strona główna     -     bieżący numer     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Irina Jurjewa
strona 31

Koniec Zwierzojaszczura (2)

(opowieść)

 

 

Kornat nie rozumiał, jak zmienia się życie, nie mógł zdawać sobie sprawy, że Berold stał się kimś innym. Ograniczony podrostek, ze złością mszczący się na ludziach za to, że mało był do nich podobny, dawno przepadł, ustępując miejsca mężczyźnie, który zawsze osiąga cel, ponieważ nie zna zakazów moralnych. Ale ten także zginął, pozostawiając śmiertelną nudę i dziwne uczucie tęsknoty. To, co było kiedyś naprawdę ważne, wydawało się teraz Beroldowi błahe, bezsensowne i absolutnie niepotrzebne.

Wysłuchawszy historii kobiety, zapomniałby o niej w sekundę, gdyby nieznajoma nie była z Gokstad. To, w jak bezsensowny sposób utraciła swoją nikłą szansę zdobycia tego, o co zabiegała, poruszyło go. Berold zrozumiał, że nie omylił się, gdy pomyślał o Orbi. Odwaga, zrodzona z najzwyklejszej naiwności... Wiara, że w świecie wszystko jest tak, jak chcesz... Staranie, aby ukryć niepewność pod maską beztroski...

- Jak zawsze! Cena pomyłki jest wyższa niż cena zbrodni, - pomyślał z lekkim uśmiechem. - Wieczne prawo życia.

Rzucił spojrzenie i stwierdził, że kobiety nie ma przy stole. Rozejrzawszy się, zauważył ją przy jednej z kolumn. Nieznajoma stała samotnie, wciąż gryząc winogrona. Jaskrawopurpurowa kiść mimo woli rzucała się w oczy, kontrastując z ciemnymi barwami żałoby i przyciągając uwagę. Ludzie kręcili się wokół, ale nikt nie próbował się do niej zbliżyć, zamienić dwóch-trzech zdań. Jakby jej nie zauważali, ale nieznajoma zupełnie nie spieszyła się z odejściem. Pojąwszy, że zabrnęła w ślepy zaułek, wciąż jeszcze na coś liczyła.

- A czemu by nie? - pomyślał nagle Berold, wciąż przypatrując się kobiecie. - Może by się trochę rozerwać?

I podszedł do niej. Nie zastanawiał się, do czego zmierza, chciał tylko przyjrzeć się bliżej tajemniczemu gościowi, usłyszeć znowu charakterystyczny akcent, który go poruszył. Niepojęta śmiałość, z którą uprzednio siadła do stolika z "kroplami", zachęcała do kontynuacji znajomości, uśmierzała obawy, że kobieta nagle straci przytomność albo wywoła skandal.

Kiedy Berold podszedł, nieznajoma nie drgnęła, nie cofnęła się, a tylko spojrzała ze zdziwieniem.

- Żal wam pieniędzy? Chcecie się teraz odegrać? Nie da rady - powiedziała, zanim jeszcze Zwierzojaszczur otworzył usta. - Nie będę więcej grała.

- Nie chcę - z uśmiechem odparł Berold, próbując nie pokazać, jak bardzo zdziwiły go te słowa. - Chodźmy bliżej orkiestry.

- Po co?

- Zatańczymy.

- Nie tańczę. Wcale.

Jak przy stoliku! Skervit... Fliss... Arbitles... Ten sam ton, to samo wyzwanie w głosie... Ta sama stanowczość, ucinająca każdą próbę odejścia od reguł gry - pomyślał nagle Berold.

To, że ta gładka tarcza lodowatego chłodu może służyć do samoobrony, w ogóle nie przyszło mu do głowy.

- Chcesz, żeby Władca przyznał ci twoje prawa? - spytał ją wprost.

Nieznajoma znów spojrzała Beroldowi w oczy. Nie wiadomo czemu oczekiwał, że odpowie błagalnie: Chcę - a może w ogóle: Pomóżcie mi! Ale ona tylko uśmiechnęła się zupełnie tak, jak on, a potem położyła dłoń na wyciągniętym ku niej ramieniu. Spojrzenie jej czarnych oczu stało się złote i wesołe.

- Co, taniec lepszy do spisków niż ciemne kąty, gdzie ściany mają uszy? - zdawało się mówić to bezczelne, promieniste spojrzenie i Berold poczuł, jak po jego ciele przebiegły nagle ciarki. Przepełzły po rękach, po plecach i szyi, budząc trwogę, niepokój i zdenerwowanie. Berold zdążył już zapomnieć, kiedy czuł coś podobnego.

Stłumione westchnienie przeleciało przez tłum, pary zamarły, gdy weszli w krąg, ale przerażenie znieruchomiałych tancerzy ani trochę nie speszyło jego towarzyszki. Jaszczurowi nagle wydało się, że wręcz podoba się jej ta reakcja. Berold nie myślał o tym, że wokół wszyscy już roztrząsają, czym skończy się wieczór.

...Wybiera jedną i zaprasza ją do tańca... I już nie ma dla biedaczki ratunku! Zwierzojaszczur porwie ją i zawlecze do siebie...

Okrążenie... Przejście... Zmiana partnerów... Znów przejście... Oboje milczeli, żadne z nich nie chciało zacząć pierwsze. Podczas trzeciego okrążenia podała mu rulon obwiązany wstęgą, petycję, ale Zwierzojaszczur nie wziął go.

- Straciłaś mowę? Nie możesz po prostu powiedzieć, czego chcesz? - zapytał ją.

- Po co powtarzać to, co wszyscy już wiedzą? - niedbale odparła kobieta, patrząc na Berolda dziwnie.

W jej głosie wyraźnie dźwięczał smutek, a spojrzenie miała szydercze. Może zaczęła wątpić, czy on zdoła jej w czymkolwiek pomóc?

- Myślisz, że ktoś zechce się w to mieszać, nie wiedząc, o co chodzi?

- Wiem że ci, którzy powinni być po mojej stronie, chcieli mnie zniszczyć - rzekła z wyraźnie zjadliwym uśmiechem, patrząc mu prosto w oczy. - Ale ja wierzę w siebie. Sprawiedliwość zawsze zwycięża!

Berold uśmiechnął się. Uderzył go niezwykły kontrast między słowami a tonem. Wiedział, że kobieta nic nie wskóra. Nikt nie zechce się do tego mieszać, ponieważ ze wszystkich ludzkich masek, poruszających serce, wybrała tę, która zupełnie do niej nie pasowała. Bardzo chciała wydać się naiwna i szczera, ale każdy gest, każde spojrzenie zdradzały, że przeszła w życiu dosyć, by nie wierzyć w to, co sama mówiła. Jej ogromny upór zadziwiał, tak jak i połączenie dziwnej wesołości z jawnym cynizmem i chęcią bycia w centrum uwagi. Ta mieszanina piorunująca robiła wrażenie, nie mogła nie wstrząsnąć, nie poruszyć, ale idiotyczna maska pokory nieco tłumiła burzący się niebezpiecznie potok prawdziwych uczuć kobiety. A człowiek, który znalazł się obok niej, bez trudu dostrzegał to, co było widoczne: kłamstwo, jawny fałsz, obłudę. I to nagle wydało się Beroldowi zabawne.

Partnerka znów przywołała mu na pamięć Czarne Skały. Jednak nic w niej już nie zostało z Orbi, tak otwartej i czystej w swojej pierwotnej naiwności. Aldis... Obok niego znów była Aldis... Nie dumna dziewczyna z dalekich stron, nie wyniosła dama z Gokstad, nie córka Strażnika, wierna moralnym normom ojca, lecz szalona wiedźma, w którą ją przemienił w Skałach... Niczego się nie bała, nie robiło jej różnicy kim jest on, kim stała się ona i jak to wszystko może się skończyć... Aldis, przy której mógł być sobą, bez obawy że wzbudzi przerażenie, wstręt, nienawiść ... Aldis, którą czasem kochał, a czasem gotów był zabić. Matka jego Mirty...

 

I, delikatnie dotykając jej ręki, poczuł tak potężny przypływ pożądania, że zapomniał gdzie się znajduje, kto stoi obok niego i po co tu przyszedł.

- Wyjdźmy - szepnął, przyciągając nagle kobietę do siebie i mocno obejmując ramionami.

Aldis lekko się odchyliła, głośno i wyraźnie mówiąc mu, jak bardzo go pragnie... Takiego steku wyzwisk Berold dawno nie słyszał. Sama myśl, że któregoś dnia wysłucha podobnej litanii czułych i nadzwyczaj precyzyjnych epitetów pod własnym adresem, była po prostu szalona. Jednak osoba, stojąca obok niego, bynajmniej nie zamierzała przerwać monologu złożonego z komplementów, odpowiednich dla żołdaka w tawernie, ale wątpliwe, czy dodających wdzięku wdowie po oficerze.

Potok żargonu zdławił wybuch namiętności, rozwiał marzenia i zmusił do uprzytomnienia sobie, kto stoi obok niego.

- Zamknij się - ściskając nadgarstek brunetki, prawie zasyczał Berold. - Wystarczy.

Uśmiechnęła się, spojrzawszy mu prosto w oczy, i Berold wyczuł, że teraz jest jej już wszystko jedno. Nawet jeśli ją w tej chwili udusi na środku sali, ona dalej będzie tak na niego patrzyła. Dlaczego? Zwierzojaszczur nie miał czasu na rozwiązywanie tej zagadki.

- Nie chcesz, to nie - powiedział, rozluźniając chwyt. - To ty jesteś w potrzebie, nie ja. Nie ma idiotów, którzy będą ci pomagać ot tak.

- To już dwudziesty siódmy! - z promiennym uśmiechem odparła kobieta. - Dwudziesty siódmy idiota, który mi proponuje ten sposób. Proszę bardzo, wciągnę cię na listę, ale raczej nie licz na to, że kolejka będzie się przesuwać.

Berold nie widział czy sobie poszła, czy została. Wiedział, że nie chce tu być ani minuty dłużej - i to wszystko. Siedemnaście lat temu kto wie, czy Berold zdołałby wybaczyć nieznajomej taki wybryk, teraz jednak nie chciał tracić czasu na zemstę, która nie da mu ani radości, ani satysfakcji. On, Zwierzojaszczur, postanowił zapomnieć o nieprzyjemnej scenie. Całkowicie.

- To ty jesteś w potrzebie, nie ja - powtórzył Berold, kiedy lokaj gorliwie zatrzasnął za nim drzwi karety.

Sam przed sobą nie chciał przyznać, że odmowa jednak go zraniła. Berold wiedział, że powodem niespodziewanego wybuchu namiętności było przypadkowe podobieństwo nieznajomej do Orbekki i Aldis. Pociągała go nie konkretna kobieta, lecz nikła szansa przeżycia tego, czego doświadczył w Skałach. Kobieta w żałobie znów obudziła zapomnianą przeszłość...

- W niej widzi rysy swoich dawnych kochanek. W niej, tylko w niej połączyło się to wszystko, co go tak szaleńczo ciągnęło ku tym, z którymi się rozstał. Był pewien, że zaczął życie od nowa...

Berold drgnął. Pamiętał jeszcze tę bajkę z Gokstad, baśń o kobiecie-Śmierci, która obdarowuje wybrańca mirażem szczęścia na chwilę przed tym, jak Los zerwie nić jego życia. To spotkanie, które wydaje się być dopiero początkiem, zawsze zwiastuje koniec. Berold pamiętał, jak szczęśliwy był Ramman, gdy, spotkawszy Aldis, nagle ujrzał w niej wszystkie swoje dawne ukochane. Pamiętał, z jaką niebywałą, złośliwą satysfakcją opowiadał tę bajkę Mentorowi. To znaczy, że teraz jego kolej?

 

Berold znów poczuł chłód tam, gdzie kiedyś było centrum jego Siły, poczuł, jak podniosły się włoski na jego rękach. Mirta... Co się stanie z nią, z tym dziwnym stworzeniem nieprzystosowanym do życia, jeśli Berold umrze? Co ją czeka? Przytułek dla obłąkanych? Klasztor? A może ogień? Wątpliwe, czy sama zdoła przeżyć w tym świecie, gdzie każdy chce się urządzić kosztem pozostałych.

- A może nadszedł czas zapłaty? - mimo woli pomyślał Berold. - Za to wszystko, co kiedyś zrobiłem? No cóż... Koniec bajki wszyscy znają: oszalały starzec gotów jest rzucić do stóp nieznajomej swoje ciało, duszę i życie... A ja nie zakocham się w widmie z przeszłości. Przecież nawet nie znam jej imienia, ani domu, w którym mieszka... Spotkaliśmy się i rozstali! Żegnaj, Śmierci.

Zwitek papieru zawierał niewiele słów: Piętnaście gniadych źrebiąt. Prosimy Was o przybycie, zanim jeszcze wystawimy je na sprzedaż.

Berold dawno już czekał na tę wiadomość. Przed rokiem, gdy po raz pierwszy napotkał na jarmarku dwoje długonogich, gniadych źrebiąt nieznanej rasy, polecił ich właścicielowi przysłać list, gdy urodzi się następny miot.

- Przyjadę i sam wybiorę. Zapłacę bez targów - powiedział wtedy.

I teraz, wybierając się w drogę, Berold zastanawiał się, czy przywozić źrebięta do Longroft, czy też wysłać na rok-dwa do swej posiadłości.

Kareta czekała przed gankiem. Dwaj lokaje przywiązali już kufer z odzieniem do tylnych stopni powozu. Drugi kuferek, zawierający złote monety, Berold zaniósł sam i własnoręcznie umocował pod siedzeniem karety dwa łańcuchy, którymi przytwierdzony był drogocenny ładunek. Klucz od kłódki był bezpiecznie ukryty pod skórą szerokiego pasa. Włożywszy sztylet do futerału i przypasawszy miecz, Berold właśnie zamierzał założyć płaszcz i rękawice, gdy cicho zaskrzypiały drzwi. Odwróciwszy się, ujrzał lokaja, który niepewnie przestępował z nogi na nogę u wejścia.

- O co chodzi? - spytał zdziwiony Berold.

- Do was... Do was gość. Ona mówi, że nie odejdzie jeśli was nie zobaczy. Że na nią czekacie.

- Imię? - zapytał Berold, czując przypływ silnej trwogi. Tak zachowywać się mogła tylko Avilor. Czyżby w majątku zdarzyło się nieszczęście? Z Mirtą?! - oślepiający płomień błysnął w mózgu.

- Lady Ajrin.

- Kto?!

Berold nie znał żadnej "lady Ajrin".

- Może to od kapłanów? - pomyślał zirytowany. - Przyszła wspomnieć o nowej Świątyni, którą powinienem odwiedzić? Akurat dobry moment! A może potrzebują pieniędzy? Przeklęte klechy! A zresztą, ja potrzebuję ich, a oni mnie...

- Zaprowadź lady Ajrin do sali. Powiedz, że zaraz przyjdę - rozkazał Berold, narzuciwszy płaszcz i lekko ściągnąwszy wiązania.

- Niech widzi, że nie mam teraz czasu z nią rozmawiać - pomyślał Zwierzojaszczur, uśmiechając się do siebie. - Wizyta będzie krótka.

- Wiedziałam, że mnie przyjmiecie.

- Co, dwudziestu sześciu moich poprzedników już się z tobą spotkało? - Berold wiedział, że nie warto kpić z własnej Śmierci, nie mógł się jednak powstrzymać. - Wybrałaś zły moment, jestem zajęty.

Ajrin lekko się uśmiechnęła.

- Po co przyszłaś? - spytał Jaszczur.

Berold zdawał sobie sprawę, że szarżuje, że zachowuje się głupio, ale był przesądny. W tej chwili, jak wtedy w Skałach, po zabiciu Mentora, czuł że znów stał się chłopcem, który nie zdoła się oprzeć fatum i może tylko zajadle warczeć w odpowiedzi na ataki Losu.

- Chcę ci zrobić prezent - odparła Ajrin, znów się uśmiechając.

- Później, kiedy wrócę - przerwał Berold, jakby nie zauważając, że Ajrin zachowuje się inaczej.

- Właśnie teraz, bo potem będzie za późno - powiedziała, nie spuszczając z niego oczu. - Chcę ci dać coś, o czym marzyłeś, ale nigdy nie mogłeś tego zdobyć.

- Ja zawsze biorę to, czego chcę - warknął Berold.

Ajrin, jakby go nie słysząc, mówiła dalej:

- Dzisiaj, po raz pierwszy w twoim życiu, Jaszczurze, dam ci szansę zrobić coś dobrego. Pomóc. Tak po prostu, z potrzeby serca. Nie żądając zapłaty.

Z początku nie mógł pojąć, czy żartuje, czy też drwi sobie z niego.

- Coś dobrego? Co takiego? Mam ci pomóc dostać to, po co przyjechałaś do Longroft?

- Oczywiście.

Jej głos był twardy i spokojny, jednak sam ton mimo woli przywodził na myśl manierę jednej z aktorek, odnoszącej ogromne sukcesy w patetycznych scenach ku czci Świętego. Berold nie cierpiał ich, jednak zmuszony był je oglądać trzy razy do roku, aby nie wzbudzić podejrzeń. Natychmiast wyobraził sobie, jak Ajrin stoi na scenie, deklamując w stronę widowni, i to go rozśmieszyło. Ten obrazek w mgnieniu oka rozwiał poprzedni mistyczny strach. Ajrin stała się sobą, to znaczy najzwyklejszą na świecie kobietą. Rumianą, nieco impertynencką i bardzo pociągającą, jeśli wziąć pod uwagę to, jak długo był sam.

- Wiesz co, albo jesteś bardzo głupia, albo do przesady bezczelna - rzekł w końcu Berold, przestając się śmiać.

- Możliwe - odparła Ajrin.

- Tak w ogóle to mi się podobasz - rzucił z niedobrym uśmieszkiem. - Wiesz co, Ajrin? Pójdziemy teraz na godzinkę do jednej komnaty, i dostaniesz to, po co przyjechałaś do Longroft. Zgoda?

- Nie - z delikatnym uśmiechem odparła Ajrin - Wdowie nie przystoi zabawiać się nie wiadomo z kim, i to jeszcze w czasie żałoby. Dbam o reputację!

Ten pretekst do odmowy wydawał się niedorzeczny.

- O twoją reputację? Po tym jak siadłaś ze mną do gry w "krople", nie masz już czego tracić.

- Ja tak nie uważam.

- Tańczyłaś ze mną, obejmowałem cię, przyszłaś do mojego domu i siedzisz tu już pół godziny.

- No i co z tego? - ze zdziwieniem spytała kobieta, i, o dziwo, pytanie zabrzmiało bardzo szczerze.

- Teraz został ci już tylko jeden sposób na uzyskanie twoich praw. Z moją pomocą! Nie zapominaj, że tu jesteś w mojej władzy.

- Pomarzyć każdy może - z czarująco promiennym uśmiechem odparła Ajrin.

- Nie zrozumiałem?

Spojrzała Beroldowi w oczy. Tak jak wtedy, na balu, bezwstydnie i wesoło, jakby ją rozbawiła dwuznaczność całej sytuacji.







Spis treści
451 Fahrenheita
Zakużona Planeta I
Zakużona Planeta II
Bookiet
Recenzje
Stopka
Paweł Laudański
W. Świdziniewski
Adam Cebula
Adam Cebula
A.Mason
Tomasz Pacyński
A.Cebula, R.Krauze
Adam Cebula
W. Świdziniewski
Eugeniusz Dębski
Jerzy Rzymowski
Kot
J. Kaliszewski
KRÓTKIE PORTKI
S.Chosiński
Irina Jurjewa
James Barclay
 

Poprzednia 31 Następna