Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Ludlum z zaświatów

Bookiety Fahrenheit Crew - 18 listopada 2013

lustbader ludlum swiat-bourneaŚwiat Bourne’a

Eric Van Lustbader

ALBATROS

Stron: 527

Data wydania: lipiec 2013

Cena: 35,99 zł

 

Książka trafiła w moje ręce przypadkiem (o czym wspominam nie bez przyczyny, ale rozwinę to dalej), konkretnie – dostałem ją w prezencie. Z okładki bykami wołał do mnie Robert Ludlum. I w końcu ma to sens,  wszak Bourne to Ludlum, prawda? Ale o tym, dlaczego jakiś Lustbader pisze o Jasonie, nieco dalej.

Najpierw Ludlum. Szerzej przedstawiać go nie trzeba, więc tylko kilka słów. Poczytny na całym świecie, również w Polsce, autor thrillerów spiskowych.  Nie nazwałbym go genialnym, bo w gruncie rzeczy w prawie wszystkich swoich powieściach wałkuje tę samą tematykę (spisek! spisek! spisek!), ale na pewno to bardzo sprawny pisarz, świetnie operujący językiem, emocjami i wydarzeniami. W odróżnieniu od niektórych bardzo popularnych współczesnych autorów thrillerów (nie byłbym sobą, gdybym nie wskazał paluchem Harlana Cobena), którzy może i mają ciekawe pomysły, ale opanowali do perfekcji jeden schemat fabuły i nie widzą nic zdrożnego w powielaniu go w dziesiątkach kolejnych powieści (coś jak Harlequin). W każdym razie Ludlum miał w swojej karierze jeden interesujący i odbiegający od reszty pomysł (hmm, może dwa, jeśli się weźmie pod uwagę również fabułę Drogi do Gondolfo i jej kontynuacji – Drogi do Omaha, ale to już inna liga, powieści napisane z przymrużeniem oka, niepoważnie, w niemalże Montypythonowskim stylu): agenta, który przybrał dla celów operacyjnych inną tożsamość, stał się odstręczającym zabójcą i… stracił pamięć. Rozterki człowieka bez przeszłości, dla którego odkrywane powoli kawałki własnego ja są przerażające. Człowieka bezustannie ściganego przez wszystkich (to akurat standardowy motyw w twórczości Ludluma), bo nawet jego mocodawcy są przekonani, że przeszedł na drugą stronę. Dziś historia Jasona Bourne’a nie traci na atrakcyjności. Nawet pomimo faktu, że sam autor postanowił ją bardziej wyeksploatować, napisał Krucjatę Bourne’a (Jason musi zlikwidować swoją kopię, drugiego Jasona Bourne’a) i Ultimatum Bourne’a (ostateczna rozgrywka pomiędzy podstarzałymi: Bourne’em i Carlosem). Zresztą w tych dwóch pozycjach czuć bardzo mocno echa pierwotnego Bourne’a, są moralne rozterki i niechęć do niepotrzebnego zabijania (wiem, ze brzmi to banalnie, ale w historii Bourne’a trzyma się kupy).

I teraz , gdy wiemy, że Ludlum zmarł kilkanaście lat temu, nagle Bourne i jakiś Lustbader?

Robert Ludlum musiał być pracowitym człowiekiem (ba, 22 powieści wydane za życia), bo, umierając, zostawił również powieści niedokończone (po skończeniu przez innych autorów wydane pośmiertnie – 5 sztuk) oraz niezliczone szkice i notatki. Na ich podstawie inni autorzy napisali kolejnych 9 powieści, sygnowanych nazwiskiem Ludluma (jedną z nich chyba miałem okazję poznać, dało się czytać i nie kłuło w zęby). No i jeszcze jedna część spuścizny – prawa autorskie. Nie znam prawdy ani szczegółów więc to tylko domysł, ale stawiam, że to tą drogą Eric Van Lustbader dorwał się do Jasona Bourne’a. I to jest skądinąd smutne, bo przeważnie bywa tak, że po śmierci znanego autora (tu następuje moja naiwna idea) pozwala się kończyć, kontynuować czy rozwijać jego dzieło innemu, ale raczej wyselekcjonowanemu pisarzowi. Czy Lustbader spełniał takie standardy? Czy jakiekolwiek brano przy jego wyborze pod uwagę? Nie wiem. Ocenić za to mogę jego pracę, a jest ona niemała (objętościowo), Świat to nie pierwsza bourne’owa produkcja Lustbadera. Dokładnie rzecz biorąc, szósta (Dziedzictwo, Zdrada, Sankcja, Mistyfikacja, Cel, Świat Bourne’a), a siódma czeka na przetłumaczenie. Przyznam szczerze, widziałem jego dzieła wcześniej i świadomie omijałem. Nie, nie dlatego, że, jak wieść niesie, Zdrada Bourne’a (na ten przykład) została napisana w trakcie seansu spirytystycznego, podczas którego wywołano ducha Roberta Ludluma, a Lustbader spisał wizję mistrza, dodając do niej swoje elementy. Po prostu wolę autorów saute, bez dodatkowych nazwisk na okładce – przejechałem się kiedyś mocno na kontynuatorach dzieł Alistaira MacLeana.

Czas na książkę. Pomysł jest nawet ciekawy, ani superodkrywczy, ani nudny, wręcz na czasie: tym razem spisek ogarniający cały świat swymi ekonomicznymi i terrorystycznymi mackami przybiera postać ponadnarodowej organizacji islamskiej. I na tym dobre wieści się kończą.

Przede wszystkim zacząć należy od tego, że stylowi Lustbadera daleko jest do doskonałości. Tak daleko, że do przebycia ma niemal całą drogę. Konstrukcja bohaterów jest mizerna, w najlepszym razie pobieżna i powierzchowna, trąci też mocno stereotypami. Nawet ten główny, doskonale już scharakteryzowany, bohater traci cechy żywej osoby. Próżno u Bourne’a szukać problemów wewnętrznych, moralnych rozterek i wątpliwości związanych z jego niechęcią do brutalnego zajęcia zabójcy. No, owszem, przez całą książkę przewija się niepokojący go sen o zabijaniu pewnej kobiety (dawno, przed amnezją). Niepokojący, bo śniący nie pamięta, kogo i za co. I teraz nagle okazuje się, że tożsamość zabitej przed laty i niepokojącej go w snach osoby (czemu nie innej?) ma kluczowe znaczenie dla intrygi. Dla mnie to pachnie marnym chciejstwem. Poza tym jednym, nazwijmy to, psychologicznym aspektem Jason Bourne jest maszyną do zabijania. Jest lepszy (gorszy?) od Chucka Norrisa. Wszystkich rozwala, niczego się nie boi. Bezbronny ściga w dzień i w nocy licznych, uzbrojonych w broń palną przeciwników (często posiadających nawet broń automatyczną!). Schwytany i związany, podejmuje walkę samą głową, uwalnia się z każdych więzów itp. itd. Gdzie chce i jak chce, robi totalną rozwałkę, a ty, drogi czytelniku, nie wiesz nawet, jak, bo opisy kolejnych wydarzeń są enigmatyczne, skrótowe i powierzchowne, ot: oni go we trzech, a on jednego krzesłem, drugiego z kopa, a trzeciemu skręcił kark. Naprawdę, dokładnie tak, jak napisałem. Moja ulubiona scena: Bourne, siedzący na czubku sosny, posyła z procy (zmontowanej z patyka i swojej koszuli) ładunek wybuchowy (wydobyty z rakiety ręcznej wyrzutni p-lot Strieła-2, sama wyrzutnia się zacięła) w napierdzielający w niego z kaemu helikopter.

Ach, ten styl… Mizerni bohaterowie Lustbadera gadają ze sobą adekwatnie do swej kondycji literackiej. Na plus im zaliczam, jeśli z lektury dialogu wynika, że są na tej samej planecie. Bo przeciwna sytuacja nie jest, niestety, rzadkością. W trakcie lektury dialogów nader często zastanawiałem się, czy interlokutorzy (zwłaszcza antagoniści) na pewno rozmawiają ze sobą, względnie, czy słuchają swoich wypowiedzi. A gdy już okazuje się, że jednak jakaś wymiana myśli następuje, dialog jest drętwy jak deska.

Dodajmy do tego wszystkiego masę dziur logicznych. Dodajmy błędy rzeczowe (islamska organizacja chce zniszczyć gospodarkę USA i zbiera wielkie zasoby złota. Dokładnie wytłumaczone to nie jest, ale ma jakiś związek z oparciem waluty na parytecie złota. Autorowi chyba umknęło, że USA zrezygnowały ostatecznie z parytetu złota jakieś 40 lat temu. Dołóżmy dziwną fascynację twórcy niektórymi markami produktów (na wschodzie Europy wszyscy mają dziwną skłonność do używania jednego typu pistoletu, notabene – przestarzałego i wcale już nie powszechnego, podobnie na zachodzie, tylko w tym przypadku preferowany model nie jest przestarzały, po prostu mało popularny). Dodajmy nieukończone wątki poboczne, w tym bohaterów, którzy pojawiają się niczym meteory, coś tam robią i… znikają. I właściwie nie wiadomo, po co byli. A niewytłumaczalne zachowania innych? Szkoda gadać.

 

Na tylnej okładce Świata Bourne’a można przeczytać, że popularność Ludluma nie maleje, a nawet, dzięki filmom – rośnie. Przytoczone są tu konkretnie: Tożsamość, KrucjataUltimatum Bourne’a, z Mattem Damonem w roli tytułowej. Nawiązanie do tych filmów jest kwintesencją tej powieści, a zapewne również pozostałych dzieł Lustbadera.

Bo oto mamy film (Tożsamość), w którego fabule, w stosunku do powieściowego pierwowzoru, z intuicyjnym, hollywódzkim wyczuciem zmieniono dokładnie ten jeden element, który trzeba było zmienić, by fabułę totalnie spartolić. W powieści był dobry facet, który udawał złego, a gdy stracił pamięć i szukał prawdy o sobie, odkrywał tylko tę złą stronę i to mu się nie podobało. W filmie był zły facet, gdy stracił pamięć, zaczął szukać prawdy a ta, którą znalazł, mu się nie podobała, bo… zapragnął już być dobry. Śmiech na sali. Skądinąd nie najgorszy film sensacyjny, efektowny i szybki, byleby się nie odwoływał do literackiego pierwowzoru. O kolejnych częściach filmowej sagi szkoda wspominać, bo zmiana fabuły w pierwszej części sprawiła, że kontynuacje nie miały z książkami (poza nazwiskiem bohatera) nic wspólnego.

 

Zdecydowanie odradzam czytanie Świata Bourne’a, a przez ekstrapolację – również pozostałych wytworów Erica Van Lustbadera. W zasadzie odradzam wszystkim, ale w szczególności tym, którzy do twórczości Ludluma czują jakikolwiek sentyment. Natomiast jeśli macie ochotę na coś niezłego, a jeszcze tego nie czytaliście, to zerknijcie do Ludlumowej Tożsamości Bourne’a. Polecam również nakręcony w 1988 roku miniserial na podstawie tej powieści, z genialną rolą Richarda Chamberlaina.

Kruger




Pobierz tekst:

Mogą Cię zainteresować

O uczuciach (z)mieszanych
Bookiety nimfa bagienna - 9 czerwca 2016

Jest ryzyko, jest zabawa! Agnieszka Chodkowska-Gyurics recenzuje egzotyczny kryminał – „Podróż do Transylwanii”…

Od celebryckiej ścianki do Oscara
Bookiety nimfa bagienna - 1 marca 2016

Kino polskie mizerią stoi? Otóż niekoniecznie. Marcin Robert Bigos recenzuje książkę Wojciecha…

Złoty Mars
Recenzje fantastyczne nimfa bagienna - 18 grudnia 2015

Masz szesnaście lat i chcesz obalić system? Ta książka jest dla ciebie! Magdalena Stawniak…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit