fahrenheit XXI

działy stałe:

 spis treści
 wstępniak
 stopka
 kontakt
 galeria
 powieść interaktywna
 erotyka

literatura:

 m. dydo
 w. gołąbowski
 w. gołąbowski (2)
 a. hałas
 a. kucharski
 e. snihur
 a. świech
 p. wróbel

publicystyka:

 a. cebula
 t. pacyński
 t. pacyński (2)

       


powieść interaktywna
rozdział 18

copyright © vandenberg club


    

Kierownica usiłowała wyrwać się z rąk Vanderberga kiedy potężny, terenowy samochód masakrował napotkane przeszkody, miażdżąc ulokowane tuż przy skraju jezdni, puste teraz stragany, małe kioski i automaty. Jeep rwał środkiem chodnika a donośny głos nie klaksonu nawet a mgielnej syreny i snopy świateł z ośmiu reflektorów sprawiały, że ludzie rozstępowali się na boki już z daleka widząc grożące im niebezpieczeństwo.
      – Stój! – Wade z głową wystawioną przez boczne okienko miał lepszy widok niż przez zalewaną deszczem przednią szybkę. – Tu też jest korek!
      Vanderberg zahamował ostro. Włączył tylny bieg i zaczął się cofać do najbliższego skrzyżowania. Dzięki napędowi na cztery koła i czterem, niezależnym od siebie automatom odblokowującym hamulce nie ślizgali się wykonując ostry zakręt. Znowu jedynka, gaz, dwójka, i pędzili już środkiem chodnika prostopadłego do poprzedniego.
      – Psiakrew! Nie wydostaniemny się stąd za żadne skarby.
      – Czekaj. Może przejedziemy tą drogą niżej.
      – Jezu, jaką? Zaleje nas...
      – Ale może jest wolna. Chodzi mi o drogę prowadzącą do tunelu pod rzeką.
      – Przecież tunel jest od dawna zamknięty...
      – No właśnie. Może nie będzie tam tylu wozów – Vanderberg zerknął na jezdnię zablokowaną stojącymi w kilku rzędach, jeden przy drugim, tysiącami samochodów. Miasto było kompletnie zablokowane. Poprzedni korek, choć groźny, był niczym w porównaniu z sytuacją jaka wytworzyła się kiedy radio podało wiadomość o powodzi. Jakiś idiota przy mikrofonie podał które drogi nadają się do ewakuacji. Wszystkie przestały nadawać się do czegokolwiek w przeciągu kilku minut. Jakakolwiek pomoc, wszystkie ekipy, sprzęt, transporty żywności utknęły gdzieś na granicach miasta porzucając nadzieję, że można dostać się choć w okolice centrum drogą lądową.
      – Wystarczy benzyny? – spytał Wade.
      Wskazówka zegara poziomu paliwa stała dokładnie na środku skali. Terenowy samochód, który wygarnęli z zewnętrznego pasa jezdni rozbijając zderzaki tych, którzy stali z tyłu i z przodu był idealnie przygotowany do jazdy. Jego właściciel, albo jak inni, poddał się panice i zaczął biec gdzieś przed siebie, albo już wcześniej zrezygnował z beznadziejnego oczekiwania w fatalnym korku i poszedł dalej na piechotę. Chociaż... Panika była bardziej prawdopodobna. Kluczyki bowiem tkwiły spokojnie w stacyjce.
      – Stój! – krzyknął znowu Wade.
      Vanderberg wyhamował tuż przed blokującym cały chodnik szkolnym autobusem do połowy wbitym w sklepową wystawę.
      – Szlag! Co tu się działo, do cholery?
      – Ktoś próbował tej samej sztuczki co my.
      – Autobusem?!
      Wade wychylił się przez okno odwracając reflektor przymocowany do stalowej rury obejmującej dach szoferki.
      – Nie ma szans... – opadł z powrotem na siedzenie usiłując obiema rękami pozbyć się nadmiaru wody z włosów. – Ani w tą, ani w tamtą. Tkwimy jak w worku.
      – A może cofniemy się tą samą drogą i...
      – Przecież widziałeś jak tam jest.
      – Spróbujmy dostać się na obwodnicę...
      – Zwariowałeś.
      – Nie. Obok jest...
      – Tam wszystko już zalane – Wade podkręcił szybę bocznego okna. – Nie ma siły... Wejdźmy na dach jakiegoś budynku i czekajmy do rana. W końcu przecież przylecą helikoptery.
      – Tak. I Będzie za późno na cokolwiek.
      – Kurde, nie nadaję się na zbawcę świata.
      – Ja też. Ale nie będę tu siedział jak...
      – Więc co? – przerwał mu Wade. – Kilofy do rąk i kujemy tą ścianę?
      Vanderberg wrzucił tylni bieg. Cofał się powoli przyglądając się pociemniałym wystawom.
      – Mógłbyś je oświetlić?
      Kiedy Wade skierował na nie światło ruchomego reflektora mógł trochę przyspieszyć. Szukał jakiegokolwiek, dużego sklepu z samoobsługą.
      – Daj wyżej. Nie widzę napisów.
      Wade zrozumiał jego zamiar. Pokręcił głową z rezygnacją potem jednak wyjrzał przez boczne okno.
      – Tam – wskazał coś ręką. – Jeszcze trochę... Już. O to ci chodzi?
      Vanderberg zerknął mu przez ramię. Bez słowa zmienił bieg, rozpędził się na tyle na ile pozwalała szerokość chodnika i nagłym skrętem wbił się w szeroką wystawową szybę. Trzask i łoskot opadających odłamków szkła na chwilę zagłuszył odgłosy ulewy. Jeep wdarł się do środka sklepu ciągnąc za sobą potrzaskane żaluzje. Zderzak wywracał metalowe stojaki a koła mieliły nowiutkie, eleganckie ubrania, które, już zamienione w szarą, skołtunioną masę wciskały w podłogę. Vanderberg miał rację. Równie wielkie jak poprzednie okno naprzeciw wychodziło na następną przecznicę. Zahamował odruchowo, ale potem przemógł się, dodał gazu i rozbił je z taką siłą, że fontanny szklanych odprysków zagrzechotały na dachach samochodów zablokowanych na wszystkich pasach szerokiej jezdni. Skręcili ostro unikając zderzenia z burtą stojącego najbliżej.
      – I tak daleko nas ten chodnik nie zaprowadzi – mruknął Wade.
      – Mylisz się. Ulica prowadząca do tunelu jest tuż za tamtym zakrętem.
      – A jak przejedziemy przez skrzyżowanie? W końcu musimy kiedyś zmienić stronę ulicy?
      – A kto by jechał w tamtą stronę? Zresztą... – Vanderberg urwał widząc znak informujący o zamknięciu drogi przez tunel. – Jest! Poświeć tam!
      Znowu miał rację. Przejazd przez skrzyżowanie tarasowały tylko dwa samochody. Obydwa osobowe, ustawione obok siebie w odległości mniej więcej półtora metra.
      – Będziemy je rozsuwać?
      – Nie. Trzymaj się!
      – Jezu, a jeśli tam są ludzie... – Wade urwał widząc w świetle reflektorów puste wnętrza. Zaparł się nogami z całej siły i chwycił specjalnej poręczy z boku.
      Stalowa szyna przymocowana przed maską jeepa uderzyła w obie maszyny jednocześnie. Impet i siła bezwładu rozpędzonej masy żelaza odrzuciła obydwa samochody po kilkadziesiąt centymetrów każdy robiąc im dogodny przejazd. Vanderberg przycisnął akcelerator przyspieszając ostro na pustej jezdni prowadzącej do wylotu tunelu.
      – No i co nam to dało? – Wade ciągle trwał w "ubezpieczonej” pozycji. – Co teraz?
      – Dalej pojedziemy nabrzeżem. Tam jest taka trasa dla biegaczy.
      – Myślisz, że będzie wyjazd bezpośrednio z jezdni?
      – Przecież to samochód terenowy. Damy radę...
      – Chryste! – przerwał mu Wade. – Co to?
      Jego palec wskazywał świetlistą smugę przegradzającą drogę w poprzek. światło reflektorów mogło być mylące ale obaj mieli wrażenie, że to coś się porusza. I to najwyraźniej w ich stronę. Vanderberg zwolnił trochę.
      – Przegroda policyjna?
      – Coś ty, ruchoma?
      – To...
      – Szlag! – Vanderberg z całej siły nacisnął hamulec. – To woda, psiakrew!
      Prawie metrowej wysokości fala spienionej wody parła w ich kierunku z zastraszającą szybkością. Vanderberg szarpnął kierownicą ustawiając samochód bokiem do niej a po chwili tyłem. O mało nie wyrwał dźwigni biegów, wrzucając od razu dwójkę. Opony wyły obracając się na mokrej nawierzchni. Sekundę później jednak odzyskały przyczepność i jeep ruszył nabierając prędkości.
      – Jezu, jest coraz bliżej!!! – Wade wychylał się przez okienko. – Nie możesz szybciej?!
      Huk pędzącej wody zagłuszał prawie ryk silnika. Vanderberg chciał przyspieszyć jeszcze bardziej ale przypomniał sobie o sznurze samochodów blokujących dalszą drogę.
      – Dogania nas! – krzyknął Wade. – Niech to wszystko szlag!!!
      Skurczył się w siedzeniu kiedy fala runęła na nich rzucając samochodem jak plastikową zabawką. Momentalnie zgasł silnik i światła. W kompletnych ciemnościach uderzyli w słup, odbili się i wylądowali na ścianie jakiegoś domu. Vanderberg potłuczony, obrócił się na fotelu i kopnięciem obu nóg otworzył drzwi.
      – Musimy stąd wyjść! – szarpnął Wade'a za ramię. – Szlag nas trafi pod wodą w tym pudle!
      Tamten jednak nie chciał się ruszyć. Zalewająca wnętrze woda sięgała coraz wyżej.
      – No jazda, do cholery.
      Trzymając go za rękę Vanderberg wyskoczył na zewnątrz i dał się porwać prądowi, który pociągnął ich obu. Przeraźliwie zimna woda mogła szybko doprowadzić do paraliżujących skurczów ale wokół nie paliło się żadne światło mogące wskazać im kierunek, w którym powinni płynąć. Zresztą samo pływanie w jakimkolwiek określonym kierunku było pojęciem raczej teoretycznym. Prąd niósł ich wzdłuż osi ulicy. Rzucił na samochody zaparkowane w 
     poprzek skrzyżowania gdzie woda najpierw wezbrała a potem opadła chwilowo rozlewając się na poprzecznej ulicy. Vanderberg dotknął nogami dna, stracił oparcie i po chwili odzyskał je znowu. Gdzieś dalej rozległa się głucha eksplozja. W świetle płonącej cysterny, którą prąd przewrócił rzucając na rusztowanie przy ścianie budynku, dotrzegł Wade'a, kilka metrów dalej.
      – Hej! Musimy stąd odbiec!
      – Cho... cho... – tamten nie mógł odzyskać oddechu po uderzeniu w karoserię leżącej teraz na boku furgonetki. – Chodźmy do... jakiejś bramy.
      – Nie. Zablokuje nas do końca.
      – Poziom wody zaraz... podniesie się znowu.
      – Wiem – Vanderberg podniósł się ostrożnie. Woda sięgała mu do połowy ud i opadała dalej ale już z dużo mniejszą szybkością. Wiedział, że zaraz może przyjść druga fala. – Powinniśmy wrócić do tamtego sklepu... – rozglądał się wykorzystując światło rzucane przez płonącą cysternę. – Nie! Tam na placu – wyciągnął ramię. – Supermarket!
      Wade skrzywił się, ale kulejąc ruszył za nim. Poziom wody ustalił się mniej więcej na wysokości ich kolan. Obaj odruchowo spoglądali co chwilę za siebie ale nie sposób było przewidzieć drugiego uderzenia. Vanderberg zawadził o niewidoczny krawężnik. Lewa noga, cały bok i ramię bolały go coraz bardziej. Nie mógł powstrzymać szczękających zębów. Chłodny wiatr zdawał się zamrażać mokre ubranie.
      – Znowu! – krzyknął nagle Wade. – To idzie znowu!!!
      Zaczęli biec nie zważając na kryjące się pod powierzchnią przeszkody. Szum z tyłu narastał powoli. Nie sądzili, że fala jest tak blisko. Kiedy zagasły zalane płomienie obejmujące wrak cysterny do ściany supermarketu zabrakło im jeszcze kilkudziesięciu metrów. Na szczęście uderzenie wody przyszło dokładnie z tyłu. Fala przewróciła ich momentalnie niosąc wraz z sobą, potem woda opadła na chwilę, tak, że sunęli na plecach, by za chwilę wezbrać znowu.
      Vanderberg dusząc się usiłował rękami osłonić głowę. Przed oczami miał ścianę supermarketu, ku której jak sądził, niósł ich prąd. Fala uderzyła w wykonaną z cienkiej blachy ścianę osłonową z taką mocą, że od razu zostały naruszone praktycznie wszystkie wiązania, które przytrzymywały ją przy nośnym szkielecie. Napór wody był tak silny, że blacha rozdarła się w kilkunastu miejscach i całe jej fragmenty oderwały się od zasadniczej konstrukcji lub odkształciły przepuszczając nurt pod sobą. Vanderberg i Wade zostali wepchnięci do wnętrza supermarketu gdzie woda znowu opadła na chwilę wlewając się do podziemnych magazynów. Półki, szafy, lady, stojaki leżały teraz wokół w nieładzie tworząc wzgórza i barykady zatrzymujące na sobie wszystko co niósł prąd. Vanderberg uderzył w jedną z nich, chwycił jakiś wystający element usiłując zorientować się w sytuacji. W ogromnym wnętrzu panowała praktycznie absolutna ciemność. O użyciu przemoczonych zapałek czy zapalniczki nie było oczywiście mowy. Zresztą mały płomyczek niewiele pomógłby w tej hali.
      – Wade! – krzyknął.
      – Tutaj!
      – Gdzie jesteś?
      – Tutaj! Biegnijcie w kierunku światła! – to nie był głos Wade'a. Vanderberg obejrzał się. Snop światła ręcznej latarki oświetlał najbliższe, szerokie schody. – Tutaj! Szybko, zanim
     poziom wody nie podniesie się znowu!
      – Charlie! – coś gramoliło się spod stosu nierozróżnialnych w mroku przedmiotów. Vanderberg niepewnie jeszcze uniósł się na nogi. Chwycił ramię Wade'a i pociągnął go w stronę światła.
      – Szybciej! – nieznany wybawca musiał mieć lepsze rozeznanie w sytuacji niż oni, będący na dole. – Biegiem!!!
      Wade nie był w stanie biec. Zataczał się i potykał kiedy woda znowu przybierała gwałtownie. Vanderberg popchnął go z całej siły a sam doskoczył do poręczy chwytając ją obiema rękami. Podciągnął się szybko, znowu chwycił tamtego i wlokąc go za kołnierz przerzucił na schody. Rosły mężczyzna, który zbiegał w ich stronę puścił trzymane dotąd w drugiej ręce, dziecinne, nadmuchiwane koło ratunkowe, które najwyraźniej przedtem zamierzał im rzucić. Złapał Wade'a za drugie ramię i razem pociągnęli go na górę.
      – Chryste! Jeszcze chwila i... – obcy wziął głębszy oddech. – Za wami na placu biegło jeszcze kilku ludzi. Widziałem jak ich poniosło.
      – Gdzie?
      – Na placu. Poszli bokiem i... już po nich, przypuszczam.
      – Gdyby nie pan...
      Mężczyzna wyciągnął w jego kierunku paczkę papierosów.
      – Terry Holbrock.
      Vanderberg przedstawił ich obu. Zaciągnął się głęboko po raz pierwszy od wielu godzin czując częściową choć ulgę.
      – Czy tu jest więcej ludzi?
      – Chyba nie... Co cenniejsze rzeczy i żarcie zrabowano już dawno. Acha, jeden chłopak strzelał do mnie z karabinu...
      – Dlaczego?
      – Bo ja wiem... Chciał się pobawić w snajpera. Potem gdzieś pobiegł i pewnie utonął. Cholera... Nigdy, na żadnym filmie nie widziałem czegoś takiego... To jest jak potop.
      – A reszta ludzi? Ci, którzy byli w samochodach?
      – Cholera ich wie. Pewnie ukryli się w okolicznych bramach a teraz siedzą przy włazach na dach i czekają świtu – sądząc po zmianie intonacji Holbrock musiał się uśmiechnąć. – Tu już każdej nocy mieliśmy to co w Sajgonie...
      Vanderberg drgnął lekko. Gdzieś już ostatnio słyszał to określenie.
      – Strzelaniny, rabunki, demoralizacja. Człowiek bał się wyjść gdziekolwiek. Ale teraz będziemy mieli Sajgon prawdziwy. Helikopterowa ewakuacja... Dobrze, że bez dział Vietcongu.
      – Byłeś w Wietnamie?
      – Tak. A ty?
      – Nie. Chodziłem wtedy do szkoły.
      Wade dopiero teraz niezdarnie podniósł się z podłogi. Sycząc z bólu usiadł na skrzyżowanych nogach i zaczął rozmasowywać ścierpnięte mięśnie.
      – Jezu, dajcie zapalić.
      Holbrock podsunął mu paczkę.
      – Ciekawe dlaczego nie schroniło się tu więcej ludzi? – powiedział Vanderberg.
      – Ten supermarket ma tylko dwa piętra...
      – Przecież woda nie może podnieść się tak wysoko.
      – W panice się nie myśli tylko szuka czegoś co przypomina Empire State Building. Poza tym wokół są parkingi. Trudno przebiec taki dystans mając za plecami rosnącą falę.
      Wade przechylił się przez barierkę patrząc na szumiącą kipiel. Wziął latarkę Holbrocka i poświecił w dół.
      – Psiakrew! Poziom wody ciągle się podnosi.
      – Tu nie dojdzie...
      – Tak? To wyjżyj.
      Obaj z Holbrokiem nachylili głowy. Pływającym meblom brakowało dosłownie centymetrów, żeby uderzyć w barierkę przejścia na pierwszym piętrze.
      – O rany... W życiu nie widziałem czegoś takiego...
      – Przecież to niemożliwe. Nie może być takiego dopływu.
      – Spokojnie. Mamy jeszcze jedno piętro i dach.
      Ponieśli się szybko słysząc jak podłoga trzeszczy pod naporem wody. Holbrock poprowadził ich wyżej.
      – A wy? – spytał. – Czymu wybraliście akurat to miejsce?
      – Liczyłem na sprzęt. Przecież tu gdzieś musi być stoisko sportowe.
      – To tak jak ja. Spokojnie. Latarki, koce, porządny ponton, krótkofalówka, rakietnice i zapas baterii już przygotowane przy wyjściu na dach.
      – Masz nawet krótkofalówkę?
      – Tak. Ale nie licz na połączenie z kimś kto wie o co chodzi. To amatorskie urządzenie i na wszystkich kanałach łapie wyłącznie histerię przerażonych chłopców. Jeden tylko ma podsłuch wojskowych linii i przekazuje uzyskane stamtąd wiadomości.
      – Wojsko jest już w mieście?
      Holbrok roześmiał się głośno. Skręcił w bok od wylotu głównych schodów, otworzył jakieś drzwi i światłem latarki wskazał im stos koców ochraniających przygotowany sprzęt. Tuż obok wznosiła się metalowa drabinka prowadząca na dach.
      – Można to tak nazwać – podjął przerwaną kwestię. – Pięć naziemnych oddziałów próbuje dotrzeć choć w miarę blisko centrum z różnych stron.
      – I co? – Wade owinął się w najgrubszy koc jaki tylko mógł znaleźć. – Kiedy tu będą?
      – Trzy grupy utknęły od razu. Każda z wylotowych dróg jest tak zakorkowana samochodami, że nie sposób się po nich poruszać. Czwarte zgrupowanie to podobno dywizja pancerna. Jej dowódca ściągnął z poligonu czołgi i jechał jak leci miażdżąc wszystkie auta po drodze... Ponoć nawet dotarł gdzieś dalej ale jak przyszła woda... Teraz chyba sam ma kłopoty.
      – A piąty oddział?
      – Ma najbardziej inteligentnego dowódcę. Ogołocił swoją dywizję i utworzył małą grupę złożoną tylko z oddziałów zwiadu, kilku kompanii saperów i kilku dywizjonów amfibii. Saperzy jakoś radzili sobie z korkiem. Woda chyba też ich nie powstrzymała. W każdym razie oni są najbliżej ale... – Holbrock wzruszył ramionami. – Jakie to ma znaczenie. Nawet kilkuset ludzi tu nic nie pomoże.
      – Wszyscy czekają na świt?
      – Czy ja wiem. Helikoptery latają wokół mimo ciemności ale myślę, że to tylko rozpoznanie. Może zresztą zaczną przerzucać jakieś niewielkie grupy.
      Vanderberg zdusił swój niedopałek. Marzył o szklance wódki ale trudno raczej było się spodziewać, żeby w supermarkecie było coś takiego.
      – Ciekawe jak mogło do tego dojść – mruknął. – Dlaczego stacje hydrologiczne wzdłuż rzeki nie wysłały ostrzeżenia w odpowiedniej chwili?
      – Może liczyli, że wał wytrzyma?
      – Niemożliwe.
      – Niemożliwy jest też tak szybki przybór wody. W tym wszystkim jest coś dziwnego... – Holbrock wstał nagle kierując światło latarki na korytarz. Wyszedł na chwilę. Przez chwilę słyszeli jeszcze odgłos jego kroków, potem zagłuszył go szum wody.
      – I co robimy? – spytał Wade.
      – A co możemy zrobić?
      – Właściwie tak...
      Znowu usłyszeli kroki. Tym razem jednak Holbrock biegł.
      – Cholera – nie mógł złapać oddechu. – Woda zalewa drugie piętro!
      – Szlag! Przecież nie będzie przybierać aż do nieba.
      – Musimy wyjść na dach! Jeszcze moment i nie zdążymy przenieść sprzętu...
      Vanderberg i Wade zerwali się z podłogi.
      – Mam tylko jedną pelerynę...
      – Nie przejmuj się. I tak jesteśmy mokrzy.
      Holbrock wspinał się po metalowej drabince, żeby otworzyć właz.
      – Tam ciągle leje jak cholera.
      – Owiniemy się kocami. Już?
      Światło latarki znikło na chwilę. Na twarzach poczuli uderzenia dużych kropli deszczu.
      – Dacie radę sami tam na dole?
      – Tak – Vanderberg stanął mniej więcej w połowie drabinki. Wade podnosił kolejno przygotowane na podłodze rzeczy a on podawał je dalej.
      – O rany – krzyknął w pewnej chwili. – To jest już tutaj! Woda płynie korytarzem!
      – Kurcze, to naprawdę nie jest możliwe!
      – To zejdź i zostań tutaj zasłaniając się swoim wyliczeniem prawdopodobieństwa.
      Wade gorączkowo podawał ostatnie paczki.
      – Już? – Vanderberg zrobił mu miejsce na drabinie.
      – Ty naprawdę chcesz tu zostać?
      – Nie...
      – Wiem. Czujesz się kapitanem na tonącym okręcie.
      Nagły przypływał uderzył o drzwi pomieszczenia. Obaj skoczyli do góry zderzając się mniej więcej w połowie wysokości. Prawie jednocześnie wyskoczyli na dach z takim impetem, że Holbrock spojrzał na nich przestraszony.
      – Co? Przybiera tak szybko? – nachylił się nad otwartym wciąż włazem. – Jezu... Przecież nie może przybierać w nieskończoność.
      – Może zalało całą równinę?
      – Jak to? Bez ostrzeżenia?
      – Zaraz – włączył się Vanderberg. – Przecież jesteśmy w niecce.
      – Tylko część miasta. Nie całe.
      – Tym bardziej. Wypełnienie mniejszej...
      – Przez radio słyszałem – przerwał mu Holbrock, – że woda jest w całym mieście.
      Wade potrząsnął głową. Chciał coś powiedzieć ale Vanderberg powstrzymał go ruchem ręki.
      – Powinniśmy napełnić ponton.
      – Chyba jeszcze czas...
      – Przecież nie możemy czekać aż woda osiągnie poziom dachu i dać się porwać przez prąd. Przez pierwsze chwile będzie to cienka warstwa i możemy rozedrzeć gumę zaczepiając o jakąś antenę czy inny występ.
      – Coś w tym jest – Holbrock nachylił się nad największym pakunkiem. – Co proponujesz?
      – źeby wodować wcześniej. Z przeciwnej strony dachu od tej, w którą uderza prąd.
      – A nie lepiej z boku? – wtrącił się Wade. – Z tyłu mogą być zawirowania, które przycisną nas do ściany.
      – Może...
      Po rozłożeniu dużej, gumowej płachty, Holbrock zwolnił zatrzask na przymocowanej do samozaciskowego węża butli. Gaz błyskawicznie wypełnił wszystkie osiem niezależnych komór. Narazie przewrócili ponton do góry dnem, żeby nie wypełniła go deszczówka.
      – No to co... Może poszukamy jakiegoś dogodnego miejsca – zaproponował Holbrock. – Skąd można by spuścić to bydlę.
      Rozerwał jedną z paczek i dał im dwa ręczne, wojskowe reflektory. Potem podeszli na skraj dachu.
      – Jezu!... – Wade przeciągnął snopem światła po wzburzonej wodzie. – Zaraz nas zaleje...
      Powierzchnię kipieli dzielił może metr, może nawet mniej, od ich stóp.
      – To... To pochłonie całe miasto...
      – Chyba powinniśmy już spuszczać – odezwał się niepewnie Holbrock. I na nim niezwykła szybkość z jaką podnosił się poziom wody wywarła ogromne wrażenie. Zdawało się, że woda przybiera w oczach, że szybkość tego przyboru rośnie z każdą chwilą.
      – Cholera, trochę za silny prąd... – mruknął Vanderberg.
      – Zaraz może już być za późno.
      – A jak nas porwie i rozniesie o jakąś przeszkodę? W tych warunkach nie można sterować.
      – Może przywiążemy się liną do czegoś stałego na dachu? – zaproponował Wade.
      – Poziom wody podniesie się więcej niż przewidywaliśmy i lina wciągnie nas pod powierzchnię.
      – Przedtem ją utniemy i...
      – Po pierwsze nie mamy liny a po drugie prąd jest tak silny, że będzie nas rzucał tak...
      – źe nabierzemy wody przez burtę? – dokończył Holbrock. – Spróbujmy zrobić dryfkotwę i odbojniki z koców. Może przypadek sprawi, że rąbniemy o jakąś ścianę i będziemy mogli wejść przez okno do wnętrza...
      – Nie licz na to. Będziemy mieli taką szybkość, że jedyne wejście będzie wtedy jeśli prąd sam wstrzeli nas do środka jakiegoś budynku.
      – To co robimy?
      Vanderberg zastanawiał się dłuższą chwilę.
      – Spróbujmy zrobić sztywną dryfkotwę i obciążyć ponton ile się da, żeby go nie obracało. Sami nie wchodźmy do niego tylko płyńmy z tyłu trzymając się sznurów przy burtach.
      – Psiakrew, ile wytrzymamy w tej wodzie? Pięć minut? Dziesięć?
      – Ale w ten sposób będziemy żywi nawet jeśli uderzymy w większą ilość przeszkód. Może nas coś zatrzyma i będziemy mogli...
      – Helikopter! – krzyknął Holbrock. – Tam! Patrzcie!
      Przed nimi, nad dachem wysokiego budynku unosił się snop niezwykle jasnego światła. Dopiero po chwili dobiegł ich stłumiony deszczem i szumem płynącej wody huk silnika śmigłowca. Pilot przemknął nad widocznymi dopiero teraz, w blasku jego reflektorów, sylwetkami ludzi na dachu i sprawił, że maszyna zawisła w powietrzu mniej więcej nad środkiem zalanego parkingu.
      – Rakietnica! – Holbrock rzucił się w kierunku swoich paczek. – świećcie w jego stronę! No szybciej...
      – Może leci do nagłego wypadku...
      – Tu wszędzie są nagłe wypadki!
      Wyszarpnął pistolet z lufą o dużym przekroju ale miał trudności ze znalezieniem naboju. śmigłowiec obrócił się o czterdzieści pięć stopni. Jego przedni reflektor omiótł dach
     supermarketu, potem silnik ryknął ze zwiększoną mocą.
      – Odleci!
      Maszyna jednak zatoczyła tylko lekki łuk i powoli zaczęła się zbliżać. Stało się jasne, że pilota musiało zainteresować coś co było tuż obok nich. Vanderberg rozejrzał się odruchowo, potem osłonił głowę od wzbudzonego obracającymi się łopatami wichru. Przestał widzieć cokolwiek w roznoszonych w kilku kierunkach naraz strugach. Ryk silnika przez moment był ogłuszający kiedy maszyna przeleciała nad nimi, potem ścichł trochę by wzmóc się znowu kiedy pilot opuszczał maszynę nad środkiem dachu tak, że zawisła mniej więcej metr nad jego powierzchnią. Zważywszy warunki, noc, deszcz i brak jakichkolwiek znaków pilot wykazywał się najwyższym mistrzostwem. Vanderberg ruszył w jego kierunku zanim jeszcze zauważył dawane światłami znaki. Cała trójka ogłuszona, oślepiona i targana z najwyższym trudem odnalazła właściwą drogę. Na szczęście drugi pilot pomógł im wsiąść do kabiny. Ruchem ręki wskazał przygotowaną apteczkę i gestami wypytał czy nikt nie potrzebuje natychmiastowej pomocy. Potem wskazał na zalewany już pierwszymi falami dach i na nich. Wade domyślił się pierwszy.
      – To już wszyscy! – krzyknął i niepewny efektu powtórzył to samo gestami.
      Dopiero teraz maszyna wzniosła się wyżej ale nie opuszczali jeszcze miejsca pośpiesznej ewakuacji. Drugi pilot zamknął drzwi kabiny zabezpieczając dokładnie zamek.
      – Jezu, jak nas tu znaleźliście?... – spytał Wade.
      Baniasty hełm nie poruszył się nawet. Pilot wyjął z kieszeni pomiętą kartkę, oświetlił małą latarką i zbliżył do oczu.
      – Czy jeden z was to major Vanderberg?
      – Tak, ale...
      – Dobra – pilot klepnął w ramię swojego kolegę za sterami. – Możemy lecieć.
      Helikopter pochylił się nieco nabierając prędkości.
      – Jak... Szukaliście mnie? – Vanderberg był równie zaskoczony jak Wade. – Przysłał was Horrocks?
      – Nie wiem kto to jest.
      – Więc skąd!...
      Pilot uśmiechnął się lekko.
      – Wiem, że to dziwne. Oczekiwałem, że pan nam wyjaśni...
      – Co?
      – No... Wynajęto nas już kilka dni temu.
      – Kiedy?! – Wade niepewny czy dobrze słyszy nachylił się do przodu.
      – Wynajęto nas kilka dni temu. Mieliśmy być gotowi do akcji w nocy, w skrajnie trudnych warunkach, być może w stanie klęski żywiołowej... Zapłacono nam z góry kupę forsy. Wie pan, pismo w formularzu zamówienia było tak niewyraźne, że... Wahaliśmy się. Ale z drugiej strony czek mogliśmy zrealizować od razu...
      – Dzisiaj otrzymaliśmy wiadomość – wtrącił pierwszy pilot – że mamy podjąć majora Vanderberga z dachu sklepu i dokładne współrzędne.
      – Przez telefon?
      – Nie. Przez radio.
      – Chryste, kto wam to zlecił?
      – Już mówiłem, że pismo jest jakieś niewyraźne. Jakby to robiło dziecko ale... Podpis da się odczytać. Konto bankowe również bez zatrzeżeń – drugi pilot wyjął z wewnętrznej kieszeni kombinezonu złożony we czworo formularz.
      Vanderbergowi wystarczył jeden rzut oka. Człowiek, który przysyłał dziwne listy ekipie Frosta tym razem rzeczywiście złożył swój podpis.
      – To Dakar!
      – Skąd ona mogła wiedzieć kilka dni temu?!
      Vanderberg i Wade patrzyli na siebie nie rozumiejąc niczego. W całej kabinie jedynie Holbrock rozparł się wygodnie wyraźnie zadowolony z nagłego poczucia bezpieczeństwa.
      – Szczerze mówiąc dalej niezbyt rozumiem – powiedział pilot. – Jak skontaktowaliście się z tą osobą dzisiaj? Słyszałem, że w mieście już od dłuższego czasu nie działały telefony?
      – Z nikim się nie kontaktowałem.
      – To skąd ten ktoś wiedział, że będziecie na dachu supermarketu ponad pięć godzin temu? Wtedy nie było jeszcze powodzi...

vandenberg club


kontakt z autorem
spis treści
początek