Poprawianie P.T. Autorów

czyli jak i gdzie przełożyć oraz co i komu tłumaczyć.

Moderator: RedAktorzy

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Jeszcze słowo w temacie, bo to ważne rzeczy, a określenie "świństwo" nijak nie pasuje do sytuacji. (Tak, przyznaję, zraniłaś mnie Małgorzato do żywego.)
Nie przeproszę za to. :P
Może dlatego, że nie spoglądam na tę sytuację w wymiarze literackim (odbiór, dzieło, strategie przekładu, etc.), lecz ludzkim - a zatem: emocjonalnym. Jesteś pisarzem, Gustawie. Postaw się na miejscu Autorki.
Nie twierdzę, że Autor zawsze rzuci się do poprawiania. Może w tym przypadku Autorka machnie ręką i stwierdzi, że to nieważne, Polska - kraik na zaścianku, kogo to obchodzi, etc. Ale szansę wypada dać... Tak mi się wydaje.
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
ElGeneral
Mistrz Jedi
Posty: 6089
Rejestracja: pt, 09 lis 2007 18:36

Post autor: ElGeneral »

Małgorzata pisze:Ale szansę wypada dać... Tak mi się wydaje.
Ciekawe... Pisze to osoba, która jak walec jedzie po literackich debiutantach...
Takie jest moje zdanie w tej materii, a oprócz tego uważam, że Kartagina powinna być zburzona.

Awatar użytkownika
nimfa bagienna
Demon szybkości
Posty: 5779
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 11:40
Płeć: Nie znam

Post autor: nimfa bagienna »

Jenerale, lubię takie niejednoznaczne sprawy.
I tak: co jest ważniejsze? Czy zdemaskowanie niekompetencji researcherskiej autorki (nieważne, czy wynikłej z nieświadomości, czy zaniedbania), czy dostarczenie czytelnikowi (polskiemu) książki zapewniającej rozrywkę/strawę duchową/jak-ją-tam-zwał w możliwie gładko przyswajalnej formie (tzn. pozbawionej niezręczności i dysonansów)?
Ogromnie się cieszę, że to nie ja mam ten dylemat.
:)
Tłumaczenie niechlujstwa językowego dysleksją jest jak szpanowanie małym fiutkiem.

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

ElGeneral pisze:
Małgorzata pisze:Ale szansę wypada dać... Tak mi się wydaje.
Ciekawe... Pisze to osoba, która jak walec jedzie po literackich debiutantach...
PRZED DRUKIEM.
Czyli zanim debiutant zostanie Autorem.

edit: Głównie po to, żebym później nie musiała po nich (debiutantach, gdy już zostaną Autorami) "jeździć" przy redakcji i zastanawiać się, czy i jak głęboko mogę ingerować w tekst. Nie wspomnę, że recenzowałam również przez chwilę - i po dziełach drukowanych też mi się zdarzało "jeździć".

A poza tym - wydaje Ci się, że jak redaguję tekst Autora, to mu zostawiam co zabawniejsze (dla lingwistów choćby) błędy, żeby się spece mogli pośmiać?
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
nosiwoda
Lord Ultor
Posty: 4541
Rejestracja: pn, 20 cze 2005 15:07
Płeć: Mężczyzna

Post autor: nosiwoda »

Małgorzata pisze:Skoro można tekst ulepszyć - należy go ulepszyć, bo jest okazja, a nie wystawiać Autorkę na pośmiewisko. Dla mnie takie podejście to jednak świństwo. Ale zapewne jest to punkt widzenia redaktorski, nie translatorski - może zatem bezpodstawny w tej dyskusji.
Żona ma teraz nieco zbliżony dylemat, właśnie na styku redaktor-tłumacz. Redaguje książkę i ma oryginał, więc sprawdza i widzi, że tłumacz nie oddaje wszystkiego, albo zmienia nieco sens, a może raczej styl (co może rzutować na czytelniczą wizję wypowiadającej się bohaterki). I ma rozdrapę: czy sugerować w ramach redakcji zmianę, czy tylko sprawdzić poprawność stylu po polsku? Podpowiadam jej, że nie za nowe tłumaczenie jej płacą, tylko za redakcję, więc opcja druga. I chyba przekonałem, ale jeszcze spyta znajomego tłumacza.
Czyli jednak ostrożnie z tym ulepszaniem, bo można przekroczyć granicę robienia cudzej roboty. IMO.
"Having sons means (among other things) that we can buy things "for" those sons that we might not purchase for ourselves" - Tycho z PA

Awatar użytkownika
Gustaw G. Garuga
Psztymulec
Posty: 940
Rejestracja: pt, 10 cze 2005 11:02
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Gustaw G. Garuga »

Oczywiście jest to dylemat. Takie życie. Ale Małgorzato, czy myślisz, że mój egoistyczny interes aby osobiście jako autor "nie wygłupić się" ma zaważyć na mojej ocenie czegoś tak ważnego jak odbiór literatury w ogóle? Nie będę aż tak subiektywny ;-) Oczywiście od subiektywnego punktu widzenia uciec się nie da, a że mnie osobiście frapuje, jak nasza kultura postrzegana jest za granicą, to tym bardziej obstaję przy tym, by w tym konkretnym przypadku pozwolić czytelnikom rozliczyć autorkę. Inna sprawa, jak to technicznie zrobić. Moim zdaniem Alfi ma rację proponując słowo wstępne, najlepiej z wyjaśnieniem powodów, jakie stały za decyzją pozostawienia takich "ciekawostek" w przekładzie.

Inna sprawa to przekonanie redaktora... A z tym bywa kłopot. Swego czasu przekładałem książkę, której autor opisywał rozmowę toczoną rzekomo po mongolsku, ale słowa, które cytował, były po rosyjsku. Zastosowałem przypis, który jednak redaktorka usunęła, zaś konsultantka merytoryczna elegancko wszystko pozamieniała na poprawną mongolszczyznę. I jakiś fragment wiedzy o tym konkretnym przeżyciu autora oraz jego kompetencji przepadł bez śladu. Zaważyły właśnie względy emocjonalne - żeby dobrze się czytało, żeby nie mieszać czytelnikowi, żeby uniknąć niejasności. Niestety.

Oczywiście z drugiej strony jest ewentualność, że poinformowana przez tłumacza autorka pokaja się i w drugim wydaniu oryginału poprawi co trzeba. Wtedy być może warta jest skórka wyprawki. I przed takim właśnie dylematem stoi ElGeneral. Powodzenia!

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Ale Małgorzato, czy myślisz, że mój egoistyczny interes aby osobiście jako autor "nie wygłupić się" ma zaważyć na mojej ocenie czegoś tak ważnego jak odbiór literatury w ogóle?
Dlaczego nie? Odbiór literatury jest indywidualny jak odciski palców - każdy ma własny. :P
A że "robisz" w literaturze, nie pozostaje to bez wpływu na odbiór i ocenę.
Inna sprawa to przekonanie redaktora... A z tym bywa kłopot. Swego czasu przekładałem książkę, której autor opisywał rozmowę toczoną rzekomo po mongolsku, ale słowa, które cytował, były po rosyjsku. Zastosowałem przypis, który jednak redaktorka usunęła, zaś konsultantka merytoryczna elegancko wszystko pozamieniała na poprawną mongolszczyznę. I jakiś fragment wiedzy o tym konkretnym przeżyciu autora oraz jego kompetencji przepadł bez śladu. Zaważyły właśnie względy emocjonalne - żeby dobrze się czytało, żeby nie mieszać czytelnikowi, żeby uniknąć niejasności. Niestety.

Yyy?! Mnie się zawsze zdawało, że istnieje coś takiego, jak ostateczna wola Autora/Tłumacza. Znaczy, Autor lub Tłumacz odpowiada za tekst i jego ostateczną wersję. Jeżeli Autor mi wycofa poprawki redakcyjne i powie: nie, pomimo długiej listy argumentów przeciw takiej decyzji, to nie mam wyjścia - muszę to uznać. Ergo: z mojego punktu widzenia tu nie ma żadnego problemu ani dylematu na tym poziomie pracy nad tekstem. Mogłabym nawet powiedzieć, że niestety jest Twoją winą. :P

Ale przyszło mi jeszcze coś do głowy - z zupełnie innej beczki. Nosiwoda mi przypomniał, bo wcześniej mówił o przenoszeniu czy czymś podobnym. Znaczy, po marketingowemu - o zjawisku halo. Chodziło o to, że odbiorcy np. zwalają winę na Tłumacza, redaktora, korektora, etc. za poziom tekstu.
Znaczy, poziom utworu rzutuje również na ocenę kompetencji Tłumacza. Więc może zastanowić się z tej strony też nad problemem, czy warto rozmawiać z Autorką i wskazać błędy...

edit: Stylistyka.
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Gustaw G. Garuga
Psztymulec
Posty: 940
Rejestracja: pt, 10 cze 2005 11:02
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Gustaw G. Garuga »

Jakoś nie pasuje mi postępowanie w stylu: nie zgadzam się z czymś, ale na wypadek, gdyby mnie się coś takiego przytrafiło, to jednak się zgodzę ;-)

Osobiście oddzielam swoją rolę jako autora i jako tłumacza. Jako autor nieraz angażuję się z spory nad redakcją. Mam bowiem klarowną wizję swojego tekstu i jeśli redaktor nie potrafi mnie przekonać co do swoich poprawek, to się na nie nie zgadzam, korzystając z faktu, że to moje nazwisko, nie redaktora, jest na pierwszym miejscu. I tu jednak są wyjątki, bo bywa, że wolę dla świętego spokoju zgodzić się na jakąś średnio mi pasującą poprawkę, byle mieć z daną osobą jak najmniej do czynienia. Jako tłumacz jednak mam inną strategię. W tym przypadku jestem tylko jednym z twórców, ostateczna instancja to autor, który ma pewną wizję i redaktor nie musi wcale rozumieć jej gorzej ode mnie. Dlatego jako tłumacz rzadko kwestionuję poprawki redakcyjne - no chyba, że widzę, że interpretacja redakcji jest po prostu niepoprawna albo dana poprawka pogarsza styl. Ale wtedy także zgłaszam tylko obiekcję i więcej w sprawę nie wnikam. Jeszcze tego brakuje, żebym się zaredagował na śmierć ;-) Na szczęście z obecnym wydawcą współpracuje się dobrze i żadnych tarć, samowolki czy ignorowania dotąd nie odnotowałem.

No i wreszcie kwestia błędów autora - niestety czytańcy istotnie często biorą je za błędy tłumacza, no bo przecież hamerykański pisarz nie mógł się tak pomylić (z kolei piękny język przekładu nagminnie jest dowodem na wirtuozerię językową autora, bo tłumacz przecież tłumaczy słowo po słowie...). Pewnych błędów nie da się objaśnić w przypisach, a wtedy... Przyznaję, niedawno zrezygnowałem w tłumaczonej książce z oddania pewnej ponawianej niekonsekwencji, ponieważ było ewidentne, że czytańcy odbiorą ją jako błąd tłumacza, redaktora, wydawcy, ale nie autora. I w porozumieniu z redaktorką wszystko wygładziliśmy. To był jednak błąd świadczący tylko o wątpliwych umiejętnościach autorki, nie wnoszący wiele w jakąkolwiek dziedzinę wiedzy. Wiem za to, że przekładając Chelsea Quinn Yarbro ostro obstawałbym przy swojej wizji strategii przekładowej, motywując to tak właśnie, jak w niniejszym wątku. Rzecz jest po prostu bezcenna pod względem poznawczym.

Awatar użytkownika
in_ka
Fargi
Posty: 444
Rejestracja: ndz, 25 mar 2007 22:26

Post autor: in_ka »

Gustaw G. Garuga pisze:(...) Pewnych błędów nie da się objaśnić w przypisach, a wtedy... Przyznaję, niedawno zrezygnowałem w tłumaczonej książce z oddania pewnej ponawianej niekonsekwencji, ponieważ było ewidentne, że czytańcy odbiorą ją jako błąd tłumacza, redaktora, wydawcy, ale nie autora. I w porozumieniu z redaktorką wszystko wygładziliśmy. To był jednak błąd świadczący tylko o wątpliwych umiejętnościach autorki, nie wnoszący wiele w jakąkolwiek dziedzinę wiedzy. Wiem za to, że przekładając Chelsea Quinn Yarbro ostro obstawałbym przy swojej wizji strategii przekładowej, motywując to tak właśnie, jak w niniejszym wątku. Rzecz jest po prostu bezcenna pod względem poznawczym.
Z tego co rozumiem - jeśli uważasz, że błąd przypisany zostanie Tobie robisz wszystko, by tego uniknąć, natomiast błędy autora/ki chętnie chciałbyś wytykać jako bezcenne pod względem poznawczym.
Nawet opierasz się przed kontaktem z autorem/ką by uznane przez Ciebie niejasności wyjaśnić.
Odzywam się poruszona nową książką Normana Daviesa pt. "Zaginione królestwa". Poruszona świadomością, jak bardzo istotne są przekazy historyczne dla zachowania wiedzy historycznej a usiłowanie zachowania obiektywizmu i rzetelności w przedstawianych faktach historycznych są kluczem zrozumienia. Niewątpliwie fakt, że wczoraj świętowaliśmy rocznicę odzyskania niepodległości ośmielił mnie do zabrania głosu. Wielkie królestwa giną w niepamięci, a znajomość historii jest podstawą zachowania tożsamości narodowej. (I cały czas mam nadzieję, że przy okazji takich dywagacji uda się przekonać Margotę do akceptacji historii jako niezwykle istotnej dziedziny wiedzy :))
Zwłaszcza, że wcześniej mówiłeś o autorce jako osobie, która
Gustaw G. Garuga pisze:(...)pisze książki osadzone w prawdziwych realiach historycznych, czerpiąc z tego pewne określone korzyści (np. prestiż wynikający z bycia twórcą literatury historycznej, czy choćby historycznawej) i obnosząc się z tym (np. w podziękowaniach podkreślając wysiłki które osobiście i z pomocą osób trzecich podjęła, by zgłębić opisywane realia)- zatem ponosi za to i merytoryczną, i moralną odpowiedzialność.
.
Dedykuję Ci fragment posłowia autorstwa Normana Daviesa do wydania polskiego "Powstanie 1944. Bitwa o Warszawę":
Norman Davies pisze:(...)Bardzo pouczajace sa nazwy. Sowieci uzywali w stosunku do tych ziem okreslen Zachodnia Bialorus i Zachodnia Ukraina. Pierwszy Sojusznik* mówil o Kresach Wschodnich lub po prostu o Kresach. Wiekszosc Brytyjczyków i Amerykanów - jesli w ogóle potrafila zlokalizowac te obszary - stosowala anachroniczna i calkiem mylaca nazwe Zachodnia Rosja. Jak mawial Konfucjusz, ,,jesli sie uzywa niewlasciwych slów, nie mozna nigdy dojsc do wlasciwych wniosków''(...)
* Pierwszy Sojusznik - ND używa tego sformułowania jako synonimu Polski

I już dorzucę dla ciekawych i wszystkich dla którzy przyjęli misję tłumaczenia jako umożliwienia zawłaszczania świata przez innych, słowa niezwykle rzetelnej tłumaczki Normana Daviesa - pani Elżbiety Tabakowskiej z jej listu do czytelników polskich "Powstania...",
jako pouczajęce,
a dla mnie jako wzorcowe dla etosu tłumacza:
Elżbieta Tabakowska pisze:Zamieszczanie w polskich wydaniach książek Normana Daviesa listów skierowanych przez tłumaczkę do polskiego czytelnika stało się już swoistą tradycją - jeśli piszę taki list i tym razem, to dlatego, że i tym razem praca nad polską wersją Powstania '44 wykroczyła daleko poza przyjęte granice zwykłych translatorskich zabiegów. W efekcie tekst, który oddajemy w ręce polskich czytelników, różni się dość znacznie od anglojęzycznego pierwowzoru. Chciałabym się zatem z tych różnic wytłumaczyć.
O sprawach bliskich Polakom - zarówno tym, którzy wydarzenia sierpnia 1944 roku oraz ich historyczny kontekst znają z bezpośredniego doświadczenia, jak i tym, którzy tę wiedzę zdobywali za pośrednictwem mniej lub bardziej formalnych przekazów - pisze Davies z myślą o anglojęzycznej publiczności, której wiedza o Powstaniu Warszawskim jest nieporównywalnie mniejsza. Stąd też konieczność odwoływania się do faktów - i kontekstów -które z punktu widzenia polskiego czytelnika mogą się często wydać banalnie oczywiste. Z drugiej strony jednak, angielski wydawca Powstania... uznał (niewątpliwie słusznie), że mnogość szczegółów - faktów dopełniających szeroką panoramę zdarzeń oraz drugoplanowych dramatis personae odgrywających rolę ich uczestników lub interpretatorów - utrudni anglojęzycznemu odbiorcy śledzenie podstawowego ciągu zdarzeń i zrozumienie sensu ogólnego historycznego przekazu. Wobec tego w angielskim wydaniu Powstania... dokonano szeregu skrótów. Większość usuniętych fragmentów przywróciłam w polskim przekładzie, w porozumieniu z Autorem i posługując się oryginalnym tekstem. W rezultacie powstała książka obszerniejsza od anglojęzycznej.
W pierwotnej wersji Powstania... Autor zastosował oryginalną strategię, podyktowaną uzasadnionym przekonaniem, że polskie nazwy i imiona własne oraz polska ortografia stanowią potężną barierę, która
nie pozwala obcokrajowcom w pełni docenić polskiej historii. Wynika to z oczywistej kulturowej symetrii, bo gdyby - jak pisze Autor w którymś miejscu oryginalnej wersji swojej książki - „angielski nie był językiem światowym, którego uczą się setki milionów ludzi na całym świecie, taki sam problem powstałby w odniesieniu do anglojęzycznych nazw i angielskiej ortografii, która czasem bywa jeszcze trudniejsza do zgłębienia niż polska. Jeśli czytelnik nie jest w stanie właściwie przeczytać nazwy czy nazwiska, będzie mu je trudno zapamiętać. A jeśli nie zdoła zapamiętać nazwisk osób i nazw miejsc pojawiających się w narracji, to nie będzie mógł śledzić rozwoju akcji. Natomiast jeśli nie będzie mógł śledzić rozwoju akcji, to prawdopodobnie nie zrozumie jej interpretacji". Wobec tego pisząc anglojęzyczne Powstanie '44 Davies starał się wprowadzać możliwie najmniej nazwisk i nazw miejscowych. Ponadto, wprowadzając na scenę wydarzeń kolejne postacie, pomijał ich rangi wojskowe lub sprawowane przez nich funkcje i urzędy: na przykład prezydent Raczkiewicz występuje po prostu jako „Prezydent", a generał Kazimierz Sosnkowski - na ogół po prostu jako „Naczelny Wódz". Usuwa imiona; nazwiska często skraca do inicjałów; tłumaczy też na angielski większość nazw ulic - na przykład Krakowskie Przedmieście występuje jako „the Cracow Faubourg", a Aleje Jerozolimskie jako „Jerusalem Avenue" - a pisownia nazw miejscowych pojawia się w angielskiej transkrypcji: „Mokotov" zamiast „Mokotów", „Jolibord" zamiast „Żoliborz", „Lodź" zamiast „Łódź". Przede wszystkim zaś, pisząc o polskim Podziemiu, Davies stosuje przełożone na angielski lub zmodyfikowane wersje pseudonimów i przydomków poszczególnych postaci. Zdając sobie sprawę, że - jak pisze - „ryzykuje oskarżenie o świętokradztwo ze strony swoich polskich przyjaciół", zamienia generała broni Tadeusza „Bora"-Komorowskiego na „generała Bora" (Boor), generała dywizji Leopolda Okulickiego na „Niedźwiadka" (Bear Cub) a premiera Stanisława Mikołajczyka na „premiera Micka". Zmiany te tracą oczywiście sens w wydaniu polskojęzycznym i wobec tego w tłumaczeniu nie zostały uwzględnione. Natomiast (zwłaszcza w dramatycznej relacji z przebiegu Powstania w rozdziale V) postanowiliśmy, rezygnując z nazwisk i tytułów (i w ten sposób być może znów narażając się na oskarżenia ze strony wielu polskich czytelników...), utrzymać pseudonimy z czasu wojny. Nie tylko dlatego, że pomagają odtworzyć konspiracyjną atmosferę podziemia i nadają relacji wewnętrzną perspektywę bezpośredniego uczestnika zdarzeń. Również dlatego, że są historycznie bardziej prawdziwe niż pełne określenia, na które składają się stopień wojskowy, imię, nazwisko i pseudonim. Jak pisze Davies, „prawie każdy, kto był w Warszawie w 1944 roku, wiedział, że generał Bór jest dowódcą Armii Krajowej, a pułkownik Monter - dowódcą Powstania. Ale mało kto - nawet w ich bliskim otoczeniu - wiedział, kim naprawdę jest ten generał Bór czy pułkownik Monter". W potocznym rozumieniu, „teraźniejszość" obejmuje to, co się właśnie dzieje i co jest nam bezpośrednio dostępne, natomiast „przeszłość" jest czymś niedostępnym, czymś, co istnieje już tylko w ludzkiej pamięci.
(...)
Za nieuchronne translatorskie potknięcia ponoszę całą odpowiedzialność.
E.T. Kraków, czerwiec 2004

Awatar użytkownika
Gustaw G. Garuga
Psztymulec
Posty: 940
Rejestracja: pt, 10 cze 2005 11:02
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Gustaw G. Garuga »

in_ka, akurat teorię ekwiwalencji przekładowej, której orędowniczką jest Tabakowska, znam ze studiów, jej książkę na temat tłumaczenia Daviesa czytałem dwa czy trzy razy, podobnie jak wiele innych książek z dziedziny teorii tłumaczenia, i potrafię na ich podstawie wyciągać samodzielne wnioski w zetknięciu z nowymi wyzwaniami przekładowymi. Wytłumacz mi proszę, jak się ma Daviesowski Jolibord do ojca Wacka Felikeno, czy jak to tam szło? W nowych tłumaczeniach Sienkiewicza na angielski pojawia się nobleman Yan Skshetuski, a nie count Dariusz Zary. Widzisz różnicę? Wyłuszczę: Davies wiedział o czym pisze i dostosowywał to do odbiorcy; Yarbro niczego nie dostosowuje, ona po prostu nie ma zielonego pojęcia.

Nie ma co się szarpać, by zachowywać w przekładzie błąd, z którego czytaniec nie wyciągnie żadnej korzyści, najwyżej mylnie wyrobi sobie złą opinię o tłumaczu czy wydawcy. Słowo-klucz: "mylnie". Jeśli tłumacz jest naprawdę winny błędu, to w porządku, niech go czytelnik ocenia. Jeśli autor popełnia błąd, i to w dziedzinie, ze specjalizowania się w której czerpie jakieś korzyści, to też niech czytelnicy wiedzą i wnioski wyciągają. Ale jaka korzyść przyjdzie z przypisywania jednemu błędów drugiego? Żadna. I dlatego nie można być pryncypialnym, należy zaś być pragmatycznym. Nigdzie nie "opieram się przed kontaktem z autorką" - wyraźnie napisałem, że jeśli jest szansa, że w drugim wydaniu oryginału autorka poprawi błędy, to warta jest skórka wyprawki. No i poza wszystkim - nigdy nie widziałaś przypisów w książkach historycznych, gdzie tłumacz wręcz polemizuje z autorem oryginału?

Awatar użytkownika
in_ka
Fargi
Posty: 444
Rejestracja: ndz, 25 mar 2007 22:26

Post autor: in_ka »

Gustaw G. Garuga pisze:i(...) nigdy nie widziałaś przypisów w książkach historycznych, gdzie tłumacz wręcz polemizuje z autorem oryginału?
Czytałam takie polemiki, jednak takie sytuacje dotyczą najczęściej dyskusji pewnych tez nieżyjącego już autora.
Masz komfort rozmowy z autorką - wykorzystaj to. Z obopólną korzyścią i na dodatek z niebagatelną korzyścią dla czytelników.
Nie chcę, żebyś mi dowodził w swoich tłumaczeniach jak głupia jest autorka.
Podyskutuj z nią, jej stanowisko może odbiegać od Twoich wyobrażeń - podobnie jak bez listu E. Tabakowskiej trudno byłoby zrozumieć różnice między wydaniami książek Daviesa.
Dlaczego zakładasz, że Davies wie o czym pisze, a nie dajesz - póki co - szansy tłumaczonej autorce, by zrozumieć jej punkt widzenia?

Awatar użytkownika
ElGeneral
Mistrz Jedi
Posty: 6089
Rejestracja: pt, 09 lis 2007 18:36

Post autor: ElGeneral »

Gustawie G. G. ...
Masz absolutną rację, ale ja jednak myślę o Cytelniku. Napisałem wcześniej, że smakosza w restauracji nie bardzo interesuje, kto spieprzył potrawę - kucharz, czy np. kelner, który dodał do niej wedle uznania oliwy i pieprzu. Potrawa ma być "zjadliwa", smaczna i tyle.
Takie jest moje zdanie w tej materii, a oprócz tego uważam, że Kartagina powinna być zburzona.

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Gustaw pisze:Jakoś nie pasuje mi postępowanie w stylu: nie zgadzam się z czymś, ale na wypadek, gdyby mnie się coś takiego przytrafiło, to jednak się zgodzę ;-)
A mnie się zdaje, że to kwestia kompetencji i odpowiedzialności za tekst. To nie nazwisko redaktora stoi pod tytułem przekładu, to nie redaktor przekładu gada z Autorem lub przedstawicielami Autora.
Twoja strategia, Gustawie, rozmywa odpowiedzialność za przekład, IMAO, przenosi ją częściowo na zespół, bez korzyści dla tego zespołu.
Podobnie jak Ty - mnie też nie uśmiecha się odpowiedzialność za tekst przekładu, a mam o wiele mniej motywatorów, by ją przejąć w jakimkolwiek stopniu. :P

Obawiam się, że dyskusja zbacza. Jakby co - wydzielić?

Edit: In_ko, nie da rady. Historia jest wbrew mojej naturze - nie mam poczucia czasu. :)))
So many wankers - so little time...

Awatar użytkownika
Gustaw G. Garuga
Psztymulec
Posty: 940
Rejestracja: pt, 10 cze 2005 11:02
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Gustaw G. Garuga »

in-ka, jaki punkt widzenia autorki odbiegający od moich wyobrażeń masz na myśli? Że np. my sobie żyjemy w błogim przekonaniu, że za Batorego nie mógł istnieć polski hrabia Dariusz Zary, a autorka wyciągnie mi jego staropolski pamiętnik? Tu nie ma dyskusji, błąd jest błędem. Kontakt z autorką to inna sprawa, która może pójść w różne strony. Autorka może zgodzić się na poprawki w polskiej wersji, a na anglojęzyczną machnie, bo kogo tam takie sprawy obchodzą; może się przejąć i poprawić także wersję oryginalną; i może wreszcie powiedzieć, że wszystko się zgadza, bo jej riserczerzy wykonali świetną robotę. Moim zdaniem za cenę poprawek w wersji oryginalnej można poprawić wersję polską, ale jeśli autorka nie zamierza poprawiać oryginału, to nie ma się też co trudzić z poprawkami w wersji polskiej. Czytelnikowi przyda się wartość dodana w postaci zwiększenia wiedzy o poziomie (nie)wiedzy o Polsce na Zachodzie oraz o kompetencjach autorki żyjącej z pisania powieści historycznych. To nie musi przekreślać wartości literackiej książki, a poznawczą zwiększy wydatnie, zwłaszcza w połączeniu z odpowiednim komentarzem tłumacza. Ale o tym już pisałem.

ElGeneral, rozumiem, nie podzielam :-) W każdym razie to jest autentycznie ciekawe wyzwanie przekładowe. Ja teraz wyję do księżyca tłumacząc mdlącą amerykańską obyczajowszczyznę, przy której jedynym wyzwaniem w trakcie przekładu jest nie gruchnąć czołem w biurko. Ale takie doświadczenie też się przyda ;-)

Małgorzato, ależ to jest praca zespołowa. Jest redaktor stylistyczny, jest konsultant merytoryczny, wszyscy są podpisani - w stopce, ale podpisani. Jeśli np. dyplomowana mongolistka coś mi w przekładzie poprawia, to... no właśnie, co? Trochę nie rozumiem, do czego zmierzasz. Na całe szczęście (wiem, że to niepoprawny zwrot, ale i tak go lubię), bo nie jestem przy tej robocie sam. I nie zamierzam brać na siebie całej chwały za efekt ostateczny. NB, w wydawnictwie, z którym ostatnio współpracuję, to redaktor konsultuje się z autorem - jeszcze nie zdarzyło mi się u nich kontaktować bezpośrednio z autorem, to oni przesyłają autorowi moje propozycje np. zmiany tytułu itd.

Awatar użytkownika
Małgorzata
Gadulissima
Posty: 14598
Rejestracja: czw, 09 cze 2005 09:11

Post autor: Małgorzata »

Zmierzam tylko do tego, że każda drużyna ma kapitana, Gustawie, i w żadnym układzie nie jest nim redaktor. :P
W wydawnictwie, gdzie pracuję, to Tłumacz kontaktuje się z Autorem, więc rozkład odpowiedzialności jest czysty i łatwy. Ostatecznie, te kompetencje w odniesieniu do tekstu są też wyrażone wielkością fonta i miejscem zamieszczania nazwisk. Tłumacz ma kopyrajty i widnieje na stronie tytułowej. Redaktorzy, korektorzy i konsultanci - w stopce. Ergo: dla mnie nie ma problemu z pracą zespołową. Słucham kapitana. :P

A wracając do meritum - to tekst Autorki, zatem powinna wiedzieć, że popełniła błędy. No, i pytając Autorkę, Tłumacz ma szansę uniknąć odpowiedzialności za tekst => decyzja Autora, czy poprawiać. :)))
So many wankers - so little time...

ODPOWIEDZ