strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Bookiet
<<<strona 05>>>

 

Bookiet (2)

 

 

W skarbczyku pamięci

Zaczyna się nieźle, ładna dedykacja, żona Hania powinna być zadowolona, gorzej z "niez­liczonymi pokoleniami istot żywych" (hm?.., ojciec i mama niespecjalnie uhonorowani). Potem niezłe "zamiast wstępu". Potem już tylko gorzej – ilustracja, która przyśnić się może, a sen ten może przebić kac po ośmiu butelkach piwa Książ.

I walimy dalej. Drugie zdanie: "Kłębiący się tu odór cięły zamaszyste kroki wojownika w czarnym, skórzanym płaszczu ze srebrnymi okuciami". Potem opis pojedynku, w którym autor skłębił tyle gadgetów magiczno-fantazyjnych, że nie wiadomo "o co, k..., cho­dzi". Nie za bardzo też wie główny bohater, na dodatek noszący imię Sendilkelm. Spróbujcie szybko wypowiedzieć to słowo, a potem zapieprzajcie do laryngologa, by przestebnował odgryziony kawał ozora.

Scenografia i fabuła zdradzają – jak na mój gust, ale nie dam sobie odciąć paznokcia nawet – zapalonego miłośnika RPG; wysiłek autora poszedł przede wszystkim na stworzenie kurewsko fantastycznego świata, tak nałado­wanego magią, że zaczyna przypominać manelarnię jakąś albo zakątek świata który "...wyszedł spod ręki... cudownie oryginalnego i niewątpliwie chorego umysłowo artysty..." – cytata, dotycząca, oczywiście, detalu przedsta­wianego świata, nie autorecenzja Piotra Zwierzchowskiego.

Do tego oryginalna stylistyka – idąc śladem Sapkowskiego, który obcy świat maluje współczesnymi i "naszymi" słowy – PZ posłu­guje się w narracji (i nie tylko) słownictwem jak najbardziej nam znanym. Ale ponieważ dba o "wykwint" świata, to i narracja musi być bogata, błyszcząca, skrząca się. I po cholerę? Powstają takie "wykwi(n)ty":

– "Rozciąganie i stałe nabieranie prędkości, nieukierunkowywanej w żaden sposób, oraz wszechogarniająca błogość wzbudzały w umyś­le wojownika podświadomy lęk".

– "... słodkogorzki głos, kuszący i groźny jak portowa wódka".

No i mój faworyzowany ustęp (słowo to można interpretować na dwa sposoby, oba tu mają zastosowanie): "W centrali świadomości Sendilkelma trwały za to gorączkowe poszu­kiwania zdrowego rozsądku i siły woli, które jak zwykle zawieruszyły się w chwili, gdy były najbardziej potrzebne"...

Oj, tak. Zawsze w chwili, kiedy były najbardziej potrzebne...

Powieść, a długa jest jak cholera, dołączyła w moim skarbczyku pamięci do dzieła Jacka Dąbały "Prawo śmierci"; ten tandem to wspaniałe lektury – co drugie zdanie takie jaja, że struś by pozazdrościł.

Czekam na drugi tom "Sendilkelma", bo "Prawo śmierci" podobno już za chwilę doczeka się przedłużki...

No i gratka dla zaciekłych miłośników fantasy – nie dość, że w tekście rozsiane są ilustracje w miękkim ołówku, a kilka ich autor zużył (bo rysownik i pisarz tu w jednym stali domku!), na dodatek na końcu czeka nas jeszcze bonus w postaci słowniczka i – jakżeby inaczej – mapka!!! Ze słownika dowiemy się kim/czym były: burzoloty, kolcowęże, miłoptaśćce, miłowrzośćce, minostopy, perłomnogi, smoko­lity, szkieletronity i inne. Tworzenie nowych nazw przychodzi autorowi łatwo, szkoda że tak dużo w typie: zębodół czy suchostercz.

Wyłącznie i wybitnie dla wytrwałych miłośników gatunku fantasy, którzy znieśli już niejedno i jeszcze wiele mogą chcieć znieść. Jednak czytacie na własną odpowiedzialność, ja umywam ręce!

 

Taka Naka

 

 


 

Piotr Zwierzchowski

Sendilkelm

Pracownia Słów

Warszawa, 2003

 



Zachwiane prawdopodobieństwo

Z Chmielewską jestem za pan brat. Czytam od zawsze. I wiem, że najważniejsze jest dla autorki realne prawdopodobieństwo, znana jest z tego, że każdy fakt sprawdza gdzie się da. Każda z jej powieści tak naprawdę MOGŁA się przydarzyć realnie. A tu niespodzianka! Jedna z powieści słynnej "kryminalistki" ociera się o fantastykę. Co prawda, niewiele jej, ważniejsza jest, jak zwykle, intryga kryminalna, ale zawszeć to jakaś odmiana od obrzydliwej rzeczywistości.

Mowa o "Przeklętej barierze", którą przypomniałam sobie z okazji wakacji. Tytułowa bariera to bariera między czasem teraźniejszym, a końcem wieku XIX, który jest czasem naturalnym dla głównej bohaterki. Fajnie to zrobiła Chmielewska. Z wdziękiem. Bez przesady i pretensji pretendowania do dzieła s-f. To wciąż kryminał, tylko że z wątkiem fantastycznym.

 

Far-ven

 

 


 

Joanna Chmielewska

Przeklęta bariera

VERS, 2000

Po omacku do zwycięstwa

Powieść pióra C.C. MacAppa, "Świat bez słońca", w pewnym sensie parodiuje samą siebie. Z jednej strony pretenduje do miana fantastyki przygodowej, z uwikłanym w kosmicz­ną awanturę bohaterem na czele. Z drugiej, jest czytadłem z najniższej półki, przywodzącym na myśl dziewiętnasty tom sagi o ufoludkach w opałach.

Scena dramatu to nieprzyjazny świat pełen macek, czułków i futerek w przeróżnych kombi­nacjach, opisywanych skrzętnie, w sposób nie pozostawiający miejsca na wyobraźnię. Główna osoba tegoż to major Vince Cullow, Ziemianin, w którego rękach spoczywa los naszej części galaktyki. I byłoby wszystko w porządku – wszak nie takie dziwy jest w stanie fantastyka udźwignąć – gdyby nie absurdalność całej sytuacji, której prawdopodobieństwo sprowa­dza MacApp do zera. Dryfuje nieszczęsny major na falach kosmicznego fatum, wśród ikon właściwych gatunkowi, ale oderwanych od swych znaczeń i złożonych w tekturową scenografię, pozbawioną motywu przewod­niego.

Nie zdobył się autor nawet na niewielkie efekty specjalne, czy choćby malutki romansik. Niczego, poza pustosłowiem, oczekiwać nie można, jednak, jak przystało na space operę, czyta się powieść bez zbędnych oporów. Tyle tylko, że nieco już się zdążyła zestarzeć. Powstała w roku, w którym Armstrong postawił stopę na Księżycu. Szmat czasu.

 

ro

 


 

C.C.MacApp

Świat bez słońca

tłum. Andrzej Syrzycki

Amber, Warszawa 2003



Lektura obowiązkowa

Wydało mi się, że przypominanie o tej książce będzie mniej więcej taką bezczelnością, jak przypominanie o Tolkienie. Swoją drogą: w F chyba jeszcze nie było recenzji z Władcy Pierścieni! Cóż za... premedytacja? Lepiej się trzymać z daleka od dzieł uznanych, na których na dodatek jeszcze wszyscy się znają. Na wszelki wypadek więc wrzuciłem w przeglądarkę hasło "Pamiętnik przetrwania" i... 4 zgłoszenia. Przynajmniej w polskim Internecie. A tymcza­sem, urodzona w 1919 roku autorka Doris Lessing należy do jednych z najbardziej uhonorowanych postaci w literaturze. (Między innymi laureatka hiszpańskiej nagrody Księcia Asturii za rok 2001.) Jak wyczytałem w kilku miejscach, zalicza się ją do najwybitniejszych brytyjskich pisarzy. Autorka około 30 powieści społeczno-obyczajowych i psychologicznych. "Pamiętnik przetrwania" jest wymieniany pośród sześciu jej najlepszych książek. Nie będę tu ukrywał, że trafiłem na taką klasyczną pozycję zupełnie przypadkiem, i na dodatek stosując jako kryterium poszukiwań możliwie najniższą cenę. Zapłaciłem 1 złotówkę i 20 groszy. Warto? Zwłaszcza, jeśli ktoś zamierza pisać – warto, jak cholera. Jeśli ktoś zamierza się rozerwać, zwłaszcza, jeśli szuka łatwego, wciągającego czytadła – nie warto. Książka jest trudna, nie ukrywam. Na dodatek napisana "kobieco". Niewiele tu dramatycznych zwrotów akcji, nie spotkałem efektownych pościgów, pośpiesz­nego biegu zdarzeń. Cóż więc? A jest to klasyczna historia o zapaści cywilizacji. Tak naprawdę diabli wiedzą dlaczego nasza piękna postindustrialna organizacja życia społecznego zaczyna się rwać, rozłazić, przestają działać już to urządzenia komunalne, już to wyradzają się służby. Diabli biorą społeczne więzi. Wszystko to oglądane jest oczami słabej kobiety, która próbuje coś ocalić, początkowo ze starego świata, potem ze świata swych własnych wartości. Ta historia nie ma w sobie niczego z filmowego nastroju Mad Maxa, nie ma tu herosów, ale za to historie, które czytamy, stają się o wiele bardziej wiarygodne, bliskie nam. I może dlatego odczuwa się je jako potencjalnie możliwe. A to za sobą pociąga poczucie zagrożenia. Czytając tę książkę, uświadamiamy sobie, że gdyby co, to byłoby właśnie tak, a nie w stylu kinowych popisów. To właśnie prawdopodobieństwo opisanych scen, zdarzeń, zachowań ludzi rodzi w nas podejrzenie, że coś takiego jest możliwe, że to nas dotyczy, a nie płaskie światła układające się w ludzkie historie, wyświetlane z filmowej taśmy. Książka jest o szarości, o trudach, podskórnych lękach, niepewności uzasadnionej wydarzeniami i wynikającej z domysłów, poczuciu zagrożenia i nieszczęściach. Kończy się ją z przeświad­czeniem kruchości podstaw naszej wspólnej egzystencji. Warto ją przeczytać choćby dla bogactwa scen, jeśli ktoś ma zamiar pisać powinien zobaczyć, jak to jest zrobione, przyjrzeć się psychologicznym obserwacjom, wreszcie uważnie obejrzeć warsztat pisarski. Książkę polecam z całego serca, powiedzmy, profesjonalistom. Czytelnikom, których pociąga płaszcz i szpada, trochę mniej ale z przeświad­czeniem, że jest to pozycja naprawdę wybitna.

 

Baron

 


 

Doris Lessing

Pamiętnik przetrwania

przekład Bogdan Baran

Wydawnictwo Literackie 1990




 
Spis Treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
SPAM(ientnika)
Zapytaj GINa
Komiks
HOR-MONO-SKOP
Ludzie listy piszą
Adam Cebula
Andrzej Pilipiuk
Paweł Laudański
W. Świdziniewski
Dominika Repeczko
Piotr K. Schmidtke
Satan
Adam Cebula
Adam Cebula
Adam Cebula
W. Podrzucki
Tadeusz Oszubski
Tomasz Pacyński
Zbigniew Jankowski
Ďuro Červenák
P. Nowakowski
Marcin Pielesh
Adam Cebula
XXX
Marcin Mortka
Andrzej Zimniak
Brian W. Aldiss
Ian Watson
J. Grzędowicz
M. i S. Diaczenko
Brian W. Aldiss
T.Noel, D.Brykalski
Raport nr 1
 
< 05 >