Fahrenheit nr 63 - kwiecień-czerwiec 2oo8
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 16>|>

Będę na ciebie czekała

 

– Masz takie piękne skrzydełka – powiedziała Julka z uśmiechem na rozpromienionej buzi, wpatrując się w elfkę fruwającą nad kępą mleczy.

– A ty masz piękne rude włosy – odpowiedziała elfka, przycupnąwszy na dmuchawcu jak na poduszce. – Nawet mój znajomy lis pozazdrościłby ci tej barwy.

– Nie lubię ich. – Dziewczynka odrzuciła warkocz na plecy.

– Lisów?

– Nie, włosów.

– Dlaczego?

– Nie chcą rosnąć tak szybko, jakbym tego pragnęła.

Elfka podparła maleńką bródkę na równie małej piąstce.

– Na pewne sprawy nic się nie poradzi. Po prostu musi być tak jak jest.

– Moja mama zawsze to powtarza – zamyśliła się Julka. – Znasz moją mamę?

– Nie wolno mi pokazywać się dorosłym – odparła elfka z poważną miną. – Tłumaczyłam ci to przecież.

– Racja.

Dzień był piękny i słoneczny. Łagodny zefirek pieścił trawę ociekającą soczystą zielenią. Jasny kobalt nieba zdawał się uśmiechać do Julki leżącej na brzuchu pośród parkowego kwiecia, rozleniwione owady przygrywały zaś wesołe melodyjki, w rytm których błękitnoskóre, skrzydlate stworzonko od czasu do czasu dawało popis wdzięcznych pląsów. Dziewczynka wpatrywała się jak urzeczona w ten czarowny taniec, wodząc palcem w powietrzu, jakby bawiła się w dyrygentkę owadziej orkiestry.

– Chciałabym – powiedziała dziewczynka – żebyśmy... No wiesz, nie mogę się już doczekać.

– Mówiłam ci, że jeszcze tylko kilka dni. Już prawie wszystko gotowe.

– I zobaczę twój dom?

Elfka skinęła główką.

– A jakie dostanę skrzydełka? Chciałabym, aby były tak śliczne jak twoje. Może fioletowo-żółte?

– Będą dokładnie takie, jak je sobie wymarzysz.

Elfka usiadła tuż przed nosem Julki, uśmiechnęła się i okrywszy drobne ciało szczawiowym listkiem, ułożyła do popołudniowej drzemki. Dziewczynka zapatrzyła się w śpiącą istotkę – swoją najlepszą przyjaciółkę, a właściwie od czasu ostatniej przeprowadzki jedyną – i również zasnęła. Po przebudzeniu pobawiły się jeszcze w gonitwę za pszczołami, by nim nadejdzie wieczór pożegnać się, obiecując spotkanie następnego ranka.

– Będę na ciebie czekała – oznajmiła jak zwykle elfka.

Poznały się pierwszego dnia wakacji, gdy Julka zdecydowała się na spacer przez park, w kierunku rzeki. Skończyła właśnie dziewięć lat i postanowiła zrobić sobie prezent w postaci jakiegoś ładnego kamyka wyłowionego z przybrzeżnej płycizny. W wodzie odbijał się tysiąc srebrnych iskier, bezchmurne niebo nie skąpiło rozgrzewających promieni, a ledwie odczuwalny wiaterek zdawał się jedwabnymi nitkami muskać julkowe policzki. Wtedy to, pośród nadwodnych zarośli, dziewczynka dostrzegła miniaturową osóbkę, jak gdyby malutką kobietkę, unoszącą się na motylich skrzydełkach z taką gracją, że nie sposób było oderwać od niej wzroku. Julka bez wahania przedstawiła się elfce i od tamtej pory stanowiły nierozłączną parę. Prawie nierozłączną, gdyż Julka musiała, jak to zwykle bywa z dziećmi, co wieczór wracać do domu. Każde rozstanie stanowiło dla niej bolesną, niemal wieczną rozłąkę.

– Jutro rano, w tym samym miejscu – potwierdziła Julka, wypowiadając w ten sposób swoiste zaklęcie.

Następnego dnia elfka miała dla niej nadzwyczaj radosną nowinę.

– Przyjdź jutro trochę później, koło południa. Zabiorę cię ze sobą.

– W końcu! – ucieszyła się Julka, skacząc z radości i klaszcząc w dłonie. – I będę mogła z tobą zamieszkać?

– Oczywiście.

– Na zawsze?

– Na zawsze.

– I będziemy tańczyć wśród maków? I wspólnie zaczepiać jaskółki? Co wieczór będziemy wsłuchiwać się w szum rzeki i w szeptanie wiatru, układając się do snu w towarzystwie świerszczy grających nam kołysanki?

Elfka uśmiechnęła się, wywracając oczkami w geście udawanego zniecierpliwienia.

– Tak, tak, oczywiście. Będziemy robiły to i tysiące innych, równie przyjemnych rzeczy. Zabawy z wróblami, uczone dysputy z zaskrońcami, krety opowiadające wspaniałe bajki... To wszystko czeka na ciebie już od jutrzejszego południa. Przyjdziesz tu, a ja będę na ciebie czekała.

– Wspaniale!

– Ale pamiętaj, że zjawię się dopiero koło południa. Muszę przygotować jeszcze masę rzeczy na twoje przybycie.

Tego wieczora Julka wracała do domu z sercem lekkim jak piórko.

– Będę na ciebie czekała – powiedziała elfka na odchodnym.

– Nie – odparła Julka. – Tym razem to ja będę na ciebie czekała.

Wróciła do domu, położyła się w swoim łóżku na brzuchu, tak jak lubiła najbardziej, i przytuliwszy do miękkiej poduszki śniła o gonitwach za pszczołami, o fruwaniu pośród kwiatów i o fantastycznych cudach, jakie na nią czekają.

Następnego dnia przyszła o wiele za wcześnie, nie mogąc się doczekać spotkania z przyjaciółką. Słońce paliło jeszcze silniej niż zwykle, zdając się roztapiać spocone, rozedrgane powietrze równie łatwo jak rozgrzana patelnia roztapia kostkę masła. Dziewczynka znalazła sobie kawałek cienia w pobliżu rzeki i położyła się na brzuchu, oddając marzeniom o nieodległych przyjemnościach. Zanim słońce sięgnęło zenitu, Julka spała zdrowym, leniwym snem, okryta cieniem pobliskiej wierzby niczym zwiewnym kocykiem.

– Wstawaj. – Obudził ją surowy głos. Julka przetarła oczy, uświadamiając sobie, że trochę zmarzła. Nad nią stał mężczyzna, policjant, a zaraz za nim drugi. Obaj wydawali się nieco zaniepokojeni.

Niebo pociemniało i wszystko wskazywało na to, że lada moment zapadnie noc. Julkę przeszył obezwładniający lęk, na podobieństwo szydła przenikającego skórę grzbietu coraz gęstszym ściegiem, w górę, przez kark ku potylicy.

– Co się z tobą dzieje, dziecko? – zapytał jeden z policjantów. – Jak się nazywasz?

– Julka. To znaczy, Julia Darłowska.

– Co tu robisz? Nie powinnaś być o tej porze w domu? Już prawie ciemno...

– Ja... ja czekałam. – Próbowała sobie przypomnieć, co robiła, zanim zapadła w sen. Nagle poczuła bolesny ucisk w piersi. Rozejrzała się nerwowo, ze wzbierającymi w oczach łzami. Po przyjaciółce nie było najmniejszego śladu.

– No, już dobrze – oświadczył policjant. – Powiedz nam, gdzie mieszkasz, a my cię odprowadzimy.

– Nie, ja sama! Sama trafię...

– Jest już zdecydowanie zbyt późno, żeby dziewczynki takie jak ty wracały do domu same. Zwłaszcza takie dziewczynki, którym zdarza się zasnąć w parku nad rzeką.

– Ale ja naprawdę dam sobie radę – upierała się Julka.

– Bez dyskusji. Podaj nam swój adres.

Julka musiała dać za wygraną. Z nimi nie zwycięży. Gardło ścisnął jej żal za utraconym marzeniem. Nie wiedziała nawet, czy elfka towarzyszyła jej podczas snu i na widok policjantów musiała się po prostu ukryć, czy może wcale... Nie! Na pewno nie. Po prostu musiała się schować. Zniknąć. Jutro się spotkają.

Ale dziś trzeba było znowu wrócić do domu.

Drzwi otworzył ojciec, wielki jak góra, w białym podkoszulku i dresowych spodniach. Spojrzał kolejno na obu policjantów; ci najpierw przyodziali oblicza w maski szczerego zdumienia, a zaraz potem jakby się zawstydzili.

– Jak się trzymasz? – zapytał jeden z nich zmieszanym głosem. – Wrócisz do nas jeszcze? Jak tylko uda ci się... Przyprowadziliśmy twojego dzieciaka. Mała spała w parku nad rzeką, musiałaby wracać sama przez...

Ojciec Julki skinął głową, zagarniając córkę za siebie i wpychając do przedpokoju. Nalane, silnie przekrwione oblicze nie zdradzało żadnych emocji.

– No to... trzymaj się – powiedział policjant. Drugi odwrócił wzrok i ruszył w dół schodów. Obaj dotarli już niemal do wyjścia z klatki schodowej, gdy usłyszeli trzask zamykanych drzwi.

Julka minęła matkę siedzącą przed telewizorem i udała się do łazienki.

– Co się mówi? – Kobieta jakby ocknęła się z letargu. Zwracając się do córki, wciąż wpatrywała się w migoczący ekran.

Julka stanęła w drzwiach łazienki.

– Będę na ciebie czekała, tato – powiedziała cichym, zduszonym głosem. Następnie wzięła szybki prysznic i przebrawszy się w pidżamę, poszła do swojego pokoju, zostawiając lekko uchylone drzwi. Zasłoniła szczelnie okno ciężką kotarą, zgasiła światło, usiadła na skraju łóżka i jęła wpatrywać się w najciemniejszy kąt pokoju. Zdawało jej się, że z mroku wypełzają węże albo małe smoki dosiadane przez wstrętne gobliny. Wzdrygnęła się i podkuliła nogi. Z przedpokoju dotarł do niej trzask naprężanego kabla i nagle pokój zamienił się w ciemną jaskinię pełną potwornych odgłosów. Zadrżała. Nie siedziała już na miękkiej pościeli, lecz na mokrym mchu. Pod nią wiło się robactwo i zbierała cuchnąca woda. Pragnęła wstać, zerwać się i uciec do światła sączącego się rozmazaną strugą przez wąski otwór wejścia do pieczary. Wiedziała jednak, że nie może uciec. Doskonale zadawała sobie sprawę z tego, że zaraz zjawi się w tym wejściu, w plamie światła, mroczna i zwalista sylwetka olbrzyma strzegącego jaskini. Wielkolud wejdzie, wtoczy się do ciemnej groty i w ogromnym ręku będzie niósł lśniącą pętlę, a zaraz potem, gdy stanie nad nią, sapiąc jak zraniony niedźwiedź, powie swym ciężkim, gromkim głosem:

– Znów sprawiłaś mi zawód. Znowu musiałem się za ciebie wstydzić.

I wtedy ciemność pęknie, i rozleje się na cały świat niczym czarne mleko z rozbitej bańki. I będzie czekała. Będzie czekała na pierwszy promień słońca, na zapowiedź przyszłych, wspaniałych cudów. Będzie czekała i tym razem nie zaśnie.

Tym razem sama przepłynie rzekę i zaczeka po drugiej stronie, gdzie już nikt nigdy jej nie znajdzie i nie zaprowadzi na noc do domu.

 


< 16 >