Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Demoniczna telenowela

Recenzje fantastyczne A.Mason - 17 grudnia 2013

Feist U bramRaymond E. Feist

U bram ciemności

Tłumacz: Zbigniew A. Królicki

Rebis 2013

Stron: 251

Cena: 32,90 zł

 

Z góry uprzedzam: „U bram ciemności” Raymonda Feista należy kupić tylko pod jednym warunkiem – jeśli jesteś fanatykiem tego autora i zbierasz cały cykl. W innym wypadku szkoda na to pieniędzy.

Skąd taka ostra krytyka książki, skoro poprzednią jej część chwaliłem? Powód jest prosty: w drugim tomie cyklu o wojnie demonów nie ma nic. Dosłownie nic.

Kiedy pod koniec pierwszego tomu („Nadciąga legion grozy”)  żegnaliśmy się z Pugiem i jego towarzyszami, autor zaserwował nam zawieszenie akcji z dużą dawką napięcia. Atak na Konklawe Cieni, przybycie „nazistowskich” elfów i ogólne zagrożenie ze strony demonicznej hordy dawały ciekawą mieszankę, aż człek zaczął zacierać łapki, zastanawiając się, co dalej. I tu porażka. „U bram ciemności” nie dość, że jest przegadane, to jeszcze cała historia jedzie jak ekspres, który nie zatrzymuje się nigdzie. Dzieje się dużo, ale za szybko. Jedyną ciekawą rzeczą, jaką znalazłem w tej książce, jest moment, gdy nasi bohaterowie docierają do biblioteki, a tam znajdują wolumin zawierający opisy krainy piekieł. Interesujące, ale to za mało, by wciągnąć czytelnika na dłużej. Reszta sprawia na mnie wrażenie albo sztucznego wypełnienia tych 250 stron, albo pisaniny dla kasy. Takie lanie wody. A gdzie Gwiezdne Elfy? Nie ma. Ich przybycie i ewentualne związane z nimi komplikacje zostały chyba zawieszone do wykorzystania kiedy indziej. Jedyne, co się pojawia, to dwaj bracia, którzy są – jak pamiętamy –  renegatami oraz ich mgliste wspomnienia. Ten tom koncentruje się głównie na walce z demonami za pomocą magii i miecza. I tyle. Bum, ciach, łup, szuuuuu – oto cała treść drugiego tomu. Zachwycające, prawda? Owszem, mamy dużo walk i magii, tylko – tak naprawdę – po co? Czyżby autorowi kończyły się pomysły? A może pisał to ktoś inny? Nie mam pojęcia. Wiem za to, że na tę książkę szkoda czasu.

Wydanie, jak zwykle, prezentuje się porządnie. Okładka dobrze wykonana, do tłumaczenia i redakcji też nie można się przyczepić… tylko co z tego?

Po lekturze masz ochotę wyć, bo straciłeś parę godzin i 33 złote, a mogłeś przeznaczyć je na inny zakup. Szkoda, po prostu szkoda. A przecież Midkemia to barwny świat. Tyle możliwości a tu… nic.

Mam wrażenie, że Feist zaczyna tworzyć kolejną niekończącą się telenowelę. Znowu mamy nową warstwę cebuli, a na zakończenie wkurzające „ciąg dalszy nastąpi” – lecz już bez mojej osoby. Przykro mi, ale cóż. Czas jednak teleportować się w inne regiony kosmosu, bo tu szkoda mego czasu. Wam też odradzam.

Konrad Fit




Pobierz tekst:

Mogą Cię zainteresować

[Recenzja] „Spowiedź Abysalu” Feranos

Świat stworzony przez Feranosa jest zdecydowanie mroczny, by nie powiedzieć po prostu…

O poszukiwaniu nowego domu

Recenzja książki „Hajmdal. Początek podróży” Dariusza Domagalskiego. Klasyczne space opery rządzą się…

Widmo krąży nad Polanią

Urban fantasy to gatunek, który cieszy się ostatnio coraz większą popularnością. Niestety,…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit