Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Magdalena Anna Sakowska „Fuga. Powieść Polifoniczna” – fragment

Tytuł: "Fuga. Powieść Polifoniczna"
Autor: Magdalena Anna Sakowska,
Wydawnictwo: EmpikGo,
Redakcja: Magdalena Świerczek-Gryboś,
Typ publikacji: audiobook,
Premiera: 18 stycznia 2022
Cena (audiobook): 34.90 PLN
Więcej informacji: Magdalena Anna Sakowska „Fuga. Powieść Polifoniczna”
Recenzje fantastyczne: [RECENZJA] „Fuga” Magdalena Anna Sakowska

W minionym tygodniu ukazała się (w formie dźwiękowej oraz papierowej) książka Magdaleny Anny Sakowskiej pt. „Fuga. Powieść Polifoniczna”, którą Fahrenheit objął swoim patronatem. Poniżej prezentujemy fragment powieści.

Tak właśnie znalazłem się w Salinas: wśród palmowych alei oraz kabrioletów na ulicy. Nie było to jednak typowe nadmorskie siedlisko nuworyszy. Nie miało piasku na plaży ani półnagich turystek, odsłaniających polerowaną w gabinetach kosmetycznych skórę. Wybrzeże stanowiły wąskie, prywatne plaże oraz skaliste klify, o które co chwila rozbijały się grzywiaste fale. Lody nie sprzedawały się tam tak dobrze, jak kawa po irlandzku, o czym dobitnie świadczyły liczne gwiazdki wyświetlające się w bluNecie, gdy mijałem kafejki sprzedające rozgrzewający napój.

Z każdą chwilą coraz bardziej mi się tam podobało. Podobały mi się nawet zadbane kobiety, przemierzające świat na szpilkach albo w klimatyzowanych suvach: w tamtym miejscu nie zdawały się przestylizowane, wyglądały po prostu zdrowo. Podobali mi się towarzyszący im mężczyźni, którzy sprawiali wrażenie, jakby wieczorami nie znikali z domów.

Właśnie ustawiłem się w kolejce po kolbę prażonego groszku, gdy nagle poczułem, że coś ciągnie mnie za rękaw. Obejrzałem się i zobaczyłem dziewczynkę na oko dziesięcioletnią, umorusaną jak siedem nieszczęść, ubraną w niedorzeczny zestaw niebieskich ogrodniczek i eleganckiego różowego płaszczyka. Patrzyła na mnie mądrymi oczami. Wyłączyłem muzykę i zapytałem, czego sobie życzy.

– Chce pan zobaczyć coś fajnego?

– Hę?

– Pokażę panu.

– Wiesz, może lepiej nie… – odpowiedziałem, odganiając wizję antypedofilskiej policji, zajeżdżającej na sygnale pod cukiernię.

Zamówiłem dla niej dodatkową porcję i usiedliśmy na skwerze. Słona woda ściekała nam po brodach, gdy ogryzaliśmy swoje kolby. Nie zamierzałem pytać, jak ma na imię ani czy podoba jej się szkoła.

– Nie jest pan ciekaw? – westchnęła smutno. – Nikt nie jest ciekawy.

– Naprawdę?

Nagle poczułem się głupio. To dziecko chciało mi tylko coś pokazać. To przecież robią dzieci, nie? „Mamo, patrz! Tato, chodź zobacz!”.

– Co to jest, to coś, co chcesz, żebym zobaczył? – spytałem.

– Prawda. – Dziewczynka zarzuciła warkoczykami, wstając energicznie i najwyraźniej kończąc wyjaśnienia.

– Oho – z pewną niechęcią również podniosłem się z ławki – w takim razie muszę jednak zobaczyć.

Zmierzając na spotkanie prawdy, szliśmy wąską uliczką, pnącą się w górę wzgórza, mijając małe kwiaciarenki i duże technokluby. Korciło mnie, by sprawdzić profil dziewczynki, czy ma jakieś rodzeństwo, czy jej rodzice wiedzą, gdzie się podziewa, ale z jakiegoś powodu wydawało mi się to niestosowne. W Salinas nawet diody połączenia blunetowego, jarzące się na niebiesko w chodnikach i ubraniach, łączące ludzi w jedną żywą tkankę informacji, wydawały się… sam nie wiem, nienaturalne.

Na szczycie wzgórza dziewczynka zawołała:

– Prawda! Prawda, chodź tutaj!

Obejrzałem się zaniepokojony; część mnie obawiała się, że Prawda rzeczywiście przyjdzie. Do nóg dziewczyny podbiegł jednak kundelek o lśniącej czarnej sierści – taki, jakiego dawno już nie widziałem: mały i pocieszny.

– Obieca pan, że nikomu nie wygada? – Dziewczynka znów pociągnęła mnie za rękaw.

– Obiecuję – odparłem z poważną miną. – A czego mam nie wygadać?

– O piesku. Mama by się gniewała.

– Naturalnie. – Pokiwałem głową.

– Musiałam komuś powiedzieć, bo Prawda potrzebuje lekarza.

– Wygląda całkiem zdrowo. – Pochyliłem się, podrapałem Prawdę za uchem i przyjrzałem się jej wilgotnemu nosowi.

– Co pan wygaduje?

Wzruszyłem ramionami, zmierzwiłem sierść na karku psa.

– Wszystko z nią w porządku.

– A oczy? – Kundelek biegał od jednego z nas do drugiego i merdał radośnie.

– Jakie oczy? – spytałem zawadiacko. – To imię kota?

– Co? Nie. – Dziewczynka potrząsnęła głową. – Musi pan zdjąć opaskę.

Dopiero w tamtym momencie zauważyłem, że holoopaska dziecka jest nieaktywna, prawdopodobnie dlatego spojrzenie dziewczynki wydało mi się szczególnie mądre, pozbawione mlecznoniebieskiego blasku.

– W porządku – odparłem i machnąłem ręką. Muzyka w moim holo zamilkła, a ja z wrażenia aż przysiadłem na chodnik.

Miasteczko, na które teraz mieliśmy widok z góry, stanowiło obraz nędzy i nieudanych popisów graficiarkich. Nie było żadnych palm. Kawiarenki mieściły się w barakach, a niedorosłe fale ledwie majaczyły na horyzoncie. Woda w morzu mieniła się dziwnym, tęczowo-oleistym kolorem charakterystycznym dla odpadów chemicznych. Jedyne, co się nie zmieniło, to spojrzenie małej, umorusanej dziewczynki. A pies rzeczywiście miał ropę w oczach.

– Na początek przemyjemy jej ślepia wodą – powiedziałem i wyciągnąłem z plecaka swój ulubiony szalik oraz butelkę. Pies znosił zabiegi dzielnie, ale mimo najlepszych starań nie udało mi się usunąć z jego oczu żółtawej wydzieliny. – Jest w tym mieście jakiś weterynarz? – zapytałem, ale nie miał mi kto odpowiedzieć, bo opaska była wyłączona. Wzdrygnąłem się na myśl o aktywowaniu jej ponownie, ale nie bardzo miałem inne wyjście. Gdy tylko przesunąłem palcem, wysypały się powiadomienia o nowej aktywności. Zignorowałem je wszystkie i jak najszybciej odnalazłem adres lecznicy.

Przemierzaliśmy widmowe miasto, dziewczynka i ja, i ślepy pies, nawigacja prowadziła pewnie meandrami ulic. – A ty, dlaczego nie masz aktywnej opaski? – zapytałem.

Dziewczynka wzruszyła ramionami.

– Głowa mnie od niej boli. Poza tym to głupie.

– Co?

Ponowne wzruszenie.

– Aha.

– Dziewczyny w szkole robią operacje plastyczne, żeby wyglądać jak na zdjęciach z filtrem. A później znów nakładają filtry, i robią kolejne operacje. Ja nie lubię igieł.

Weterynarz okazał się wysokim facetem, przyzwyczajonym do patrzenia na wszystkich z góry: spojrzał na mnie, spojrzał na psa, chwilę pogrzebał w sieci.

– To nie pana dziecko. To nie pana pies.

Już miałem odpowiedzieć „I nie pana interes”, ale uświadomiłem sobie, że rzeczywiście musiało to wyglądać dziwnie: pozamiastowy przynosi okaleczone zwierzę, ciągnąc za sobą obcą dziewczynkę. Właściwie zdumiewało, że lekarz do tej pory nie powiadomił służb.

– Widzi pan, kto jest jego właścicielem? – spytałem.

– Oczywiście, mamy podgląd do takich danych. Już go powiadomiliśmy. Może pan iść.

– Nie sądzę, by się zjawił.

– Dlaczego?

– Bo zamiast tu przyjechać, wygenerował filtr, by wyglądało, że pies jest zdrowy.

– Może pan już iść.




Pobierz tekst:

Mogą Cię zainteresować

Antologia „Nowoświaty”
Fantastyka Fahrenheit Crew - 23 kwietnia 2021

W środę 21.04.2021 r. miała miejsce premiera antologii „Nowoświaty” – osiem niezwykłych…

[RECENZJA] „Openminder t. 1” Magdalena Świerczek-Gryboś

Magdalena Świerczek-Gryboś stworzyła swój dystopijny świat w najdrobniejszych technicznych szczegółach, nie zapominając…

[Recenzja] Antologia „W głębi snów”

RedNacz wybudził się z głębokiego, zimowego snu i nadrabia zaległości w lekturach…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit