Piotr Wróbel

Działy stałe:
spis treści
wstępniak
stopka
kontakt
komunikat
galeria
literatura
interaktywna...

Bestia

copyright © Piotr Wróbel

antykwariat
linki
erotyka
chat

Literatura:
Baranowska & Landowski
Dudek
Kostrzewa
Kowalski
Rybicki
Wróbel
Ziemiański

Publicystyka:
Cebula
Landowski
Sędziak




G

dyby ktoś zapytał was o królestwo Arssan, pewnie wzruszylibyście ramionami. Nie inaczej byłoby w tawernie pod "Zębatą kotwicą", gdzie zbierają się wędrowcy z całego Cesarstwa, by przy kuflu piwa snuć opowieści o dalekich lądach. Powód tej zadziwiającej niewiedzy, jest tyleż prozaiczny co oczywisty. Dominium to, górnolotnie tytułowane królestwem, leży bowiem w najodleglejszym krańcu Cesarstwa, po trzykroć przeklętym przez kartografów, a co za tym idzie szerokim łukiem omijanym przez wszelakich podróżników. Jeżeli nawet chcielibyście tam dotrzeć, oczywiście przy założeniu, że wiedzielibyście gdzie to jest, to wędrówka tam z Arat il Ohm, najdalej na północ wysuniętej ostoi cywilizacji, zajęłaby wam nie mniej niż dwa miesiące. Po drodze trzeba by przebyć bagna Ekstassi, słynące ze zdradliwych iluzji, przepłynąć Bramputre, która jest ponoć szersza niż cesarski pałac w Art Olimpae oraz wspiąć się na niedostępne stoki Himmeli, których dziewiczych szczytów jeszcze nikt nie widział z tegoż prostego powodu, iż zawsze skrywały je chmury. Gdybyście więc pokonali wszystkie te przeciwności losu, zobaczylibyście przepastną dolinę Sillae, a w niej najbardziej zapadłe miasto, jakie zdarzyło się wam widzieć. Na domiar złego zamieszkiwane przez lud, którego ciemnota dawała się porównać jedynie z mnogimi problemami tego upadłego królestwa. Nad jednym z najpilniejszych debatowała właśnie Rada Arssan, która w składzie: król Velton, szambelan Lisha, skryba Lysek oraz rycerz Zavas rozsiadła się na wypłowiałych fotelach sali audiencyjnej.
     - Ta... - rozpoczął enigmatycznie monarcha, przerywając przedłużającą się ciszę.
     - Tak najjaśniejszy panie? - szambelan powszechnie uważany za lizusa, utkwił swoje szczurze oczka w nabrzmiałym obliczu Veltona.
     - Mam zaprotkołonować? - zapytał, wiecznie zgarbiony nadworny skryba, nie unosząc głowy znad wielkiej umorusanej inkaustem księgi, z trudem utrzymywanej na dygoczących kolanach.
     - Powiedziałem ta - odburknął gniewnie król, ignorując pytanie skryby.
     - Nie inaczej, w istocie tak było - potwierdził barczysty Zavas, wybity właśnie z łagodnej drzemki. Był to jego ulubiony stan, w którym zwykł spędzać wszystkie posiedzenia Rady. Od czasu do czasu zaznaczał jednak swą obecność starym, wielokrotnie wypróbowanym hasłem.
     Lisha gniewnie wykrzywił twarz, taksując zwalistą sylwetkę Zavasa pociągłym, zawistnym spojrzeniem, po czym odchrząknął znacząco na znak, że ma coś ważnego do przedłożenia.
     - Trzeba działać, wszak mamy jeszcze siły zbrojne.
     Zavas wyczuwszy, że to o nim poruszył się niespokojnie, przybierając jednak dumną minę niezwyciężonego bohatera.
     - Ta, to już ostatni - zauważył król, z tęsknotą spoglądając na puste fotele w drugim rzędzie.
     - Tym razem się uda.
     - Szczekasz jak katarynka, nie inaczej było zeszłym razem, jak żeśmy tego profesjonała ekspediowali. Co z ciebie za doradca?
     Szambelan nie zdążył odeprzeć zarzutów, bowiem odźwierny zastukał ciężką, dębową lachą, zapowiadając przepitym głosem pojawienie się posłańca. Niespodziewany gość pewnie wkroczył do komnaty, przyklękając w przepisowej odległości przed królem.
     - Najjaśniejszy panie, nad Ernakiem znowu ognie na niebie płoną, ziemia dygoce, dymy diabelskie niebo szpecą. Widać bestia głodna, daniny się domaga.
     Król zmęczonym gestem odprawił posłańca, popadając w głęboką zadumę. Zavas z niepokojem obserwował zatroskane oblicze władcy, rozpaczliwie szukającego rozwiązania. W takich chwilach niemal czuć było ciężar korony wieńczącej przerzedzone włosy Veltona. Wreszcie, gdy cisza stawała się już nieznośna, król utkwił swe stare, wypłowiałe oczy w Zavasie i nieomal niezauważalnie skinął głową.
     
     *

     Wiele można było powiedzieć o komnacie skryby Lyska, ale z pewnością nie to, iż była schludna. W ciasnym sześcianie kamiennych murów znajdowało się tyle ksiąg, co myszy w zamkowym spichlerzu. Opasłe, oprawione w skóry tomiska, walały się dosłownie wszędzie, nadwerężając nieliczne półki, służąc skrybie za siedzisko oraz prowizoryczne posłanie. Skromnego umeblowania dopełniał stół, pokryty grubą warstwą stearyny, połamanych gęsich piór i zrolowanych pergaminów. Na jego przeciwległych krańcach wznosiły się dwa świeczniki, tonące w falistych fasetonach dawno zużytych świec. Malutkie, okratowane okno znajdujące się nieomal dokładnie naprzeciw drzwi, stanowiło tu jedyny jasny punkt. Wpuszczało ono akurat tyle światła, ile potrzeba było do oświetlenia otwartej księgi. Z powodu ograniczonej cyrkulacji powietrza, tudzież nieprzestrzegania elementarnych zasad higieny, wewnątrz panowała okropna stęchlizna. Lysek traktował to, jako swego rodzaju zabezpieczenie przed nieproszonymi gośćmi, których zwykł przyjmować raczej niechętnie. Należeli do nich właściwie wszyscy, w tej liczbie również Zavas, który niespodziewanie zawitał w jego skromne progi.
     - Znalazłeś wreszcie co w uczonych księgach stoi, a wyprawie mej dopomóc może? - dopytywał się zrezygnowany rycerz, obłapiając oburącz wilgotne kraty, przez które czasami wpadał łaskawy podmuch jesiennego wiatru.
     Skryba kolejny raz ignorując pytanie, przerzucał miarowo pożółkłe arkusze, pomrukując coś niezrozumiale. Wreszcie z trudem wyprostował swe zgarbione plecy, unosząc do światła zniszczoną stronę. Zmrużył zeszklone oczy, po czym rozległ się jego gardłowy głos.
     - Drakun przez inszych smokiem zwany. Genezjum jego w mrocznych wiekach niknie, choć Maximus z Rezanbertu prawi, coby z Ciemnego Jaja swój początek miał. Żywot osobniczy pędzi, Chaosu piętnem naznaczony. Jednakowoż gadzina to wszeteczna a złośliwa, na precjozja łasa niebywale. W przepastnych grotach leża swe urządza, plugawe cielsko na skarbach uwaliwszy. Z gardzieli ogień piekielny toczy, co w popiół śmiertelnika obraca. Obrasta łuskami, a orężem ich zwyczajnym nie przebodziesz, choćbyś Bogów siłę posiadł. Ni w ślepia bestyji nie spozieraj, bo rozum odejmie a czerep rozszczepi. A onych błoniastych skrzydeł w boju używa, takoż i ogona, co gorsze spustoszenie czyni niźli werwulfen w noc Haelowene. Szponami kolczugi drze, paszczęką hełmy kruszy, a w polu nikt mu placu nie dotrzyma. Przeto rozważny człek od drakuna stroni, a jak wypadnie z bestyją w szranki stawać, wierzchowca i kopie przysposobić należy. Grosza nie żałować, coby na kaprawej szkapie w bój nie ruszać. Oręż u maga obeznać, a runy stać muszą kolejno: Ar - Do - Mae. Nic ponad to w księgach nie stoi - zakończył lodowato skryba, odkładając wyświechtany pergamin na stół.
     - Wieści to żałobne. Tedy testament mi czynić, nim w drogę ruszę - podsumował coraz bardziej zatroskany wojaka, przeczesując zgrabiałymi rękoma swą gęstą, czarną czuprynę. Zaraz jednak opanował się, przywracając obliczu kamienny wygląd.
     - Drogi Lysku - podjął z emfazą - byłbym ci wdzięczny niebywale, gdybyś historię naszego drakuna streścić zechciał. Bowiem pośród długich dysput, niektóre detalia umknąć mi zdołały, takoż całej opowieści ogarnąć nie mogę.
     Mile podłaskotany skryba nie opierał się długo z podjęciem opowieści.
     - W sześć dni po równonocy Aralii, nim jeszcze śpiewy hulanek nie przebrzmiały, hen daleko za przełęczą Mardalanu, gdzie ongi strażnica stała, ognie diabelskie na niebie zakwitły, by jutrzenkę czarną chmurą zakryć. Wszystkich strach w swe macki ścisnął, bo do takich dziwów nie przywykli. Rada walna się zebrała, na obradach im dzień z nocą przeminął. Świtaniem werdykt ogłosili, jakoby drakun wszeteczny królestwo nasze ogarnął. Natenczas nasz nowy szambelan, ponoć z samego Cesarstwa przysłany, nadzwyczajną wiedzą w sprawach drakunów wykazać się zdołał. Pierwej tuzinem dziewic doradził bestyję przebłagać. Trudności to wielkich przysporzyło, bo obyczajnych białogłów niewiele u nas uświadczysz, a i chętni do poszukiwań w mnogości nieprzebranej na zamku się stawili. Koniec końców dostarczyli dziewki do pierwszej przełęczy i pędem do miasta wrócili. Widać monstrum nie dość miało, bo po zmroku ognie nadal nad przełęczą buchały. Tegoć już król nie zdzierżył i wojów posłał, coby bestię ukatrupić. Czekalim dobry tydzień i niedoczekalim. Wtenczas szambelan mądrością błysnął nakłoniwszy Veltona, by uniwersał wydać w sprawie ściągania podatku od drakuna. Tedy kupilim jadła i wina, by jak to ujął Lisha "stępić czujność gadziny". Dobry tuzin wozów wyprawilim na Marladan. Tymczasem Rada profesjonała zawezwała, co ponoć na kopy te bestie patroszył. Z Krakenbergu grodu odległego przybył, chybać Shevken na niego wołali. Ponoć nim nową profesję obeznał, szewstwem się parał. Fortelem perfidnym chciał sprawę załatwić i w skórę padłej owcy parszywości rozmaitych napchał. Ze dwie niedziele na rogatkach za nim wyglądali - skryba przerwał na chwilę, gryząc końcówkę gęsiego pióra. - Acha, jeszcze czarny rycerz był, co testament zostawił. Ciało przepadło, ale wedle życzenia mały kurhan przy rozdrożu stanął. Od tego czasu jeszcze trzy transporty na przełęcz szły. Zeszłego razu ponoć wrzaski potępionych dusz słychać było. Królestwo w ruinę popada, pospólstwo rewolty bliskie. Teraz od ciebie król ratunku wygląda. Spraw się dobrze, a musowo nagroda cię nie minie - doradził kronikarz, metodycznie wydłubując brud spod paznokci.
     - Nie turbuj się starcze, wszak w arkana fechtunku wprowadzał mnie sam mistrz Zavisha - zapewnił Zavas, bacząc aby ani jeden mięsień nie drgnął na jego stężałej twarzy.

     **

     Był dżdżysty, ponury poranek wigilii Elinae. Kąśliwy, jesienny wiatr z trudem rozganiał ospałą mgłę, przyczajoną w okolicznych jarach. Zbita, stalowo-sina zasłona chmur nie przepuszczała choćby promyka słońca, toteż zziębnięty tłum stłoczony na dziedzińcu królewskiego zamku z radością powitał pojawienie się Zavasa. Widok bohatera rozgrzał nieco ich stroskane serca, podtrzymując gasnący płomień nadziei.
     Rycerz zakuty w czarną, szmelcowaną zbroję prezentował się znakomicie. Niellowany w szafirowe wstęgi napierśnik, podkreślał jego potężną sylwetkę upodabniając go do herosa Herkuliona. Gdyby nie otwarta przyłbica, można by go poznać jedynie po herbie, który w postaci szkarłatnego feniksa, pysznił się z przytroczonego do siodła pawęża. Dzierżona w prawicy kopia w biało-czerwone prążki, zbiegające się w smukłą, srebrną iglicę, stanowiła argument ostateczny, rozwiewający wszelkie wątpliwości.
     - Na drakuna rusza, powiadam wam - szepnął rzeźnik Haatke z pierwszego rzędu.
     - Jak mu ten drzewiec z rozpędu w cielsko wrazi, to nic ino rzycią grot wylizie - zawyrokował kowal Vladko, miejscowy specjalista od balistyki.
     - Nie inaczej, parę to on ma - przytaknęła młynarzowa Tana, momentalnie pąsowiejąc pod czujnym spojrzeniem męża.
      Pierwsze pozytywne wrażenie, psuł niestety wiekowy perszeron Smtek, który z trudem utrzymywał piętrzącą się na nim górę stali. Jego powykręcane artretyzmem kończyny, rozważnie stąpały po rozmiękłej ziemi, grzęznąc nieomal po pęciny w błocie. Zapadłych boków szkapy nie zdołał ukryć nawet bogato zdobiony, złoty kropierz w gustowne, srebrne lilijki.
     - Toć na takiej chabecie do przełęczy nie dociągnie. Chyba, coby ją za rzyć obłapił i sam do góry wciągnął - powątpiewał młynarz, patrząc z ukosa na żonę.
     - Jego wybór - stajenny Dunko z trudem przepchnął się do pierwszego rzędu, bezczelnie taksując obfity biust Tany. - Z całej stadniny najgorszą kobyłę wybrał. Prawił coby celowo, by bestie zmylić i nie mnie w cudze plana nos wścibiać.
     - Azaliż dobrą radę ci przedłożył. Trzymaj się jej, a dłużej żyć będziesz - uciął młynarz, obejmując swym sękatym ramieniem niespecjalnie urażoną żonę.
     Smtek świadom niepochlebnych opinii gawiedzi, obrócił się do niej zadem, wznosząc swe mętne oczy w stronę obitej szkarłatnym suknem, trybuny honorowej.
     Centralne miejsce zajmował tam oczywiście król. Po jego prawicy siedział mag Velturion, z przeciwnej natomiast strony zasiadał szambelan Lisha. Velton nie musiał specjalnie się wysilać z uciszaniem stłoczonej poniżej ciżby. Wystarczyło by wstał, a wszechobecne szepty ustały w pół słowa. Przychylnie spojrzał na wystrojonego rycerza, pozwalając sobie na łagodny uśmiech. On też wyglądał dzisiaj godnie. Specjalnie na tą okazję wygrzebał wypłowiały, obszyty gronostajami purpurowy płaszcz oraz przetarł naftą wysadzaną rubinami koronę.
     - Ludu mój - rozpoczął tradycyjnie, wznosząc ręce w zwyczajowym geście pojednania. - Znacie mnie od lat, miarkujecie zatem jak bardzo dobro królestwa leży mi na sercu - nie doczekawszy się potwierdzenia, podjął po chwili. - Nieszczęścia nas nie omijają, jednak pamiętajcie, że po chudych latach przychodzą obfite - tym razem pauza trwała znacznie dłużej. Velton poprawiał w tym czasie koronę oraz usilnie próbował przypomnieć sobie dalszy ciąg przemówienia. W końcu szambelan przysunął się do niego szeptając szybko parę słów. Monarcha pokiwał głową, odchrząknął po czym kontynuował wskazując prawicą na Zavasa. - Oto remedium na wszelakie frasunki. On drakuna powali, co ziemię naszą swym cielskiem plugawi. Pewne to nad wyraz, bowiem bohater to cnotliwy, którego wyczyny wszystkim nam znane są i cenione - po tym oświadczeniu damska część publiczności skromnie spuściła głowy w przeciwieństwie do męskiej, która z nienawiścią wpatrywała się w wyprężonego "bohatera". - Zatem ślub uroczysty czynię, przed światem całym, że córkę mą po powrocie dostanie! - tym razem rajwach straszliwy wzniósł się ponad tłumem. Większość, szczególnie chłopy brawo biło, wykrzywiając nieogolone gęby w szyderczych uśmiechach.
     Zavas mało co w błoto nie spadł, ucapiwszy się grzywy niespokojnego wierzchowca. Trzeba wam wiedzieć, że córka Veltona, niejaka Monstrencja, wielki popłoch wśród pospólstwa czyniła, ilekroć swą pokraczną postać na widok publiczny wystawiła. Niektórzy powiadali, jakoby z nieprawego łoża pochodziła, jednakże po tym jak zainteresował się nimi nadworny kat Aksert, plotki ustały. Kronikarz Lysek zobligowany profesją do opisania księżniczki, ograniczył się do krótkiego "Czyż w uczonych księgach nie stoi, że ostatni pierwszymi będą. Takoż i nasza księżniczka nieco na aparycji słabuje, toć inszymi zaletami los ją pewnikiem obdarzył. Jednakowoż czasu zbyt mało upłynęło, przeto nikt jeszcze wyłowić ich nie zdołał." Trzeba uczciwie przyznać, iż była to nad wyraz pochlebna opinia o osobie, która ponoć przestraszyła na śmierć bazyliszka. Wśród więźniów krążył nawet makabryczny dowcip o tym, iż król wprowadził nowy rodzaj najwyższego wymiaru kary - śmierć przez pocałunek. Od czasu narodzin Monstrencji król bardzo się zmienił, bowiem porodu królowa Alturia nie wytrzymała, pogrążając go w smutku głębokim. Ilekroć ktoś niepochlebne słowo o księżniczce wyrzekł, do szafotu głowę przymierzał. Z czasem mu minęło, przeznaczył nawet dla córki okratowaną komnatę w północnej wieży. Może to zbieg okoliczności, ale zdarzyło się to zaraz po tym, jak Monstrencja przyprawiła o zawał serca ambasadora sąsiedniego królestwa, co do którego Velton miał jak to się mówi "poważne zamiary". Mag Velturion diagnozę postawił, że tylko chłop obrotny los księżniczki zdolny odmienić. Przeto król usilnie kawalerów dla córki poszukiwał, dając wiarę jego złudnym zapewnieniom. Wiele razy smukłe stoki Ernaku oblekały się w śnieżną suknię, jednak żadnego śmiałka znaleźć nie zdołano. Sytuacja wydawała się beznadziejna, tym bardziej, że w międzyczasie drakun podstępny ziemie królestwa nawiedził i wielu odważnych chwatów bez wieści przepadło. Możecie więc wyobrazić sobie szczęście króla, gdy szambelan Lisha rozwiązanie mu przedstawił, proponując by przyobiecać córkę bohaterowi co drakuna ubije. Możecie również wyobrazić sobie, jakie wrażenie wiadomość ta wywarła na Zavasie. Szczęściem, jego wykrzywioną paroksyzmem cierpienia twarz, zdołała ukryć opadająca przyłbica.
     Velton wyraźnie zadowolony z przemówienia, pomachał radośnie prawicą dając znak, że uważa audiencję za zakończoną.
     - No dalej, ruszaj! Niech cię Bogowie prowadzą!
     Sparaliżowany rycerz bezwładnie szarpnął wodze, kierując nie mniej zrezygnowaną szkapę w stronę bramy głównej. Nie ujechał nawet paru kroków, gdy zjawił się przy nim spocony Velturion.
     - Pamiętaj, obiecałeś mi serce drakuna. Włożysz je w ten duży, żółty słój. Mózg i oczy zmieszczą się we fioletowe flakony - mag niezmordowanie biegł przy Smtku, mrugając porozumiewawczo swymi zielonymi oczkami. - Za skórę bestii naważę ci tyle lubczyków, że żadna baba ci nie odmówi - podjudzał śliniąc się obficie.
     Zavas raptownie zatrzymał konia, zwracając na natręta roziskrzone oczy, złowrogo wyzierające zza półkolistej wizury. Mag momentalnie skurczył się, wyciągając patykowate ręce w obronnym geście.
     - Nic o tym nie wiedziałem! Przysięgam! Pewnikiem to kolejna eureka mości szambelana!
     Zavas nic nie odrzekł, ponaglił tylko Smtka, który z lekkim ociąganiem ruszył dalej. W chwili, gdy zwodzony most szczękał łańcuchami, dobiegł go jeszcze skomlący głos niezmordowanego maga.
     - Ogon też będzie dobry! Choć parę zębów!
     Z trudem zdusił cisnące się na usta przekleństwo, zaciskając dłoń na głowicy miecza. Wąski gościniec zwolna wiódł go do wylotu doliny, klucząc pomiędzy rozproszonymi chatami podzamcza.

     ***

     - Czas ruszać! Wieści od "Szczura" nadeszły, ponoć sposobny moment się nadarzył! - krępawy młodzieniec o zawadiackim spojrzeniu, szybko wyrzucał z siebie słowa nie mogąc opanować drżącego z emocji głosu.
     - Wolnego Ryszko. Ekscytujesz się jakbyś pierwszy raz babie pod spódnicę zajrzał - czarnowłosy mężczyzna siedzący w rogu ciemnej, okopconej izby, owinął się szczelniej onucą nie odrywając wzroku od hipnotycznych płomyków, nieustannie tańczących w kamiennym kominku. Przez chwilę słychać było tylko głuche trzaski łapczywie pożeranego drewna. - Podrzuć trochę. Widzisz, że jest głodny.
     Młodzieniec posłusznie spełnił prośbę, wrzucając sękate pieńki w roziskrzone palenisko. Nigdy nie rozumiał, dlaczego Raven tak fascynuje się ogniem. Może zbyt długo był w Oriencie. To nie był bezpieczny temat do rozmów. Stamtąd rzadko kto wracał żywy, jeżeli już to częściej szalony niż bogaty. Kiedyś powiedział, że jest tam więcej tajemnic niż ludzi na świecie. On wykradł tylko jedną, za to najważniejszą. Nigdy więcej o tym nie wspominał, o ile w ogóle cokolwiek mówił. Posłuch utrzymywał bez problemu, właściwie wszystko co mieli zawdzięczali jemu. Poza tym tylko on znał formułę. Wszystkie składniki, proporcje oraz sposób wytwarzania miał wyryte głęboko w pamięci. Bandę skrzyknął zaraz po powrocie zza morza. Sporo czasu minęło zanim potrzebne instrumenta zgromadzili. Początkowo skromnie poczynali, w końcu jednak przyszedł czas na grubszą robotę.
     - Gdzie ta miejscowa zgraja i ten błazen Shevken - czarnowłosy niedbale wyciągnął nogi, przenosząc wzrok na błyszczące sprzączki swych długich, skórzanych butów.
     - Z dziewkami w stodole - Ryszko zadowolony z podjęcia tematu, przysiadł na pieńku, uważnie obserwując nieodgadnioną twarz Ravena. - Rajwach przy tym straszliwy czynią, aż lawiny po stokach schodzą.
     - To był przedni pomysł, "Szczur" spisał się wręcz wybornie. Jak tak dalej pójdzie może prawdziwym szambelanem go mianuję. Tutejsze chłopy rzeczywiście niebywale na baby łase, no i niespecjalnie do władcy przywiązani. Ciemnota i zabobon drogę do tronu nam utorują - na chwilę oblicze Ravena rozjaśniło się w upiornym uśmiechu, wykrzywianym dodatkowo przez wszechobecne, migotliwe cienie. - Niech Datven znak da, coby "Szczur" wiedział, że nadchodzimy.
     - Datven opity w cekhauzie leży, już od zeszłej niedzieli jak ostatni transport przyszedł. Strasznie tam zapaskudził, Mlava prawi, że mu zworki puściły...
     - Bez detaliów Ryszko. Do jutrzni wszyscy trzeźwi być mają. Gęby w zaspy poutykać, od razu przytomności nabiorą - głos Ravena stawał się coraz bardziej nieprzyjemny, jak zawsze, gdy coś się komplikowało.
     - A sygnał? - zapytał z obawą Ryszko, powoli wstając z pieńka.
     - Sam się tym zajmę. Wiesz co masz robić.
     Młodzieniec pospiesznie skinął głową, kierując się do wyjścia.
     - Czekaj! - gardłowy rozkaz zatrzymał go w pół kroku. - A co z tym... Jak mu tam? - zainteresował się Raven machinalnie pocierając czoło.
     - Z Zavasem?
     - Właśnie.
     - "Szczur" przekazał, coby się o to nie frasować - wyjaśnił szybko Ryszko, posłusznie oczekując na dalsze rozkazy.
     - To dobrze. Bardzo dobrze...

     ****

     Smtek kolejny raz zaparskał przeciągle, próbując zwrócić uwagą siedzącego nieopodal Zavasa. Zgarbiony rycerz, niedbale opatulony poprzecieranym wapanrokiem w niczym nie przypominał dumnego bohatera sprzed kilku dni. Oklapłe pióra forgi zwisały bezwładnie z obu stron stożkowatego hełmu, podrygując w takt potakiwań nieszczęśnika.
     - Dobra, dobra! Przecież muszę się zastanowić. Lepiej mnie nie popędzaj, bo o twój parszywy kuper również się rozchodzi.
     Kobyła ze zrozumieniem pokiwała głową, po czym zwróciła łeb w stronę pobliskiego rozdroża.
     - Właśnie o to się rozchodzi. Lewa droga do odległych krain prowadzi, prawa prosto w 
     paszczę drakuna. Nie myśl sobie, że bestia mi straszna. Nim mnie ogniem spopieli, tęgo jej skórę wygarbuję. Lecz nawet gdyby wiktoria po mej stronie stanęła, męczeńska śmierć w objęciach Monstrencji mnie czeka. Nie to żebym był strachliwy - żachnął się Zavas, odzyskując na chwilę dawną werwę - ale z taką bestią walczyć nie sposób. Przeto lewy dukt kusi niebywale, plamiąc okrutnie rycerskie przykazania - zakończył markotnie, kryjąc twarz w swych niedźwiedzich dłoniach.
     Smtek słuchał uważnie, strzygąc co chwila uszami, po czym zarżał cicho co w języku koni znaczyło tyle co "Łączę się z tobą w tej trudnej godzinie bólu i cierpienia", ewentualnie "Tak, tak z babą źle, bez baby jeszcze gorzej".
     Zavas nagle poderwał się, by z miną odkrywcy oznajmić.
     - Wszelakorz ciebie żadne kodeksa nie krępują, a wydajesz się rozumnym stworzeniem być - cień nadziei zagościł na strapionym obliczu bohatera. - Tedy w twoje... kopyta, los swój składam - obwieścił podniosłym tonem, dosiadając konia. Smtek spojrzał maślanym wzrokiem na zwisające luźno wodze, po czym bez wahania ruszył w lewo, swym zwyczajowym, ospałym tempem.

     *****

     Załadunek "Bestii" był niezwykle delikatną operacją wymagającą ogromnej precyzji i skupienia. Najistotniejszy był rodzaj oraz kolejność ładunków, które decydowały o efekcie końcowym. Raven był w tym prawdziwym mistrzem, potrafiącym uzyskać zarówno smolistą chmurę gryzącego dymu, jak i rozlać w powietrzu istne morze ognia. Tym razem tylko trzy ładunki zsunęły się do wnętrza wrzecionowatego tubusu, zwieńczonego stylizowaną paszczą węża morskiego. Raven pieszczotliwie pogładził zimną, metalową głowę potwora szeptając coś w dziwnym, gardłowym języku. Niespiesznie przeszedł się wzdłuż ozdobionego srebrzystymi łuskami korpusu, dobierając po drodze odpowiedni lont. Po chwili rozległ się znajomy syk, zakończony siarczystym huknięciem. Wyszczerzona paszcza bestii wypluła płomienną kulę, rozsiewającą dookoła podłużne, złote iskry. W kulminacyjnym momencie swego lotu płomienny owal pękł, przyozdabiając granatowe niebo milionem malutkich, migotliwych gwiazdek.
     Raven z tęsknotą spojrzał na zachód, na swą ukochaną dolinę Sillae. Przez te wszystkie dni spędzone na obczyźnie powtarzał sobie, że kiedyś tu powróci. Nie mógł przecież pozwolić by śmierć Alturii poszła na marne, by owoc ich grzesznego związku wzrastał samotnie otoczony zgrają zawistnych dworzan. Nigdy nie widział córki, uchodząc przed siepaczami podejrzliwego Velturiona. Za to wielokrotnie ją sobie wyobrażał. Przeważnie odwiedzała go we snach, osnuta eteryczną mgiełką przysłaniającą twarz i ramiona. Nigdy nie mógł zobaczyć jej wyraźnie. Na pewno przypomina swą powabną matkę, będzie mu więc ostoją, balsamem na jego zszargane nerwy. Z niecierpliwością wyczekiwał chwili, gdy weźmie ją wreszcie w ramiona, ucałuje po ojcowsku. Mimowolnie uśmiechnął się, wspominając ostatni raport "Szczura". Nawet na takim starym wyjadaczu, wywarła piorunujące wrażenie. Zaraz, jak to szło? "Odnośnie Monstrencji, to widoku jej w ludzkich słowach zawrzeć niepodobnym. Persona ta, skądinąd droga ci niebywale, wszelakim próbom opisu opierać się zdaje. Jam, gdym ją pierwszy raz ujrzał, paraluszem straszliwym zdjęty zostałem. Zresztą zobaczysz sam, jak na zamek zawitasz. Bywaj w zdrowiu, nie forsuj się bez potrzeby. Wszak serce dawnej mocy już w sobie nie znajduje. Twój oddany kompan - Lisha."


kontakt z autorem   na górę   spis treści