strona główna     -     bieżący numer     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Anna Brzezińska
strona 19

Kot Wiedźmy (3)


- A czas byłby wielki! - odezwała się zjadliwie jedna z niewiast. - Zanadto się ostatnimi czasy rozbisurmaniła, bezwstydnica, zdołoby jej nieco swobody ukrócić a wędzidło w pysk włożyć. Bo do czego to podobne, żeby ona co nockę goła po polu latała, jeszcze się chytrze w młódkę odmieniwszy. A cięgiem z innym chłopem!

- Ano gadają ludzie, że się onegdaj z waszym Kowlikiem w stawach rybnych pławiła i w tataraku pospołu okrutnie zbytkowali. - Ortyl uśmiechnął się wrednie. - Może stąd właśnie wasza na Babunię zaciekłość, żeście swego chłopa upilnować nie potrafili.

- A żeby cię, ścierwo, nagła zaraz sparła! - rozdarła się kobieta. - Żebyś oparszywiał, kozojebco! Żeby ci się chwost w supeł zawiązał!

- Dosyć! - Kordelia nie życzyła sobie wrzasków na świątynnym dziedzińcu i nie zamierzała dopuścić, aby przeszkadzano proboszczowi w nabożnym skupieniu. - Trzeba się było pierwej zastanowić, potem przybłędę pod pierzynę brać. A jakeście chcieli zwyczajnego drapichrusta w dom wprowadzić i bez ślubu, bez błogosławieństwa kapłana z nim żyć, jakoby z prawowitym małżonkiem, to się teraz nie dziwujcie, że za innymi gania. Co łatwo przychodzi, to i postradać nie żal. Insza rzecz zgoła, jak się z rodziców namowy i przyzwolenia w pokrewieństwo wejdzie z mężem uczciwym a pobożnym. Bo ja wam powiadam, że ze świętej pamięci małżonkiem mym przeżyłam w spokojności nieledwie trzy tuziny lat i ani razu nie zhańbił mnie choćby cień podejrzenia w jego małżeńską uczciwość i ku mnie przychylność. - Uniosła w górę palec i ciągnęła z namaszczeniem: - Nie chadzał do wiedźmiej chaty i nie szukał niegodziwego towarzystwa ladacznic. Dnie wiódł na pracy, wieczory na modlitwie i rozmowach pobożnych, uciech lekkich nie pożądając. Nawet wiedźma znała stałość jego umysłu i nie próbowała go uwieść czartowskimi sztuczkami.

Niewiasty popatrzyły po sobie i spuściły wzrok. Żadna nie śmiała przerwać Kordelii, ani też napomknąć, że może Betka młynarz istotnie świecił wzorem cnót małżeńskich, ale był to człek gruby, mrukliwy, stroniący od łaźni i nazbyt brzydki, by go Babunia miała zachęcać do wiarołomności. Bo Babunia wielce sobie ceniła cielesne uciechy, by nie rzec, że chuciom folgowała, jednak z czymś, co cuchnęło niby cap sypiała jedynie pod postacią kozy.

- A co z Babunią będzie, to się jeszcze pokaże - rozprawiała Kordelia. - Bo mnie się widzi, że nasz proboszcz, może człek po miastowemu miękki i cokolwiek młody, ale przecie rozumny. Niech jeno przed Babunią o ogniu bardzo nie gada, jak ów kleryk Sosisek, co go jeszcze dawnymi czasy z opactwa przysłali, to się jakoś po trochu utrzęsie. Może będą po staremu, jedno w lesie, drugie we świątyni siedzieć. Przecie Babunia jest niewiasta przemyślna, wiedząca, że nam tutaj duchowna osoba potrzebna. Byle pleban z początku czym jej nie uraził...

- O co łatwo być może - mruknął Ortyl. - Wykładacie sobie, jak on będzie Babunię modlitwą a świętymi olejami do pobożności nakłaniać? A może się na jej progu położy? Przecie on od poranka krzyżem leży, pośniadać nawet zapomniawszy.

- No, zawdy jakaś odmiana, bo dawniejszy proboszcz to raczej na Rozalce zwykł polegiwać - mruknęła któraś z bab.

- Nie gadajcie! - Kordelia rozeźliła się na dobre. - Miał proboszcz swoje ułomności, pierwsza mu to w oczy gadałam, jak między nami mieszkał. Ale był człek z kośćmi dobry i nikt go z Rozalką w grzechu nie przydybał.

- Bo plebania była na noc żelazną kłódką zawarta! - Babina w pasiastym fartuchu rozciągnęła usta w uśmiechu, ukazując bezzębną szczękę.

- A nawet jeśli! - Kordelia aż posiniała z oburzenia. - Cóż stąd? Lepiej z Rozalką żył niźli niejeden chłop, co przed ołtarzem i bogami ślubował. Bo ja pomnę, jak wasz chłop, upiwszy się jako wieprz, do naszej Jarosławny w zaloty chadzał i nocami popod młynem wył niby pies. Ale nie dla psa kiełbasa i oskoma podobna, nie dla niego Jarosławna przeznaczona, jeno dla...

- Tego księcia, coście nam o nim do znudzenia prawili? - zarechotała niewiasta. - To powiedzcież nam jeszcze, cna Kordelio, czemuż wasza Jarosławna, ta czysta i szlachetna dziewica w rok potem od owego księcia uciekła, dwoje dziatek precz porzuciwszy? I to z kim jeszcze? Z najemnikiem pospolitym, chłopem grubym a sprośnym, co ją pewnikiem do tejże pory zdążył zostawić gdzie pode płotem z bachorem nowym.

- Oż, ty małpo! - ryknęła Kordelia. - Ja ci ten jęzor parszywy własnymi rękoma wydrę, abyś nim więcej oszczerstw nie kłapała, przeklętnico!

I wzięły się za łby, jako było we zwyczaju u bab z Wilżyńskiej Doliny. Kaniuk zaś, który od dłuższej chwili przysłuchiwał się ich wrzaskom, szczelniej przylgnął do chropawej podłogi świątyni. Rozumiał bowiem, że jego misja będzie trudniejsza, niż się spodziewał - i to nie tylko za przyczyną popędliwości wiejskich bab.

 

***

 

Podczas następnego tygodnia Kaniuka z wolna ogarniało straszliwe podejrzenie. Nie, żeby doświadczał szczególnych trudności za przyczyną wieśniaków, bo ludek Wilżyńskiej Doliny obserwował go bacznie, ale z należnym szacunkiem. Jednak rzeczy nie szły, jak iść powinny. O zmroku z kątów chaty dobiegały go dziwne szmery i chroboty; zrazu podejrzewał myszy, które i w kościele czyniły harce straszliwe podczas najświętszych ceremonii, ale nigdy nie zdołał ich w izbie przydybać. Co gorsza, kiedy z kagankiem w ręku zaglądał pod skrzynie i inne statki, zdawało mu się, że w cieniach przy ścianie coś smyrga przy samej ziemi i chichocze złośliwie z jego wysiłków.

A nie były to jedyne znaki złej mocy, która nocami szalała po jego obejściu. Rankami znajdował swą izbę uprzątniętą do czysta, zamiecioną starannie, z posadzką wysypaną czyściutkim piaskiem i świeżym tatarakiem. Z początku łudził się nadzieją, że któraś z białogłów zakrada się we ćmie na plebanię i czyni babską posługę - której nie życzył sobie bynajmniej, podobnie jak niewieściej kompanii, gdyż w klasztorze przywykł sam dbać o swoje potrzeby, a nie były one wielkie. Zwierzył się nawet z tego podejrzenia Kordelii młynarzowej, która wydawała mu się kobietą zacną i stateczną, choć słyszał, że córka jej pobłądziła straszliwie, porzuciwszy ślubnego małżonka. Kordelia z początku wydęła wargi i poczęła rozwodzić się nad wszetecznością niewiast, pozbawionych mężowskiej troski i nadzoru. Rychło też wyłożyła Kaniukowi bardzo dobitnie, acz wbrew jego intencji i napominaniu, która z bab wzięła sobie za kochanka jednego ze sprowadzonych przez wiedźmę huncwotów, na jego strapienie jednak nic poradzić nie potrafiła.

Jednej nocki Kaniuk osobiście zasadził się w ocieniającej plebanię brzezinie, chcąc na gorącym uczynku przyłapać wszeteczną zalotnicę. Nic jednak nie pomogło. Noc całą dygotał w chłodzie, przepowiadając pod nosem modlitwy dla odstraszenia złej mocy, jednak rankiem izba była po staremu wysprzątana, malowane talerze na ścianach omiecione z kurzu, a poduchy na łóżku wytrzepane starannie i ułożone w zgrabny stosik. Na stole świeżo upieczony drożdżowy placek z jagodami pachniał tak wspaniale, że ukroił sobie kawałek. Nie trzeba dodawać, że wszystkie garnki i misy lśniły jakby ich nikt nigdy na ogniu nie kładł, drew nie ubyło nawet o marną szczapę, a popielnik połyskiwał czystością. Dobrą chwilę siedział przy stole z czereśniowego drewna, głowę nisko zwiesiwszy, i rozpaczał nad swymi grzechami i ułomnościami, co doń moce przeklęte zwabiają. I nic, zupełnie nic nie umiał poradzić.

W stajence nie lepiej się działo. Krowa i kozy, podarunek starego ojca opata, który rozumiał dobrze, że ziemie w Górach Żmijowych straszliwie splądrowano, były zawsze wydojone przed świtem, a mleko czekało na Kaniuka w pięknie malowanych dzbanach. Pić go nie śmiał, lękając się jakowejś zdrady piekielnej, więc niósł je co rano do świątyni i błogosławił uroczyście. Że zaś zdawało mu się grzechem dary bogów marnować, kazał je szalonemu Koflikowi, który czasem przychodził na plebanię do cięższej posługi, rozdzielać pomiędzy najbiedniejsze białki. A przecież na mleku się nie kończyło. Jego kasztanek zawsze był pięknie zgrzebłem wyczyszczony, nawet czerwone wstążki mu ktoś we grzywę wplatał. W ogródku za plebanią kapusta i rzepa rosły jak oszalałe, zdziczałe róże, co je własnymi rękoma szczepił i piastował, przed czasem pokryły się kwieciem tak wonnym, że z całej wioski niewiasty zbiegały się je podziwiać.

Ludek Wilżyńskiej Doliny zaczynał gadać, że z jakichś powodów Babunia Jagódka osobliwie sprzyja nowemu plebanowi. Posądzenie owo okrutnie Kaniuka bolało.

Ale najgorsze były koszmary, co go nieledwie każdej nocy nawiedzały, cisnąc i gniotąc niby młyński kamień. Oprócz tamtej pierwszej nocy nigdy nie udało mu się zmory przydybać, ale pomniał ślepia gorejące niby piekielne węgliki i głos niski, chropawy, jak szepcze mu do ucha plugawe zaklęcia. Odurzony sennym majakiem czuł, jak doń podchodzi, dotyka powoli, ostrożnie, łaskocze oddechem w gardło i szyję. A, co przerażało go najbardziej, we śnie jej dotyk nie był mu niemiłym. I kusiło go, aby przygarnąć mocniej ową miękką, delikatną obecność, która pochylała się nad nim każdej nocy.

Budził się ze świtem, z pierwszym pianiem wioskowych kurów i widział na poduszkach zgnieciony odcisk jej ciała, wciąż ciepły i zapraszający. Rozglądał się po izbie, wysprzątanej i jasnej od porannego słońca, co wpadało przez uchylone okiennice, choć pamiętał bardzo dobrze, że zamykał je na skobel przede zmierzchem. I chwytał go jakiś żal dojmujący za własną słabość i skłonność ku mocy nieczystej. Z wolna zaczynał się też zastanawiać, czy ojciec opat nie przecenił aby jego świątobliwości i czy nie powinien wrócić do klasztoru, gdzie dźwięk świętych dzwonów i modły pospólne mnichów oczyszczą go i wyzwolą spod omamienia.

Aż razu jednego ocknął się Kaniuk w izbie posrebrzonej miesięcznym światłem i w pełnej krasie ujrzał swą prześladowczynię. Mara siedziała na kufrze z nogą założoną na nogę, zalotnie odsłaniając rąbek jedwabnej pończochy. Wijące się, kruczoczarne włosy upięła pojedynczym srebrnym grzebieniem i luźno puściła na plecach, usta ukarminowała paskudnie, rzęsy ani chybi podkręciła i węglikiem pomalowała, a jej ślepia skrzyły się i połyskiwały prześmiewczo. Suknię z czerwonej kitajki miała na gorsie przybraną falbanką i tak wyciętą, że Kaniuk, który czegoś podobnego nie oglądał nawet na obrazach ze świętymi, co poskramiają pogańskie ladacznice, aż pokraśniał ze wzburzenia. Zmora niezawodnie dostrzegła jego spojrzenie, bo uśmiechnęła się z rozbawieniem i oblizała wargi ostrym języczkiem. Tego było już za wiele.

- Idź precz, maro przeklęta! - krzyknął, czyniąc znak odstraszający złe. - W imię Cion Cerena wzywam cię, odstąp, siło nieczysta!

- Co wy tak wszyscy z tą czystością? - Zmora skrzywiła się nieznacznie, lecz w żaden sposób nie okazała strachu czy zawstydzenia. - Myją się mnisi najtężej na rok cztery razy, a i to jak słonko mocniej przypiecze, ale drzeć się o czystości to zawdy pierwsi. A nie wstyd tak obcym przyganiać, hę? A czy ja się pytam, czemu deszczówka na kąpiel tak się wam w beczce zastała, że się w niej żaby polęgły?

Kaniuk na podobną bezczelność zaniemówił ze szczętem. Zresztą i tak nie bardzo by wiedział, co dalej gadać. W przypowieściach sukkuby pierzchały co sił, kiedy tylko mnich ocknął się i wezwał świętego imienia, nie był więc przygotowany na dłuższą konwersację.

- No, nie gapcie się na mnie niby bazyliszek - Sukkub wzruszył ramionami. - Toż was nie zeżrę i w capa nie zaklnę. Rozmówić się z wami przyszłam. Tak po sąsiedzku, wedle obyczaju.

Kaniuk poprawił się lepiej na poduszkach, usiłując przybrać godniejszą pozę. Co nie było łatwe, zważywszy że zmora przypatrywała mu się nader nieoględnie.

- Wyście tutejsza niewiasta? - zapytał ostrożnie. - Wybaczcież, ale imienia waszego wspomnieć nie potrafię i chyba wcześniej was w świątyni nie oglądałem...

Tutaj Kaniuk wspomniał przytomnie wioskową ladacznicę o wdzięcznym mianie Gronostaj, która takoż nie zaglądała w poświęcone progi, na rozmaite sposoby okazując mu swoją niechęć. Nieznajoma była co prawda bogaciej przyodziana, lecz gapiła się nieprzystojnie i przygadywała świątobliwej personie równie bezczelnie jak Gronostaj, a jej suknia była nad wyraz nieskromna i wyuzdana.

- Pora wprawdzie cokolwiek niestosowna - napomknął delikatnie, nie chcąc urazić nieszczęsnej grzesznicy - ale ja ci jestem wielce rad, moje dziecko. Ogromnie. A jeszcze bardziej rad będę, jeśli się zechcesz do nas w modlitwie przyłączyć. I nie lękaj się, że ci w świątyni kto krzyw będzie, albo słowem nieopatrznym przykrość wyrządzi, bo ludzie w Dolinie dobrzy i pobożni... - Zawahał się cokolwiek, wspomniawszy, jak onegdaj, przechodząc obok gospody, posłyszał, jak się Ortyl z Waligórą przechwalali dawnymi przewagami, co je wedle mostku na Krtynie świadczyli, kupców łupiąc i mordując. Jak się na jego widok porwali ze stołków i pozdrowili z uszanowaniem, kryjąc za plecami kości do gry i kufle z piwskiem, dla większej mocy spichrzańską gorzałką przyprawionym. - No, w każdym razie natura ich ku pobożności skłania, choć ciała wciąż mdłe i do grzechu nawykłe - dodał niechętnie, gdyż był człowiekiem prawdomównym i uczciwym, jak rzadko. - Ale własnym słowem ręczę, że nie będą ci przeciwni. Dość, byś się występku wyrzekła plugawego i do niewieściej poczciwości powróciła. Rychło się dla ciebie jakie zajęcie znajdzie i dach nad głową, i strawa. I między ludźmi sława dobra. Jest też w Wilżyńskiej Dolinie ziemi dość, co od ostatniego najazdu ugorem leży, chwastem i tarniną porasta. Dość, żeby dla ciebie zagon jaki wykroić. A jesteś młoda i nadobna, wnet i męża sobie poczciwego znajdziesz, dziatki mu rodzić będziesz, jadło warzyć, bydlątka oporządzać...

Niewiasta przysłuchiwała się jego perorze z głową przekrzywioną na ramię i dziwnym wyrazem twarzy. Potem roześmiała się. Bez złości, ciepłym, gardłowym głosem. A jeszcze później pochyliła się nad Kaniukiem, który w swej wykrochmalonej, zapiętej pod samą szyję nocnej koszuli tkwił pod puchową pierzyną, sztywno oparty o stos poduch, i nim cokolwiek zdołał uczynić, pocałowała go prosto w usta.

- A to się nam dziwo w Wilżyńskiej Dolinie trafiło! - powiedziała, rozbawiona jego konfuzją. - Od jednorożca rzadsze i bardziej płochliwe. Uczciwy a nabożny pleban. Choć nierozgarnięty i w świecie nieobyty. Przyznać trzeba, żeście jedno dobrze zgadli. Wedle mego bydlątka przyszłam.

- Bydlątka? - powtórzył ogłupiały Kaniuk.

- Ano bydlątka. - Niewiasta znów uśmiechnęła się ślicznie. - Kota konkretnie. Kota mi, wasza wielebność bałamucicie, ot co! Ostatnimi czasy ledwie ją oglądam, może przed świtem nażreć się przychodzi, ale po nocy, to już ze szczętem u was na zapiecku siedzi. Dobytku nie pilnuje, ludzi nie tumani, złego nie odstrasza. Mamuny tak się rozzuchwaliły, że mi przeszłej niedzieli pół nocy w ogrodzie tańcowały, lulek i piołun ze szczętem zadeptawszy. Chłopstwo rozbestwione, nie dalej jak wczoraj sama jakiegoś pachoła naszłam, jak mnie w kąpieli podglądał w tataraku ukryty. No, ten sobie prędko na baby nie popatrzy - dodała mściwie, aż Kaniuka ciarki przeszły - chyba że mu jaskrę z oczu przed figurą wymodlicie. Toż sami rozumiecie, że tak dalej być nie może!

- Wybaczcież, dobra kobieto - zdołał wreszcie wtrącić Kaniuk - ale ja waszego kota na oczy nie oglądałem.

- A jak wam się wydaje? - Czarnowłosa aż się żachnęła i jęła wyliczać na palcach. - Kto wam nocnicę zadusił, co się tutaj na dachu nieomal zalęgła? Kto koboldy ze starego młyna sprowadził, żeby wam w gospodarstwie pomoc czyniły? Kto skrzaty moje, i to moje własne, w kominie hodowane - rzuciła z pasją - na wasz łaskawy chleb przynęcił, żeby koniom grzywy plotły, a mleko od kwaśnienia chroniły? Kto was tutaj co noc strzeże i od uroku broni? Przecie nie opat z klasztoru i nie figury wasze, jeno mój kot! Mój własny, na likworach magicznych wypasiony i zbezczelniały, bo kot wiedźmy to nie może być byle pachruście, ale bestia potężna, groźna i zajadła! - Podrzuciła głową, a srebrne kolczyki zadzwoniły dźwięcznie.

Kaniuk odczekał jeszcze chwilę, by upewnić się, że wybuch wściekłości minął na dobre, a potem uspokajająco położył dłoń na jej ramieniu - w żaden inny sposób nie potrafił okazać swego zatroskania. Teraz już rozumiał dobrze, dlaczego wcześniej nie oglądał jej w świątyni, jednak nie mógł nic więcej uczynić dla nieszczęsnej, szalonej niewiasty. Musiała nocką z lasu przyjść, pomyślał ze smutkiem. Wojna bowiem srożyła się okrutnie w Górach Żmijowych i wciąż jeszcze we kniei kryło się sporo luda, zbiegłego z wiosek albo i dworców szlacheckich przed podjazdami rozswawolonego żołdactwa. Było między nimi niemało niewiast, choćby i szlachetnego rodu, które poszalały od oglądanych mordów i okrucieństw; Kaniuk własnymi rękoma wynosił im pożywienie popod mur opactwa, ale żadnej nie udało się na długo zatrzymać, ani tym bardziej do rozumu przywieść. Wciąż dźwięczały mu w uszach przeraźliwe krzyki jasnowłosej dziewki, która przywlokła się ku nim zeszłej zimy. Brnęła przez świeży śnieg, nieledwie naga, w poszarpanym gieźle, nawołując kogoś - męża, syna, czy brata, nigdy się nie dowiedział. Podobnie jak ani zgadnąć potrafił, czy ta kruczowłosa niewiasta tylko bredzi o jakimś zwierzaku.

- Kota twojego jutro poszukamy - powiedział miękko. - Na razie prześpij się trochę i wypocznij. We ćmie go nie znajdziemy. - I począł się gramolić z łóżka, bo w izbie było tylko jedno posłanie: nie wydało mu się stosownym dłużej w jej kompanii przestawać i zamierzał się przespać w stodółce.

- Że też z wami zawsze tak samo! - Niewiasta wzięła się pod boki. - Darmo język sobie strzępić, bo jak grochem o ścianę! Żaden nie słucha po dobroci! - Tutaj zwinęła się jakoś dziwnie, skurczyła w sobie.

W izbie zafurgotało coś, zaszurało w kątach. Cienie przemknęły po posadzce, okiennica szarpnęła się i rozwarła z głuchym stukotem.

Na niskim stołeczku przed łóżkiem babina, o twarzy pomarszczonej i wyschłej niby gruszka suszona na zimę w kominie, gniewliwie owinęła się chustą; jej dłonie były pokrzywione ze starości i pokryte niebieskim żyłkowaniem. Kaniuk jęknął bezgłośnie i uczynił znak odpędzający złe, ale starucha zbyła go machnięciem ręki i wygładziła ciemną spódnicę, która sterczała dobre pół łokcia od ziemi na warstwie nakrochmalonych halek. Spod chustki, ciasno zakutanej i związanej pod brodą na solidny węzeł, łysnęły ku niemu przejrzyste, bursztynowe ślepia wiedźmy.

- Ot, tak to jest, jak się człek z wizytą wyszykuje - sarknęła, skrobiąc się obcasem po łydce. - Jeno ziół dla was namarnowałam za dobrych parę groszy. I po co, skoro żeście się okazali zwyczajny niedowiarek nieużyty? No, przestańcież! - mruknęła, widząc, że sięga do szkaplerzyka. - Toć gadam, że po sąsiedzku przyszłam, bez złej myśli, i krzywdy wam żadnej też uczynić nie zamyślam. Jeno kota mojego chcę.

- Ale ja wam wedle sprawiedliwości obiecuję - odezwał się słabo Kaniuk - że waszego kota w izbie nie trzymam.

- Przecie wiem. - Uśmiechnęła się bardzo niemiło. - Jakbyście go umyślnie przynęcili, inna byłaby rozmowa. Jestem niewiasta słabowita i zgodna, że do rany przyłóż, ale swojego dobytku rozkradać nie pozwolę. Co to, to nie! A tak, po dobroci do ładu z wami dojść próbuję. Bo wy i tak pożytku żadnego z podobnej bestii mieć nie będziecie. Aby sobie nie myślcie, że jej się u mnie jaka krzywda dzieje. - Wyciągnęła ku niemu sękaty paluch, a kapka na czubku jej nosa zachybotała się niebezpiecznie. - Legowisko ma na zapiecku postrojone, myszy w piwnicy dość i śmietankę z porannego udoju co dzień świeżą. Z pustoty tylko i na złość podobne brewerie wyczynia, na osławę mnie wystawia. Bo, wykładacie sobie, jaki by był między ludźmi śmiech a szyderstwo, gdyby się o tym wieść rozeszła, że wiedźmi kot na plebanię gania jakby mu kto soli na ogon nasypał?

- Ale czegóż on tu szukać może? - Kaniuk bezradnie pokręcił głową. - Toż ja nic nie mam, ani złota, dobytku żadnego, ani strojów paradnych. Sam w chacie żyję, w spokojności, czas na modlitwie i nabożnej lekturze trawiąc...

- A skądże wiedzieć, co to zwierzynie do łba strzeli? - rzekła filozoficznie wiedźma. - Dość, żeście jej wielce miłym. Czemu ja przeciwna nie jestem, bo powiadają ludzie, że człek z was dobry i z kośćmi poczciwy. Jako mówiłam, w szkodę wam wchodzić nie zamierzam, ale też sobie bruździć nie pozwolę. Wy wedle obyczaju w świątyni modły odprawiajcie, wieśniaków przed grzechem napominajcie, bo ludek w Wilżyńskiej Dolinie mamy niespokojny, do pijaństwa, łupiestwa i poróbstwa nawykły. Pola trza będzie od chrabąszczów poświęcić, utopce na strudze kadzidłem postraszyć, niewiasty z kazalnicy napomnieć, aby, skoro już pobożne być nie potrafią, niechaj się chociaż łajdaczą ostrożnie a rozważnie.

Kaniuk aż oklapł na posłaniu, słuchając podsumowania swej duchowej posługi dla wilżyńskiego ludku, jednak nic nie powiedział. Po prostu zabrakło mu sił.







Spis treści
Wstępniak
Celem wyjaśnienia
Wywiad numeru
Bookiet
Recenzje
Zakużona Planeta
Galeria
Stopka
Tomasz Pacyński
A.Mason
Adam Cebula (1)
Adam Cebula (2)
Anna Brzezińska
Tomasz Pacyński
Tomasz Duszyński
Piotr Lenczowski
Konrad Bańkowski
Grzegorz Żak
KRÓTKIE PORTKI
Elizabeth Moon
H.P.Lovecraft
 

Poprzednia 19 Następna