Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

[Recenzja] „Dzieci jednej pajęczycy” Olga Niziołek

Tytuł: "Dzieci jednej pajęczycy"
Autor: Olga Niziołek,
Grafika: Jan Kosik, Rafał Kosik,
Wydawnictwo: Powrgraph,
Redakcja: Elżbieta Żukowska,
Korekta: Maria Aleksandrow,
Typ publikacji: papier,
Premiera: 8 listopada 2024
Wydanie: 1
Liczba stron: 288
Format: 13x20 cm
Oprawa: miękka,
ISBN: 978-83-67845-60-1
Cena: 49 PLN
Więcej informacji: Olga Niziołek „Dzieci jednej pajęczycy”

Miłość w czasach dystopii

Dawno, dawno temu, zanim jeszcze nasz świat osiągnął obecny kształt, istniało coś takiego jak cyberpunk. Książki z tego nurtu opisywały świat niedalekiej przyszłości, w którym nastąpił znaczący postęp technologiczny, ale korzyści z niego płynące dostępne były tylko dla wąskiej grupy uprzywilejowanych. Wszyscy pozostali mieli być pozbawioną wszelkich praw siłą roboczą, służącą tylko do utrzymania prymatu rządzących korporacji. Bohaterowie cyberpunkowi byli zaś ludźmi, którzy posiadali wiedzę oraz umiejętności związane z opanowaniem technologii i w związku z tym wyruszali do walki z posiadającymi władzę, mimo że ta walka była z góry skazana na porażkę – bo cóż może zrobić jednostka przeciwko całemu aparatowi opresji?

W powieści Neala Stephensona, Zamieć (albo Śnieżyca, jak w najnowszym polskim tłumaczeniu) obserwujemy losy dwójki bohaterów – hackera imieniem Hiro Protagonista oraz młodej dziewczyny podpisującej się jako D.U. (od „Do Usług”), którzy mają doskonały wgląd w to, jak funkcjonuje społeczeństwo przyszłości: on dostarcza pizzę, ona jest kurierką. Oglądając świat ludzi bogatych i nieco bogatszych (bo nikogo więcej nie stać na takie luksusy jak jedzenie pizzy czy kupowanie towarów wysyłkowych), są w stanie wysnuć wiele wniosków dotyczących tego, co naprawdę się dzieje oraz kto podejmuje decyzje.

Wiele lat po cyberpunku mieliśmy znowu współczesne historie postapokaliptyczne. W jakiś sposób były one rozwinięciem świata cyberpunkowego, o tyle, że cywilizacja, jaką znaliśmy, w zasadzie się skończyła. Czasami wiadomo jak, czasem jest to tajemnica. Ale często widzimy, że chciwość rządzących dawnym światem (czyli naszymi dawnymi megakorporacjami) wyrwała się spod kontroli i doprowadziła do ogromnego kryzysu. Wywołana została wielka katastrofa klimatyczna, żywioły wydostały się spod kontroli, niszcząc, ile się dało. Ocaleli ludzie usiłują teraz ułożyć swoje życie w nowym świecie, gdzie w niektórych miejscach wciąż działają niedobitki dawnego systemu, usiłującego odtworzyć poprzedni system, a inni wolą stworzyć coś zupełnie nowego.

W takim właśnie świecie żyją bohaterowie powieści Zrodzony Jeffa Vandermeera, którzy nie dość, że muszą sobie poradzić z zapewnieniem bezpieczeństwa i środków do życia wśród ruin dawnego wielkiego miasta, to jeszcze dookoła pojawiają się wytwory jednej z dawnych wielkich korporacji, która zajmowała się dłubaniem w organizmach żywych, tworząc różne hybrydy o nieodkrytych możliwościach. Bohaterka książki, Rachel, pewnego dnia odnajduje dziwaczną istotę, której niezwykłe właściwości mogą na zawsze odmienić jej życie.

Ale dlaczego wspominam o tych nurtach i książkach w kontekście Dzieci jednej pajęczycy?

Mianowicie mamy rok 2024. Żyjemy w świecie, w którym wielkie korporacje mają władze i sprawczość inwigilacji technologicznej o wiele większą, niż w najgorszych koszmarach klasycznych twórców cyberpunku. Widmo katastrofy ekologicznej oraz rozmowy o tym, czy zwyczajni ludzie mogą zrobić cokolwiek, żeby na nią wpłynąć, są już normą w głównym nurcie obiegu informacji. Podobnie podejście, że biotechnologia odmieni nasze życie. Z takiego właśnie świata pochodzi debiutancka powieść Olgi Niziołek – i rozważa, w jaki sposób mogą rozwinąć się te zagadnienia.

W świecie Dzieci jednej pajęczycy katastrofa już się wydarzyła. Nie do końca wiemy, co w zasadzie się stało, ale przedstawione są konsekwencje – niegdyś umiarkowana strefa klimatyczna stała się tropikami, w których dostęp do wody jest ściśle regulowany – upały zniszczyły praktycznie całą roślinność, gleba uległa erozji, mało kto już pamięta takie zjawiska z odległej przeszłości, jak rzeki czy morza. Zniszczenia wydają się nieodwracalne, bo żeby przywrócić poprzedni ekosystem, potrzebny byłby ogromny wysiłek na skalę globalną.

Zazwyczaj, gdy opisywane są tego rodzaju bardziej lub mniej dystopijne rzeczywistości, to wraz z katastrofą okazuje się, że zawalił się też dotychczasowy porządek społeczny – administracja na poziomie państwowym czy lokalnym przestaje istnieć, bądź też ogranicza się do maleńkich, zamkniętych osiedli gdzieś na uboczu. Zaś wszyscy inni zmuszeni są żyć w jakimś wariancie pełnego bezprawia Dzikiego Zachodu, z bandami wygłodniałych bandytów czyhających na łatwą zdobycz. Tutaj nie ma tak łatwo – mógł nastąpić koniec świata, ale nie ma tak dobrze, żeby nastąpił koniec ery korporacji.

Administracja publiczna pomimo tego, że kompletnie nie radzi sobie z coraz gorszą sytuacją dookoła, trwa w najlepsze, pozostając w cyberpunkowym modelu zabójczego kapitalizmu. Realizowane są projekty, mające pokazać ludziom, że ich przywódcy panują nad sytuacją i robią, co mogą, żeby im pomóc. Opisany jest projekt wyłożenia jak największych terenów – czy to pokrytych wcześniej asfaltem nieużywanych już dróg, czy też nieużytkowanej, erodowanej gleby – stworzonym w laboratoriach specjalnym rodzajem gąbki, mającym zatrzymywać wszelką wodę i wilgoć, jeszcze czasem spadającą z nieba, oraz ułatwić jej odzyskiwanie, żeby przywrócić jak największą ilość do obiegu. Natomiast jaka jest skuteczność tego projektu oraz jego faktyczne konsekwencje dla przedstawionego problemu – tu już zachęcam do przeczytania książki, chociaż nie trudno się domyślić, że władza, która doprowadziła do przedstawionej sytuacji, wcale nie będzie sobie lepiej radzić z jej konsekwencjami.

Klęska nie doprowadziła też do żadnego zjednoczenia mieszkańców tych terenów. Podział na bogatych i biednych jeszcze bardziej się pogłębił, na tyle, że bogaci mogą wciąż udawać, że żyją w zasadzie po staremu – mieszkają w dawnych zamkniętych osiedlach, gdzie mają dostęp do wszystkich wcześniejszych udogodnień, a co więcej – mogą sobie pozwolić na naturalne jedzenie z ostatnich plantacji, a także sprowadzać dla siebie prawdziwą wodę – kupowaną za ogromne pieniądze z krajów leżących bliżej biegunów, gdzie dostęp do najcenniejszego ziemskiego surowca, choć dalej trudny, nie jest praktycznie niemożliwy.

Dla całej reszty pozostają syntezowane produkty żywnościopodobne, nieróżniące się od galaretowatej papki, ciągłe opuszczanie najbardziej wyschniętych terenów, w których upał i susza już kompletnie nie pozwala żyć – a tereny zdatne do wegetacji stają się coraz mniejsze. W takim świecie nie ma też możliwości pozostawienia przy życiu zwierząt domowych, które przez to, że zabierałaby cenne surowce ludziom, muszą zostać uśpione. W takim oto świecie ważne jest, żeby zapewnić jak największej grupie ludzi atrakcyjną cyber-rozrywkę. Zamknięcie się w sytuacji, w której kreujemy świat wirtualny pozwalający na życie udawanym życiem – mimo bycia mieszkańcem ośrodków przesiedleńczych, to wizja przypominająca żywcem Kongres futuroglogiczny Lema. Tam wysiłki władzy koncentrowały się wyłącznie na tym, żeby zapewnić ludziom jakąś pożywkę dla myśli, żeby nie byli wystawieni na powolne przeżywanie agonii.

Można by powiedzieć, że takich ponurych światów przyszłości było już wiele. Natomiast ważna jest refleksja, jak to się dzieje, że mimo tego, że wielkie korporacje doprowadziły ludzkość na skraj zagłady, wciąż pozwala się im podejmować decyzje. Odpowiedź udzielana przez Olgę Niziołek jest bardzo prosta – ponieważ w takim społeczeństwie poziom bierności i konformizmu jest tak wielki, że w zasadzie nie ma komu się zbuntować. A nawet jeśli prowadzone są akcje przeciwko ludziom na samej górze, organizowane są demonstracje czy manifestacje – to uczestniczy w nich zbyt mało osób, żeby miały szanse się powieść. Większość mieszkańców wysuszonego świata jednak nie jest gotowa, żeby wyjść ze swojej strefy komfortu – w końcu mają do dyspozycji minimum potrzebne do życia. Mają dach nad głową, mają co jeść (nawet jeśli to jedzenie nie jest atrakcyjne ani wizualnie, ani smakowo), takie drobne niedogodności, jak godzina policyjna i przywiązanie do jednego miejsca pobytu w zasadzie nie są czymś, co uniemożliwia egzystencję. W końcu są też tacy, którzy mają dużo gorzej.

Widać w tych aspektach wyraźne pytania – jak wiele jesteśmy zaakceptować, zanim faktycznie postanowimy coś zrobić? Jakie jest dokładnie to minimum niezbędne do życia? Jak dalece jesteśmy w stanie się okłamywać, że wszystko dookoła nas jest całkowicie w porządku i nie ma się czym przejmować? I wreszcie czym my się różnimy od społeczeństwa przedstawionego w powieści.

Kim są zaś bohaterowie książki?

Autorka proponuje nam oglądanie tej historii oczami różnych osób, wywodzących się z różnych środowisk i mających inne pochodzenie, sytuację materialną oraz stosunek do wszystkiego, co się dzieje dookoła.

Najwięcej czasu spędzamy z Amelią. Młodą dziewczyną na skraju pełnoletności, która pochodzi z rozbitej rodziny o niskim statusie społecznym i finansowym. Amelia, szukając jakiejkolwiek drogi, żeby się wyrwać z otoczenia, w którym właściwie nie ma na nic szans, zaczepia się jako dostarczycielka pizzy i, podobnie jak w Zamieci Stephensona, ta praca daje jej styczność z ludźmi żyjącymi w relatywnie wyższych sferach (bo kto inny w takich warunkach może pozwolić sobie na taki zbytek jak jedzenie pizzy!), oraz jakąś finansową niezależność (bo praca będąca odpowiednikiem dzisiejszej śmieciówki jest i tak lepsza niż chroniczne bezrobocie). Dziewczyny w zasadzie nie obchodzi to, co dzieje się w wielkim świecie – nie ma takich perspektyw ani zainteresowań. Dopóki wielka historia nie zacznie dobijać się do niej, najchętniej ukrywałaby się przed wszystkimi, bez końca przemierzając ulice umierającego miasta na swoim skuterze.

Jej zupełnym przeciwieństwem jest Weronika. Wychowywana przez babcię po utracie rodziców, doświadczyła spokojnego, rozumiejącego domu rodzinnego – na ile to było możliwe w takiej sytuacji. Do bólu praktyczna, prowadzi i organizuje niewielką komunę działającą w postaci squatu, nazwaną Fabryką Wolności – bo być może nie da się zmieniać całego świata, ale można pomagać ludziom w swoim najbliższym otoczeniu, nawet jeśli nie zawsze ma na to ochotę. Nawet jeśli nie ma wiary w to, że może cokolwiek zmienić, to angażuje się we wszystkie akcje protestacyjne w okolicy, ale pozostając dobrą osobą, niezniżającą się łamania prawa inaczej niż w samoobronie.

Mamy też postać z kompletnie innej bajki. Mark jest spełnionym i szczęśliwym politykiem, który osiągnął szczyty władzy i znalazł się na stanowisku gwarantującym, że przyszłość w praktyczny sposób zależy od niego. Mark jest pracoholikiem, gotowym na pracę przez cały czas – ale w zasadzie dlatego, że ma niewiele poza nią. Opiekuje się też kilkuletnią córką, na której zależy mu najbardziej w świecie, ale niespecjalnie potrafi to okazywać. Ponadto to jest taki typ przywódcy, który w zasadzie nie ma swoich poglądów, nie interesują go kwestie programowe – doszedł tak daleko, ponieważ wiedział, kogo się trzymać, potrafił ładnie przemawiać i radzić sobie z nadchodzącymi burzami. Wydawać by się mogło, że to jest właśnie idealny polityk na trudne czasy, czyż nie? Bo czy nie takich ludzi poszukujemy, żeby nas reprezentowali w najtrudniejszych sprawach?

Wymieniona trójka to nie są oczywiście jedyni bohaterowie powieści. Książka jest relatywnie krótka (nie ma nawet trzystu stron), ale bardzo wyraźnie pokazuje funkcjonowanie tych ludzi w tak trudnym świecie. Wszyscy w zasadzie prezentują różny poziom konformizmu, są silnie zanurzeni w swoim świecie, wierząc, że jest on jedynym możliwym. Podejmowane przez nich wybory dotyczą tego, czy są w stanie na poziomie życia osobistego przyjąć to, co ich otacza, czy jednak spróbować osiągnąć coś lepszego – ale wszystko w ramach dostępnych dla nich środków. Dzieci jednej pajęczycy to nie jest książka budująca rewolucję, czy świadomość tego, że jednym radykalnym ruchem świat może się zmienić – bo nawet jeśli wymienimy jednego przywódcę na drugiego, albo zmienimy dostawcę potrzebnych nam usług, to czy cokolwiek to da?

Ciekawe jest też to, że wszyscy przedstawieni nam bohaterowie albo są po utracie rodziny, albo nigdy nie wchodzili w stabilne, długotrwale relacje. Rzeczywistość po katastrofie nie ułatwia wspólnego życia ani budowania trwałych więzi opartych na zaufaniu i wzajemnym zrozumieniu. Kiedy podstawą jest przetrwanie, to wszyscy wytwarzają wokół siebie zestawy osłon, broniąc się przed kolejnymi zranieniami, bo już ich doświadczyli w przeszłości. Natomiast nie oznacza to, że bliskość nie jest poszukiwaną wartością – tworzenie wspólnoty i jej utrzymanie jest jednym z ważniejszych wątków, a funkcjonowanie Fabryki Wolności staje się czymś najważniejszym, zwłaszcza wtedy, gdy trafiają tam ludzie, których nic nie łączy ze wspólnotowym etosem. W sytuacji, w której więzi rodzinne są często pokazywane jako toksyczne (przede wszystkim pokazane kontakty Amelii z jej rodzicami), to w jaki sposób ci ludzie mogą funkcjonować dalej? I na ile to też mówi o naszym dostosowaniu do świata.

Prezentowane w powieści społeczeństwo jednak nie jest do bólu materialistyczne. Ważną rolę odgrywa kult Bogini – przy czym tak naprawdę o samym kulcie nie wiemy zbyt wiele, podobnie jak o jego założeniach. Ale dzieje się tak dlatego, że historia opowiadana jest przez ludzi, którzy właściwie żyją z dnia na dzień, nie myślą zbyt wiele o swojej przeszłości i pochodzeniu. Dla większości z nich Bogini to stojące w mieście pomniki sakralne, echa modlitw i podań, z których tak naprawdę wiele nie rozumieją – obecność i funkcjonowanie w zinstytucjonalizowanej religii u nich nie istnieje. Ale jednak ciągnie ich do pierwiastka duchowego, widzą, że czegoś brakuje im w życiu i próbują zrozumieć i porozumieć się z Boginią w różny sposób – najlepiej sobie znany. Czy to przez medytację i kontakt z wewnętrzną jaźnią, czy też klasycznie poprzez środki psychoaktywne. Gdy nie ma bliskości z drugim człowiekiem bliskość z absolutem wydaje się być jeszcze bardziej potrzebna. I co w sytuacji, w której spotykają się z kimś, kto twierdzi, że rozmawia z Boginią i ta podpowiada, co zrobić?

Dzieci jednej pajęczycy to pod wieloma względami klasyczna powieść fantastyczna. Nawiązująca do najlepszych wzorów gatunku, opowiadająca o problemach naszego świata i wskazująca wprost zagrożenia, zadająca pytania i nie udzielająca łatwych odpowiedzi. Dla wielu czytelników może to być lektura zbyt ponura i dołująca – dokładnie na tym samym poziomie, co powieści Jeffa Vandermeera czy Petera Wattsa. Ale dokładnie takie powieści są potrzebne.

Jeśli szukacie zaangażowanej lektury, niebojącej się stawiać pytań o świat, który widzimy za oknem w szatach zniszczonego cyberpunku – to powieść Olgi Niziołek spełni wasze wymagania. Rzadko zdarzają się książki, które korzystają ze znanego nam dobrze rekwizytorium i mówią świeżym głosem o rzeczach ważnych. Pod warunkiem, że chcemy posłuchać. O naszym własnym konformizmie i niechęci do działania. O społeczeństwie, polityce, religii i duchowości.

Tomasz Kozłowski

Mogą Cię zainteresować

Nieudany debiut

Pamiętam różne debiuty pisarskie z czasów, gdy byłem młodym czytelnikiem. Część debiutantów z tamtych lat…

O artefaktach cudownych
Recenzje fantastyczne Fahrenheit Crew - 20 lipca 2012

Jeri Westerson Wąż wśród cierni Tłum.: Patryk Sawicki Fabryka Słów 2012 Stron:…

Wsi spokojna, wsi wesoła… alleluja!
Recenzje fantastyczne Fahrenheit Crew - 28 marca 2012

Marta Kisiel Dożywocie Fabryka Słów, 2010 Stron: 376 Cena: 31,90 zł  …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit