Robert Foryś
Sztejer
Fabryka Słów 2010
Stron: 312
Cena: 33,00 zł
Oto on, Sztejer. Klata jak u pirata, plecak pełen morderczych zabawek oraz zniewalający seksapil, rzucający kobiety na kolana (a raczej na plecy). Znacie? Czytaliście o takich niezwyciężonych wojownikach? To przeczytajcie i o nim.
Umiejscowiona w rzeczywistości postapokaliptycznej książka Roberta Forysia wciągnęła mnie od pierwszych stron, co potężnie mnie zaskoczyło, jako że nie przepadam za opowieściami o szlachtowaniu się nawzajem na rozmaite wymyślne sposoby. Odłożyłem ją usatysfakcjonowany… ale było to dwa miesiące temu, a dziś nie pamiętam już, czym rzeczony Sztejer się wsławił. Stąd już tylko krok do konkluzji, że książka nie zdała egzaminu i zdała go jednocześnie.
Nie zdała, bo nie pamiętam ani jednej przygody Sztejera. Owszem, wiem, że zabijał potwory, kołacze mi po głowie wspomnienie o zemście (kto miał się na nim zemścić i za co – już nie pomnę). Wyróżniał się pomysłowością, skutecznością w walce i kolekcją blizn, co nie może być dziwne z uwagi na to, że lista jego wrogów ma długość doprawdy imponującą. Wprawnie i z zamiłowaniem uwodził kobiety, nie zawracając sobie głowy drobiazgami w rodzaju uczuć czy choćby sentymentów. Zwiedzał dzikie ostępy, ruiny pełne magii i osobliwe miasta z jeszcze bardziej osobliwymi mieszkańcami. I to by było na tyle.
Mógłbym ograniczyć się do powyższej wyliczanki, ale zrobiłbym nią krzywdę – i książce, i autorowi. Nie każdy utwór musi zawierać głębokie treści o zabarwieniu filozoficznym, i tym bardziej nie każdy powinien metafizycznie szarpać trzewia i budzić refleksje nad kondycją naszej cywilizacji. „Sztejer” nie budzi – i wcale nie musi. Od jego przeczytania minęło trochę czasu, a ja mam ochotę do tej książki wrócić. Może nie pamiętam kto kogo, w jakich konfiguracjach i z jaką siłą łaskotał nożem po gardziołku, ale pozostało mi błogosławione wrażenie ogólne. Które to wrażenie da się zamknąć w dwóch słowach. Słowa owe brzmią: świetna rozrywka. Doskonała książka dla tych, którzy pragną się odstresować przy nieskomplikowanej, porządnie napisanej historii z wyrazistym bohaterem.
Historia Vincenta Sztejera, z jego brakiem skrupułów i nieskomplikowanym podejściem do życia, będzie kontynuowana. I ja tę kontynuację przeczytam, bo wyznaję zasadę, że jest czas na lekturę dzieł filozoficznych oraz delektowanie się opowieściami o mordobiciu. A mordobicie w interpretacji Roberta Forysia wypadło, nomen omen, krwiście.
Kazimierz Kozłowski
Pobierz tekst:
Poleć to jeszcze raz, Doroto (14)
Natasha Solomons „Lista Pana Rosenbluma” Jak stać się prawdziwym Anglikiem? To proste, wystarczy…
Trojańska osobliwość
Trojańczycy niejedno mają imię, czyli Marcin Robert Bigos recenzuje „Ilion” Dana Simmonsa.…
Skandalu nie będzie
Historia bez emocji spisana, czyli Agnieszka Chodkowska-Gyurics recenzuje książkę „Spadochroniarz Hitlera” Gilberta Villahermosy.…