© copyright by Karol Dobryniewski

e: razut@box43.gnet.pl

Nowe Personelo

Problemy, problemy - Nienawidzę tego słowa, ponieważ ono zawsze jest przyczyna wszystkich nieporozumień. Mój problem polegał na tym iż nie miałem Boga. Byłem dzieckiem chaosu. Powstałem przez przypadek jako produkt uboczny zmieszania się dwóch faz. Czarnej pozbawionej energii, jednak przepełnionej złem i nienawiścią, i białą tętniącą żywą energią i dobrem wynikającym z nieuświadomienia, naiwności i głupoty. Nie było nikogo do kogo mógłbym się zwrócić, więc uczyniłem znak węża rękę w powietrzu i wypowiedziałem bezgłośnie jedno słowo będące początkiem nowego bytu "Personelo" W ten oto sposób stworzyłem swojego Boga, powiernika moich myśli pragnień, zachcianek. W ten oto sposób trafiłem jedną nogą w najgorsze miejsce na świcie, czyli w miejsce gdzie nie ma fantazji ani rzeczywistości. Jest tylko to co pozostaje gdy wyeliminuje się powyższe dwa składniki.
     To był okropny dzień. Zaczął się o szóstej rano, kiedy to musiałem wstać z łóżka. Spojrzałem przez okno i moim oczom ukazało się zachmurzone niebo. Nagłe dreszcze przeszły moje trzewia, pozostawiając po sobie gęsią skórkę. Westchnąłem głośno - Ten dzień okrutny będzie. Szorując gołymi stopami po zimnej terakocie dotarłem do kuchni. Na stole przy ścianie stał włączony telewizor. Musiałem go nie wyłączyć wczoraj, kiedy oglądałem nocy film. Wyłączyłem telewizor i ... Stało się. Objawił się PERSONELO. Jasny grom rozciął zastygłą atmosferę zimnego poranka. W powietrzu czuć było ozon. Spod sufitu sfrunął anioł, trzymając w zębach gęsie pióro. Zbliżył się do mnie na wyciągnięcie ręki. Zamknąłem oczy bo zdawało mi się że śnię, jednak racja nie była po mojej stronie. Anioł wyjął pióro z zębów i wyrył nim w moim mózgu numer telefonu składający się z czterdziestu pięciu liczb " 10.................23".
      Ocknąłem się wczesnym porankiem następnego dnia na podłodze w kuchni. Zastanawiające jest to iż nikt z pozostałych domowników nie zauważył mojej niedyspozycji. Nic albo nikt . Te słowa przyszły i odeszły, a ja jak patrzyłem ospałymi oczyma na sufit, tak nie mogłem zrozumieć, mojego objawienia. Podniosłem się z zimnej podłogi. Ciężko był to obowiązek, który z czasem staje się rutyną, znienawidzoną przez samych użytkowników danej procedury. Rutyna zabija, rutyną nuży i ogranicza, więc dążę do zmiany tak, aby rzeczy wykonywane nazbyt często, przestały być czynnikiem drażniącym . Wstałem przeciągając się . Ubrałem się, a później tak szczerze nie pamiętam co. Jak mówiłem rutyna zabija, więc dążę do likwidacji sytuacji powtarzających się nagminnie. Do rutyny należało chodzenie do szkoły. Tego dnia przestałem żyć rutyną. Nie poszedłem do szkoły, nie zjadłem śniadania, nie wstałem z łóżka, choć wydawało mi się, że tą rzecz wykonałem. No proszę jak mózg człowieka może płatać figle. A więc co wtedy zrobiłem. Chyba tylko to że myślałem, a czas płynął tak jak zazwyczaj, czyli normalnie. I wtedy stało się - objawienie drugie. Nadeszło z nikąd stopniowo wkraczając w moją rzeczywistość, tak aby jej nadejście nie było szokiem dla mnie. Na początku usłyszałem dźwięk, który wydobywał się z radia, jednak po chwili trwającej nie mniej niż kilka sekund stwierdziłem, że żadne znajdujących się w moim pokoju urządzenie nie indukuje tego specyficznego dźwięku . Czym dłużej trapił mnie ten problem, tym coraz wyraźniej dochodził do moich uszu szum. Nie był to dźwięk ogłuszający, lub przeszkadzający w docieraniu innych dźwięków do mnie lecz był to szum, który nazwać można PERSONELO. Minęło sporo czasu od tamtego zajścia i nadal dźwięk ten prześladuje mnie. Szepcze nieustannie, nadając bieg wydarzeń , z którymi jestem nieodłącznie powiązany. Dyktuje i narzuca sposób mojego rozumowania , nadaje rytm , za którym musze nadążyć. Pierwszą nauką, którą wyszeptał mi tajemniczy dźwięk była poniższa notka, która wywarła duży wpływ na moim dalszym życiu.
     Mrożący dreszcz przeszył ciało wodnistym strumieniem strach i presji, który zmusza do nielogicznych choć bliskich prawdzie posunięć, których rozwiązanie nie jest błędne tylko omylne . Tych , których znam potrafią przedstawić dwa określenia dobro i zło lub 0,1. Dla nich nie ma niczego pomiędzy tymi podmiotami. Ograniczają się do oceny pobieżnej, nie wnikając w problem, który schodzi im, gdzieś w nieznany kres ludzkiej wyobraźni. Nie próbują zrozumieć sytuacje, która ich spotyka. Tylko określają ją jak złą lub dobra. Jak maszyny stemplują życia ludzki nadając im etykietki zdatny, niezdatny. Dzielą społeczeństwo na 0 i 1. Zero to my, a jedynki to oni. Nie ma w tym zachowaniu nic ludzkiego, więc skąd bierze się to u człowieka. Może już nie jesteśmy ludzkimi, lecz inną grupą wyżej ustawioną w ewolucji niż człowiek.
     Trzydzieści lat później.
     Zadzwonił telefon. Zerwałem się z posłania. W głowie mi szumiało, a krew pulsowała gwałtownie w żyłach. Przecierając rękoma oczy, przedzierałem się przez zagracone mieszkanie, w poszukiwaniu telefonu. Wbiegłem do ogrodu. Świeże powietrze uderzyło w nozdrza. Nagle pociemniało mi w oczach. Poczułem jak osuwam się na trawę. Dźwięki nabrały innego brzmienia, a to co widziałem nie mogłem określić jako zwykły obraz lecz nazwać mogę to jako PERSONELO.
     Trzecie objawienie.
     Wiosna 2956 rok. Rzęsisty deszcz padał od rana, więc ziemia przesiąknięta była wodą, tworząc grzęsistą masę. Krople deszczu spływały powoli po trawie, tworząc nowy świat, który w promieniach słońca kurczył się i znikał , będąc zagładą dla rozpoczętego w nim życia. Miliony miliardów w ten sposób ginie. Tak to była wiosna 2956 roku.
     Ktoś uderzył mnie mocno. Poczułem czyjąś rękę na barku i usłyszałem znajomy głos.
- Wstawaj już czas - zabrzmiał kobiecy głos, który niechybnie należał do mojej żony.
     Dopiero teraz uświadomiłem sobie, co się stało. Zgorzkniała i niechciana rzeczywistość przypomniała o sobie. Nienawidzę tego. Wstałem z trawnika, otrzepując się z suchych źdźbeł trawy. Jedyną rzeczą na jaką miałem ochotę to, usiąść wygodnie w fotelu i patrzeć przez resztę dania w sufit. I tak też zrobiłem. Wziąłem do ręki poranną gazetę i bez większego zainteresowania, przeglądałem wyrywkowo wybrane strony. Trafiłem na rubrykę reklamową. Nigdy tego nie czytałem, ale stwierdziłem, że najwidoczniej czas zmienić upodobania. Wybrałem krótkie ogłoszenie znajdujące się w samym środku strony. Wielkimi literami napisany został nagłówek . 
     PERSONELO
     Kiedy człowiek śni o szczęściu, wszyscy cieszą się. Cały świat jest rad, że został ojcem szczęścia. Poza całą wyobraźnią tylko dziecko ułatwić ci życie, a pies w tym może ci pomóc. Czasem kłopoty przychodzą same nie proszone . To nie jest najważniejsze w świecie. Kiedy golisz się maszynką firmy Personelo czujesz, że wreszcie ktoś pomyślał o tobie. Pamiętasz, jak golenie sprawiało ci tyle bólu Z niechęcią brałeś do ręki brzytwę i zaczynałeś codzienny rytuał. Teraz jest to przeszłością. Dzięki nam przeszłość stałą się naprawdę przeszłością. Wszystko to z minimalną cenę. Zadzwoń do nas. Najłatwiej się z nami skontaktować telefonicznie wybierając 45 cyfrowy numer - połączenie specjalne tylko dla wtajemniczonych.
     Nic mnie tak nie rozbawiło tego dnia, jak to ogłoszenie. Nawet miałem ochotę wykręcić te 45 dowolnych cyfr z mojego aparatu, jednak szybko opamiętałem się i porzuciłem nierozsądnie pomysły. (Oczywiście wtedy jeszcze nie skojarzyłem tej reklamy z pierwszym moim objawieniem). Usłyszałem głos swojej żony. Jedyny dźwięk, którego nigdy w życiu więcej nie chciałbym słyszeć. Od razu przypomniał o sobie ból głowie i dziwne nieprzyjemne odczucie, że w każdej chwili mogę zwymiotować. Język był spuchnięty jak balon, a w ustach miałem niesmak Poszedłem do kuchni, starając się uniknąć swojej żony, jednak ten wyczyn nie udał mi się.
- Był do ciebie telefon - odezwała się pierwsza.
- Tak, no i co z tego ? - odpowiedziałem równie sucho jak ona.
- To był Pirxs. Powiedział, że pierwsza ekipa nie może lecieć, a jeżeli oni nie lecą to oznacza, że teraz na ciebie spada obowiązek pierwszego pilota - obróciła się na pięcie i wyszła z kuchni.
     Tak, to jest to, czego potrzebowałem. Wiedziałem, że spełnią się kiedyś moje marzenia. Wiedziałem . Lecę tam, tak jest lecę.
     Maja 1999 odbył się start. Stanowiłem jedno osobową załogę w skład, której wchodził dodatkowo pokładowy komputer. Lot ten był nazywany ekspedycją śmierci, gdyż w oficjalnych planach podanych prasie widniała tylko data startu pojazdu, natomiast lądowanie w ogóle nie przewidywano. Statek przystosowany był tylko do startu i długotrwałej podróży. Pięć lat przed wybudowaniem statku, rozpoczęto szukanie pilotów do wyprawy bez powrotu. Podano do wiadomości publicznej, że wyprawa ta nie przewiduje w żadnym wypadku, lądowania na Ziemi. Pomimo to, wielu narwańców zgłosiło siło się. W ostateczności wybrano 100 kandydatów, którzy w kolejności mieli prawo lotu. Ja byłem ostatni na liści. W ciągu pięciu lat większość z kandydatów zrezygnowała, ginąc w samobójczych wypadkach lub dostrzegając wartość swojego życia. I oto w ten sposób znalazłem 50000 km od Ziemi.
- Tu Unit, zgłaszam gotowość do manewru - powiedziałem do mikrofonu.
- Tu Ziemia, przyjęliśmy sygnał. Nie ma żadnych przeciwwskazań, aby przyjść do procedury alfa.
     Położyłem rękę na dźwigni. Po przesunięci jej poczułem mrowienie na karku. Następnie prawą ręką objąłem drugą dźwignię. Zamknąłem oczy . Odczułem pustkę. Nie przejmowałem się tym, co zaraz stanie się. Przesunę na pięć - powiedziałem do siebie. Głośno zacząłem liczyć: Jeden, dwa, trzy - w gardle zaschło mi. Chciałem powiedzieć cztery, jednak te słowo nie wydostało się z mojej krtani. Gwałtownie przesunąłem dźwignię. Głowę wcisnęło mi w oparcie, a całe ciało spłaszczyło się na fotelu. Zamknąłem oczy i w tym momencie znów obraz zmienił swoje oblicze na PERSONELO.
     Czwarte objawienie.
     Tak to była wiosna 2956 roku, której w żaden sposób nie mogłem sobie przypomnieć. Idąc lasem napotkałem zwierze, które umknęło mojej uwadze, będą przez to tylko zwidą autora, a może w zupełności innym tworem, nie z tego opowiadania. Na skraju przełęczy zobaczyłem dom. Szybkim chodem udałem się w tamtym kierunku. Zapukałem do drzwi. Tylko dzięcioł odpowiedział mi również głośno stukaniem w konar drzewa. Ponowiłem, uderzając stokrotnie mocniej. Tym razem ryk rozzłoszczonego niedźwiedzia w zagajniku, odwzajemnił moje niezadowoleni. Brak jakiejkolwiek reakcji od strony gospodarza domu, nie zniechęcił mnie, wprost przeciwnie wzmógł we mnie chęć zaspokojenia ciekawości. Odsunąłem się od progu i zamachnąłem się nogą, chcąc wyważyć drzwi. W tym samym momencie drzwi uchyliły się i w wejściu ukazał się zapewne gospodarz. Tak to był gospodarz folwarku, który nadawał rytm życia wszystkim zwierzęciom będącym pod jego jurysdykcją. Cios wymierzony nogą nie trafił w drzwi, lecz ugodził nieznajomego.
     Odzyskałem przytomność. Pierwszym dźwiękiem, jaki usłyszałem było trzeszczenie głośnika w hełmie mojego kombinezonu. Wyłączyłem go. Nastała cisza. Znalazłem się nie wiem gdzie nie wiem jak daleko od domu. Właśnie na tym polegał cały eksperyment. Wszystko zaczęło się od grupki naukowców, którzy wynaleźli nowy sposób przemieszczanie się w przestrzeni. Dokładnie nie wiem ,jak to działa, ale kto by się tym interesował. Najważniejsze w tym wszystkim było to, że ten wynalazek miał zrewolucjonizować podróże kosmiczne. To właśnie ja wykonałem przed chwilą, pierwszy lot tą techniką. W założeniu całej ekipy konstruktorów było przeniesienie mojego pojazdu ze mną w ciągu dziesięciu minut o jakiś 100000000 km od Ziemi, jednak w rzeczywistości nie wiem gdzie się znalazłem. Wskaźnik na tablicy rozdzielczej wskazywały pomiar zerowy , tak jak byłyby odłączone od zasilania, jednak ta możliwość została wykluczona, gdyż sprawdziłem po stokroć wszystkie układy. Komputer pokładowy milczał. Na ekranie ukazywała się rytmicznie ta sama informacja. Brak danych!!!. Brak danych!!!. Uniosłem głowę do góry napinając mięśnie szyi. W ten sposób relaksowałem się. Brak grawitacji odczuwałem na własnej skórze. Nie cierpię tego. Senność ogarnęła mnie. Spojrzałem na zegar. Wskazywał 23.00. Wstałem z fotela i lekko odepchnąłem się od niego. Poszybowałem w kierunku korytarza. Światło zapalało się przede mną i gasło za mną. Korytarz prowadził do sypialni. Położyłem się na łóżku i przypiąłem się doń pasem bezpieczeństwa. Głowę wygodnie ułożyłem na poduszce. Światło zgasło, a wraz z nim nieodłączne dźwięk, towarzyszący mu. Nastała cisza . Spojrzałem przed siebie, jednak nic nie zobaczyłem. Wszędzie ciemność, nic poza tym. Nagle coś dotarło do moich uszu, dziwny dźwięk. To był szum. Ostatnio słyszałem go 12 lat temu. Znów się odezwał.
     Wszyscy to tchórze pozbawieni odwagi. To miliony twarz patrzący na twoje nogi. To oceany oczu w, których toniesz. Brak ci tchu. Nie możesz normalnie oddychać, bo to oni zabierają ci powietrze i boją się spojrzeć ci w oczy. A oni płaczą, płaczą bo widzą uśmiech na twojej twarzy. Czy wiesz kim oni są. Czym chcą zostać ? Pełno ich było na Ziemi. Durnych zarozumiałych ludzi pragnących władzy nad tobą. Pamiętasz co ci zrobili. Przypomnę ci -  Nawarzyli w garncach złotych fałszywe kodeksy zachowań, idei, religie a potem wlali zwartość do mojej głowy. A AAA jęczałeś, krzycząc na cały głos, jednak nikt nie chciał ci pomóc, dlatego uciekłeś od nich biorąc udział w szaleńczej misji bez powrotu.
     Kwiaty więdną ból kiedyś mija. Teraz jesteś wolny, nikt nie pragnie twojego nieszczęścia. Odpływasz w ciemność. Płaczą twoje oczy ze szczęścia, a dusza śmieje się z końca ziemskiej udręki. Jednak przed tobą pojawia się nowy problem. Nie widzisz celu dalszej podróży, a powrotu już nie ma. Sam tego chciałem, przeżyć samego siebie, oferując w zamian swoją wolną wole. Znów wydaje ci się, że krwawisz przez tych bydlaków, którzy biją was, bo ich matki zadawały taki sam ból co teraz oni wam. Dlaczego to robią ? Ponieważ tworzą z waszych rozumów miazgę, którą mieszają w złotych garnców, tworząc w ten sposób system. Czy warto tam powracać do ziemskiego piekła?. A może dążyć do dalej do końca, choć wiadomo, że nigdy tam nie dotrzesz. Decyzja należy do ciebie.
     Wszyscy patrzą teraz na ciebie z planety Ziemia oczekując od ciebie sygnału świadczącego o powodzeniu misji, która ma zapewnić ludzkość nowe szczęście. - Nikt nie znał cię przedtem, teraz wszyscy wiedzą kto ty jestem. - Jednak twoja misja polega zupełnie na czymś innym. Ty - bezimienny, którego imienia nikt nie zna, zostałeś wybrany przez własnego Boga na kapłana śmierci.
     Brzęczenie budzika obudziło mnie. - Coraz gorsze sny mam - zirytowany wstałem.
     Zapaliło się światło. Jeszcze przez pewien czas mrużyłem oczy, za nim mój wzrok przyzwyczaił się do światła. Podniosłem się z posłania. Tym razem czułem się wypoczęty i zrelaksowany. Udałem się do kabiny pilota. Nic tam nie ulęgło zmianie. Na monitorze komputera ukazywał się ta sama informacja. Wszelkie wskaźniki znajdujące się na pulpicie nic nie wykazywały. Zająłem swoje stanowisko i spojrzałem na ekran wyświetlający podgląd z kamery umieszczonej na zewnątrz pojazdu. Nic tam nie było. Ani jednego zakichanego punku świetlnego, świadczącego, że gdzieś tam w kosmosie coś istnieje
     Na moim statku, chyba mogę go już tak nazywać MOJ STATEK. Został zamontowany specjalny system audiowizualny, czy jak to się tam nazywa. O 13 zamierzam dokonać ponownego skoku w przestrzeni. Teraz jest 9 . Czas wolny spędzę nad zrelaksowaniem się i wzmocnieniem mięśni. Właśnie na relaks i trening kładli duży nacisk specjaliści od lotów długo terminowych. Powtarzali za każdym razem, żebym się nie przemęczał i  dużo czasu spędzał w pomieszczeniu VIZA. Wstałem z fotela i poszybowałem korytarzem. Wszedłem do pomieszczenia i ustawiłem pierwszy lepszy akt przyrody. Nawet nie spojrzałem co to było. W jednej chwili wszystko uległo zmianie. Znów jestem na ziemi, w pięknym ogrodzie pełnym owocowych drzew. Znów czuje miłe uczucie przyciągania ziemskiego. Podchodzę do drewnianej ławy. Sprawdzam czy jest stabilna i czy na pewno się nie przewróci, jeśli na nią usiądę. Jest w porządku. Biorę okulary słoneczne, które leżą obok i nakładam je na nos. Kładę się wygodnie na ławie. Słońce jest w zenicie. Wiatr z zachodu lekko nadaje ruch całej toni roślin. Spokój i jeszcze raz spokój po trzykroć. Promienie słoneczne delikatnie padają na moją twarz, tak że nie rażą oczu. Czuje ciepło na skórze. Jest naprawdę doskonale. Słyszę śpiew ptaków. Patrzę jak fruwają - wznoszą się wysoko trzepocząc sporadyczne skrzydłami, aby później poddać się ruchom powietrza i szybować ku ziemi. Wydaje mi się, że jest jeszcze bardziej wspaniale niż na Ziemi. Jest jak w raju. Zamykam powieki i na przekór wszystkiemu nadal widzę ten sam krajobraz i to o wiele lepszy. Tym razem to ja mogę się unieść do góry pod chmury, spojrzeć w dół i szybować bez celu... . 
      Wtem ktoś krzyknął. Spojrzałem w tamtym kierunku. Przy ławce w cieniu modrzewia stał jakiś mężczyzna. Zaskoczył mnie ten widok, nie widziałem że system VIVY potrafi takie rzeczy. Przybliżyłem się do stojącej postaci i usiadłem ponownie na tej samej ławie, tym razem w cieniu konarów drzew.
- Witam pana - odezwałem się pierwszy.
- Nazywają mnie Salomon . - przerwał gwałtownie wypowiedz mężczyzna - Zapewne ciekawi cię kim jestem. Wyzwolicielem wszystkich ofiar nieszczęścia. - Podszedł do mnie śmiejąc się głośno. - Brzmi to bardzo komicznie, nieprawdaż
- Nie rozumiem pana. O co tu chodzi. - wstałem z ławki.
- Zaraz ukarzę ci moją prawdziwą postać - szybko wysunął rękę, przyciskając otwartą dłonią do mojego czoła. - Czy czujesz twarde uderzenie, gdzieś w nieokreślonym miejscu twego ciała. Widzisz ciemność, która w jednej chwili ogarnęła cię, a w drugiej przestała istnieć na rzecz czerwonej cieczy, z której wynurza się w własnej osobie Personelo. Stwór nie do określenia, imaginacja, która przeraża najsubtelniejsze doznania, zastępując je pustką nie do wypełnienia. Pozostawia bliznę, która świadczyć będzie o twoich słabościach. Tworzy jedynie wyimaginowane przekleństwo własnej osoby oraz brak jakichkolwiek wspomnień dających radość życia. Widzisz ogromną paszczę pożerającą twoje ciało, a gdzieś w oddali twojego boga, śmiejącego się z twojej drobnej postawy człowieka rozumnego. Zastanawiasz się pewnie po co ci to pokazuje. Ponieważ jestem posłańcem i takie mam zadanie. Przynoszę ci nowinę. Stary Bóg umarł, a miejsce jego zajmie Personelo. Ty, który zostałeś wybrany na kapłanem śmierci zagrasz kluczową rolę w boskiej rozgrywce. Jednak teraz na to za wcześnie. Nie jesteś przygotowany na tą chwilę, więc rozluźnij się i spójrz na dalszy ciąg widzenia. Teraz nagły wstrząs, barwy zlewają się tworząc nowe cudo. To piękny kwiat, wyrastający z twojego ciała. W liściach tego kwiatu płynie twoja krew. Nagle kwiat zmienia swoją konstrukcją. Przekształca się w drut naszpikowany ostrymi kolcami, odgradzający ciebie od wszystkiego. To znaczy, nic oprócz ciebie nie będzie w tej przestrzeni. Nie źle to wyraziłem , nie w przestrzeni lecz w pustce. Pozostaniesz tam zamknięty na pewien okres czasu.
     Barwy znów zlewają się w jedną całość. Nieznajomy odjął rękę od mojego czoła.
- No i jak . wiesz chyba już o mnie wszystko.
- Tak - odpowiedziałem nic nie mówiąc.
     Nastała cisza nie wiem jak długa.
     On odezwał się pierwszy:
- Na dziś wystarczy. Teraz już pójdę - Odwrócił się i powoli oddalił się od miejsca, w którym próbowałem wyjaśnić każde jego słowo. Otępiałym wzrokiem wpatrywałem się w znikającą postać na horyzoncie. Poczułem smak krwi w ustach. Wytarłem rękawem nos. Na materiale pozostał plama krwi. Drugą ręka dotknąłem wargi, poczułem ciecz. Krew kapała mi z nosa, jak woda spływała po brodzie kapiąc na skafander. Dopiero teraz zobaczyłem , że przednia cześć kombinezonu przesiąknięta jest całkowicie krwią. Zakląłem w myślach i próbowałem się podnieść. Zdołałem wstać na kolana, dalej już nie mogłem , nie miałem sił. Czułem jak krew odpływa mi z głowy, a  z każdą sekundą ciemność nasuwało się na mnie. Nie panowałem nad sobą, znów słyszałem szum w uszach. Szeptał nieprzerwanie , drażniąc słuch.
     Tym razem czas się poddać. Nie ma sensu walić głową w mór i tak nikt cię stąd nie wypuści. Stałeś się ofiarą i na to nie można nic poradzić. Czekaj wytrwale, a może coś kapnie ci ze stołu panieńskiego. Tak jak to w życiu bywa, każdy musi dorosnąć, dojrzeć do wiedzy, która kryje w sobie tajemnicę. Czasami przemiana taka jest wymuszona na danej osobie i staje się ona wtedy ofiarą. Musisz przemóc w sobie wszystkie słabości, spojrzeć na to z dystansu i nie dostrzegać błahych związanych z teraźniejszością, nic nie znaczących problemów. Musisz stać się głuchy i ślepy na światło dnia codziennego. Znienawidzić wszystkich, a kochać tylko swojego Boga. Jeśli postąpisz w ten sposób, nic nie stoi na drodze, abyś został uwolniony ze strefy Personelo
     Nastała cisza, ani jednego dźwięku, nawet nie słyszę własnych myśli. Próbuję dociec przyczyny tak drastycznej i w żaden sposób nie wyjaśnianej sytuacji, jednak nic rozsądnego nie potrafią wymyślić. Wszędzie ciemno. Zawieszony jestem w pustce. Mogę się obrócić, wykonać dowolną czynność , jednak nic nie czuje. Każdy mój ruch ręką trafia w pustkę, a na dodatek ta przeklęta ciemność uniemożliwia mi skoordynowanie ruchów. Zadaje sobie pytanie gdzie jestem i w jednej chwili znam odpowiedz. - To sprawka Salomona, on zamknął mnie w pustce, w strefie Personelo. - Przypomniałem sobie zdania wypowiedziane przez niego. - Jak mogłem zignorować jego wypowiedz, Wystarczyło z nim porozmawiać, może by coś z tego wynikło. - Przecież, to tylko był zły sen, wyimaginowana postać. On naprawdę istnieć nie może, ale jeśli Salomon to tylko zły sen to oznacza, że nadal śnię. To co odczuwam nie może być snem , przecież potrafię odróżnić fikcję od rzeczywistość. Powracam myślami do dotąd nie poruszanego tematu. -  Teraz już zrozumiałem. Oni wszyscy chcą mnie przetworzyć.
     Później
     Więcej takich tortur nie wytrzymam. Potrzebuję odrobiny światła, choć mały przebłysk, strumień wiązki świetlnej, tak cienkiej jak struna harfy, której dźwięk rozszedłby się echem w mojej głowie. Samotność przeraża mnie. Jestem tutaj, bo miałem dość współżycia z ludźmi. Tam na ziemi wszyscy się na mnie patrzyli, nie miałem własnej prywatności, więc uciekłem od nich. Uciekłem tak daleko, że sam zgubiłem się w swoich rozważaniach. Nie potrafię odnaleźć własnej drogi, dokonać właściwego wyboru. Obracam się w wokół własnej osi. Nie jestem pewien tego, ale przynajmniej to sobie wyobrażam. Gdziekolwiek spojrzę ciemność. Nie mogę zobaczyć nawet czubka własnego palca, który przykładam do oka, prawie dotykając nim źrenicy. Oni to naprawdę zrobili, zamknęli w pustce, której jestem jedynym składnikiem. Brak tu wszystkiego, czyli nie ma tu nic. Czuje w sobie narastającą złość. Szał , który ogarnia zwierzę w zamkniętym pomieszczeniu wypełnionym po brzegi wrzącą wodą. Próbuje krzyczeć, jednak nie słyszę swojego głosu. W jednej chwili złość przechodzi w paniczny strach, obezwładniający nie tylko ciało, ale także umysł. Wszystkie mięśnie drżą. Zamykam oczy, nie chcę dłużej tak cierpieć. Nie może to przecież trwać wieczność, kiedyś się to skończy i wszystko wróci do normy.
- Zasypiam w mroku , potem budzę się i trudno mi określić, czy to odbywa się naprawdę. Mam przeczucie i chyba to jest prawda, że zawsze zasypiam, ale nigdy się nie budzi. To znaczy ze przechodzę z jednego snu do drugiego. Czy jest to prawda ? Nie mogę odpowiedzieć na to jednoznaczne, jednak przeczucie podpowiada mi, że dzieje się cos złego ze mną. Nie wiem już sam, co chcę. Czy żyć tak dalej, choć trudno to przyrównać do tego czasownika, czy tez spróbować powrócić do przeszłości. Wątpię, aby było to możliwe, ale spróbować zawsze warto.
     Później
     Najgorsze już za mną. Nie wiem jak dużo czasu minęło od mojego przybycia tutaj, ale wystarczająco dużo abym zmienił się. Cos w środku mnie ulęgło zmianie. Ból, który sprawiał mi na początku wielu cierpienia, przestał być dotkliwa udręką. Pogodziłem się z tym i nauczyłem się go tolerować. Ten świat nie jest przystosowany dla życia i wszystko, co tu się znajduje jest martwe. Jestem wyjątkiem w tej regule i najwidoczniej stałem się ofiara nie tylko Salomona, ale także ofiara eksperymentu. W wyniku takich a nie innych subtelnych różnic, jakie występują pomiędzy życiem na ziemi a tutaj, musiałem się przystosować. Ja to rozumiałem jako, przystosowanie się do nowych warunków zaś Salomon jako przemianę. Z tego wszystkiego obaj mieliśmy racje, ja i on. On doprowadził do tego co chciał, a ja przestałem cierpieć. Przeobrażenie to polegało na całkowitej obojętności na to, co się dzieje do około mnie. Przestałem się interesować czymkolwiek, nie zadawałem pytań, nie starałem się dociec przyczyn zajść tylu nie zrozumiałych zdarzeń. Odciąłem się od wszystkiego. Obojętnie przyjmowałem nawet najdrastyczniejsze zmiany jaki zachodziły wokół mnie. Wtedy to nastąpiło, nagle i szybko. Nawet nie wiedziałem, kiedy to się stało. Skoczyłem w gore, skoczyłem tam gdzie ptaki szybują, gdzie jastrzębie polują, a gołębie giną. Czas akcji nie określony. Miejsce - pomieszczenie trzy metry na trzy. U sufitu umieszczona była lampa neonowa. Leżałem na podłodze i wpatrywałem się w jedną z podłużnych szklanych świetlówek, która migotała, wydając dźwięk o wysokiej częstotliwości. Monotonny, regularny -  błyski i ponowny osłabienie światła, znów błysk. Właśnie uświadomiłem sobie na jednej żarówce cały ten przeklęty świat. W tym świecie nie ma w ogóle regularności, wszystko opiera się wyłącznie na chaosie. Nie istnieje tutaj zjawisko, które powtarzało by się zawsze w tym samym czasie i miejscu. Nic w tym nie byłoby dziwnego - przecież tam gdzie żyłem poprzednio też wszystko opierało się wyłącznie na tym samym, jednak chaos rządził się pewnymi strukturalnymi i stereotypowymi zjawiskami. Wszystko odbywało się chaotycznie, jednak wynikiem takich działania nie był obraz przypadkowy tylko w pewnym stopniu przewidywalny. Natomiast tutaj, tutaj nic nie można przewidzieć. Nie można wysunąć odpowiednich wniosków z danego doświadczenia, gdyż nie jesteśmy pewni czy gdy powtórzymy to samo rozwiązanie, wynik będzie identyczne. Zawsze jeżeli już cos występuje to, w stanie zrównoważonym tylko z jednej strony, a to twierdzenie nie jest zrozumiale dla mnie. Wątpię, aby było zrozumiane przez kogokolwiek.
     Uniosłem rękę do góry i przyglądałem się jej uważnie przez dłuższy okres czasu. Usiadłem na podłodze i od razu moją uwagę przyciągnęła mała paczka, leżąca w jednym z czterech kątów pomieszczenia. Szybko przysunąłem się do niej. Odwiązałem sznurek i zerwałem papier do którego przymocowana była mała kartka. Wziąłem ją i przeczytałem. - Wszystkiego najlepszego od PERSONELO
     Otworzyłem paczkę. Na dnie leżał zwój kabli, misternie ze sobą połączonych ze staroświeckim budzikiem. Wskazywał, za piec minut trzynasta. Na dnie paczki znajdowała się druga kartka : 
     Budzenie na trzynasta. Miłego snu.
     Dopiero teraz zauważyłem trzy szare, podłużne w kształcie prętów, nie za grubych i nie za długich takich w sam raz, otoczonych szara tektura, lasek dynamitu. W pierwszej chwieli nie wywołało to na mnie żadnego wrażenia. - Po co komu dynamit i zegarek?
     Wstałem z podłogi i jeszcze raz spojrzałem z góry po raz ostatni na zawartość paczki. Z tej perspektywy zupełnie inny miałem widok. - Bomba, kurwa bomba - wrzasnąłem.
     Nastąpił wybuch. Silne światło oślepiło mój wzrok. Chciałem zasłonić twarz rękami ukryć się. Gwałtownie obróciłem się i nagle niespodziewanie spadłem na ziemię, porośnięta gęsta mieszanina rożnych traw. Uniosłem głowę. Przede mną rozpościerał się sielankowy widok na sad.
     Przeklęty sen. To już nie sen lecz koszmar - powiedziałem do siebie.
     Wstałem i strzepałem z ubrania kilka źdźbeł trawy. Słońce zachodziło z horyzontem. Wyszedłem z sali wizualnej VIZA i udałem się do kabiny pilota.
     Wszystko będzie dobrze - powtarzałem te słowa nie będąc świadomy, że je wypowiadam.
     Spojrzałem na zegar, komputera. - wskazywał piec minut po trzynastej. Zapiąłem pasy przy fotelu i przygotowałem się do następnego skoku w przestrzeni. Jednak wyniknęły nowe problem, które jednak szybko naprawiłem. Komputer nie posiadał aktualnych danych położenia statku, gdyż nie wyznaczenie ich było nie możliwe, a to z tego powodu, ze wszystkie pomiary wynosiły zero. Wprowadziłem do komputera domyślne dane, jednak on domagał się jednoznacznych dokładnie określających położenie statku jednostek. Nie zastanawiając się dłużej, wpisałem z klawiatury na pozór dowolne 45 cyfr, to wystarczyło aby komputer dokonał dalszych obliczeń. Punktem docelowy oznaczyłem układ słoneczny. Półgodziny później komputer oznajmił o gotowości do przystąpienia skoku w przestrzeni. Uruchomiłem cala procedurę. Później nie wiem co się stało. Już nigdy więcej nie zobaczyłem mojego statu, nigdy nie usiadłem w fotelu pilota. Naprawdę nie wiem co się stało.
     Objawienie czwarte, które przeszło w stan ciągły
     Cios trafił gospodarza. Szybko podszedłem do niego i pomogłem mu wstać.
- Nic panu się nie stało - cofnąłem się o krok do tylu. Poznałem tego człowieka. Już go przedtem widziałem. To był Salomon.
- Co ty tu robisz? - ze zdziwieniem zadałem pytanie. Przecież... wtedy... tam w pokoju VIZA ... . To był tylko sen. - wyjąkałem z trudem przekładając na język mowy kotłujący się w mojej głowie myśli.
- Widzę, że poznałeś mnie od razu - Salomon wszedł w głąb korytarzy - Nic nie mów. Choć za mną co ci pokaże - odwrócił się do minę plecami i powolnym krokiem ruszył naprzód.
     Poszedłem za nim. Korytarz nie był długi. Kilka razy skręcał w prawo. Weszliśmy do wielkiego pomieszczenia. Styl w jakim był wykonany nie przypominał mi nic, co pamiętałem z przeszłość. Klimat pomieszczenia było przyjemny, naturalny, nie wywoływał żadnych wspomnień. Salomon podszedł do małego pojemnika stojącego na uboczu pod ścianą. Było to niewielki naczynie wykonane z wypalonej gliny. Podniósł pojemnik na wysokość głowy i trzymając go w ten sposób podszedł do mnie. - Kapłanie śmierci - zaczął mówić do mnie - oto jest twoje dziecko. Stworzyłeś je z powietrza, czyniąc ręką znak węża. Nadałeś mu imię Personelo. Oto ono we własnej boskiej osobie stoi przed tobą - Mówiąc ukłonił się w panie i postawił naczynie na podłodze przed moimi stopami.
- Co to ma znaczyć - zadałem pytanie Salomonowi.
     On kiwnął głową i uśmiechnął się ukazując białe zęby. Przyklękałem nad miską. Szturchnąłem ją palcem, tak jak zgniły owoc, brzydząc się pobrudzić czyste ręce. Jednak nic nadzwyczajnego się nie stało. Podniosłem ciężką pokrywkę wpuszczając do środka promienie światła. Moim oczom ukazała się ciemna masa wirująca wokół niewidocznych osi, kształtująca się w rozmaite twarze. Zobaczyłem duże wyłupiaste oczy, oraz zęby wystające z dziąseł. Nagle słup ciemnej masy wystrzelił z naczynia w kierunku mojej twarzy otaczając ją szczelną macką cuchnącej mazi. Poczułem w ustach jej obrzydliwy smak. W nosie wirował okrutny odór. W oczy wciskała się ciemna masa przechodząc do krwiobiegu, a z tamtą do mózgu. Doznałem cielesnego kontaktu z bytem boskim Personelo. Usłyszałem obce myśli w głowie. - Nadałeś mi sens istnienia. Stworzyłeś mnie w swoje wyobraźni, za co jestem ci wdzięczny. Pragnę, abyś przyłączył się do mnie i pomógł mi zdobyć władze, bo tylko władza urealni mnie w świadomościach tysiąca, a może nawet milionów ludzi. Stary Bóg umarł w sercach ludzkich, a miejsce jego zajmie Personelo.
     Ciemna masa cofnęła się. Uwolniłem twarz i upadłem do tyłu przygnieciony własnym ciężarem. - Co to było - z trudem oddychałem.
- To było właśnie twoja i moja przyszłość. Teraz wszystko zależy od ciebie kapłanie śmierci. Przybyłeś tu aby dopełnić ostateczną odnowę świata.
- Co - krzyknąłem - Nie To jest obłęd. Jesteś szaleńcem. Jesteś wariatem. Nigdzie się nie przyłączam. Zostaw mnie w spokoju, chcę zostać sam. Chcę wrócić na mój statek.
- Ty nic nadal nie rozumiesz. Nie ma już żadnego statku, nie ma już ciebie. Twój świat nie istnieje. Jest tylko teraźniejszość, czyli ta chwila, ten moment, w którym rozmawiamy. Jesteś trupem - przerwał na chwilę, śmiejąc się drwiąco. - Byłeś już martwy kiedy wsiadałeś do promu kosmicznego. Tylko martwy człowiek może zdecydować się na taka podróż. Byłeś martwy we wewnątrz, ale ciało twoje jeszcze żyło. To była kwestia czasu za nim twój statek eksploduje.
- Chcesz mi powiedzieć, że mój statek eksplodował.
     Salomon w milczeniu pokiwał aprobująco głową.
- To jest absurd. Nie - kręciłem przecząco głową. - To jest nie możliwe, ale wiem co jest bardziej prawdopodobnie. To że jesteście szaleńcami - zamilkłam.
- Oskarżasz mnie o szaleństwo. Może masz racje, może w twoich słowach jest gdzieś namiastka prawdy, ale to nic nie zmienia. My tutaj jesteśmy górą - odpowiedział na moje zarzuty.- Jednak - ciągnął dalej - Jakim prawem szaleniec może oskarżyć o szaleństwo innego człowieka jeżeli sam jest jednostką nie zrównoważoną - przełknął ślinę. - Zaraz ci coś pokażę.- Wyjął z kieszeni wygnieciony arkusz papieru. - Poznajesz co to jest.
     Zaprzeczająco pokiwałem głową.
- Twój list własnoręcznie napisany krwią. Czy to twoje, nie próbuj zaprzeczać napisałaś go w czasie wojny, przypominasz sobie. Nie czekając na moją odpowiedz rozłożył lis i głośno zaczął czytać:
- Cześć kochanie. To ja z drugiej strony. Poznajesz mnie, to ja twój przyjaciel. Własną krwią pisze ten list, aby wyrazić bardziej to, co czuje. Zawiodłem się bardzo. Idąc do armii marzyłem zostać żołnierzem, z zamiast tego stałem się śmieciarzem. Idąc na polu walki strzelam na oślep. Strzelam, bo taki był rozkaz, nie wiem czy trafię kogoś, czy nie. To i tak nie ma znaczenia. Taki był rozkaz. Podwładni wmawiają nam, że wróg jest piekielnym stworem bez żony ani dzieci i jak takiego zabije się to tak jak by sprzątanie własnego podwórza. Więc robię to, co mi karzą.
      Pewien doktor, przyjaciel od głowy, powiedział, że źle ze mną. Chce mnie na urlop wysłać płatny lecz ja się nie zgodzę. Tłumacze mu, że to chwilowe, że wsadziłem rozum do torebki i przez przypadek wyrzuciłem gdzieś w nieznane, ale ja go znajdę, znajdę już niedługo i znów będzie ze mną w porządku. W tym wszystkim nie jestem jeden, jest nas tysiące. Każdy ma jakiś problem i nikt nie przejmuje się nami, czasem tylko ktoś powie kilka ciepłych słów na pocieszenie, aby mieć czyste sumienie przed upadłym aniołem.
     Pewnego dnia obudziłem się o świtaniu, wcześniej niż zazwyczaj. Wszędzie gdzie nie spojrzę wilgoć i czuć smród zgnilizny. Włożyłem wilgotne buty na gołe stop. Dzień jak jeden z wielu. Zbiórka a później praca. Przez całą dzień kopaliśmy okopy. Jedna z gorszych rzecz jaki mogą się przydarzyć żołnierzowi. Jak to bywa po dniu nastaje noc. Wróg zaatakował o 2200. Niebo rozświetlały wybuchy pocisków. To było piękne.
     Położyłem się na ziemi mocno przyciskając głowę do trawy jaką porośnięta była cała równina. Nabrałem powietrza do płuc i nagle poczułem go. Cholerny śmieć przechodził tędy. Wyraźnie czułem jego smród. Przesunąłem się o pół metra do przodu, skąd dochodził zapach. W blasku wybuchów zobaczyłem go leżącego w błocie. Dostał szrapnelem w nogę. Leżałem spokojnie, nie wydając z siebie żadnych dźwięków, tylko spoglądał szklistym wzrokiem na gwiaździste niebo. Żył jeszcze. Słyszałem jego bicie serca i czułem jego zapach. Martwy śmieć nie śmierdzi. Wyjąłem nóż i dźgnąłem go w brzuch. To był diabelny śmieć, nadal żył. Ale się wkurzyłem. Przyłożyłem lufę karabinu do jego piersi i nacisnąłem spust. Krótka seria padła, a śmieć nadal dyszał. Przełączyłem na ciągły ogień i wpakowałem w niego trzy magazynki, a ten cholerny skurwiel opluł mnie krwią. Dźgnąłem go nożem , później jeszcze raz i jeszcze może z tysiąc razy, aż do rana, kiedy to nasi chłopcy odnaleźli nas i siłą odciągnęli mnie od śmiecia który jeszcze żył. Skurwiel przez cały czas pierdolił jak nakręcona katarynka. Z powodu tego incydentu zamknęli mnie w szpitalu.
     Salomon przestał czytać. Wpatrywał się jeszcze przez chwilę w kartkę. W końcu podniósł wzrok na mnie i zapytał się - Mam czytać dalej.
     Nic nie odpowiedziałem. Tak szczerze nic nie miałem do powiedzenia. Wiecie czemu, bo to wszystko przerastało mnie. Teoretycznie rozważając. Co zrobi człowiek jeżeli pod wpływem nowego eksperymentu znajdzie się w innym świecie, w którym ma styczność ze swoimi fantazjami. Spotyka Boga, którego stworzył czyniąc znak węża ręką w powietrzu i nazwał go Personelo. Spotyka Salomona, który już nie był jego tworem fantazji tylko produktem powstałym z Personelo. Rozważam to tylko teoretycznie i pagnę uzyskanie odpowiedzi równie teoretycznej.
     Salomon przerwał moje rozważania. - Teraz zostawię cię w spokoju. Odejdę, ale będę w pobliżu. Czas naszej rozłąki zależy tylko od ciebie, ale bądź pewien, że spotkamy się jeszcze. Za nim jednak odejdziemy wytłumaczę ci pewne sprawy - przerwał wypowiedz. Posiadamy władzę nieograniczoną, ale czy w rzeczywistości istnieje coś takiego. Posiadanie władzy nieograniczonej lub wolność jest tylko pozornym określeniem. Zawsze coś lub ktoś góruje nad nami i wpływa na nas samych, czy to zbieg okoliczności lub jakaś siła nadprzyrodzona. W naszym przypadku także występuje pewna siła, która kontroluje nas. Nikt nie wie co to jest. Czy jest potężny, czy też wątły, może ma długą brodę sięgającą do ziemi i kiedy chodzi czasami, nastąpi na nią, i klnąc przewraca się do przodu. Niekiedy pojawia się nam tylko na chwile tak krótko, że trudno przyjrzeć się mu dokładniej, pod postacią strasznego potwora ni to podobnego do siwego starca ani wątłego młodzieńca. Tobie dana była okazja zobaczenia go, kiedy szedłeś przez gęsty las w kierunku naszego domu.. Dlatego ty jesteś potrzebny nam aby dokonać ostatecznej transformacji Personelo we władcę. Stary Bóg umarł, a miejsce jego ma zająć Personelo. Tak ma być, nie inaczej. Nie ma innej alternatywy. Jesteś ostatnim elementem potrzebnym do ułożenia kompletnej wizji nowego systemu świata PERSONELO . Posiadasz coś czego my nie mamy. Chodzi tu o ludzką cechę, której nikt z nas nie posiadał i właśnie to nie pozwala nam zrealizować naszych marzeń. Przystąp do nas. Zostań z nami a świat spojrzy z zachwytem na to co stworzymy. Będziemy stanowić system niezawodny i niezniszczalny. Odkryjemy największą tajemnice tego posranego świata. - Zapadła długa cisza.
      Czułem że musze to zrobić, wszyscy tego chcieli nawet ci, których jeszcze nie było, bo przecież któż nie chciałby poznać największą tajemnice świata. Właśnie w tym momencie Salomon zniknął. Rozmył się w powietrzu. Byłem znów nikim bo właśnie tak czułem się w tym świecie będąc samotnym. Nie wiem skąd takie uczucie, może dlatego że w człowieka naturze zakodowane jest życie grupowe, a ja zachowałem się najwidoczniej nie po ludzku opuszczając mój świat, dom, żonę i dzieci. Zastanawiające jest to czy w ogóle jestem jeszcze człowiekiem. Tam na ziemi patrzyli na mnie dziwacznie, jak na brzydkie kaczątko i mówili mi że dzieje się coś złego ze mną. Teraz po wysłuchaniu mojego listu zastanawiam się czy nie jestem zwierzęciem, bo tylko tak można wytłumaczyć moje zachowanie.
- Uspokój się. - To był szelest. Głos przeznaczony tylko dla mnie. Znów zaczął cicho mówić
     Brak ci słów aby określić to co czujesz, gdyż myśli twoje wybiegają hen daleko i z nim dojdziesz do nich często zapomnisz o tym co naprawdę chciałeś powiedzieć. Przypominasz sobie jak poraz pierwszy zapaliłeś papierosa. Miałeś wtedy 16 lat. Kupiłeś całą paczkę papierosów z pieniądze przeznaczone na chleb i mleko. Biegiem skierowałeś się do najbliższego kiosku i kupiłeś papieros. Jeszcze szybciej wróciłeśś do domu mało co nie zaliczając samochodu. Położyłeś się na kanapie i puściłeś jakiś film. Zapaliłeś pierwszego później drugiego i tak czas ci minął. Film się skończył a ty nadal leżałeś powoli zaciągając się dymem papierosa. Leżałeś i patrzyłeś się na przeciwległą ciasne wpatrując się w obraz. Pamiętasz jak ci dobrze było. Byłeś wtedy najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, jak anioł unosiłeś się w chmurach dymów oddając się boskim sprawom czyli rozważaniom. Wtedy dla ciebie wszystkie troski straciły swoją wartości. Poczułeś ze życie nie polega tylko na czytaniu książek i uczeniu się na pamięci regułek. Stwierdziłeś że należy cieszyć się tym co się ma i nie narzekać na nic. Być swobodnym, zachowywać się normalnie, ale w granicach rozsądku tak aby nie zniechęcić innych ludzi do siebie. Potrafić wsłuchać się w szum wiatru z oknem podczas burzy i odpowiedzieć mu na wszelkie pytanie. Wyobrazić sobie piękne drzewo, wysokie na 100 metrów i wspiąć się na nie uważając aby nie strącić żadnego gniazda ptasiego staranie wymoszczonego przez małe stworzenia. A gdy będziesz już na samym szczycie skieruj twarz na niebo i krzyknij na cały głos co myślisz o świecie, w którym żyjesz. Mówię ci o tym bo najwidoczniej zapomniałeś dlaczego żyłeś. Teraz jesteś martwy i straconego czasu już nie nadrobisz. Jesteś wrakiem, który zmarnował swoją szansę. Mogłeś być kimś, z zostałeś nikim.
- Nie - krzyknąłem - Zamknij się, ty kurewnie pompatyczny dupku. Kim jesteś? Prześladujesz mnie, nękasz, nie dajesz mi odetchnąć nawet na chwile. Kto cię stworzył, że masz czelność wytykać mi moje wady. Nie masz prawa tak mówić nawet gdy jest to prawdą. O takich rzeczach nie mówi się na głos.
     Nie odpowiedział na moje zarzuty i już nigdy nie zabrał głosu. Chyba obraził się na mnie bo powiedziałem mu prawdę, której najwidoczniej najbardziej się obawiał.
     Smutno mi i nie wiem co jeszcze. Trudno wymyślić coś na poczekaniu. Czuje coś. Trudno to określić, a nie należy to do bólu. To jest smutek. Nie chce tego nie chce niczego. Nic mi się tutaj nie podoba. Nie jestem człowiekiem. Inaczej myślę i inaczej mówię, śmieje się wtedy gdy wszyscy płaczą. To chyba o czymś świadczy. Świadczy że jestem inny, a to co jest inne odbiega od normalności czyli jest nienormalne w stosunku do normalności. Źle jest to wiem, ze mną i z całym światem. Nie chce znać ludzi.
     Wtedy stało się coś dziwnego. Z nikąd pojawił się człowiek bez nogi i ręki. Usiadł koło mnie. Plunął przed siebie i zaczął mówić - O kurwa ale pogoda. Już tak od soboty pada i pada. Słońca nie widziałem całe wieki. Nic się człowiekowi nie chce się. Jak do żony pójdę to on albo zmęczona, albo okres ma, a jak już chętna będzie to wtedy ja nie mam ochoty. Picie mi nie idzie w taką pogodę więc na trzeźwo całe dnie haruję. O żeby tak kurwa, gdyby cały dzień nie padało to bym na ryby pojechał w weekend na okonia lub leszcza albo płoć. Żebyś wiedział jakie chodzą płocie na pół ręki, a po pół litra to nawet jeszcze większe. Co ja bym kurwa dał, żeby słonko do mnie się uśmiechnęło. Na ryby bym wyjechał napiłbym się no i z żoną pofiglował z rana w wyrku, a tak wszystko szlak trafił. Jestem jak flak, spuszczony i skurczony. Żyję na granicy bezsensu i nudy. No to cześć, odchodzę.
     Znowu zostaje sam i znów coś mi się pierdol w głowie. Bardzo dziwne rzeczy przychodzą mi do głowy, dziwne. To co powiedział szum nie jest prawdą. Zawsze można nadrobić stracony czas. Ja uwierzyłem we własne słowa i chciałem odnaleźć sens mojego straconego życia. Zdecydowałem się i przystąpiłem do spisku. Zawarłem pakt z nimi, przeciw wszystkim i całemu wszechświatu. Coś się wtedy stało. To było nagłe i spontaniczne. Wiedziałem już, że jestem z Personelo. W jednej chwili poczułem całe historie jego bytu. Wiem o jaką cechę mojego charakteru chodzi jemu. Tą która nakazała mi rzucić się w przepaść czarnego wszechświata, pozostawiają na ziemi moje życie w pamięciach najbliższych mi osób. Zapewne każdy będzie znał imię i nazwisko człowieka, który wykonał jako pierwszy skok w przestrzeni. Niestety z ironią należny stwierdzić że przeniosłem się do nikąd, bo właśnie tak nazwałem ten świat.
     I oto jest koniec, koniec przewrotnego świata. Stary Bóg umarł, a miejsce jego zajął Personelo. Podsumowując, nic się specjalnego nie stało, ponieważ Bóg nigdy nie istniał, a Personelo nie był prawdziwym bogiem tylko kłamcą.
     A co ze mną się stało ? - Tego tak naprawdę nikt nie wie.

Karol Dobryniewski