Eleonora Ratkiewicz
Lare i t’ae
Tłum.: Ewa Białołęcka
Lare i t’ae
Wydawca: Fabryka Słów 2012
Stron: 515
Cena: 41,90 zł
Po lekturze „Tae ekkejr” Eleonory Ratkiewicz byłam oczarowana. Nic więc dziwnego, że na kontynuację powieści, „Lare i t’ae”, czekałam z utęsknieniem, spodziewając się książki co najmniej tak samo chwytającej za serce i pięknie napisanej.
Dostałam. Przeczytałam. Westchnęłam.
I odłożyłam.
Jedna z moich nadziei została spełniona – „Lare i t’ae” napisana jest przepięknym językiem, poetyckim, gawędziarskim, momentami nawet może nieco zbyt wykwintnym. A może i nie. Opowiada w końcu o książętach i księżniczkach, nie o przaśnych świniopasach i drwalach. Książka jest baśnią – więc jest w niej miejsce i na nastrojowo opisywane wschody słońca, i drobiazgowe roztrząsanie detali pałacowej architektury. Arystokracja porozumiewa się językiem kunsztownym, pełnym metafor i porównań… tylko chwilami miałam wrażenie, że gubię się w gąszczu stylistycznych sztuczek, bo przez ich nagromadzenie umyka mi sens zdania. Ale to maleńka niedogodność, tak maleńka, że prawie niezauważalna.
Elf Enneari przybywa na zamek swego druha, ludzkiego króla Lernetta, z pewną dość delikatną misją. W tym samym czasie rzeczony Lernett podejmuje na zamku koronowane głowy (lub ich wysłanników) z sąsiednich krajów. Młody władca pragnie doprowadzić do finału rzecz zdawałoby się niemożliwą – osiągnąć jednogłośne międzypaństwowe porozumienie w sprawie ogromnie ważnej, wręcz fundamentalnej dla istnienia świata w jego obecnej postaci. Wino leje się strumieniami, padają szczere i mniej szczere komplementy, a za kulisami oficjalnych obrad rozgrywają się prawdziwe negocjacje. Władcy nie stronią od intryg, mniej lub bardziej wyrafinowanych lub wręcz krwawych. Toczy się baśń, piękna, płynna, logiczna i doskonale napisana. Tylko że…
Tylko że pozostawia niedosyt. W „Tae ekkejr” otrzymaliśmy urokliwą i mądrą opowieść o porozumieniu między człowiekiem i elfem, o pokonywaniu uprzedzeń i prawdziwej przyjaźni. Także i to była baśń, lecz jakże inna. Głębsza, pełniejsza. Pokazująca, że możliwe są rzeczy, którym nikt nie dałby szansy na zaistnienie. Nikły jej ślad można odnaleźć w wątku Orvieta, księcia nieudacznika, który, niespodziewanie dla wszystkich, a zwłaszcza dla samego siebie, otrzymuje wreszcie od losu warunki pozwalające mu uwolnić się od łatki bawidamka i pozera i wreszcie dorosnąć. Niestety, dla równowagi mamy również wątek Enneariego i jego posłania – hollywoodzko cukierkowy, zmierzający do zakończenia różowiutkiego i przesłodkiego jak dziecięcy lizak. Tak, to baśń. Ale stężenie baśniowych stereotypów okazało się – przynajmniej dla mnie – trudne do przełknięcia. Zasłodziłam się, a bardzo tego nie lubię.
Nie lubię jeszcze czegoś: kategorycznego podziału bohaterów na dobrych i złych. Tu mamy jednego głównego szubrawca z całą drużyną pomniejszych paskudnych indywiduów oraz jedną mściwą zdrajczynię. Reszta bohaterów jest miła, dobra, rycerska, waleczna, w najgorszym razie niezgułowata, nieszczęśliwa lub prostoduszna. Nie ma w nich zła, co najwyżej nieco bezmyślności. Kategoryzacja postaci na czarne i białe nie odpowiada mi. I to jest kolejny minus tej książki.
„Lare i t’ae” nie jest książką złą. Jest baśnią właśnie – uroczą, dobrze napisaną i z pewnym przesłaniem. Ma jednak olbrzymią wadę: jest drugą częścią cyklu, poważnie ustępującą poziomem tomowi pierwszemu, i zawsze będzie z nim porównywana. Niestety, na swoją niekorzyść.
Hanna Fronczak
Pobierz tekst:
Wojna pozycyjna
Czyżby drugi oddech przed kolejną naparzanką? Konrad „Khorne S” Fit i jego wrażenia po lekturze…
Wojna w dziesięciu odsłonach
Tytuł: „I żywy stąd nie wyjdzie nikt” Wydawca: Fabryka Słów 2014 Stron: 448…
Słów kilka o Opowieściach Niesamowitych nr 1 (5) 2013
Kolejny numer czasopisma Opowieści niesamowite ukazał się przed Bożym Narodzeniem i – jak nietrudno…