Copyright © by Paweł Kempa, 2000

PAWEŁ KEMPA 

 "BOSKI SAPKOWSKI, CZYLI NIC NIE POWIEM O WIEDŹMINIE"


    Dzięki uprzejmości Pawła Kępy z Polskiego Radia Wrocław S.A. możemy przedstawić wywiad z Andrzejem Sapkowskim zarówno w formie audio, jak i zwykłego tekstu (poniżej). Wywiad radiowy (tu w formacie RealAudio) jest jednak pełniejszy (i nieocenzurowany), a także ilustrowany muzyką oraz fragmentami tekstów. A poza tym... Jednak usłyszeć głos mistrza to jednak nie to samo co tylko czytać... :-)))

Wywiad w formacie RealAudio
[f: .ra, min. baud rate: 16,1 Kbps, plik: 2828Kb
- w wersji zip (f.exe) - niedostępny]

     Andrzej Sapkowski, as polskiej fantasy, uchodzi za enfant terrible wszystkich zajęć i profesji jakich się w życiu imał. Pani Jeziora, ostatni, piąty tom sagi o Wiedźminie, okupował szczyty list najlepiej sprzedających się książek przez kilka tygodni. Tylko William Wharton i Czesław Miłosz potrafią zgromadzić na spotkaniach autorskich więcej osób. Choć rozmowa z pisarzem o IQ dwieście nie należy do prostych, to jednak wielu fanów podnosi rękawicę i powstaje fantastyczny pojedynek na słowa. Zapytany, co sądzi o fakcie, że na podstawie inicjałów nadano mu przydomek AS-a, Andrzej Sapkowski oświadczył, że nie posiada się z radości, bo wszak jedynie przez przypadek nie nazywa się Dionizy Ursyn Pieta-Adamkiewicz.
     
     Z Andrzejem Sapkowskim, po jednym z gorących spotkań rozmawiał Paweł Kempa
     
     - Ile książek podpisał pan dzisiaj?
     - Nie wiem. Nie liczyłem. Ale dzisiaj podpisywałem przez dwie godziny.
     - Już myślałem, że ogonek fanów nigdy się nie skończy.
     - Mam taką zasadę "najpierw fani potem media" i raczej nigdy jej nie łamię. Wyjątek czasami robię dla pięknych kobiet, ale gratuluję panu cierpliwości.
     - Czy spodziewał się pan takiego sukcesu pięcioksiągu o Wiedźminie?
     - Pięcioksiągu raczej tak. Natomiast gdyby tak zagłębić się w historię mojego pisarstwa, która w tej chwili sięga lat piętnastu, to absolutnie nie spodziewałem się żadnego sukcesu po swoim opowiadaniu debiutanckim. Prócz takiego małego i drobnego sukcesu jak miejsce w czołówce, wyróżnienie w konkursie, na który to opowiadanie było pisane, no i honorarium rzecz jasna. Natomiast to co nastąpiło, czyli czytelnicza fascynacja, to była to dla mnie rzecz absolutnie zaskakująca. Nie liczyłem na coś takiego.
     - A na własny użytek to co pan pisze nazywa pan "literaturą fantasy"?
     - Dlaczego na własny użytek? To jest fantasy, na tej samej zasadzie jak to, że
     "W samo południe" jest westernem. Nie ucieknę przed tą nazwą i swej proweniencji niczym nie wytłumię, ani nie zasłonię - nawet gdybym chciał, a nie chcę. Choćby nie wiem kto i jak mądry wpadł na pomysł nazywania mnie postmodernistą. Wiem, że coś takiego się dzieje. Próbuje się nobilitować mnie mądrze brzmiącymi tytułami i kategoriami - no bo ta fantastyka to jest przecież takie brzydkie słowo, które przez usta przejść nie może. Najlepiej powiedzieć więc: postmodernista. A jeszcze lepiej, że to co piszę, to jest alegoria, pastisz, bardzo mądra filozofia! Mówcie do mnie: panie magistrze!
     - Czytając pana książki miałem wrażenie, że kpi pan z konwencji fantasy jednocześnie ją tworząc.
     - Na pewno tak, pozwalam sobie na tego typu figle. Już nie mówiąc o tym, że dyktuje mi to moja dusza, właśnie taki sposób pisania, budowania akcji i narracji. Świadom jestem nadto, że czytelnik polski lepiej na to zareaguje. Błędem było by dać mu czystą, linearną, typową fabułę.
     - Porozmawiajmy teraz o głównym bohaterze pięcioksiągu. Kim jest Wiedźmin Geralt?
     - Jednym z licznych bohaterów tego typu literatury. Nic więcej nie można tu dodać. Wszystko co miałem na jego temat do powiedzenia, to napisałem. Nie istnieje nic oprócz tego co można znaleźć w książkach. A jeżeli czegoś nie powiedziałem, to celowo. Jeśli zrobiłem to przez brak sztuki pisarskiej, to trudno, mea culpa, ale nie można już tego cofnąć.
     - No dobrze może zapytam w inny sposób. Pana postać ma kłopoty z wyborem między dobrem a złem, między zaangażowaniem się w losy świata, a biernością. Czy chce pan zatem przemycić głębsze przesłanie?
     - Generalnie rzecz biorąc unikam tego, żeby prawić czytelnikom kazania, w szczególności na temat dobra i zła, wystrzegam się belferskiego tonu. Książki nie powinny mówić czytelnikowi jaki jest ich autor, lecz jaki jest ich bohater. Wiedza o tym, co myśli i czuje autor, jaki ma światopogląd, w co wierzy, co wyznaje, a czego nienawidzi jest czytelnikowi niepotrzebna.
     - Ukrywa się pan?
     - Nie, bo nie muszę. Ale powtarzam - ludzie nie czytają książek, żeby poznać światopogląd autora. Czytelnik chce się zabawić historią i poznać charakter bohatera, a nie mój. Ale na to, że pewna projekcja moich własnych poglądów wpływa na zachowanie się postaci, nie ma medykamentu.
     - I żaden z bohaterów nie posiada pana cech?
     - Żaden. Nie mam tendencji do karykaturowania, ani do przypisywania fikcyjnym postaciom cech osób rzeczywistych. Nikogo to nie bawi.
     - Czyli postacie nie mają swojego odpowiednika w rzeczywistości?
     - Nie. Nie spotka pan takich postaci na ulicy.
     - A czy zdarza się, że bohaterowie pojawiają się w snach?
     - Tak, bardzo często. Zdarza się, w pisaniu następuje zastój, po prostu nie wiadomo, co dalej. Bywa tak, że rozwiązanie zagwozdki przynosi sen.
     W opowiadaniach zbudował pan mit Wiedźmina, jako kogoś potężnego, a w sadze systematycznie pan go niszczył.
     - Przez przekorę. Trochę mnie śmieszą opowieści o niezwyciężonym bohaterze, który zawsze wszystkich zabije i którego kochają wszystkie panienki, a te, które ośmielają się nie kochać, heros weźmie za kark i zmusi, żeby kochały. Uważam to za płaskie, za zbyt mało oryginalne. Wrogowie gatunku fantasy, a jest ich niemało, tylko czekają na takie potknięcia. Wtedy leje się woda na ich rewizjonistyczny młyn. Później piszą: "A nie mówiłem, że jest to literatura klasy B? Nic, tylko o nadczłowieku z mieczem, o zabijaniu i seksie, żadnej głębszej myśli.
     - A kto jest pana wrogiem?
     - Nie bawmy się w takie rzeczy...
     - Ale chodzi mi o wrogów gatunku.
     - Wrogowie gatunku to są tacy, którzy uważają, że z definicji opowieść o smoku, mieczu i koniu jest głupsza od opowieści o blasterze, laserze i kosmolocie, a facet ubrany w przepaskę na biodrach zawsze jest głupszy od faceta w skafandrze. Z czym się nie mogę zgodzić. Znam przedmiot i wiem, że równie dużo chłamu i śmiecia zawiera tak zwana "Hard SF" co fantasy. I nikt mi nie wmówi, że chłam o Marsjanach i asteroidach jest automatycznie mądrzejszy od opowieści o orkach i goblinach.
     - Czy saga o Wiedźminie była od początku precyzyjnie zaplanowana, czy była pisana spontanicznie?
     - Była zaplanowana od początku do samego końca. Przynajmniej w ogólnym zarysie. Pewne wątki i owszem, wyzwoliły się spod kontroli, pewne postacie, które miały jeno mignąć, niespodzianie przerodziły się w pierwszoplanowe. Ale na tym koniec spontaniczności. W szczególności nieprawdą jest, jakobym zmieniał wątki pod wpływem wydawcy. Ani to, że w finale zginęli ci bohaterowie, których wylosowałem.
     - Jak zatem należy traktować opowiadanie "Coś się kończy, coś się zaczyna"? Nie znalazło się ono w sadze, a mówi o zupełnie innym, optymistycznym zakończeniu pięcioksiągu, gdzie Geralt i Yennefer biorą ślub.
     - Nie wplotłem tego opowiadania do sagi z powodów prozaicznych - nie ma ono sagą niczego wspólnego. Był to żart, rzecz napisana dla uciechy, ku tej że uciesze zamieszczona w fanzinie przecież, poza obiegiem oficjalnym. Należy to traktować jako rodzaj fan fiction - tyle, że nie w wykonaniu fana, lecz autora! (śmiech). Jest to najlepsza definicja tego opowiadania, po prostu sam zakpiłem z własnego pomysłu.
     - Chyba lubi pan tego typu żarty?
     - Zdolność danego osobnika do żartu, dowcipu słownego i drwiny jest najlepszym testem - dowodem zarazem - żywości i sprawności umysłu. Może dlatego tak łatwo mi to przychodzi. Trzeba jednak znać proporcję, mocium panie. Zacytuję Jacka Londona, "Syn słońca": "Zakląć z rzadka i w miarę jest rzeczą męską, ale zbyt częte bluzgi psują własny efekt".
      -Oprócz tego uwielbia pan prowokacje i gry z czytelnikiem. W "Pani Jeziora" znalazły się tytuły wszystkich wcześniejszych książek, a w "Wieży jaskółki" wyśmiewa pan pierwsze polskie zdanie. Tego typu przykłady można mnożyć.
     - Jest to gra z czytelnikiem lub krytykiem, który uważa mnie za postmodernistę. Dla innych znowu dowód na to, że nie piszą - nie czytają - tej literatury półgłówki, niezdolne wznieść się ponad makabrę, przelew krwi, seks, pościgi, zamki na skale i smoki ziejące ogniem. Najważniejsze jest jednak to, że tego typu żarciki mnie samego śmieszą. Ot, zacytować dosłownie Księgę Henrykowską, czy Iliadę - ciekawe, kto rozpozna? W Roku Mickiewiczowskim do "Pani Jeziora" wplotłem bez liku cytatów z Mickiewicza. Jak ktoś wszystkie znajdzie, ma u mnie specjalną nagrodę.
     - Czyli pisze pan dla czytelników, którzy mają większy iloraz inteligencji niż w obwód w pasie?
     - Generalnie tak, ale bądźmy świadomi faktu, że w Polsce mamy do czynienia z czytelnikiem naprawdę wyrobionym. Dziesięciolatka, który przynosi mi książki do podpisu, traktuję jako czytelnika wyrobionego i mam wrażenie, że w samej rzeczy w swojej erudycji i oczytaniu jest on lepszy od dwudziestolatka z amerykańskiego uniwersytetu.
     - Czy napisze pan jeszcze coś o Wiedźminie?
      -Nie w najbliższym czasie. Proszę nie podejrzewać mnie o niecną chęć poczęstowania czytelnika za rok książką "Wiedźmin II" albo "Syn Wiedźmina".
     - Na spotkania autorskie przychodzą setki fanów. Co one panu dają?
     - Nie mówiąc o tym, że mile łechcze to mą próżność, cieszy fakt, że w ogóle tylu ludzi się znajduje w jednym ośrodku administracyjnym i chcą oni brać udział w tego typu spotkaniach. Mam świadomość, że nie są to ludzie, którzy przychodzą z ulicy bo zobaczyli napis - Dzisiaj jest spotkanie z Waldemarem Bąbkiem - piszącym generalnie nie wiadomo o czym. Bywają ludzie, którzy przychodzą na takie spotkania z Waldemarem Bąbkiem, pośpią trochę, potem idą do domu lub do kościoła. Natomiast tutaj mam do pewnego stopnia świadomość, że jednak ci ludzie coś mojego przeczytali. Nie jestem aż tak zadufany w sobie i nie myślę, że są to wszyscy moi miłośnicy, bo być może przychodzą i wrogowie tego typu twórczości. Atmosfera tych spotkań jest żywa tak, że aż iskrzy. Nie trzeba sali męczyć, żeby ktokolwiek wstał i ktokolwiek zadał pytanie. Czego to dowodzi? Dowodzi to nadawania na wspólnych falach, zakresach i diapazonach. Na spotkaniu z Miłoszem, z Hanną Krall, czy Szczypiorskim może być tak, że ktoś siedzi, chciałby zapytać, ale nie zapyta, bo boi się, że wyjdzie na durnia wobec wielkiej osobistości. Mnie ten sam człowiek zada pytanie, bo czuje, że ta literatura jest tak popularna i tak bliska czytelnikowi, że autor też nie stoi na piedestale i nie należy się go bać.
     - Ale czasem odpowiadając bywa pan bardzo brutalny dla swoich fanów.
     - Oczywiście! Muszą wiedzieć kto to rządzi. Spotkania muszą być tak prowadzone, aby to, kto tu trzyma cugle, nie budziło wątpliwości...

Wywiad autoryzowany.