menu      strona główna      kontakt z redakcją



Copyright © by Pier D'Ola, 2000

W IEZZIORANA'CH

"Straszliwe skutki nadejścia syna Droma"
    
     Czarpar podrapał się po szczecinie tuż kołobrzegu brody. To, co się działo dokoła, przekraczało wszelkie wyobrażenie, a on nie lubił czuć się przekroczony.
     Dokoła było czysto. Kara wysprzątała sterty śmieci. Wyniosła butle i wymiotła pajęczyny. To ostatnie było nie do końca dobre, co sama potem przyznała - w ich domu pajęczyn używano często jako środka na tamowanie krwi - a to raz w miesiącu, a to - po ciachaniu mieczami i nożami. Czasem co znaczniejszy kłąb, gotowano i zjadano ze smażonym kitem wydłubanym z okien. Drzasper nazywał to "spagettibo lo nieze dla ubogich". I chętnie gotował dla innych. Sam nie jadł.
     Pójdę do siołowego, pomyślał Czarpar, może co da na krzywy r...
     Ktoś walnął w drzwi, drzwi nie otworzyły się, bo były gdzie indziej. Nowoprzybyły przesunął się wzdłuż ściany, co słychać było po szuraniu jego nosa, a może zębów po deskach ścian. Potem drzwi wreszcie otworzyły się i wszedł siołowy.
     - ... rważ jego macerowana! - zagaił pokojowo.
     - Czego?
     - Inwalzja! - syknął siołowy i podszedłszy do stołu chciał usiąść na zydlu, ale powtsrzymały go dwie rzeczy - po pierwsze, z kąta dobiegło go syczenie Kary, która chciała, by stół już do końca życia był czysty, a siołowy miał zwyczaj dłubania w nosie i wycierania rodzynek o dolny brzeg, co powodowało, że po kilku wizytach stawał się spód szorstki, zahaczał o ubranie i darł delikatniejsze tkaniny na wierzchach ud. Siołowy wiedział o co się rozchodzi Karze. Owa, pomyślał, dużo ma tych lykrowych rajstop, ścierwo młode! Nic se nie porwie.
     Ale nie usiadł. Nie było zydli.
     - Drzasper zabrał - wyjaśnił Czarpar, sam kucający pod ścianą. - Poszedł do lasu po drzewce, ale śnieg głęboki, to postanowił skakać ze stołka na stołek.
     - Czego go nie dobijecie po prostu? - zapytał siołowy kucając obok Czarpara. Ten się odsunął, bo wydarł się przy okazji siołowemu straszliwie zbukowaty bączek. - Sam zamarznie i stołki się zmarnują. I po chrien mu drzewce?
     Kara zasyczała.
     Czarpar odsunął się jeszcze. Czy siołowy aby nie pomylił pozycji, pomyślał. Zerknął nawet pod siołowego, ale nie, gacie miał na zadku.
     - Mówiliście, że co z tą wazją?
     - In! Walzja! - syknął siołowy. - Pluskwy mileninowskie naszły wieś. Uciekły z miasta do nas. Do was tyż dotrą.
     - Co to je?
     - A chagiewu! Coś jeść musi, ale nie to jest najg...
     - Pytam: co to je? Jezd?!
     - A! Pluskwy mileninowskie? - Siołowy wydłubał z nosa śliskiego farfocla i najpierw zrobił z niego elastyczny pomost między kciukiem i wskazującym, potem sklepał i zaczął toczyć rodzynka. - Tyż chagiewu. Z miasta uciekają. Tam jest podobno wielkie sprzątanie. Dyski, kurwy, czyszczą, skrobią, peryferie miasta, jego mać, wysprzątane - rowy dokoła miasta wygrabione, przymurze spalone, bo nie dało się uprzątnąć, konie skacowane...
     - Konie-e-e???
     - No... Tak pedzieli - koniemuskac...ja sprawdzona. Poza tym wytłukli wszystkie wiarusy... - machnął ręką i jęknął, ale było za późno: rodzynek oderwał się od kciuka i podskakując po polepie poturlał się do kąta. - To znaczy - tu pewności nie mam. Co komu wiarusy wadziły? - popatrzył na Czarpara. - Przy tym jeszcze zaczęli o nich mówić "wijrusy"! - prychnął. - W ogóle - cyganów pogonili, Romy - wiadomo wkurwione, że to na nich się wszystko skrupia. Ichniejszy przywódca krzyczał do nich: "Sidi Romy!", że niby niech siedzą, ale nie - odejszli. Nie ma już Romów.
     - Ale po co, po co, po co to wszystko? - nie wytrzymał Czarpar.
     - Co za jełop! - warknął siołowy. Już widział, że nie napije się tu, to i hardość w nim wzrosła. - Dzięki temu te pluskwy wygnali z mniasta, dupku żołędny!
     - Wygnali z miasta do nas?
     - Ta. Bo nam, powiadają, syn Droma nie straszny.
     - A ten co za jeden? Znamy go?
     - Droma? - Siołowy poszukał w dziurce nosa innego farfocla, ale ta była już drożna. Przekręcił nieco głowę i uruchomił wykopki w drugiej. - Nie znam, skurwiego, ale to nie on jest straszny, ale syn jego. On należy do cały serii proroctw - wino, powiedają nie będzie miało mocy, ptaki srać będą do góry, o mgłę będzie można pysk sobie podrapać, świece będą potrzebne...
     - Oj tak! - pisnęła Kara. - Świece - tak, są miłe w dotyku i nie zostawiają śladów na...
     - ZAMKNIJ SIĘ! - ryknął Czarpar.
     - Wino nie będzie miało mocy... - bąknął siołowy.
     - Od kiedy?
     - Może już od dziś?
     Czarpar poderwał się na równe nogi. Sięgnął za pazuchę i wyjął małą, może szeććdziesięciolitrową butlę wina.
     - Mata, żłopcie - wzniósł toast do siołowego. - Świat schodzi na... - chciał powiedzieć: "na was", ale się powstrzymał i w ostatniej chwili zmienił: -...psy. Dyski wyszorowane, peryferie spacyfikowane, siedzo Romy, konieska... mu... skac... A pierdycham to wszystko. I pluskwy leninowskie, tyż. Dawaj!
     Wyrwał z rąk siołowego butel i pociągnął obficie.
     Czego i Wam życzymy.
     Skoro te gupoty czytacie, to i żyjecie Wy i kompy wasze.
     Juch-chu!
    
     Pier D'Ola
    


menu      strona główna      kontakt z redakcją