Autor: Łukasz Kucharczyk,
Grafika: Piotr Sokołowski,
Wydawnictwo: Wydawnictwo IX,
Redakcja: Marta Kładź-Kocot,
Korekta: Aneta Iwan,
Lektor: Maciej Kowalik,
Typ publikacji: papier, audiobook, epub,
Wydanie: 1
Liczba stron: 263
Oprawa: miękka,
ISBN: 978-83-68257-09-0
Cena: 49.00 PLN
Cena (epub): 39.99 PLN
Cena (audiobook): 45.99 PLN
Więcej informacji: Łukasz Kucharczyk „Wszystkie drogi prowadzą”
Zapomniany polski Francuz współczesny
Jak mi się zdaje, a zdaje się, bo natłok ważkich wydarzeń wymaga znacznego wysiłku przy ich szeregowaniu, pomiędzy lekturą a decyzją napisania recenzji zdarzyła się jakby nie liczyć, już trzecia powódź tysiąclecia. Doświadczenie pouczające o tyle, że główny bohater opowieści jest doktorantem, a podczas owych dramatycznych godzin, gdy jeszcze nie wiedzieliśmy, czy nam znowu zatopi Wrocław, padło „wyniesie się doktorantami”. Cóż.
Tak, nasza opowieść, czyli „Wszystkie drogi prowadzą” Łukasza Kucharczyka, jest o ciężkim losie doktorantów. Przynajmniej tak się zaczyna. A owszem, musiał autor mieć jakieś osobiste doświadczenia. To się nazywa chyba wartości uniwersalne, skoro odnajdujemy takie samo podejście do przedstawicieli tej (uciśnionej, to oczywiste) warstwy społecznej i w rzeczywistości wygenerowanej kolejną klęską żywiołową, i w rozrywkowej opowieści, której jedynym zadaniem i ambicją zdaje się zabawienie publiczności.
Uczciwie powiem, że poza moją rodzimą szkołą inne, zwłaszcza te bardzo szacowne uczelnie czy uniwersytety, znam z opowieści. Jednak los doktoranta jest wszędzie taki sam – nie tylko marny, ale marny charakterystycznie; to wiedza powszechna. Tak, doktoranci są zależni, muszą się wykazywać, przymilać, kiedy jest powódź, to nosić, a podczas badań, bywa, nadstawiać głowy. Taka jest ustalona wizja.
Dlatego początek książki przyjąłem bez specjalnego entuzjazmu. Na plus: autor wyraźnie się starał tworząc fantazje o wspólnej biesiadzie, w której ma uczestniczyć ważna pani strzyga w randze profesora oraz elfy i krasnoludy, które od zawsze mają ze sobą na pieńku. Dlaczego bez entuzjazmu? Cóż, strzyga chciałaby dania z młodego rycerza, a przeróżne stwory chętnie wzięłyby się za łby, a to przewidywalne.
Wtórność jest immanentną cechą literatury i nie wolno się spieszyć z zaliczaniem jej na plus czy minus. Jak mi podpowiada zawodna niestety pamięć, jeden z dawnych autorów, który pobił rekordy sprzedaży i zarobków, był Francuzem z przełomu wieku XIX i XX i przepadł w zapomnieniu. Gdzieś w stosach papierzysków mam jego książkę, ale nie pamiętam nazwiska, mętnie wspominam, o czym to było, i pomnę jedynie, że nawet nieźle się czytało. Rzecz ciekawa o tyle, że chyba prawdą jest, a w każdym razie bardzo jest prawdopodobne, że był ten autor popularniejszy od bliskich mu w czasie, takich jak Proust czy James Joyce.
Tych dwóch panów moim zdaniem da się podczytywać. Książkę tego francuskiego celebryty, który bił rekordy wydawnicze, przełknąłem bez popitki, czekając na jakiś pociąg. Czytałem zachłannie, bo to był znany i przewidywalny świat, nie gubiłem się, nie musiałem uważać. Wtórność nie stawia wymagań czytelnikowi.
Część rozruchowa opowieści Kucharczyka, w której poznajemy świat, bohatera, postaci poboczne, zawiązuje się intryga, wydała mi się jednak trochę zbyt przewidywalna. Ale, na literackie szczęście, uporządkowany świat bohatera diabli biorą i proporcje tego, co spodziewane, do tego, czym autor nas chce zaskoczyć, zmieniają się na korzyść. Jak to bywa w powieściach nie tylko fantasy, plany bohatera biorą diabli, a on sam jest zmuszony do zaryzykowania życia. Dlaczego? Tego pomysłu jeszcze nie spotkałem, ale podejrzewam, coś takiego prawdziwemu doktorantowi może się przyśnić: ktoś gwizdną jego rozprawę.
Wygląda to dostatecznie groteskowo, aby przy lekturze się nie nudzić, mimo że… no właśnie, wtórność. Do fabuły dołączają postaci (jakby) znane nam wcześniej, przynajmniej od czasów Wiktora Hugo. To dobrze, bo nietuzinkowa postać charakterystyczna jest jak przyprawa w zupie, lecz także wymagająca dla piszącego. Mogę pozazdrościć autorowi umiejętności rozkręcania i tempa akcji i włączania do przedstawianego świata coraz to większych obszarów fantazji. Pretekstem jest droga. Zawiązuje się drużyna, która wyrusza w karkołomną wyprawę. Oczywiście jej członkowie nie nadają się nie tylko do wykonania tego konkretnego zadania, lecz tak w ogóle do niczego. Nie szkodzi. W kolejnych etapach trafiają na światy coraz to bardziej odjechane od względnej normalności w rozumieniu fantasy.
Chciałbym napisać, że opowieść jest przykładem dobrego użycia warsztatu postmodernistycznego i że ów (warsztat) nieźle się sprawdza w literaturze fantasy. Niestety, trzeba by mi się rozumieć – czy to na postmoderniźmie, czy to na literaturze. Podejrzewam, że normalnego czytelnika to zupełnie nie obchodzi. Rzecz w tym, że najwyraźniej w prezentowanej przez autora konwencji da się bawić z czytelnikiem erudycją i oczytaniem. W powieści znajdziemy motywy z naprawdę starych baśni, brzmi coś z „Bajki Babci Gąski”, zbioru przypisywanego Charles’owi Perraultowi, wyraźnie słychać też braci Grimm. Skąd wywodzą się typowe postaci fantasy, nie wiem, bo po zmyśleniu ich przez Tolkiena stały się własnością wszystkich.
Autor pokazuje, że może zabawiać czytelnika, pokazując mu wątki z opowieści, które pewnie zna, można je sobie wspominać, porównywać z nową realizacją, odgadywać cechy bohaterów na podstawie tego, co pamiętamy z dawnych lektur. Chce się zacytować kultową reklamę: „Nie dla idiotów”. Trzeba mieć coś przeczytane, aby dobrze się bawić podczas lektury książki Kucharczyka.
Ktoś powie, że pobrzmiewające zbyt często różnej maści zapożyczenia są charakterystyczne dla fanfików. Lecz, że mamy mieszankę z wielu autorów, jest Ursula K. Le Guin, gdzieś brzmi Terry Pratchett, Tolkien oczywiście, Sapkowski, mamy próbkę wieloświatów. Tu, z powodu popularności koncepcji, trudno przypisać konkretne nazwisko (jak się zdaje, w kulturze nie zaczęło się od Everetta, to było chyba zawsze), z mieszanki zawartej we „Wszystkie drogi prowadzą” robi się autorski koktajl. Nie wiem, czy każdemu posmakuje. Cóż, konstrukcja fabuły zdaje się solidna, choć może i niezaskakująca, zdaje mi się oparta właśnie na założeniu, że nie zaskoczenia (w każdym razie nie zbyt „zaskakującego zaskoczenia”) czytelnik oczekuje. Ta sama melodia sprawnie zagrana na innym instrumencie cieszy raz jeszcze. W efekcie przygód główny bohater, jakże by inaczej, ratuje świat i odnajduje samego siebie. Jest, jak na powieść fantasy przystało, chyba nawet z morałem. A jednocześnie widać „uwolnienie powieści od celów pozaliterackich”.
Czyli, mówiąc po ludzku, autor nie pozwala nam zapomnieć, że to wszystko zmyślenie i zabawa.
Lecz, Drogi Czytelniku, jeśli jesteś zbyt wymagający, właśnie zakończyłeś powiedzmy tom Olgi Tokarczuk, a preferujesz styl zbliżony do używanego przez naszą noblistkę, możesz być rozczarowany. Nie ukrywam, jak mówi o sobie Marek Krajewski, to literatura klasy B. Bez ambicji na Wielkie Dzieło, jedynie dla krotochwili pisane. Źle?
Czytelnik tym martwić się nie musi, bo lektura weszła mi jak produkcja owego zapomnianego Francuza: bez popitki. Można przeczytać na dworcu, czekając na pociąg, strat nie ma. A nawet, jak widać, skoro recenzję dało się napisać, coś w głowie zostało.
Adam Cebula

Legenda trwa
Drugi brzeg Michał Gołkowski Fabryka Słów, 2014 Stron: 389 Cena: 39,90 zł…

Duchy też ludzie i pomocy potrzebują
Autor : Paweł Mirosław Szlachetko Tytuł: Adwokat spraw ostatnich. Kontrakt Wydawnictwo: Prószyński…

Adam Cebula „Numerologicznie”
Ubawiła mnie opowieść o pewnej firmie Hi-Tech, która zabrała się za modelowanie…