Gustaw G. Garuga pisze:(...) Pewnych błędów nie da się objaśnić w przypisach, a wtedy... Przyznaję, niedawno zrezygnowałem w tłumaczonej książce z oddania pewnej ponawianej niekonsekwencji, ponieważ było ewidentne, że czytańcy odbiorą ją jako błąd tłumacza, redaktora, wydawcy, ale nie autora. I w porozumieniu z redaktorką wszystko wygładziliśmy. To był jednak błąd świadczący tylko o wątpliwych umiejętnościach autorki, nie wnoszący wiele w jakąkolwiek dziedzinę wiedzy. Wiem za to, że przekładając Chelsea Quinn Yarbro ostro obstawałbym przy swojej wizji strategii przekładowej, motywując to tak właśnie, jak w niniejszym wątku. Rzecz jest po prostu bezcenna pod względem poznawczym.
Z tego co rozumiem - jeśli uważasz, że błąd przypisany zostanie Tobie robisz wszystko, by tego uniknąć, natomiast błędy autora/ki chętnie chciałbyś wytykać jako
bezcenne pod względem poznawczym.
Nawet opierasz się przed kontaktem z autorem/ką by uznane przez Ciebie niejasności wyjaśnić.
Odzywam się poruszona nową książką
Normana Daviesa pt. "Zaginione królestwa". Poruszona świadomością, jak bardzo istotne są przekazy historyczne dla zachowania wiedzy historycznej a usiłowanie zachowania obiektywizmu i rzetelności w przedstawianych faktach historycznych są kluczem zrozumienia. Niewątpliwie fakt, że wczoraj świętowaliśmy rocznicę odzyskania niepodległości ośmielił mnie do zabrania głosu. Wielkie królestwa giną w niepamięci, a znajomość historii jest podstawą zachowania tożsamości narodowej. (I cały czas mam nadzieję, że przy okazji takich dywagacji uda się przekonać
Margotę do akceptacji historii jako niezwykle istotnej dziedziny wiedzy :))
Zwłaszcza, że wcześniej mówiłeś o autorce jako osobie, która
Gustaw G. Garuga pisze:(...)pisze książki osadzone w prawdziwych realiach historycznych, czerpiąc z tego pewne określone korzyści (np. prestiż wynikający z bycia twórcą literatury historycznej, czy choćby historycznawej) i obnosząc się z tym (np. w podziękowaniach podkreślając wysiłki które osobiście i z pomocą osób trzecich podjęła, by zgłębić opisywane realia)- zatem ponosi za to i merytoryczną, i moralną odpowiedzialność.
.
Dedykuję Ci fragment posłowia autorstwa
Normana Daviesa do wydania polskiego
"Powstanie 1944. Bitwa o Warszawę":
Norman Davies pisze:(...)Bardzo pouczajace sa nazwy. Sowieci uzywali w stosunku do tych ziem okreslen Zachodnia Bialorus i Zachodnia Ukraina. Pierwszy Sojusznik* mówil o Kresach Wschodnich lub po prostu o Kresach. Wiekszosc Brytyjczyków i Amerykanów - jesli w ogóle potrafila zlokalizowac te obszary - stosowala anachroniczna i calkiem mylaca nazwe Zachodnia Rosja. Jak mawial Konfucjusz, ,,jesli sie uzywa niewlasciwych slów, nie mozna nigdy dojsc do wlasciwych wniosków''(...)
* Pierwszy Sojusznik - ND używa tego sformułowania jako synonimu Polski
I już dorzucę dla ciekawych i wszystkich dla którzy przyjęli misję tłumaczenia jako umożliwienia zawłaszczania świata przez innych, słowa niezwykle rzetelnej tłumaczki Normana Daviesa - pani Elżbiety Tabakowskiej z jej listu do czytelników polskich "Powstania...",
jako pouczajęce,
a dla mnie jako wzorcowe dla etosu tłumacza:
Elżbieta Tabakowska pisze:Zamieszczanie w polskich wydaniach książek Normana Daviesa listów skierowanych przez tłumaczkę do polskiego czytelnika stało się już swoistą tradycją - jeśli piszę taki list i tym razem, to dlatego, że i tym razem praca nad polską wersją Powstania '44 wykroczyła daleko poza przyjęte granice zwykłych translatorskich zabiegów. W efekcie tekst, który oddajemy w ręce polskich czytelników, różni się dość znacznie od anglojęzycznego pierwowzoru. Chciałabym się zatem z tych różnic wytłumaczyć.
O sprawach bliskich Polakom - zarówno tym, którzy wydarzenia sierpnia 1944 roku oraz ich historyczny kontekst znają z bezpośredniego doświadczenia, jak i tym, którzy tę wiedzę zdobywali za pośrednictwem mniej lub bardziej formalnych przekazów - pisze Davies z myślą o anglojęzycznej publiczności, której wiedza o Powstaniu Warszawskim jest nieporównywalnie mniejsza. Stąd też konieczność odwoływania się do faktów - i kontekstów -które z punktu widzenia polskiego czytelnika mogą się często wydać banalnie oczywiste. Z drugiej strony jednak, angielski wydawca Powstania... uznał (niewątpliwie słusznie), że mnogość szczegółów - faktów dopełniających szeroką panoramę zdarzeń oraz drugoplanowych dramatis personae odgrywających rolę ich uczestników lub interpretatorów - utrudni anglojęzycznemu odbiorcy śledzenie podstawowego ciągu zdarzeń i zrozumienie sensu ogólnego historycznego przekazu. Wobec tego w angielskim wydaniu Powstania... dokonano szeregu skrótów. Większość usuniętych fragmentów przywróciłam w polskim przekładzie, w porozumieniu z Autorem i posługując się oryginalnym tekstem. W rezultacie powstała książka obszerniejsza od anglojęzycznej.
W pierwotnej wersji Powstania... Autor zastosował oryginalną strategię, podyktowaną uzasadnionym przekonaniem, że polskie nazwy i imiona własne oraz polska ortografia stanowią potężną barierę, która
nie pozwala obcokrajowcom w pełni docenić polskiej historii. Wynika to z oczywistej kulturowej symetrii, bo gdyby - jak pisze Autor w którymś miejscu oryginalnej wersji swojej książki - „angielski nie był językiem światowym, którego uczą się setki milionów ludzi na całym świecie, taki sam problem powstałby w odniesieniu do anglojęzycznych nazw i angielskiej ortografii, która czasem bywa jeszcze trudniejsza do zgłębienia niż polska. Jeśli czytelnik nie jest w stanie właściwie przeczytać nazwy czy nazwiska, będzie mu je trudno zapamiętać. A jeśli nie zdoła zapamiętać nazwisk osób i nazw miejsc pojawiających się w narracji, to nie będzie mógł śledzić rozwoju akcji. Natomiast jeśli nie będzie mógł śledzić rozwoju akcji, to prawdopodobnie nie zrozumie jej interpretacji". Wobec tego pisząc anglojęzyczne Powstanie '44 Davies starał się wprowadzać możliwie najmniej nazwisk i nazw miejscowych. Ponadto, wprowadzając na scenę wydarzeń kolejne postacie, pomijał ich rangi wojskowe lub sprawowane przez nich funkcje i urzędy: na przykład prezydent Raczkiewicz występuje po prostu jako „Prezydent", a generał Kazimierz Sosnkowski - na ogół po prostu jako „Naczelny Wódz". Usuwa imiona; nazwiska często skraca do inicjałów; tłumaczy też na angielski większość nazw ulic - na przykład Krakowskie Przedmieście występuje jako „the Cracow Faubourg", a Aleje Jerozolimskie jako „Jerusalem Avenue" - a pisownia nazw miejscowych pojawia się w angielskiej transkrypcji: „Mokotov" zamiast „Mokotów", „Jolibord" zamiast „Żoliborz", „Lodź" zamiast „Łódź". Przede wszystkim zaś, pisząc o polskim Podziemiu, Davies stosuje przełożone na angielski lub zmodyfikowane wersje pseudonimów i przydomków poszczególnych postaci. Zdając sobie sprawę, że - jak pisze - „ryzykuje oskarżenie o świętokradztwo ze strony swoich polskich przyjaciół", zamienia generała broni Tadeusza „Bora"-Komorowskiego na „generała Bora" (Boor), generała dywizji Leopolda Okulickiego na „Niedźwiadka" (Bear Cub) a premiera Stanisława Mikołajczyka na „premiera Micka". Zmiany te tracą oczywiście sens w wydaniu polskojęzycznym i wobec tego w tłumaczeniu nie zostały uwzględnione. Natomiast (zwłaszcza w dramatycznej relacji z przebiegu Powstania w rozdziale V) postanowiliśmy, rezygnując z nazwisk i tytułów (i w ten sposób być może znów narażając się na oskarżenia ze strony wielu polskich czytelników...), utrzymać pseudonimy z czasu wojny. Nie tylko dlatego, że pomagają odtworzyć konspiracyjną atmosferę podziemia i nadają relacji wewnętrzną perspektywę bezpośredniego uczestnika zdarzeń. Również dlatego, że są historycznie bardziej prawdziwe niż pełne określenia, na które składają się stopień wojskowy, imię, nazwisko i pseudonim. Jak pisze Davies, „prawie każdy, kto był w Warszawie w 1944 roku, wiedział, że generał Bór jest dowódcą Armii Krajowej, a pułkownik Monter - dowódcą Powstania. Ale mało kto - nawet w ich bliskim otoczeniu - wiedział, kim naprawdę jest ten generał Bór czy pułkownik Monter". W potocznym rozumieniu, „teraźniejszość" obejmuje to, co się właśnie dzieje i co jest nam bezpośrednio dostępne, natomiast „przeszłość" jest czymś niedostępnym, czymś, co istnieje już tylko w ludzkiej pamięci.
(...)
Za nieuchronne translatorskie potknięcia ponoszę całą odpowiedzialność.
E.T. Kraków, czerwiec 2004