Fahrenheit nr 70 - styczeń 2o11
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
recenzje

<|<strona 05>|>

Recenzje (1)

 

 


Jak pionki na szachownicy

 

okladka okladka okladka

Od zarania dziejów filozofowie spierają się, czy ludzie w swoich działaniach kierują się wolną wolą, czy też losy każdego z nas zostały ustalone w chwili poczęcia lub narodzenia. Spór mądrych potrwa prawdopodobnie po kres czasu i pozostanie nierozstrzygnięty. Dariusz Domagalski, autor trylogii krzyżackiej, przyjął bardzo niejednoznaczny wariant motywów ludzkiego postępowania. Bohaterowie jego trzytomowego dzieła kierują się własną wolą, ale jednak są zdeterminowani.

Domagalski postanowił połączyć dwie rzeczy: historię Polski i mistykę Kabały. Każda z dziesięciu sefir, aspektów boskiej osobowości, w interpretacji pisarza nie jest stabilnym bytem. Zamiast trwać w harmonii, niektóre z nich dążą do dominacji i kształtowania świata na swoją modłę. Próbują tego dokonać rękami i umysłami swych ludzkich wysłanników, a walka zdaje się nie mieć końca.

I tu docieramy do meritum, czyli do zagadnienia wolności i determinizmu. Z każdym kandydatem na sefiralnego „delegata” odpowiedni aspekt niebiańskiej światłości kontaktuje się za pomocą wizji. Każdy człowiek uznany za godnego bycia ramieniem jednego z aspektów boskiego bytu otrzymuje propozycję – i nie jest to propozycja nie do odrzucenia. Wyróżnieni przez sefiry podejmują decyzję o współdziałaniu w zgodzie z własnym sumieniem.

Jeden z bohaterów trylogii miał odwagę odmówić. Świadom jest tego, że gdzieś poza granicami ludzkiego świata dzieją się rzeczy wielkie i wiekopomne i niekiedy żałuje, że nie są jego udziałem. Większość wybrańców decyduje się jednak działać w imieniu potęg; nieważne, jakimi pobudkami kierowani – wiarą, chęcią zysku, osobistej korzyści czy władzy. To właśnie oni stanowią siłę napędową historii, to oni wypowiadają i prowadzą wojny. A gdzieś tam, za horyzontem zdarzeń, wzmocnione lub osłabione ich działaniem sefiry tworzą alianse, tocząc bój o kosmiczną dominację. Binah sprzymierza się z Hod, Malkuth rusza na pomoc Netzach, a wszystkie ich zwycięstwa i porażki są jedynie punktem wyjścia do kolejnych zmagań.

Koncepcja, zwłaszcza w przełożeniu na polską świętość narodową, czyli bitwę pod Grunwaldem, jest niezwykle oryginalna. Zarówno Władysław Jagiełło, książę Witold, jak i Ulryk von Jungingen są wysłannikami sefir. Tu wolność wyboru i jego brak kłaniają się po raz kolejny. Na ile działania polskiego króla, jego brata i Wielkiego Mistrza – a także sporej liczby ich doradców, przebudzonych w świetle bożej jasności – są wypadkową ich własnych dążeń i decyzji, a w jakim stopniu spowodowane są wpływem sefir? Jeśli spojrzeć na bieg historii jak na arenę wewnętrznej walki Najwyższego, można dojść do smutnego wniosku, że ludzie mają akurat tyle swobody, co pionki rozstawione na szachownicy, wykonają jedynie takie ruchy, jakie są im z góry przypisane. I nie jest to konkluzja pocieszająca.

Schodząc z ezoterycznych wyżyn w sferę ludzko-czytelniczą – trylogię na pewno warto przeczytać. Raz, dla uwidocznionej w niej oryginalnej koncepcji kształtowania się biegu dziejów. A dwa, dla przedstawionych tam postaci historycznych. Przebudzone w świetle sefir czy nie, zapadają w pamięć. Wszystkie części trylogii mają ogromny walor poznawczy. To, o czym nie chciało nam się uczyć na lekcjach historii, podczas lektury wchodzi bezboleśnie i na długo zapada w pamięć. Jeśli pionkom i figurom odjąć dodany im przez Domagalskiego aspekt mistyczny, możemy w łatwy i przyjemny sposób przyswoić sobie spory fragment narodowej historii.

A aspekt fantastyczny? To wartość dodatkowa. Mało jest książek w umiejętny sposób łączących prawdę, fikcję i wiedzę. Autorowi krzyżackiej trylogii udało się to znakomicie.

 

Kazimierz Kozłowski

 

Dariusz Domagalski

Delikatne uderzenie pioruna

Fabryka Słów, 2009

Stron: 356

Cena: 28,90 zł

 

Dariusz Domagalski

Aksamitny dotyk nocy

Fabryka Słów, 2010

Stron: 348

Cena: 29,99 zł

 

Dariusz Domagalski

Gniewny pomruk burzy

Fabryka Słów, 2010

Stron: 402

Cena: 29,99 zł

 


Bez obaw, z wampirem da się żyć

 

okladka

W poprzednim numerze Fahrenheita w jednym z bookietów pisałam o mojej traumie związanej z otwieraniem lodówki. Nie da się ukryć, że liczba wampirów przypadająca na jedną półkę przekraczała wszelkie normy unijne, co doprowadzało do notorycznego przeciążenia agregatu. Do częstego autowyłączania się sprzętu dodajcie zamiłowanie krwiopijców do trzymania zapasów żywności w moim zamrażalniku i otrzymacie wynik łatwy do przewidzenia. Mianowicie katastrofę biologiczną. Piękna, wierna lodówkozamrażarka poszła zwiedzać świat, a ja zajęłam się szukaniem AGD mniej dla wampirów przyjaznego. Kuszącą koncepcję nabycia piekarnika zmuszona byłam z żalem odrzucić i w swej naiwności kupiłam lodówkę podblatową. Pomyślałam: Mała, nie wlezą. Wlazły.

Otwieram, patrzę: siedzi i mówi, że tylko służbowo, że ma zlecenie na renegata. Normalnie z ABW się urwała! Noż jasna krew mnie zalała, złapałam za te rude kudły i won, szkodniku! Trzymam, nie puszczam, za szufelką do popiołu się rozglądam – koloru srebrnego jest, może się wampir nie pozna – a ta nic. Nie syczy, kłów nie szczerzy, w nietoperza się nie zamienia, do gardła nie rzuca. Stoi grzecznie i przeprasza, że, owszem, pijąca, że się wcale na ten świat nie prosiła, że tak ją napisali i że nikt jej nie lubi. Że rodzice nie żyją, że jak ten podrzutek, że zła babka, i że ona dużej tak nie może. Że zawsze była za pokojem i przyjaźnią między wampirami i nekromantami, że demony nie są wcale takie złe i nieużyte, a ludzi powinno się pić z umiarem. Rozchlipała się, rozbeczała, pistolet upuściła. No serce się krajało. Nie wyrzucę przecież takiego obsmarkańca na mróz. Trzeba uspokoić, poczęstować ciepłą... herbatką? Psiakrew! Co ze mnie za gospodyni, gość w dom, a krwi ani naparsteczka. W desperacji wyglądam przez okno, patrzę: sąsiad idzie, a właściwie procenty go niosą, mówię: skocz, młoda, łyknij trochę, bo osłabniesz, ja herbatki zaparzę, wrócisz, to pogadamy.

No i tak jakoś wyszło, pogadałyśmy, popłakałyśmy, polubiłam sierotę, miejsce na półce jej zrobiłam. Mieszkaj sobie, mówię, na mieście pij z umiarem, no chyba że dyrektora ZGKiM spróbujesz, aaa, to sobie nie żałuj. No i tak żyjemy. W utrzymaniu tania, psy wyprowadza, koty lubi, „Klanu” nie ogląda, same pozytywy. Szkoda wprawdzie, że skryta trochę i tylko jeden epizod ze swojego życia mi opowiedziała, ale przecież w ciepłej rodzinnej atmosferze w końcu się dziewczyna otworzy. Czego Wam, sobie i wydawnictwu Rebis w tym roku życzę.

 

Dorota Pacyńska

 

Jaye Wells

Rudowłosa

Tłum. Mirosław P. Jabłoński

Rebis, 2010

Stron: 348

Cena: 29,90 zł

 


Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu

 

okladka

Czwarte spotkanie z niezależnym dostawcą „usług duchowych” (bo już od dawna nie egzorcystą), Feliksem Castorem, okazuje się najbardziej prywatnym i zarazem najmroczniejszym z dotychczasowych. Zaczyna się dosyć standardowo, to znaczy bohater wpada w kłopoty, a mówiąc dokładniej, zostaje oskarżony o morderstwo. Poniekąd przez samego denata, którego ostatnią czynnością na tym łez padole było wypisanie nazwiska sprawcy specyficznym atramentem – własną krwią.

Krew, pojmowana jak najbardziej dosłownie, stanowi dominantę fabularną opowieści. Na zamkniętym, mającym swego czasu stanowić architektoniczne novum, londyńskim osiedlu „nie tykającym ziemi” i połączonym wymyślnym systemem kładek następuje nadzwyczajna eskalacja przemocy i samookaleczeń. Castor, którego sprowadzają do tej przerażającej enklawy ludzkiej niezaradności i beznadziei poszukiwania dowodów własnej niewinności (i poszlak co do tożsamości prawdziwego sprawcy), wyczuwa demoniczną obecność o skali, z jaką jeszcze się nie zetknął w swojej dotychczasowej praktyce zawodowej. Co więcej, poproszona o konsultację Juliet, było nie było mieszkanka piekielnych czeluści, nie tylko zdecydowanie odmawia udzielenia pomocy czy nawet informacji, ale też okazuje wysoce nietypową dla sukkuba emocję – ni mniej, ni więcej, tylko strach.

Chwilowo bezradny wobec nie do końca zidentyfikowanej obcej obecności na osiedlu, Fix podąża zatem prostszą, ale zdecydowanie mniej z jego punktu widzenia zachęcającą drogą. Problematyczny nieboszczyk był jego znajomym z dzieciństwa, co oznacza konieczność powrotu do przeszłości i – co gorsza – do rodzinnego Liverpoolu. Tym samym poznajemy wreszcie nieco więcej szczegółów na temat dzieciństwa i młodości bohatera oraz jego bliskich. Jak łatwo się domyślić, kraj lat dziecinnych dobrze się Feliksowi nie kojarzy, nie tylko ze względu na wypadek siostry i kłopoty małżeńskie rodziców. Chłopak, ze względu na swój „zmysł śmierci”, różnił się od rówieśników na długo przed tym, jak masowy powrót umarłych stał się oczywistym elementem codzienności. Wychowywany na ulicy i przez ulicę, według jej brutalnych reguł, miał oparcie jedynie w starszym bracie. Dopóki i on nie go porzucił, wybierając bezpieczne schronienie w seminarium duchownym. Krew nie woda rzuca w końcu nieco więcej światła na zawikłane stosunki Feliksa i Matta.

Główny wątek intrygi, związany z wydarzeniami na osiedlu Salisbury, jest mroczny i przerażający jak żaden z dotychczasowych, naznaczony przemocą i okropnościami rozmaitego sortu. Carey po raz pierwszy przekracza tu cienką linię między grozą a horrorem i czyni to bardzo zdecydowanie, a nastrój kreować potrafi, nie zabraknie więc ciarek przebiegających po skórze w trakcie lektury. Dość powiedzieć, że w porównaniu z najnowszym przeciwnikiem Asmodeusz, spleciony na dobre i złe z Rafim Ditko, wydaje się niegroźny niczym oswojony kociak.

Krew nie woda jest powieścią straszną nie tylko (a może nawet nie przede wszystkim) ze względu na dobór fantastycznych rekwizytów. Mnóstwo w niej przejmujących, tragicznych historii o ludziach, którzy z własnej winy lub bez niej przegrali życie i pogrążyli się w pełnej beznadziei stagnacji, o ile nie starczyło im odwagi na ucieczkę w śmierć. W konsekwencji najmniej w niej charakterystycznego dla serii humoru, ciężko też z czystym sumieniem nazwać ją literaturą rozrywkową. Co nie znaczy, że nie polecam – jedynie czuję się w obowiązku uczciwie przestrzec – tym razem autor uderza w dużo poważniejsze tony niż dotychczas (a wszak sielanek nigdy nie proponował – katowane imigrantki, dziewczynki „hodowane” na ofiarę i seryjne zabójczynie szukające zemsty zza grobu). Dodatkowe ostrzeżenie – o ile poprzednie części można było z powodzeniem czytać jako standalone’y, to najnowsza kończy się dosyć paskudnym cliffhangerem. Jest to jednak w pewnym sensie pozytyw – rozwój fabuły w końcu zaczyna potwierdzać istnienie sygnalizowanej przez autora od dłuższego czasu „szerszej wizji” cyklu, a i zaostrza apetyt na kolejną część, na którą nie będziemy zmuszeni czekać zbyt długo.

Agnieszka Chojnowska

 

Autor: Mike Carey

Krew nie woda

Tłum. Paulina Braiter

Wydawnictwo: MAG, 2010

Stron: 456

Cena: 35,00 zł

 


Koniem i wytrychem

 

okladka

Witajcie w Imperium Meekhańskim. Olbrzymim państwie, które powstało na drodze wielu podbojów. A co za tym idzie, bardzo zróżnicowanym geograficznie, etnicznie, społecznie i kulturowo. Każde jednak imperium posiada granice. Najogólniej rzecz ujmując, w sensie geograficznym możemy wyróżnić rubież północną i południową, wschodnią i zachodnią. Tradycyjnie też, na przygranicznych terenach dzieją się ciekawe rzeczy. Wszak jest to obszar, gdzie mieszają się różne kultury, nacje, kuchnie i języki. A także, gdzie w niewielkich odległościach od siebie stacjonują wrogie armie, co musi prowadzić do pewnych napięć. Normalna to rzecz. I od czasu do czasu zdarzy się, że ktoś historie powstałe na takich rubieżach zbierze i spisze dla potomności. Tak jak Robert M. Wegner, w drugim już tomie „Opowieści z meekhańskiego pogranicza”.

W książce zatytułowanej „Wschód-Zachód” porzucamy wysokie góry i gorące pustynie na rzecz stepów szerokich i morskich wybrzeży. Ale schemat znany z tomu pierwszego pozostaje prawie bez zmian. Znów mamy osiem opowiadań, po cztery dla każdej z granic. I ponownie, w połowie, nastąpi zmiana poetyki opowieści.

Od czasów, kiedy człowiek udomowił pierwsze konie, najlepsze warunki do ich hodowli panowały na stepach. Tam, gdzie nie trzeba się martwić o zieloną trawę, tam, gdzie nie zabraknie przestrzeni do wypasania i trenowania stad. Nic więc dziwnego, że zdecydowana większość służących w armii Meekhanu koni pochodzi właśnie ze wschodnich rubieży Imperium. A gdzie są konie, tam są też i najlepsi jeźdźcy. Jednym z nich jest bez wątpienia generał Laskolnyk, człowiek, dzięki któremu odparto kiedyś największy i najgroźniejszy najazd zbrojny. Człowiek, który obdarzony został największymi zaszczytami i honorami. Ale też człowiek, który porzucił dworskie życie, by wrócić na stepy i założyć czaardan – grupę zbrojną podejmującą się najniebezpieczniejszych zadań, jakie znaleźć można na niespokojnym pograniczu. Za odpowiednią, rzecz jasna, opłatą. I zapewne jego doświadczenie przyda się w dniach, kiedy oddziały wroga przekraczają graniczną rzekę i zaczynają tradycyjnie palić, gwałcić i rabować.

Na przeciwległym końcu Imperium nie ma aż takich problemów. Wszak morskie granice zazwyczaj łatwiejsze są do upilnowania. Ale, że natura próżni nie znosi, więc i Ponkee-Laa, największe miasto na zachodnim wybrzeżu, nie zaznaje spokoju. Bo też i spokój rzadko idzie w parze z dużymi pieniędzmi. A, jak uczy nas historia na przykładzie Gdańska, tam, gdzie mamy praktycznie monopol na handel morski, tam złota nigdy nie brakuje. Nic więc dziwnego, że są w Ponkee-Laa osoby, którym nie po drodze z Imperium, którym śni się po nocach autonomia czy też może i niezależność. Ale takie marzenia to domena ludzi na wysokich szczeblach, tymczasem nam przyjdzie przemierzać ulice portowego miasta w towarzystwie prostego złodzieja – może nie takiego znowuż pospolitego i przeciętnego, ale mimo wszystko człowieka z nizin społecznych.

Altsin, bo o tym młodym człowieku właśnie mowa, budzi się pewnego ranka na portowym molo. Kac morderca, który jest tego poranka jego towarzyszem, domaga się daniny w postaci dużej ilości płynów. Tymczasem na drodze naszego bohatera do upragnionego napitku stają miejscowi łotrzykowie, dla których Altsin stanowi jedynie zbędny dodatek do garderoby i sakiewki. Kiedy już młodzieniec upora się z tym problemem, okaże się, że jest pilnie „wzywany” do siedziby swojego zwierzchnika w złodziejskim fachu. Zaś podczas rozmowy z przełożonym zostanie wmieszany w intrygę ocierającą się o świat możnych tego miasta, a także ważniejszych religii i kultów. W ciąg zdarzeń, który na zawsze zmieni i samego Altsina, i być może całe miasto.

W ten właśnie sposób zaczyna się fabuła na wschodniej i zachodniej rubieży Imperium Meekhańskiego. Do czego doprowadzi? O tym musicie przekonać się już sami. Moim obowiązkiem pozostaje jedynie skomentować tę książkę.

Czytając poprzedni tom, byłem z lektury bardzo zadowolony i zaskoczony wprawą, z jaką nieznany mi wcześniej autor grał na strunach fabuły, interesującego świata, patosu i elementów militarystycznych. Otrzymałem w ten sposób mieszankę, o której wysokim poziomie najlepiej świadczy chyba nagroda imienia Janusza A. Zajdla. Obiecałem też sobie śledzić dalsze dokonania Roberta Wegnera. Co też i uczyniłem. I niestety, trochę się zawiodłem, przede wszystkim ze względu na to, że świat przedstawiony w drugim tomie zaczął zbytnio zbliżać się do „głównego nurtu” fantasy. Tym razem nie otrzymałem porcji oryginalności, jakiej się spodziewałem. Ale czy to wina autora, czy też raczej moich zbyt rozpasanych oczekiwań?

Pomijając moje niespełnione nadzieje, to wciąż mamy do czynienia z bardzo dobrze napisaną opowieścią fantasy. Autor przedstawia nam ciekawy świat pełen fantastycznych elementów. Jest magia w bardzo różnych wydaniach, mamy bogów wpływających bezpośrednio na ludzkie losy, są intrygi, szybka akcja, ciekawi bohaterowie. I jest też bardzo dobrze skonstruowana batalistyka – na którą czekałem z niecierpliwością i na której się nie zawiodłem. Wszystko to sprawia, że Wschód-Zachód należy ocenić jak najbardziej pozytywnie. I polecić wam, drodzy czytelnicy, byście zapoznali się z najnowszą książką Wegnera i sami wydali wyrok według swoich czytelniczych preferencji. Ja w każdym bądź razie zamierzam czekać z dużą dawką optymizmu na tom trzeci.

 

Jacek Falejczyk

 

Robert M. Wegner

Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Wschód-Zachód

Powergraph, 2010

Stron: 682

Cena: 34,00 zł

 


< 05 >