwych ludzi pójdzie pod topór. Ale czuję, że można ci ufać. Pewna grupa... to znaczy - my... posłaliśmy do króla list ze skargą. Na księcia. Książę Talis jest wybitnym dowódcą, temu nikt nie śmie zaprzeczać, lecz teraz, w czasie pokoju, kogoś innego nam trzeba. Opiekuna, a nie kata, co żelazną ręką dzierży. Minstrele śpiewają, że on cokolwiek złapie, to zaraz tym na odlew wali, jakby wroga jakiego chciał zasiec. Poza tym podatki podniósł tak, że nam się obcy w twarz śmieją i pytają, ile musimy dopłacać do naszych interesów. A to nie jest tylko żart, to się zdarza. Rzemieślnicy muszą suchy chleb wodą zapijać. Chłopi narzekają, gdyby nie nadzwyczajny urodzaj w tym roku, mielibyśmy już na karku chłopską rewoltę...

- Mam nadzieję, że kupcy z was lepsi niż spiskowcy - powiedział starzec. - Jeśli wszystkim dokoła opowiadacie o swojej... - potarł brodę - zdradzie...

- Ależ czcigodny! - pisnął Kolbert. - Życie nas zmusza. Sąsiedzi mówią - piszcie, żony mówią - piszcie, ludzie giną bez sądu, moralność w mieście upada...

Ysaye uciszył go ruchem ręki.

- Niestety, nie widziałem po drodze żadnych wojsk, co więcej, nie sądzę, by jakieś wybierały się tu w najbliższym czasie. Ale zapewniam was, że król...

Przerwał mu głośny łomot. Drzwi karczmy wpadły do środka razem z zawiasami. Zaraz za nimi wpadło pięciu książęcych gwardzistów. Druga piątka wbiegła przez kuchnię. Błysnęły miecze.

- Nie ruszać się! - wrzasnął dowódca nerwowo, ale gdy ujrzał, że kupcy nie są zdolni wykonać jakiegokolwiek ruchu, od razu się uspokoił. - Nie ginąć mi tu, cholera, bez rozkazu. Hej, mały, sznury naszykowałeś? To wiąż. Zacznij od tego, jakoś groźnie wygląda.

- To pomyłka - wyjąkał Kolbert.

- Jaka pomyłka, psia jucho? - warknął dowódca. - Czy ja się wczoraj urodziłem? Nie wiem, jak wygląda spisek przeciw władzy? Zresztą od tego jest sąd, żeby wyjaśniał pomyłki. A macie wyjątkowe szczęście, bo osądzi was sam książę Talis, a on jest z definicji nieomylny. Mały! Jak wiążesz? Mocniej! A ten to kto? - teraz dopiero zwrócił uwagę na starca. - Nie znam.

- Nazywam się Ysaye - przedstawił się starzec i spokojnie wyciągnął ręce do skrępowania.

***

Książę bawił się coraz lepiej. Łamanie ludzi nigdy mu się nie nudziło. Zawsze robił to tak samo - najpierw dawał nadzieję, a potem stawiał kolejne warunki, rzucał kolejne oskarżenia, zaciskał pętlę coraz mocniej i patrzył, jak ofiara się wije, jak gotowa jest oddać wszystko - godność i rodzinę, byle tylko samemu przepchnąć się przez wąską szczelinę wiodącą ku wolności. Kiedy skończyli się kupcy, przyprowadzono tego obcego.

- Witaj, czcigodny starcze - powiedział Talis. - Nareszcie ktoś, kogo mógłbym ułaskawić. Nie wątpię, że znalazłeś się w tym towarzystwie przez przypadek.

- O tak - odparł pogodnie Ysaye. - Chcieli usłyszeć wieści ze stolicy, a ponieważ ja właśnie stamtąd przybywam - przysiedli się.

- Dobrze. Bo dla tamtych nie ma już nadziei.

- Widziałem przez okno celi nowe szubienice.

- To właśnie te - powiedział Talis. - Smutna konieczność, ale kto podnosi rękę na władzę, musi wiedzieć, że władza mu tę rękę...

- Siedem - przerwał mu Ysaye.

- Słucham?

- Jest siedem szubienic, a kupców złapano sześciu. Nie musisz mnie oszukiwać. Ta ostatnia jest dla mnie.

Książę spojrzał w oczy oskarżonego i pokiwał z podziwem głową.

- Łebski z ciebie staruszek. Dobrze, zgadłeś - nie mogę cię wypuścić. To kwestia zasad. Ale obiecuję zaniechać tortur, jeśli dostarczysz mi wszelkich informacji. Zapewne słyszałeś o pewnym liście, który moi niewdzięczni poddani wysłali do króla?

- Słyszałem - odparł Ysaye, po czym podniósł ręce i dmuchnął na przeguby. Krępujący go sznur w mgnieniu oka zamienił się w garść kłaków, które wirując spłynęły na ziemię. Ysaye dobył zza pazuchy pergaminowy rulon. - Czy ten list masz na myśli?

Twarz księcia nabrała trupiej barwy.

- Zabić go! - rzucił, ale zaraz dostrzegł z przerażeniem, że żadnego z gwardzistów nie było w pobliżu. Poczuł, jak poręcze tronu ożywają i oplatają go zimnymi mackami. Przygasły świece, a powietrze wypełniło się gorącym szarym pyłem. Wszystko stało się ciemne i sypkie, jedynie twarz starca była wciąż taka sama jak przed chwilą - jasna i pogodna.

- Mogę cię tu zostawić na wieczność - powiedział po chwili Ysaye. - Ale jeśli chcesz, mogę cię też zabrać do stolicy, gdzie staniesz przed obliczem sprawiedliwości. Co wybierasz?

***

- Niemożliwe - wysapał Kolbert i przetarł ręką po szyi, na której czuł już niemal konopną pętlę. - Przekonał go? Tak po prostu? Przedstawił swoje argumenty i książę się zgodził? I zaraz wyjechali, nie czekając świtu? Jak on to zrobił? Ja muszę wiedzieć! Hej! - wybiegł za mury, ale po orszaku nie było już śladu. Stanął na drżących nogach i wpatrywał się w dal. - Co za negocjator! Akurat teraz musiał się wynieść! Cholera! A ja jutro idę brać kredyt na dwa tysiące talarów!

Z zamyślenia wyrwał go dopiero głośny huk. Odwrócił się na pięcie.

- Co jest? - krzyknął.

- Słońce zaszło, zamykamy bramę - odpowiedział strażnik.

- Poczekaj na mnie! Hej, obwiesiu, ja płacę podatki! - Kolbert zaczął walić pięściami w okute metalem drewno, ale szybko się zmęczył.

- Ile mnie to będzie kosztować? - zapytał z rezygnacją.

Strażnik, który opierał się o bramę z drugiej strony, odetchnął z ulgą i pomyślał, że świat znów wtoczył się w swe stare koleiny.

- Pięć miedziaków - powiedział z ulgą. - Tylko pięć marnych miedziaków.