Gin

Działy stałe:
spis treści
wstępniak
stopka
kontakt
komunikat
galeria
literatura
interaktywna...

copyright © Gin

antykwariat
linki
erotyka
chat

Literatura:
Baranowska & Landowski
Dudek
Kostrzewa
Kowalski
Rybicki
Wróbel
Ziemiański

Publicystyka:
Cebula
Landowski
Sędziak




Wstępniak

Pracując   na   uczelni   ma   się   dwie drogi do wyboru.   Właściwie trzy, ale jedna z nich jest właściwie tylko wariantem.
     W miarę upływu lat większość dydaktyków "belfrzreje", sklerotyzieje albo "otacza się miłością własną" czyli nagle zaczyna wierzyć, że to co robi jest niezmiernie ważne i właściwie od nauki (POLSKIEJ - dodajmy koniecznie) zależą dalsze losy naszej cywilizacji. Szczególnie wyraźnie zjawisko to występuje po przejściu najniższego stopnia awansu - tj. zrobieniu doktoratu. Świeży doktor natychmiast poważnieje, kłania się już z rozwagą (i nie byle komu), zadufany w sobie przestaje zauważać dotąd znajome mu osoby, nad każdą swoją odpowiedzią zaczyna się długo zastanawiać (bo przecież z jego ust mają odtąd płynąć rzeczy niezmiernie mądre). Oczywiście wyjątki na szczęście są (wspomniana druga droga), ale powyższe dotyczy przede wszystkim osób, które doktorat robiły długo i w bólach, co znamionuje niewielką inteligencję wrodzoną. Ludzie ci stają się nagle zawziętymi dyskutantami, zabierającymi głos w każdej sprawie (na przykład czy klucz do pokoju powiesić po prawej stronie od wejścia czy po lewej, czy krzesła na korytarzu powinny stać metr czy raczej dwa metry od drzwi do sekretariatu). Istoty "człekopodobne" potrafią rozprawiać o tych niezmiernie ważnych problemach godzinami, a na zebraniach, przepełnieni poczuciem misji, są w stanie roztrząsać problem czy Kowalski miał prawo dorobić sobie prywatnie klucz do własnego pokoju czy też nie i należy go za to zwolnić (o przepraszam - "wykluczyć z kolektywu"). Kwestie czy sekretarka miała prawo przyjąć indeks do podpisu czy raczej wywalić studenta przez okno i czekać na decyzję istoty natchnionej - świeżo mianowanej, potrafią zastąpić im treść życia, dotąd normalnego.
     Przykro mi, że rozpatruję wyłącznie sprawy kluczy, krzeseł i indeksów. Gdybym zaczął rozpatrywać sprawy naukowe, zrobiłoby się jeszcze bardziej ponuro. Znam jednego gościa, który swój doktorat zrobił na kanwie modelu "tłumienia hałasu od drogi na wsi". Chodzi mniej więcej o to, że obliczył chłopak ile drzew powinno dzielić chałupę na wsi od drogi, jakie powinny być chodniki, jaka odległość ścian od krawężnika, wysokość i przepuszczalność dźwiękowa płotu itp. Oczywiście nic takiego nie jest w rzeczywistości do osiągnięcia i nigdy nie będzie. To tylko, wedle słów autora, taki teoretyczny model... Ouuu yessss! Takim, mniej więcej szajsem zajmuje się współczesna polska nauka. Wiemy już więc jak budować nowe wsie, jeśli oczywiście... ktoś zechce zburzyć stare! Nie sądzę, żeby taki eksperyment, poza wojną ogólnoświatową, ktoś chciał przeprowadzić. Jednak po wojnie ogólnoświatowej raczej nikt nie odszuka wiekopomnego doktoratu, żeby dla resztek napromieniowanej ludności stworzyć idealne wsie na atomowym pogorzelisku... To zresztą był przykład i tak kiepski, bo chłopak przynajmniej nie postulował burzenia czegokolwiek natychmiast. Miałem możliwość zerknięcia na pracę doktorską pewnej panienki, która opracowała plan modernizacji zagród. Polegało to na tym, że trzeba było przesunąć dom mieszkalny w lewo, a stodołę na przykład w prawo... Znam co prawda przypadki przesuwania budowli. Dostępne są w każdej encyklopedii - jako szczytowe osiągnięcia ludzkości w ratowaniu niezmiernie ważnych dla ludzkości dóbr kultury. A my... Stodoła w prawo, dom lewo... I mamy zmodernizowaną zagrodę!
     Oni, tam na Zachodzie, opracowują antybiotyki czwartej generacji, biedzą się jak znaleźć lekarstwo na raka, na astmę, myślą jak dolecieć na Marsa, a my stodołę w lewo, dom w prawo! Jeździmy zachodnimi (czy wschodnimi) samochodami, z zamontowanymi zachodnimi radioodtwarzaczami, w uszach mamy słuchawki japońskich walkmanów, walimy w klawisze europejskich lub koreańskich komputerów, łączymy się z amerykańskim Internetem... A my? My stodołę w lewo, dom w prawo! I to będzie naprawdę zmodernizowana zagroda - na miarę Unii Europejskiej co najmniej!
     Nie chcę powiedzieć, że cała polska nauka to gówno. Gównem jest w niej co najwyżej jakieś 100 procent działalności. Fikcja fikcję fikcją pogania.
     Przy czym nie widzę żadnej recepty na poprawę, żeby była całkowita jasność. Tu nie chodzi o pieniądze, o warsztat ani narzędzia. Problemem są ludzie. Pamiętam jak na konferencji naukowej w Zakopanem zgromadzono nas i pewien pan profesor przez godzinę poruszał pasjonujące problemy naukowe. Popierdalał o tym jaka jest różnica pomiędzy stopniem naukowym, a stanowiskiem naukowym... Czy jakoś tak - niewiele zapamiętałem. Taaaaaa... Oni lekarstwo na raka, a my o problemach awansu w naukowej hierarchii. Można i tak! Przecież jak oni lekarstwo wymyślą to i tak je dostaniemy (za słone dolce). A my tymczasem: stodoła w lewo, chlewik w prawo! Pamiętając oczywiście o odpowiedniej odległości od drogi... Albo czy trzeba wywalać doktorów niehabilitowanych czy też utrzymywać dalej, bo nikt już nie chce pracować w uczelnianej fikcji.
     Pamiętam jak ostatniej niedzieli poszedłem na giełdę elektroniczną kupić jakiś drobiazg. Zatrzymałem się przy importowanych cudeńkach. Supertelefon za dziesięć baniek, maluteńkie radio samochodowe za dziesięć baniek... Potem poszedłem do polskiego sklepu z polskimi towarami i zobaczyłem ogromną polską kuchenkę za... dziesięć baniek. Hutnictwo, transport, tysiące zatrudnionych robotników, sprzedawcy olewający mnie kompletnie... Kuchenka, o masie przewyższającej mnie osobiście za te same pieniądze, za które tamci sprokurowali malutkie radyjko. Wiem, wiem, produkt wysokoprzetworzony, łatwość transportu produktu do odbiorcy, marketing i... i nauka, która pozwala wyprodukować to gówienko. A my po staremu. Chlewik w prawo, stodoła w lewo. I pamiętać o odległości od drogi, a także o tym czy wywalać doktorów niehabilitowanych (ale tak, żeby nie podciąć gałęzi, na której się siedzi)!

     Na szczęście na polskich uczelniach jest także inny typ ludzi. To faceci (rzadko baby), którzy doskonale wiedzą w jak totalnej fikcji się znaleźli. Którzy wiedzą, że Albert Einstein zostałby wyrzucony z naszych szacownych akademii ponieważ pisał za krótkie prace... Że Curie-Skłodowską wyrzucono by jednym kopem bo za mało publikowała. A panu Kopernikowi pokazano by drzwi już na samym wstępie i zabito śmiechem. Tylko jedna książka przez całe życie? Tylko jedna??? Zresztą Kopernik i tak miałby przesrane - mam wrażenie, że parsknąłby nieopatrznie śmiechem podczas referatu panienki każącej rolnikom przesuwać chlewik w prawo, a stodołę w lewo... Już po nim.
     Ten inny typ ludzi to faceci zakochani (nie, nie w samych sobie bynajmniej) w swojej pracy i  w studentach (bez żadnych podtekstów, rebiata). To ludzie, których, generalnie, się lubi, których łatwo rozpoznać bo różnią się od całego uczelnianego tłumu. Nie można ich mylić z "przyjemniakami", którzy podlizują się studentom i, generalnie, nie są lubiani. Jednak ci ludzie, częstokroć decydują o życiu (lub nie) polskiej nauki. Znam przynajmniej jeden przykład ewidentnego geniusza, który jest zatrudniony na stanowisku... laboranta. Geniusz do podawania kabli - tak w RP niestety wykorzystujemy cuda natury - cóż, bywało gorzej, w  średniowieczu się takich paliło.

     W postępowaniu z fikcją Fahrenheit ma duże doświadczenie. Z ludźmi mniejsze. Jednak, mam wrażenie, że lgną do nas właśnie ci "inni". I przyznam, że coraz większą przyjemność czerpię w obcowaniu z tymi innymi. Z ludźmi, którzy się wyróżniają, z tymi, których niezbyt obchodzi fakt, po której stronie od drzwi wiszą klucze - sądząc po tekstach jakie dostajemy, my właśnie mamy do dyspozycji tych, co myślą inaczej, tych, którzy postępują niekonwencjonalnie, tych, których... wywalono by z naszych uczelni, bo... mniejsza z tym.
     Zapraszamy do nowego numeru. Przekonajcie się sami.


kontakt z autorem   na górę   spis treści