B.V. Larson
Star Force: Rój
cykl: Star Force, tom 1
tłumaczenie: Krzysztof Sokołowski
cena: 39,90
stron: 408
Owdowiały wykładowca akademicki Kyle Riggs mieszka z dwójką dzieci na kalifornijskiej farmie. Pewnej nocy jego spokojne życie przerywa przybycie okrętu obcych, który porywa i morduje jego dzieci, a następnie zabiera na pokład samego Kyle’a. Okazuje się, że bohater przechodzi serię testów, po których statek, najwyraźniej obdarzony inteligencją, czyni go swoim dowódcą. Jest też zła wiadomość – obcy, którzy wysłali jednostkę, walczą z kimś o wiele groźniejszym, kimś, kto wkrótce znajdzie się w pobliżu Ziemi.
Rasa ludzka, zamieszkująca galaktyczny zaścianek i dysponująca prymitywną technologią, trafia w sam środek wojny między dwoma potężnymi gatunkami obcych.
„Rój” to pierwszy tom bestsellerowej serii Star Force.
Fragment powieści:
– Ruszać tyłki, żołnierze! Ruszać się, ruszać, ruszać! – krzyczał sierżant zdumiewająco donośnym głosem. Przynajmniej jemu kombinezon nie przeszkadzał w gromkim wydawaniu rozkazów. Drużyny truchtały posłusznie we wskazanym przez niego kierunku. Towarzyszyłem plutonowi wyznaczonemu do zajęcia miejsca na brzegu rzeki. Bunkier pozostawiliśmy na stracenie. Weterani nie mieli żadnych wątpliwości: gdy tylko tu dotrą makrosy, wezmą się przede wszystkim za niego.
Nasz plan walki był prosty, bezpośredni i nieco samobójczy. Byliśmy tu, by wypróbować zbudowaną przeze mnie broń. Och, oczywiście, armia przeprowadziła mnóstwo testów. Miotacze laserowe miały tyle mocy, że kiedy się je włączało, to nawet lekko kopały. Przepaliłyby na wylot pień palmy, których pełno było wokół, jednosekundowym impulsem. Ale nam nie zależało na przepalaniu palm, tylko wytrzymałego metalu. Grubego. I to szybko.
Makrosy nadchodziły. Przewidywaliśmy, że na zajęcie pozycji mamy mniej niż godzinę. Teraz, kiedy miny spełniły swe zadanie, a helikopterom udało się skierować natarcie we właściwym kierunku, nam pozostało tylko ukryć się i czekać. Mieliśmy wciągnąć potwory w zasadzkę. Mogliśmy tylko mieć nadzieję, że po dotarciu na miejsce uznają się za wciągnięte.
Pozostawiliśmy bazę pustą. Rozlokowaliśmy się w otaczających ją okopach strzeleckich. Każdy z nich nakryty był płachtą maskującą, dla kamuflażu przysypaną ziemią. Makrosy identyfikowały cele podczerwonymi czujnikami ciepła, ale zdaniem techników oszukiwało je kilka centymetrów ziemi.
Nasi ludzie byli dosłownie wszędzie, poukrywani w dziurach w ziemi. Zakładaliśmy, że gdy makrosy znajdą się blisko, pęcherz ich elektromagnetycznego pola ochronnego przejdzie ponad nami, a wówczas wyskoczymy z ukrycia i otworzymy zmasowany ogień. Mieliśmy strzelać z małych, zautomatyzowanych stanowisk w ich korpusy, potem nogi, a jeśli nic by to nie dało, skoncentrować ogień aż do przebicia pancerzy i unieruchomienia napastników.
Chociaż nie, ja nie miałem strzelać i niszczyć. Miałem obserwować. Powiedziano mi, że jestem zbyt cenny, żeby tak po prostu bić się z makrosami. Prawdę mówiąc, podejrzewałem, że nie chcą, abym pętał się im pod nogami. Bardzo niechętnie uzbrojono mnie w moje własne dzieło. Nie znaleźli chyba powodu, żeby mi odmówić. Nie w tej sytuacji.
Pierwszy makros pojawił się wcześniej, niż podejrzewaliśmy. Praktycznie bez ostrzeżenia. Coś skrzeknęło mi w słuchawkach, ale nie zrozumiałem, co ma do powiedzenia oficer dowodzący plutonem, do którego mnie włączono. Zapanował hałas, rósł niski, donośny grzmot, łomot i dudnienie…
No i stało się. Ściany mojego okopu drżały, osypywał się z nich piasek. Albo odpalono kolejny ładunek jądrowy, albo pierwszy makros łyknął przynętę i już tu był.
Rozpoczęła się rzeź. Wyjrzałem z mojej dziury, pokusa była zbyt silna. Co za sens walczyć tak ciężko i tak długo, a potem zmienić się w tłustą plamę pod którąś ze stóp jednego z tych potworów, jeśli nawet nie dowiesz się, co ci zagraża?
Makros był wielki. Większy, niż oczekiwałem. Wyglądał jak krab najeżony bronią. Miał sześć nóg, z mojego punktu widzenia wyglądających jak kolumny. Ruchome, nachodzące na siebie jak żaluzje płyty pancerza na brzuchu wznosiły się dobre piętnaście metrów nad moją głową.
Nie od razu go zobaczyłem, najpierw poczułem. Tak jak czuje się nadjeżdżający z wielką szybkością pociąg. Przypomniałem sobie, jak z Jakiem, kiedy był mały, stawaliśmy blisko torów. Kładliśmy na szynach pięciocentówkę, czekaliśmy, aż pociąg przejedzie, a potem oglądaliśmy spłaszczony, zwinięty jęzor srebrzystego metalu. Czasami słyszeliśmy nawet, jak dzwoni wystrzeliwany z szyny, rozwalcowany dziesiątkami ton, naciskających na stalowe koła. Pomyślałem, że niedługo będę wiedział, jak się czuje taka pięciocentówka.
Stojące niedaleko w rzędzie drzewa pękły i połamały się, ukazując swe białe wnętrze. Palmy eksplodowały wręcz, wylatywały w powietrze, rozgarniane przez poruszającą się ze zdumiewającą szybkością wieżę z metalu. Kolejna wieża zmiażdżyła następną kępę. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że te wieże to nogi makrosa. Zbliżały się do mnie, wszystkie sześć, wielkie, grube na kilka metrów, trójkątne w przekroju. Spiczaste stopy zmieniły pozycję jeszcze dwukrotnie, przesunęły się nade mną i sąsiednimi stanowiskami, a tam, gdzie opadały, ginęli nasi ukryci ludzie. Niebo pociemniało, potwór zatrzymał się. Byłem pewien, że szesnaście wieżyczek na jego brzuchu właśnie namierza cel.
Makros najpierw zniszczył bunkry, co było częścią naszego planu. Ciężka artyleria wraz z działami przeciwlotniczymi znajdowała się na jego grzbiecie, pod spodem umieszczono jednak coś, co można byłoby nazwać chyba wieżyczkami lekkiej broni przeciwpiechotnej. Lekkiej, ale potężnej, nieobliczonej chyba na człowieka, ponieważ każde działo mogło swobodnie rozwalić dobrze opancerzony czołg.
Pobierz tekst:
Wojna pozycyjna
Czyżby drugi oddech przed kolejną naparzanką? Konrad „Khorne S” Fit i jego wrażenia po lekturze…
Mieszana radość
Z czekaniem na następny tom cyklu po długiej przerwie jest zawsze kłopot.…
Dariusz Domagalski „Hajmdal 2. Księżyce Monarchy”
Nadzieja prysła. Rozleciała się w pył wraz ze zniszczoną planetą Aquaris, na…