menu      strona główna      kontakt z redakcją



Copyright © by Wojciech Świdziniewski, 1999

Wojciech Świdziniewski

JAK ZŁY BARON CHCIAŁ ZOSTAĆ DOBRYM CZŁOWIEKIEM


Legenda o baronie Kerth'u Kri Hertz.
    
     - Dziękuję waszmości za tą dwutygodniową gościnę lecz pomimo tych wszelkich bogactw, czarodziejskich posług i bezpieczeństwa jakie oferowała twoja osoba i twój zamek nie jestem w stanie poślubić waszmości, gdyż po prostu pana nie kocham. - powiedziała butnie Flamia i stukając obcasami, z dumnie uniesioną głową, wyszła z sali rycerskiej zamku Kri Hertzów.
     Baron Kerth Kri Hertz spokojnie siedział na zdobionym bursztynami krześle, leniwie pieszcząc swego gryfa Lipera. Ten spokój był jednak tylko pozorny. Tak naprawdę to cały kipiał z gniewu. Doszedł do wniosku, że pomysł z szukaniem sobie żony był od początku poroniony. "Po co ci żona?" - zastanawiał się. - Żeby ktoś cię kochał. Po co ma mnie kochać? Żebyś i ty się nauczył kochać. Co z tego będę miał? Zdolność kochania sprawi, że staniesz się dobry. Czemu chcesz być dobry? Bo od urodzenia jestem zły, a to już mi się znudziło.
     Westchnął ciężko, podniósł się z krzesła i podszedł do wysokiego okna wychodzącego na zamkowy dziedziniec. Flamia właśnie skryła się w cieniu bramy. Kri Hertz zacisnął pięści ze złości.
     - Co to, kurwa, hotel? - mruknął pod nosem. - Zaciekawiony Liper podszedł do swego pana. Baron pogłaskał go po głowie. - Przyjdzie taka, nażre się, napierdzi w bety, głośno beknie i się wynosi, a gdzie szacunek dla gospodarza, co? No gdzie? W dupie! - Machnął z rezygnacją ręką. - Zabij ją, Liper, może to poprawi mi humor.
     Gryf zgrabnie skoczył na parapet, mocno się od niego odbił i poszybował w dół. Jego pazury o cal minęły wieżę zamkowej bramy. Błyskawicznie zbliżał się do niczego niespodziewającej się Flamii. Tuż za jej plecami zaczął hałaśliwie hamować, lecz dziewczyna nie zdążyła się odwrócić. Liper wbił łapy zakończone blisko trzy calowymi pazurami w jej plecy. Flamia krzyknęła. Gryf z okrzykiem tryumfu zacisnął łapy na jej wnętrznościach. Potężne skrzydła zaczęły z wysiłkiem młócić powietrze. Stopy Flamii oderwały się od ziemi, Liper powoli wznosił się i oddalał od zamku. Kobieta jęcząc obficie krwawiła z ran. Gryf powoli zawrócił i radośnie krzycząc pikował na mury zamku. W końcu, będąc już prawie nad blankami puścił swą ofiarę, która z krzykiem uderzyła o mur i wpadła do fosy.
     Liper przez chwilę krążył nad powoli uspokajającą się wodą, podziwiając czerwień krwi barwiącą zamkowe mury. Wreszcie nabrał wysokości i wrócił do sali rycerskiej, gdzie oczekiwał go Kerth.
     - Dobra robota. - pochwalił go baron odchodząc od okna i siadając w swoim krześle. Liper położył się na stole i dokładnie wylizywał zakrwawione łapy i potargane lotki.
     Kerth przez chwilę patrzył na jego toaletę. Uśmiechnął się.
     - Gdy tak cię obserwowałem... - powiedział głaszcząc swoją rzadką brodę.
     - ...doszedłem do wniosku, że skoro żadna kobieta nie chce mnie pokochać, więc będę musiał, tak jak ciebie, przyzwyczaić ją do siebie od maleńkości. Znajdź mi, powiedzmy, dwunastoletnią dziewczynkę. Nieuszkodzoną.
     Liper mruknął twierdząco.
     * * *
     Zamyślona Arren oporządzała jedyną krowę w oborze. Trochę się jej spieszyło ponieważ chciała, ażeby ten dzień jak najszybciej się skończył. Jutro, z ojcem, miała jechać na targ, a tam wiadomo, słodkie precelki, popisy kuglarzy i błyszczące ozdoby. Nie mogła się doczekać jutrzejszego ranka. Tak jej się spieszyło do jutra, że zaraz po kolacji postanowiła iść spać, żeby przespać te ostatnie kilka godzin oczekiwania.
     Za jej plecami skrzypnęły otwierane drzwi obory.
     Arren nie odwracając się powiedziała:
     - Już kończę i idę na kolację...
     Coś chwyciło ją za sukienkę i wywlekło na zewnątrz. Arren krzyczała i wyrywała się, lecz bezskutecznie. Rozległ się łopot skrzydeł gryfa i dziewczynka wraz z porywaczem uniosła się do góry. Zanim zemdlała zdążyła jeszcze zobaczyć postać ojca stojącą w otwartych drzwiach domostwa.
     * * *
     - Budzi się. - powiedział Kerth do Lipera
     Dziewczynka powoli otworzyła oczy:
     - Gdzie jestem?
     - W zamku Kri Hertz.
     Zamek Kri Hertz! Siedlisko barona Kerth'a i wszelkiego zła! Dziewczynka przestraszona usiadła na łóżku.
     - Nie bój się. Tu jesteś bezpieczna. - powiedział baron głaszcząc jej dłoń.
     - Tata...
     Kri Hertz westchnął ciężko i podszedł do okna.
     - Twój ojciec zginął podczas ataku harpii, a mój gryf, Liper, odbił cię z ich łap kiedy byłaś nieprzytomna. Twojemu ojcu nie mogliśmy już pomóc...
     - Chcę go zobaczyć. - powiedziała cicho.
     Baron za smutkiem pokręcił głową.
     - Nic z tego. Jego ciało rozszarpały harpie i niewiele zostało do pochowania, ale zająłem się tym.
     - Nie ma matki... Nie ma ojca... - dziewczyna zaczęła cichutko szlochać.
     Kerth objął ją ramieniem.
     - Płacz, maleńka, płacz. Łzy łagodzą ból. - przytulił ją. - Jak ci na imię?
     - Arren...
     - Ja mam na imię Kerth. Jesteś głodna?
     Dziewczynka zaprzeczyła.
     - No to przyniosę ci gorącego kakao. Liper zostań z Arren.
     Gryf położył ciężką łapę na malutkiej dłoni i zamruczał przymilnie.
     Arren chlipiąc podrapała go w podgardle. Zamruczał radośnie.
     * * *
     Dziewczyna dość szybko odzyskała spokój ducha. Już po trzech miesiącach radośnie biegała z Liperem po błoniach otaczających ponurą siedzibę barona. Może miała na to wpływ jej wewnętrzna siła, a może cuda zamku i czary czynione przez nowego opiekuna.
     Tylko czasami, gdy pełnia księżyca wydobywała nowe kształty z dobrze znanych przedmiotów, Arren siadała na parapecie strzelistych okien sali rycerskiej i wsłuchując się w odgłosy letniej nocy patrzyła w mrok. Kiedyś po jednej z takich nocy, rankiem poprosiła barona, żeby zawiózł ją na miejsce pochówku ojca.
     Grób Arra, ojca Arren, stał w zacienionej zatoczce jaką tworzył cofający się przed łąką las. Na prostym kamiennym obelisku wyryto runami napis:
     "Tu leży Arr"
     Arren stała milcząca pozwalając łaskoczącym policzki łzom spływać na ziemię. W końcu powiedziała do barona:
     - Ojciec wierzył w Mortiis.
     Kerth skrzywił się z pogardą, ale przeciągnął po nagrobku dłonią. Pojawiła się jeszcze jedna linijka tekstu: "Idę do ciebie Pani". Odwracając się do Arren, spytał:
     - A ty w co wierzysz?
     Milczała.
     - Rozumiem. - powiedział idąc do koni. - Wracajmy do domu.
     * * *
     Mijały lata. Arren dorastała, a Kri Hertz, dzięki magii, nie starzał się. Arren zapowiadała się na śliczną pannę, więc baron coraz bardziej przekonywał się do tego, by pojąć ją za żonę. Przez cały czas, o ile Kerthowi pozwalały na to obowiązki, uczył jej czarnej magii baronów Glary, aby jak przystało na przyszłą baronową, znała się co nieco na czarach. Jako, że była pilnym uczniem i wnet opanowała jej podstawowe tajniki, mógł ją zostawić samą, gdy wyruszał na zebrania Rady Glary.
     Jedną ciekawą rzecz oboje zauważyli: im dłużej ze sobą przebywali, tym więcej się od siebie uczyli. Kri Hertz złagodniał i zaczął dostrzegać nawet piękno przyrody. Natomiast Arren stała się bardziej stanowcza, okrutna i bezpardonowa. Wszystkie te świeżo nabyte cechy niezbyt im przeszkadzały, wręcz przeciwnie, cieszyli się z tej przemiany. Baron, bo czuł się odrobinę lepszy, a Arren ponieważ w Kerthu widziała swego idola, do którego jak najbardziej chciała się upodobnić.
     Pewnego jesiennego wieczoru do bram zamku zastukał posłaniec, zostawił list baronowi i pomknął do następnego zamku. Kerth czytając wiadomość, groźnie marszczył brwi. Gdy skończył, z ponurym uśmiechem zwrócił się do Arren.
     - Moja droga, jadę na wojnę. Nie będzie mnie przez jakiś czas.
     - Co się stało? - zaniepokoiła się dziewczyna.
     - Ten samozwaniec, "Imperator Darwii Kolman I", najechał Glarę i kieruje się ku morzu Parta.
     Arren ze zrozumieniem skinęła głową:
     - Kiedy wyruszasz?
     - Rano.
     Skoro świt, baron, przybrany w czarną zbroje i dosiadający czarnego rumaka wraz z Liperem, majestatycznym krokiem skierowali się na północ.
     Smutna Arren stała w bramie, pewna że widzi go po raz ostatni. W końcu gdy jego sylwetka zlała się w jedno z lasem, odwróciła się i jednym skinieniem zatrzasnęła wrota i opuściła kratę.
     Przez następnych kilka dni szalała ulewa. Arren czuła, że tej ulewy, nie wywołała natura lecz połączone siły czarnoksiężników Glary. Miała zapewne opóźnić pochód cesarza. Po tygodniu rozpogodziło się na kilka dni, by dwunastego dnia od wyjazdu barona niebo zasnuło się chmurami. Świat pociemniał zasłaniając wszystko całunem mroku. Umilkły ptaki, a drzewa stanęły w bezruchu. Gdzieś, hen, na północnym wschodzie szalała potężna burza, a wraz z nią bitwa.
     Arren stała w oknie póki nie ucichły grzmoty, a chmury nie rozeszły się we wszystkie strony świata. Dziewczyna odeszła od okna i usiadła na sofie. Pozostało jej tylko czekać. Być może wiecznie.
     Tydzień później otwarły się bramy i uniosła krata zamku. Na dziedziniec wjechał zmęczony Kerth.
     Arren wybiegła mu na powitanie, ciesząc się, że wrócił żywy.
     - Gdzie Liper? - spytała wyglądając gryfa.
     Baron pokręcił głową. Arren usiadła w progu z twarzą ukrytą w dłoniach. Cała radość prysła niczym bańka mydlana.
     * * *
     Z ponad dwudziestu czarnoksiężników zostało nas dwunastu. - Kerth stał w sypialni oparty o okno. - Zginął baron Keychifrei, Kri Haffiz, Kri Hochen, Kri Gegen, młodziutki Kri Rauchen rozniesiony na kopytach kawalerii... i Liper przeszyty bełtami kusz... Wszyscy nie żyją... Przegraliśmy, ale i Darwijczyków zginęło wielu... Nie zwróci to jednak życia Liperowi... - baron zamknął oczy próbując powstrzymać łzy.
     Siedząca na łożu Arren pokiwała ze smutkiem głową.
     - Wiem co czujesz. Wiesz, że straciłam ojca...
     - Nie, nie wiesz co czuję... - przerwał jej baron. - To znaczy... nie wiesz do końca. Ty się dowiedziałaś o śmierci ojca, ja widziałem śmierć Lipera... Widziałem jak biegł do mnie, a kusznicy słali za nim bełt za bełtem... Jeden z pocisków uszkodził mu kręgosłup, więc włócząc tylnymi łapami próbował się do mnie czołgać... Te jego oczy pełne wiary we mnie... Nic nie mogłem zrobić... - Kerth zaczął płakać. Arren, ze łzami na policzkach, podeszła do niego i przytuliła.
     - Nie wiem co bym zrobiła gdybyś i ty nie wrócił.
     Kerth zesztywniał.
     - Kocham cię, Arren. - powiedział do jej włosów.
     Arren uśmiechnęła się.
     - Wiem. Ja też cię kocham.
     Pobrali się na stary glaryjski sposób. Nacięli nadgarstki prawych dłoni i pozwolili by ich krew się zmieszała. Od tej pory, o ile to było jeszcze bardziej możliwe, spędzali ze sobą więcej czasu. Kerth zabierał ją nawet na tajne zebrania pozostałości Rady Glary.
     Lata upływały im w spokoju i dostatku, ale do czasu.
     Rankiem, drugiego dnia wiosny, pod bramę zamku zajechał przedstawiciel imperialnych władz, brat Zakonu Mortiis, Cleritus i wyzwał Barona Kertha Kri Hertza na pojedynek.
     Stojąca na blankach Arren szepnęła do swojego męża:
     - Weźmy go do lochu, będzie więcej zabawy.
     Kerth uśmiechnął się i skinął dłonią. Cleritus bezwładnie osunął się na ziemię.
     Musieli przyznać, że nie był zbyt dobrym obiektem tortur. Jedyne co potrafił to mocno zaciskać zęby i z rzadka krzyczeć. Baronowi dosyć szybko się to znudziło, ale Arren była dosyć częstym gościem w zamkowych lochach.
     Któregoś wieczoru, gdy zamkowe korytarze niosły okrzyki torturowanego, baron postanowił zajrzeć do lochów i zobaczyć jak tam sobie radzi jego żona.
     Scena, którą ujrzał w celi kompletnie go zaskoczyła.
     Arren i Ceritus, półnadzy zabawiali się na więziennej kozetce.
     Zaskoczony Kerth wrócił po cichu do sali rycerskiej, gdzie winem ugasił początkowy gniew. Przez chwilę zastanawiał się, by w końcu porwać ze ściany topór i zbiec do lochów. Wbiegł do celi, gdzie para wciąż znajdowała się w miłosnych uściskach.
     Stanął nad nimi z uniesionym toporem, a oni zamarli w bezruchu. Broń opadała i posypały się iskry.
     Brzęknął opadający łańcuch.
     - Jesteś wolny - zwrócił się do Cleritusa. Spojrzał na Arren. - Ty też. - i opuścił celę.
     Następnego dnia Cleritus i Arren opuścili zamek. Gdy dziewczyna wyszła na dziedziniec, nad jej głową przemknął cień.
     Spojrzała w niebo.
     - Gryf! - wykrzyknęła.
     Cleritus wzruszył ramionami.
     - Wszyscy magowie Glary mają Gryfy.
    
     * * *
    
     Gryf przysiadł na parapecie okna w sali rycerskiej. Tuż obok niego stał baron. Pogłaskał zwierzę po głowie.
     - Wreszcie - powiedział ze smutkiem. Gryf mruknął zachęcająco. Kerth spojrzał na oddalającą się parę.
     - Już kiedyś coś takiego przeżyłem...
     Tym razem nie wysłał gryfa, by zabił kobietę. Pomyślał, że spełniła swoje zadanie. Nauczyła go dobroci i przynajmniej tyle mógł dla niej zrobić. Mimo, że zdradziła darował jej życie. Jednak doszedł do wniosku, że dobro nie jest stworzone dla niego, bo kto jest dobry ten częściej przegrywa, a baron nie lubił przegrywać.
     Spojrzał na szerokie plecy Cleritusa.
     - Jeszcze się tobą zajmę. Niech no tylko zostanę Władcą Demonów. - obiecał sobie.
     Ostatni raz przyjrzał się długim włosom i zgrabnej sylwetce Arren.
     - Ciesz się Arren życiem, ciesz! Przy kolejnym naszym spotkaniu nie będę już twoim kochankiem. O nie. Skończyłem już z dobrem i znów stałem się sobą, egoistą i złośliwcem. Strzeż się, Arren, strzeż się cienia gryfa!
     Myślcie sobie co chcecie, ale żadna miłość nie trwa wiecznie.
    
     Białystok 16-22.02.1997r


menu      strona główna      kontakt z redakcją