Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Wiera Szkolnikowa – Namiestniczka. Księga III (fragment)

Fragmenty Fahrenheit Crew - 9 października 2012

Fragment

Rozdział 1

 

– Z Olisteru przybyła karawana z podatkami za poprzedni rok. – Minister starał się nie zwracać uwagi, że namiestniczka szczelnie się otula grubą wełnianą chustą.

– Tym razem jedynie trzy miesiące opóźnienia, jak to uprzejmie ze strony księcia. W zeszłym roku czekaliśmy o wiele dłużej. – Początkowo obojętność w jej głosie przerażała dygnitarza, potem złościła, aż wreszcie przywykł. – Jakie podjęliśmy działania?

Wzruszył ramionami.

– Powiadomiłem jego jasność, że w tym roku zostaną rozmieszczone w Olisterze obozy szkoleniowe, i zaproponowałem, by omówił sprawę wydatków z wodzem naczelnym Tavorem.

Namiestniczka uśmiechnęła się słabo, ale i tak rad był widzieć choć taki mały grymas na jej bladych wargach. Książę Olisteru musiał się wykupić. Obozy dla rekrutów każdego roku rozlokowywano w innej prowincji i lordowie ze wszystkich sił usiłowali zrzucić ten zaszczyt na sąsiada, gdyż gospodarz ponosił wszelkie wydatki związane z utrzymaniem wojsk, a imperium opłacało tylko wynagrodzenie dla kadry.

Stary lis płacił podatki wedle dawnego obyczaju, w naturze, chociaż niewiele można było wydobyć z jego włości, chociaż namiestniczka nieraz proponowała mu przejście na dźwięczącą monetę. Kiedy po wsiach zbierano ziarno, a po miastach towary, książę zdążył poobracać pieniędzmi i zebrać zyski, nie mówiąc już o łapówkach. Minister się uśmiechnął – na każdy rudy ogon znajdzie się właściwa pułapka. Rekrutów będzie się szkolić w Olisterze dopóty, dopóki stary nie zacznie płacić jak należy – pieniędzmi.

Podatki, wojska, rozłam w radzie kapłańskiej… Niegdyś Heng przedstawiał namiestniczce raporty i wypełniał zarządzenia. Teraz coraz częściej i częściej musiał decydować za nią. Namiestniczka zawsze ufała ministrowi bezpieczeństwa państwa, ale ostatnio to zaufanie przeszło wszelkie granice, i to nie tylko w oczach urzędników czy lordów. Czasem jemu samemu robiło się straszno, gdyż zbyt wiele nici zbiegało się w jednych rękach. Namiestniczka składała wszystkie monety do jednej skrzyni.

Promienie zachodzącego słońca rozświetlały bursztynowe listwy za plecami władczyni. W jej gabinecie na wieczność osiadł październik – z brązowych klonów sypały się pomarańczowe liście, posłuszne niewidzialnemu wiatrowi. Gdyby dokładnie się przyjrzeć, można by zauważyć, jak listowie powoli opada. Ale minister nigdy się nie przyglądał, nie pozwalał swojej wyobraźni igrać swobodnie.

Podał namiestniczce teczkę raportów z prowincji, jak co wieczór. Jasnowłosa władczyni kaszlnęła krótko i pogrążyła się w dokumentach. Minister obserwował ją w milczeniu, napawając się tymi chwilami tuż przed zachodem słońca. Bywają kobiety poranne, bywają dzienne, a namiestniczka, bez najmniejszej wątpliwości, należała do kobiet wieczornych. Właśnie o tej porze, kiedy miękło słoneczne światło, powoli umierając, wydawała się nieodparcie piękna. Szlachetne złoto zdobiło bladą cerę, wracając jej życie, wygładzając zmarszczki przecinające czoło, a starannie przypudrowane kręgi pod oczami nikły nieco, przydając spojrzeniu szczególnej głębi.

Enrissa odłożyła teczkę na bok.

– Dobrze. – Zamilkła na długo. Z lekko przymrużonymi oczami patrzyła nad głową ministra w okno, jej usta poruszały się bezgłośnie, zupełnie jakby coś recytowała tylko dla siebie.

Heng przerwał ciszę.

– Jakie będą rozkazy? – Zadawał to pytanie każdego wieczora i zawsze otrzymywał tę samą, przerażającą odpowiedź: „Niech pan sam decyduje, panie Heng, ufam panu”. Nie obawiał się odpowiedzialności, nie pamiętał już, kiedy ostatni raz popełnił jakąś omyłkę, ale niepokoiła go obojętność władczyni.

Enrissa przeniosła spojrzenie na jego twarz.

– Umieram, Dżallarze. To jest jak krew powoli wyciekająca z żył. Z każdym dniem robi się coraz chłodniej i pewnego ranka po prostu się nie obudzę. Lekarze orzekną, że to komplikacje po przeziębieniu. Pan wie, że na trzydzieści dwie namiestniczki osiem zmarło z przeziębienia? Będę dziewiąta. Ale to nieważne. Nie mam już sił na to wszystko. – Ogarnęła gestem gabinet. – A moje miejsce zajmie głupia dziewucha. Proszę mi obiecać, że ochroni pan imperium. Cokolwiek by się stało, wrócił król, wkroczył Ared, niebo runęło na ziemię, proszę obiecać. Ludzie przecież nie są winni, nie wybierali, kiedy się mają urodzić.

Na czole namiestniczki pojawiły się kropelki potu. Minister z trudem oderwał od nich wzrok, zmusił się, aby spojrzeć tej kobiecie prosto w oczy, i zdziwił się, słysząc własny głos – spokojny, nieco przytłumiony, taki jak zawsze:

– Uczynię wszystko, wasza wysokość, obiecuję.

A na usta cisnęły się zupełnie inne słowa.

Fragment

Rozdział 1

 

– Z Olisteru przybyła karawana z podatkami za poprzedni rok. – Minister starał się nie zwracać uwagi, że namiestniczka szczelnie się otula grubą wełnianą chustą.

– Tym razem jedynie trzy miesiące opóźnienia, jak to uprzejmie ze strony księcia. W zeszłym roku czekaliśmy o wiele dłużej. – Początkowo obojętność w jej głosie przerażała dygnitarza, potem złościła, aż wreszcie przywykł. – Jakie podjęliśmy działania?

Wzruszył ramionami.

– Powiadomiłem jego jasność, że w tym roku zostaną rozmieszczone w Olisterze obozy szkoleniowe, i zaproponowałem, by omówił sprawę wydatków z wodzem naczelnym Tavorem.

Namiestniczka uśmiechnęła się słabo, ale i tak rad był widzieć choć taki mały grymas na jej bladych wargach. Książę Olisteru musiał się wykupić. Obozy dla rekrutów każdego roku rozlokowywano w innej prowincji i lordowie ze wszystkich sił usiłowali zrzucić ten zaszczyt na sąsiada, gdyż gospodarz ponosił wszelkie wydatki związane z utrzymaniem wojsk, a imperium opłacało tylko wynagrodzenie dla kadry.

Stary lis płacił podatki wedle dawnego obyczaju, w naturze, chociaż niewiele można było wydobyć z jego włości, chociaż namiestniczka nieraz proponowała mu przejście na dźwięczącą monetę. Kiedy po wsiach zbierano ziarno, a po miastach towary, książę zdążył poobracać pieniędzmi i zebrać zyski, nie mówiąc już o łapówkach. Minister się uśmiechnął – na każdy rudy ogon znajdzie się właściwa pułapka. Rekrutów będzie się szkolić w Olisterze dopóty, dopóki stary nie zacznie płacić jak należy – pieniędzmi.

Podatki, wojska, rozłam w radzie kapłańskiej… Niegdyś Heng przedstawiał namiestniczce raporty i wypełniał zarządzenia. Teraz coraz częściej i częściej musiał decydować za nią. Namiestniczka zawsze ufała ministrowi bezpieczeństwa państwa, ale ostatnio to zaufanie przeszło wszelkie granice, i to nie tylko w oczach urzędników czy lordów. Czasem jemu samemu robiło się straszno, gdyż zbyt wiele nici zbiegało się w jednych rękach. Namiestniczka składała wszystkie monety do jednej skrzyni.

Promienie zachodzącego słońca rozświetlały bursztynowe listwy za plecami władczyni. W jej gabinecie na wieczność osiadł październik – z brązowych klonów sypały się pomarańczowe liście, posłuszne niewidzialnemu wiatrowi. Gdyby dokładnie się przyjrzeć, można by zauważyć, jak listowie powoli opada. Ale minister nigdy się nie przyglądał, nie pozwalał swojej wyobraźni igrać swobodnie.

Podał namiestniczce teczkę raportów z prowincji, jak co wieczór. Jasnowłosa władczyni kaszlnęła krótko i pogrążyła się w dokumentach. Minister obserwował ją w milczeniu, napawając się tymi chwilami tuż przed zachodem słońca. Bywają kobiety poranne, bywają dzienne, a namiestniczka, bez najmniejszej wątpliwości, należała do kobiet wieczornych. Właśnie o tej porze, kiedy miękło słoneczne światło, powoli umierając, wydawała się nieodparcie piękna. Szlachetne złoto zdobiło bladą cerę, wracając jej życie, wygładzając zmarszczki przecinające czoło, a starannie przypudrowane kręgi pod oczami nikły nieco, przydając spojrzeniu szczególnej głębi.

Enrissa odłożyła teczkę na bok.

– Dobrze. – Zamilkła na długo. Z lekko przymrużonymi oczami patrzyła nad głową ministra w okno, jej usta poruszały się bezgłośnie, zupełnie jakby coś recytowała tylko dla siebie.

Heng przerwał ciszę.

– Jakie będą rozkazy? – Zadawał to pytanie każdego wieczora i zawsze otrzymywał tę samą, przerażającą odpowiedź: „Niech pan sam decyduje, panie Heng, ufam panu”. Nie obawiał się odpowiedzialności, nie pamiętał już, kiedy ostatni raz popełnił jakąś omyłkę, ale niepokoiła go obojętność władczyni.

Enrissa przeniosła spojrzenie na jego twarz.

– Umieram, Dżallarze. To jest jak krew powoli wyciekająca z żył. Z każdym dniem robi się coraz chłodniej i pewnego ranka po prostu się nie obudzę. Lekarze orzekną, że to komplikacje po przeziębieniu. Pan wie, że na trzydzieści dwie namiestniczki osiem zmarło z przeziębienia? Będę dziewiąta. Ale to nieważne. Nie mam już sił na to wszystko. – Ogarnęła gestem gabinet. – A moje miejsce zajmie głupia dziewucha. Proszę mi obiecać, że ochroni pan imperium. Cokolwiek by się stało, wrócił król, wkroczył Ared, niebo runęło na ziemię, proszę obiecać. Ludzie przecież nie są winni, nie wybierali, kiedy się mają urodzić.

Na czole namiestniczki pojawiły się kropelki potu. Minister z trudem oderwał od nich wzrok, zmusił się, aby spojrzeć tej kobiecie prosto w oczy, i zdziwił się, słysząc własny głos – spokojny, nieco przytłumiony, taki jak zawsze:

– Uczynię wszystko, wasza wysokość, obiecuję.

A na usta cisnęły się zupełnie inne słowa.




Pobierz tekst:

Mogą Cię zainteresować

Fahrenheit nr 48
Archiwum Fahrenheita Fahrenheit Crew - 1 listopada 2005

FAHRENHEIT NR 48 10-2005 / 11-2005 DZIAŁY STAŁE OKŁADKA 451 FAHRENHEITA LITERATURA BOOKIET…

Premiera Snyder’s Cut „Justice League” coraz bliżej
Filmy i seriale Q - 22 lutego 2021

Zbliża się – zapowiadana na 18 marca br. – premiera wersji „Justice…

Ocalone Uniwersum
Recenzje fantastyczne Fahrenheit Crew - 3 grudnia 2013

Andriej Diakow Do światła Tłumaczenie: Paweł Podmiotko Wydawnictwo Insignis Stron: 325 Cena: 34,99…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit