Fahrenheit nr 69 - październik 2o1o
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Publicystyka

<|<strona 18>|>

Kilka zdań o Awangardzie

 

 

Po raz pierwszy od długiego czasu „zaliczyłem” cały konwent. Pierwsza refleksja, jaka mi się w związku z tym nasuwa to, że konwenty trzeba na swój sposób umieć. Każdy ma swoją specyfikę. Zmienia się ona z czasem z kolejnymi edycjami, ale pewne punkty pozostają wspólne. Bodaj najbardziej prostą rzeczą jest rozpoznanie topografii miejsca, w którym konwent się odbywa. W przypadku Avangardy poruszanie się po korytarzach szkoły za pierwszym razem było dla mnie dość zawiłe. Za drugim stwierdziłem, że „da się połapać w tym wszystkim”. Odkrycie na Avangardzie, to Paradox. Kawiarenka, niestety, znajduje się po „przeciwnej” stronie Wisły, najlepiej dojechać... Otóż wystarczy się połapać w lokalnej numeracji, sprawdzić, gdzie skręcić w wyglądający na bramę początek ulicy i lądujemy w przytulnym lokaliku, gdzie okazujesz się być wśród swoich, których nawet nie znasz. Ale oni ciebie rozpoznali choćby po identyfikatorze.

Tym razem zarezerwowałem sobie dość czasu, by trafić na kilka atrakcji Byłem na wykładzie Q, który przybliżył dość zaskakujący wątek elementów socjalizmu w Star Trek. Przyznam szczerze, nie spodziewałbym się, po prostu był to dla mnie tak z gruntu kapitalistyczny serial, że nawet nie śmiałbym o czymś takim pomyśleć. A jak pomyśleć, to rzeczywiście, choćby uniformizacja. Swoją drogą, to teraz dla mnie temat do rozmyślań na przyszłość: bohaterska SF dość kiepsko komponuje się z kapitalistyczną rzeczywistością. Rzeczywistość socjalistyczna jest „syntetyczna”, jak „syntetyczna” (w sensie sztucznie wytworzona, a nie zsyntetyzowana) jest wizja przyszłości: może dlatego? W każdym razie każdy taki trop jest źródłem jakiejś inspiracji. Ten zawdzięczam wykładowi Q.

Handel gadżetami: to mi się kojarzy zawsze z targowiskami opisywanymi w utworach fantasy. Koszulki od Star Wars, Star Trek, do (niechcący usiłujemy wprowadzać metrykę w uniwersum utworów) Wiedźmina. Świetlne miecze, zagwiezdne stwory, pojazdy bojowe najróżniejszych ras z najdalszych zakątków wszechświata. Można sobie kupić hełm Lorda Wadera, kostium szturmowca. A może nie można? No, nie wiem, nie próbowałem. Przyznam szczerze, że większość rzeczy była swego rodzaju kwintesencją kiczu, ale niewiele widziałem nieporadnych, np. źle odrobionych figurek. Po prostu, a dlaczego by nie, ludzie chcą się bawić, nie chcą zaznaczać swego nadzwyczaj poważnego podejścia do świata, postawią sobie figurkę Anakina Skywalkera czy Jedi, aby było widać, że nie jest poważne. Jakoś lżej się na duszy robi, gdy inni mają chęć na jaja.

Tak, co do jajeczności: mały radosny drobiazg: na wykład wdziera się dwóch szturmowców, wymachują miotaczami, przybierają groźne pozy, po czym na końcu występu jeden z nich uroczo wychyna zza framugi drzwi, by nam pomachać. Że też nie zdążyłem tego pstryknąć!

Ćwiczenia w użyciu broni białej przypominały mi nieco zabawy w ganianego z czasów dzieciństwa. No... nie, stawy zaczynają nawalać, poskrzypują niepokojąco przy gwałtowniejszych ruchach: poczułem żal, jednocześnie czując biodro. Mogłem się tylko przyglądać, jak niektórzy prezentowali kunszt szermierski. Wzięcie do ręki klingi, a cóż, że kopii, przyprawia o mocniejsze bicie serca, chciał nie chciał, nagania przed oczy jakieś niejasne obrazy, konie, wiatr, dzwonienie uprzęży, płomień ogniska dziad brzdąkający na lirze. Dziad mi zaśpiewał po ukraińsku, bo jakże do liry śpiewać, tymczasem trzymałem w ręku katanę. Nastąpił pewien dysonans i musiałem wrócić do współczesności.

Tamże okazało się, że Polacy budują satelitę. Miałem nawet to-to w ręce. Znaczy tegoż satelitę. Może niekoniecznie ten egzemplarz, co poleci, ale to, co zostało zbudowane na obraz i podobieństwo jako kolejne przybliżenie. Pogadaliśmy sobie o próżni i problemach z częściami mechanicznymi wynikających z braku doskonale smarującego powierzchni powietrza, o trajektoriach, obliczeniach numerycznych opornościach falowych i rzeczywistych anten, resztkowej gęstości powietrza na dwóch tysiącach kilometrów i temu podobnych, a fascynujących szczegółach, które dla każdego, kto czytał w liceum o pilocie Pirxie, były czymś z imion bohaterów Odysei. No i oto rozmawiamy sobie, jak by tu tym razem Cyklopa załatwić...

Refleksja kolejna: z fantastyki się nie wyrasta. Spoglądając na skład osobowy, widziałem i panie, i panów, co winni z racji wieku spoważnieć, a najwyraźniej nie chciało się im. Jakoś tak to jest dziwnie, że dobrze im w tym ciut dziwnym towarzystwie. Nie, raczej nie mam najmniejszych wątpliwości, musieli się oni nieraz zetknąć z „wysoką sztuką” no i jakoś nie chce się trzymać „wysokiego ce”. Bliższe sercu na stałe okazały się wygłupy. Jakoś codzienności się nie dali przygiąć do ziemi, jakoś nie poszarzyły ich troski, choroby, codzienna walka o przetrwanie w naszej nowo-kapitalistycznej rzeczywistości.

Cóż jeszcze? Chyba mogę się pochwalić, że nie oberwałem na swoich wykładach pomidorami. Przyznać się muszę, faktycznie publiczność przysypiała zawalona teoretyczno-filozoficzno zakrętasami. To prawda, ale mogę zwalić na pogodę. Gorąco, jak, wiedzą wszyscy, co w owym czasie w wannie z wodą nie siedzieli. Należy się szczery podziw dla odgrywających postaci, że jakoś wytrwali w swoich kostiumach, dla publiczności, że nie wzięła nóg za pas i nie wskoczyła do przecież całkiem bliskiej Wisły przeczekać do północka, kiedy gorąc ściskać przestawał. Jak to było? A! Ducha nie gaście! Jakoś tak mówił jakiś gość pod drewnianym krzyżem, więc duch fantastyki dopisał, a o co tam chodziło, znaczy pod krzyżem, nie wiem, powiało mi „Weselem”, co w sumie pełne elementów fantastyki. Wiało, więc zwiałem. Owszem, swego rodzaju doświadczenie, a nawet pouczenie, bardzo w temacie. Dziwaków tam było pełno, ba, nawet postaci symbolicznych, literackich. Jednak zdecydowanie, bardzo zdecydowanie wolę to konwentowe towarzystwo, tak sobie wykoncypowałem. I jeszcze, że brak bzika jest niezmiernie szkodliwy. Tak... z tejże perspektywy łażenie w stroju szturmowca z Gwiezdnych Wojen okazało się działalnością mniej więcej tak patriotyczną, jak ongi tajne komplety.

Motywem przewodnim Avangardy było wspomnienie peerelu, a punktem programu było spotkanie ze twórcami filmu Alternatywy 4. Choć nie dotarłem na nie, owszem, spotkał mnie jakże nostalgiczny akcencik. Nocowaliśmy w akademiku Alcatraz, potężnym gmaszysku zbudowanym w totalitarnym stylu. W pokoju było jak najbardziej plastykowe, nowoczesne okno. Chyba zbyt wielkie do technologii, w jakiej zostało zrobione. Ciężka pewnie z trzydziestokilogramowa rama najwyraźniej zdeformowała się pod własnym ciężarem. Musiałem się szamotać z zamykaniem, otwieraniem, żeby za pomocą klamki „przełączyć” je na właściwe zawiasy. Na odchodnym poinformowałem panią że jest mały problem, że okno, co prawda nie wyleci...

– A wylatują, wylatują, co miałyby nie wylatywać?!

Cóż, ciut wydłużyłem krok, spoglądałem niepewnie w górę, pewien, że w razie czego nie będzie dostawki jak w „Wizji lokalnej”. Ale to już nie miało nic wspólnego z Avangardą.

 

No idź se wreszcie, paparacie!


Awangarda

Pojedynek


Awangarda

W rocznicę Grunwaldu


Awangarda

Fotografując Q


Awangarda

Kosik


Awangarda

W Paradoksie


Awangarda

Ogłoszenie wyników Nautiliusa


Awangarda

Star Wars


Awangarda

 


< 18 >