Fahrenheit nr 56 - grudzień 2oo6
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Górska wkładka

<|<strona 27>|>

Magia i czekan

 

 

„Dopiero ze szczytu góry można ocenić rozległość równiny”

przysłowie chińskie

 

Główny zarzut przeciwników wszelakiej fantastyki (zarówno science fiction, jak i fantasy) brzmi: „życie w wymyślonych światach jest z gruntu złe, to tylko chwilowa ucieczka przed realnością”. Główny zarzut przeciwników turystyki wysokogórskiej brzmi: „po co się tam pchać – to tylko chwilowa ucieczka przed realnością”. Na takie dictum jeden z himalaistów odpowiedział: „ucieczka przed życiem? Nie, to właśnie jest prawdziwe życie”. A jakiś miłośnik książek sformułował kiedyś zdanie: „kto czyta, ten żyje kilka razy”. Zarówno wszelkiej maści górzyści, jak i wszelkiej maści fantaści żyją nieraz kilka razy – przeżywając losy swoich bohaterów czy żyjąc aktywnością, którą można by obdzielić kilka żywotów, i to w przeróżnych światach, niejednokrotnie bardzo dalekich od codziennej rzeczywistości (tudzież rzeczywistej codzienności). Wiele łączy górzystów i miłośników fantastyki. Niejednokrotnie są oni jedną i tą samą osobą – jak autor tej rozprawki. W tym miejscu się usprawiedliwię – będzie odrobina egzaltacji (postaram się ograniczyć do minimum) i szczypta autobiografii (postaram się ograniczyć jeszcze bardziej) – w temacie związków między ludźmi gór a przede wszystkim fantasy – bo ten właśnie gatunek, bardziej „przyziemny” niż science fiction, wiąże się często z fascynacją przyrodą i przygodą.

Jedyną książką, jaką Marek Kamiński obciążył swoje ultranowoczesne sanie podczas samotnej wyprawy na biegun południowy, był „Powrót króla”, trzeci tom „Władcy Pierścieni” Tolkiena. Przypadek – można by rzec (bo tak mawiają w Śródziemiu), ale też przykład preferencji pewnego typu ludzi. Bo „Władca Pierścieni” to książka o wędrówce przez Śródziemie – przez piękny, fantastyczny świat; świat, w którym widoki zapierają dech w piersiach. Takie przestrzenie możemy znaleźć teraz już tylko gdzieś daleko od cywilizacji. Żeby je zobaczyć, musimy mieć punkt widokowy. Dlatego po Beskidach, Izerach czy Bieszczadach włóczą się grupy „małych hobbitów”. Że tak naprawdę nie wszyscy znają Tolkiena? Prawda – ale dam głowę, że każdy prawdziwy wędrowiec przeczyta jego książki z przyjemnością. I być może będzie potem wędrował w poszukiwaniu ilustracji do „Władcy Pierścieni”. I być może znajdzie Ithilien w Pieninach albo Mordor pod Wałbrzychem. Dla mnie piękną Orodruiną – Samotną Górą był Ararat, a Karadhrasem Matterhorn. To wzbogaciło i tak już pełną wrażeń wspinaczkę na te szczyty.

Racja – Tolkien nie lubił gór, przecież „był hobbitem”, w ogóle nie przepadał za przygodami. U niego góry kojarzą się ze złem – w Górach Mglistych mieszkają orkowie i trolle, Góry Cienia i Góry Popielate stanowią naturalną granicę Mordoru. Potężny Karadhras stawiał zacięty opór Drużynie Pierścienia (podobno wycofanie się drużyny spod Karadhrasu jest echem wycieczki Tolkiena w Alpy Szwajcarskie w 1911, kiedy to zła pogoda zmusiła pisarza i jego przyjaciół do zawrócenia z drogi po lodowcu). Ale Tolkien kochał przyrodę – ta miłość przebija z kart jego powieści. W przyrodzie tkwiła magia – i, co charakterystyczne, tylko „ci dobrzy” mieli szacunek dla przyrody. Ci źli ją niszczyli. Po której stronie jesteście? Chcecie olimpiady w Tatrach? Chcecie zniszczyć resztki pierwotnej magii gór na rzecz ulotnej magii tłumu i mamony? Chyba nie, mam nadzieję?

Dlaczego ludzie chodzą w góry? Dlaczego ludzie czytają książki – dlaczego fantasy? Dlaczego słońce świeci, a trawa jest zielona? Magia. Można oczywiście szukać bardziej naukowo brzmiących wyjaśnień, ale to tylko zepsuje urok. Magia brzmi lepiej. Może wiarygodniej? Społeczeństwo nam się urbanizuje – przyroda z elementu życia codziennego staje się elementem odświętnym, piknikowo-wakacyjnym. Taka jest prawda. To jeszcze bardziej uwydatnia element magii – gdy ktoś, wykorzystując jedyny w roku tydzień urlopu, chodzi po Karkonoszach w ulewnym deszczu, wyobrażając sobie, że jest w Ciężkich Górach w Grombelardzie. Kres by się ucieszył. Znam takie osoby. Potrzeba więcej dowodów interakcji między górami a fantasy?

Są jeszcze alpiniści – czyli te osoby, którym nie wystarczy wędrówka po górach „niskich” (tu obowiązują wysokości względne i hasło „każdemu jego Everest”). Alpiniści są jak ludzie (że tak powiem) – niektórzy tak oddani swojej pasji, że odciska ona piętno na każdym aspekcie ich życia. W takich wypadkach mogą wystąpić problemy. Bo alpinista najlepiej sprawdza się w sytuacjach ekstremalnych – kiedy musi dać z siebie wszystko, zdobyć się na nadludzki wysiłek (frazesy, acz prawdziwe) i osiągnąć swój cel. Tacy ludzie częstokroć słabo sprawdzają się jako „bohaterowie dnia codziennego” – ciężko im żyć szarością dnia codziennego, walczyć z problemami uosabianymi przez postać anemicznego pana urzędnika albo palącej cuchnące papierosy pani urzędniczki za biurkiem. Nieporęcznie im rozwiązywać sprawy, których nawet nie można sklasyfikować jako czarne albo białe. Są jak Conan w wielkim mieście. Conan, który musi kłamać, oszukiwać i kombinować, który nie może przespać się nago na śniegu, potem wstać, pójść, zabić potwora i wrócić w glorii chwały w objęcia pięknej dziewczyny, by kochać się z nią nago na śniegu (swoją drogą, zawsze podziwiałem nerki Conana). Alpiniści są trochę jak współcześni rycerze – coś w tym chyba jest. Z braku smoków mierzą się z własną słabością i z siłami natury. W tej walce nietrudno jest polec – na co społeczeństwo powie: „głupi, drapał się tam, gdzie go nie swędzi, i ma” (cytat z mojego taty). Społeczeństwo nigdy nie rozumiało błędnych rycerzy. Dlatego mówi się o nich, że są nieprzystosowani do życia. Romantycy i fantaści.

W Świecie Dysku Terry’ego Pratchetta istnieje element topografii zwany Ramtopami. To niebosiężne góry na obrzeżu Dysku – tam żyją czarownice, przesądni chłopi i rozbójnicy. Kolejne góry pełne magii. Ale mimo wielu zabobonów, mimo powszechnej wiary we wszechmocność czarownic to właśnie tamtejszy ludek stoi najmocniej na nieco chwiejnej ziemi Dysku. Rozbójnicy nie dają się wzruszyć, ludzie nie dają się oszukać, a czarownice (a przede wszystkim niezrównana babcia Weatherwax) stosują więcej psychologii niż magii. Ludzie gór, do których zaliczam także wędrowców i alpinistów, taką mają opinię o sobie samych – przesądni, ale ufają tylko swojej głowie (no i oczywiście rękom i nogom). Taka specyfika – w górach da się poczuć obecność Boga (czy, jak kto woli – bogów), nie można jednak liczyć, że pomogą oni w zejściu. Trzeba zrobić to samemu. Naturalna prostota, coś, czego poszukiwało i wciąż poszukuje wielu z nas. Jest w tym być może pewna sprzeczność – romantyk i fantasta musi być też niesamowicie zaradny i trzeźwo myślący. Ale to tylko sprzeczność pozorna – błędny rycerz też musiał dbać o swojego konia, o rynsztunek i zapasy żywności na drogę. Można być – cytując Andrzeja Sapkowskiego – „błędnym, ale nie szalonym”. Poza tym dawanie sobie rady to cenna umiejętność w dzisiejszym świecie, bardzo przydatna. Można żyć w swoim świecie, ale czasem trzeba wpaść do świata „naszego wspólnego”, na przykład na zakupy. Góry są realne – myślę, że dzięki (ktoś za to „dzięki” się obrazi) górom nie bawią mnie zbytnio gry fabularne. Jak pomyślę, że gdzieś na zawianej grani mogę mieć taką „grę”, że niejeden RPG-owiec mi pozazdrości, to daję sobie spokój z domową namiastką. A wyobraźnia na wysokościach pracuje nie gorzej – zwłaszcza gdy zobaczysz widmo Brockena*...

Góry, mimo „oddalenia od życia”, przy odrobinie zaangażowania wykształcają takie cechy jak wytrwałość, zaradność, umiejętność pracy z grupą czy nawet sztuka kompromisu. Fantastyka wzbogaca życie w wyobraźnię, dodaje smaku i pozwala odkrywać nowe światy. Te dwie rzeczy, tak do siebie podobne i jednocześnie tak odległe, doskonale się uzupełniają. Niemalże jak jinjang. Można też potraktować chodzenie po górach jako rekreację ruchową, a czytanie jako rozwój intelektualny – tu też trzeba dbać o równowagę i nie zaniedbywać jednej rzeczy kosztem drugiej (zgodnie z hasłem men sana in corpore sano). Jakby nie patrzeć, z mojego (oczywiście, że subiektywnego...) punktu widzenia góry i fantasy idą w parze i miejmy nadzieję, że jest to wiedźminowska przełęcz Sansretour („Bez powrotu”). Wiedźmin z niej powrócił. Kto jeszcze wybrał tę drogę – mam nadzieję, że nie żałuje. Ja bynajmniej nie – na razie tam zostanę. W razie czego mogę z przełęczy Sansretour zejść na drugą stronę. Przecież każda przełęcz ma dwa końce.

Po co ta pisanina? Jest w tym, przyznam szczerze, namawianie „do złego”. Albo do dobrego, zależy, jak na to spojrzeć. Fantaści – idźcie w góry, zobaczycie, że to was wzbogaci. Górzyści – poczytajcie Tolkiena, Sapkowskiego, Kresa czy Pratchetta. Spodoba wam się. Potem znajdziecie wspólny mianownik. Będzie o czym porozmawiać. A potem? Niech żyje gorąca przyjaźń między naszymi partiami ! Coś jeszcze?

George Mallory, słynny angielski alpinista okresu dwudziestolecia międzywojennego, zapytany, dlaczego chodzi w góry, odrzekł: „Bo są”. Tolkien odkrywał swoje świata, bo ich nie było. Dzieliło ich tak wiele (nade wszystko stosunek do szeroko pojętej „przygody”). Łączyło jeszcze więcej – obaj odkrywali nowe światy, jeden w Himalajach, drugi w swojej głowie. Bierzmy przykład, panie i panowie.

Na koniec lekko ironicznie i lekko optymistycznie zarazem: podobno góry to dla niektórych jedyna możliwość bycia na szczycie. Korzystajmy więc, póki czas.

 

P.S. (Czyli przerwa na autoreklamę.) Zawsze lubiłem książki górskie, podróżnicze, fantasy, science fiction itd. W ogóle lubię książki. W „Astronautach” Lema znalazłem opis wejścia na trzeci co do wysokości szczyt na Ziemi – Kangczengdzongę. Zachwycił mnie – smaczku dodał kontrast, jaki ten opis (była to opowieść głównego pilota) stanowił na tle wyprawy na Marsa. Postanowiłem opisać kilka górskich wypraw w stworzonym przez siebie świecie fantasy. Tak powstały m.in. „K-2”, „Szczyt marzeń” czy „Potwór nie potwór, ważne, że ma pieniądze” – opowiadania o przygodach dwóch młodych poszukiwaczach przygód, ciągle borykających się z brakiem funduszy na wyprawy.

______

*Widmo Brockena – zjawisko optyczne, podczas którego obserwator widzi swój pozornie powiększony cień, otoczony barwnymi kręgami glorii, widoczny na tle bardzo bliskiej mgły lub chmury. Przesąd górski mówi, że ten, kto to zobaczy, umrze w górach. Widziałem już dwa razy...

 


< 27 >