first sf, f & horror  polish  web  zine         numer 18        lipiec - sierpień 00


menu

wstępniak
kontakt
komunikat
galeria
literatura
interaktywna powieść
antykwariat / ogłoszenia
linki
erotyka
nagroda elektrybałta

dudek
dudek (2)
dydo
gierasimiuk
mason
rybicki
wróbel
zieliński

cebula
sędziak
ragnarok
blugenwitz


  Tomasz Dudek
  Nad Pięknym, Modrym Dunajem






copyright © Tomasz Dudek

e-mail: secoh@box43.gnet.pl



Hani

Staliśmy tak oboje, ja i moje słońce, Słońce wszystkich ludzi. Niezmienni, jednacy, wciąż w tym samym miejscu życia, czy też może nieba. Może piekła. Ludzie mijali nas, pędząc nie wiadomo gdzie, nie po co, nie wcale i nie dokąd. Przechodzili obok, za mną i pomiędzy nami, zatrzymywali się na moment, spoglądali na zegarki. Po chwili znikali na zawsze we wnętrzu autobusowego brzucha, zresztą po brzegi już wypełnionego podobnymi im istotami, tak trudnymi do strawienia. Czasami obejrzałem się za jedną ze znajomych twarzy, czasami nawet ktoś z nich wpadał na moment do mojego wrzechświatka, na kawę, na dowidzenia. Słońce czuło się dziwnie zawiedzione, nie otrzymawszy od przychodzących nawet skromnego cześć. Żaden z nich nie uścisnął mu dłoni. Nie rozumiem cię, powiedziałem, zbyt wiele od nich wymagasz. Od tak dawna już, od tak dawna... Nie odpowiedziało, urażone. Zazwyczaj trudno je zrozumieć, a tym bardziej docenić. Zamilkliśmy oboje.
     Stałem więc, a rzeka życia wokół nie dawała mi spokoju. Chciałem wyjść, zostać porwanym przez prąd, walczyć z nim lub chociaż dać mu się unieść. Cokolwiek, byle nie ten dręczący zastój. Cokolwiek, tylko proszę teraz. Póki jeszcze maleńki strumyk nadziei pluszcze się pod zakazaną ciemną skałą. Zanim boski hydraulik na zawsze zreperuje ten cieknący kran... Zanim spadające krople przestaną mnie drażnić... pozwolą zasnąć... Nieśmiało patrzę w oczy przechodzącym ludziom. Może ty, cudowna istoto, chwycisz mnie za rękę? Wciągniesz do wody? Raczej nie? Cóż... Nie, nie ważne, tak tylko pytałem. Naprawdę, niczego mi nie trzeba, dziękuję. Tak... do widzenia.
     Cóż...
     Żebym chociaż wiedział, co pcha ich wszystkich do przodu, pozwala pływać... Hmm, nadzieja powiadasz. Tak, mam jej jeszcze trochę we wnętrzu, jak chcesz, to podzielę się z tobą. Śmiejesz się, i mówisz, że masz jej dość, zobacz jak szybko umiem poruszać ustami! I to ona cię napędza, pytam? Ona. Dziwne, czemu więc mnie omija to wszystko? A bo ja wiem... za dużo o tym myślisz i tyle, idź gdzieś, zabaw się. Kiedy ja nie mogę ruszyć się z tej przeklętej przystani! Nie rozumiesz?! To tak jak z łapaniem powietrza rękoma, spróbuj głupcze, że to n-i-e-m-o-ż-l-i-w-e. Obraził się i popłynął z prądem. A to idź w cholerę, baw się. Może zresztą to ty masz rację...
     Nagle czuję się jak pstrąg wyrzucony na brzeg. Niezdarnie poruszam nieprzydatnymi skrzelami, biję płetwą o zaschniętą glinę. A oczy, suche już od łez, wciąż jeszcze pamiętają widok tej, która trzymała sieć. Zresztą, zabrała te pęta ze sobą, gdy poszła pływać z innymi. Tylko, że... zapomniała o mnie. ZAPOMNIAŁAŚ O MNIE, KOBIETO, SŁYSZYSZ? WRÓĆ PROSZĘ, ZABIERZ MNIE W SWYM MAŁYM WIADERKU PO BRZEGI WYPEŁNIONYM ŁZAMI TWEGO SZCZĘŚCIA! LUB CHOCIAŻ WRZUĆ MNIE NA POWRÓT DO WODY, proszę... Wciąż słyszę jej śmiech, tuż tuż, za tamtym, uschniętym krzakiem, wesoły plusk strumienia gdy wynurza się z kąpieli...
     Lecz ona nawet nie podejrzewa, że ryby giną bez wody. Że swą beztroską zabija mnie powoli. A źródło życia w moim wnętrzu powoli wysychało, wkrótce został z niego jedynie ten cieknący kran. Ach, gdyby chociaż wreszcie wysechł, zostałbym na tym przeklętym brzegu. Skoro nie mogę wrócić... Lepsze to niż powolne konanie w imię tej zmurszałej zasady póki życia, póty... nadzei?
     Moje oczy wysychają coraz bardziej. Nie rzucam się już, jedynie skrzela drgną od czasu do czasu w urywanym pseudorytmie. Zeszklone źrenice patrzą w słońce, brata słońce, matkę słońce, Słońce wszystkich ludzi.
     Bo gorzką prawdą jest to, iż ryby giną bez wody.
     Lecz prawdą jest także, iż żadna z nich nie zdoła uciec przed palącym słońcem, tym, które zalewa brzegi ich cierpienia.


     Zresztą, może sami za nim tęsknimy?


do góry
menu