Tomasz Dudek

Działy stałe:
spis treści
wstępniak
stopka
kontakt
komunikat
galeria
literatura
interaktywna...

Polując...

...Hani

copyright © Tomasz Dudek

antykwariat
linki
erotyka
chat

Literatura:
Baranowska & Landowski
Dudek
Kostrzewa
Kowalski
Rybicki
Wróbel
Ziemiański

Publicystyka:
Cebula
Landowski
Sędziak




W

stał o świcie. Zanim wiosenne słońce zdecydowało się opuścić ciepłe wody horyzontu, był już gotowy do odprawienia tradycyjnych obrzędów. Zbliżał się czas polowań.
     Nie miał wiele czasu. Pomyślał, że jego przodkowie mieli znacznie mniej zajęć, i że pewnie dlatego mogli sobie pozwolić na te wszystkie rytuały. Autobus odjeżdżał dwadzieścia cztery minuty po godzinie siódmej. Nie mógł się spóźnić.
     Zaczął oczywiście od oczyszczającej kąpieli. Nagi, tak jak jego ojcowie, wykonywał te same, wypracowane przez wieki ruchy. Co chwila zerkał pod nogi, doszukując się pośród mydlin twarzy nieprzychylnych duchów. Nie znalazł ich. Nie sprawiło mu to specjalnej różnicy.
     Wraz z wodą opuszczał go także jego zapach. To bardzo ważne, myślał, one go wyczuwają i wtedy stają się nieufne. Na szczęście nauczono go, jak zdobyć substancje, których woń przyciąga zwierzynę. To także istotna część obrzędu. Później.
     Kiedy opuścił chłodne wody jeziora, wytarł ciało do sucha świętą szatą i pozwolił, by rozgrzane powietrze osuszyło jego włosy.
     Potem, szepcząc zaklęcia, sięgnął po balsam z aloesu. Natarł ciało, z rozkoszą wdychająac zapach świętej rośliny. Uświadomił sobie, jak niewiele wie na temat swoich przodków. Skąd, na przykład, brali aloes? Nie zmieniało to jednak faktu, iż został dobrze przygotowany. I on także przekaże tradycje dzieciom.
     Nadszedł jego ulubiony moment. Z nabożną troskliwością odszukał posród butelek i bukłaków tę właściwą, podniósł ją delikatnie. Pozwolił, aby intensywny zapach w niej zamkniety ożywił jego ciało. Przyszło mu do głowy, że rozumie, czemu ta woń je przyciąga.
     Przypatrzył się własnemu odbiciu w wodzie. Uznał, iż jest gotowy.
     Wrócił do pokoju, pościelał łóżko. Spojrzał na zegarek - było pięć po siódmej. Dobrze, że rytuał wymagał od myśliwego postu, i tak nie zdążłby zjeść śniadania. Szybko umył zęby.
     Spomiędzy skór leżących na dnie namiotu wyjął zawczasu przygotowane ubranie. Piękne, dzięki prostocie myśliwskiego kroju. Mimo pośpiechu, założył je bardzo ostrożnie. Duchom przodków, przebywających przy każdym myśliwym, należy się szacunek.
     Dziesięć minut później stał już na przystanku, dziwnie podniecony i spokojny zarazem. Tym razem żołądek nie zaciskał się w supełek, ale i tak czuł się nieswojo. To dopiero jego trzecie polowanie. Pomyślał, że boi się, aby czegoś nie spieprzyć.
     Po drodze musiał jeszcze odebrać broń, specjalnie zamówioną na tę okazję w małym sklepiku nieopodal szkoły. Dotarł tam za piętnaście ósma. Kwiaciarnia była pusta, sprzedawca nieco zdziwiony jego widokiem. Wybrał różę. Piękną, czerwoną różę. Taką kruchą...
     Kiedy zagłębiał się w szkolny gąszcz, nagle poczuł się głupio, bo chyba nikt tak naprawdę nie rozumiał jego wyboru. Kwiat zostawił na przechowanie u starego przyjaciela mieszkającego na skraju lasu. Wróci po niego, kiedy przyjdzie pora.
     Gdy skończyła się pierwsza lekcja, poczuł zew. Zaczął tropić, poszukiwania zwierzyny rozpoczynając od jej ulubionego wodopoju. Krążył, usiłując rozpoznać ślady. Są!
     Wrócił po broń. Będzie mu potrzebna. Bez trudu odszukał właściwą ścieżkę, dobrze zapamiętał jej wygląd. Skradał się ostrożnie, bacząc na każdy krok. Wiedział, iż bór potrafi zabijać nieuważnych myśliwych. Tego już nauczył się sam, gdy brocząc krwią wracał z pierwszego polowania. Obolały, myślał zrozpaczony, że nigdy już nie dane mu będzie próbować. Cóż, mylił się. Serce goi się także.
     Nagle zrozumiał, iż popełnił błąd. Źle obliczył czas. Ale chyba dzięki temu zapomniał o strachu. Fala adrenaliny przerwała tamy świadomych reakcji. Rzucił oszczepem, instynktownie uskakując w bok przed kontratakiem.
     Przeliczył się. Były tak samo zaskoczone jak on. Piękna łania, ta, na którą polował od roku, zatrzymała się pierwsza. To właśnie ją ugodził jego oszczep. Stała, ściskając w dłoni otrzymaną różę. Uśmiechnęła się. Potem odeszła.
     Leżał ukryty w trawie, zastanawiając się, czy rana jest śmiertelna. Jeżeli nie, nigdy nie zdoła jej dogonić. Stado uciekało szybko. Wstał i ruszył śladem krwi.
     Po trzech godzinach nadaremnych poszukiwań uznał, że dziewczyna wyjdzie z tego. I że od tej pory będzie unikać starych ścieżek. Westchnął.
     Założył kurtkę i wrócił do domu.


kontakt z autorem   na górę   spis treści