© copyright by Tomasz Dudek

e: secoh@box43.gnet.pl

Ależ ja wrócę, kochanie...

Zamknął walizkę. Rozejrzał się leniwie wokół sprawdzając, czy zabrał wszystkie rzeczy, te które mogą okazać się przydatne. Chyba tak... Siadł na łóżku, podparł głowę rękoma. Zapatrzył się w okno. Sentymentalny jestem, pomyślał. Bo naprawdę żal mu było wyjeżdżać. Niby nie jechał na długo, ale... W końcu tam też jestem lubiany, wmawiał sobie. Potrzebny. Zresztą, nie zabawię tam długo... Tylko, że... Głupio tak, zostawiać ich wszystkich... Wyjeżdżać, nawet się nie pożegnawszy. Ale tak naprawdę będzie lepiej, jestem pewien, że nie zrozumieliby mnie. Są jeszcze tacy naiwni... dziecinni. Byłoby mnóstwo niepotrzebnych krzyków i żalów. A ja naprawdę muszę wyjechać, to dla ich dobra, chociaż boli nas wszystkich. Muszą nareszcie nauczyć się samodzielności, to trochę tak, jakbym wysyłał ich wszystkich na pierwszą kolonię, bez mamy i taty. Mój wyjazd naprawdę wyjdzie im tylko na dobre, może się wreszcie nauczą dawać sobie samemu radę w życiu. Przestaną prosić mnie o pomoc za każdym razem gdy skaleczą się w palec. Tak-tak, ludzie, musicie się wreszcie nauczyć prać swoje własne skarpetki. Zresztą, ja naprawdę niedługo wrócę, przywiozę im z podróży coś ładnego, a jakże. A oni powitają mnie z otwartymi ramionami, będziemy się długo witać i opowiadać sobie o wszystkim, co się działo gdy mnie nie było. Fajnie będzie zobaczyć się znowu... Westchnął. Wstał niezgrabnie, sapiąc z wysiłku. Stary już jestem, pomyślał. Przyda mi trochę ruchu, może nawet znowu zacznę biegać... Nagle zdał sobie sprawę, że nie zabrał ręcznika. Podreptał do pokoju, wyjął kilka z szafki. Długo marudził zanim wreszcie wybrał. Bo on naprawdę nie chciał wyjeżdżać.
     Podszedł do okna, zagapił się na wolno płynące chmury. Jeszcze raz rozważył wszystkie za i przeciw, mnąc bezwiednie trzymany w dłoniach ręcznik. I znowu wyszło mu, że musi jechać, że inaczej oni nigdy nie staną się dorośli. Kurczę, żeby tylko nie narobili jakichś głupot. No ale przecież nie zostawię z nimi niańki, niech sobie sami radzą. Najwyżej zostawię im kartkę. Taką w rodzaju: "nie odkręcaj gazu, kochanie, kiedy rodziców nie ma w domu". Tak, tak właśnie zrobię!
     Podszedł do biurka, wyciągnął z szuflady skrawek papieru. Równym, eleganckim pismem skreślił szybko parę słów. Hmm, "będziecie miłowali... "Nie, bez sensu... Albo zresztą... Poprawię tylko... taak, "będziesz miłował" brzmi zdecydowanie lepiej.
     Zanim odłożył długopis, przeczytał raz jeszcze notatkę. A kiedy uznał, że jego dzieło jest dobre, złożył ostrożnie świstek papieru i schował go do kieszeni. Powinni zrozumieć, pomyślał, podrzucę im to gdy będę przechodził obok ich domu.
     Ostatecznie podjął decyzję. Już bez marudzenia, schował ręcznik do walizki, założył palto i kapelusz. Sprawdził, czy ma bilet i klucze. Westchnął, podniósł bagaż i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Szczęknął zamek.
     Schodząc po schodkach zastanawiał się jeszcze, czyby nie zapisać im adresu miejsca, do którego się wybiera. Nie, nie chce mi się wracać po długopis...

Tomasz Dudek