Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

Czytelniczy dwugłos

palinski_polaroidyAutor: Paweł Paliński

Tytuł: „Polaroidy z zagłady”

Wydawca: Powergraph 2014

Stron: 271

Cena: 39 zł

 

Przeczytałem „Polaroidy z zagłady” Pawła Palińskiego – i jestem w kropce. Mam problem z tą książką, bo na jej temat mam dwie opinie. Dwie. Kompletnie się wykluczające. Tego jeszcze nie grali.

Bo chodzi o to, aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa… prawda? Paliński jest mistrzem słowa. Jego metafory to arcydzieła: poetyckie, nastrojowe, idealnie dopasowane do sytuacji, jaką opisują. Chylę czoła i jestem pod wrażeniem. Tylko że… tylko że po pewnym czasie zaczęły nużyć. Dalej były piękne i urokliwe, lecz w miarę lektury zaczynały sprawiać wrażenie sztuki uprawianej dla sztuki. Niestety, z każdą kolejną stroną wrażenie to potęgowało się, i nie powiem, by było to przyjemne.

Zombi apokalipsa to klasyczny towar popkulturowy, ja jednak od lat zrozumieć nie mogę, dlaczego zyskała tak wielką popularność, wykraczającą poza ramy filmu czy literatury. Co jest pociągającego w zagładzie świata spowodowanej przez żywe trupy – tak czy inaczej interpretowane? Kiedy czytałem poprzednią książkę Palińskiego, „4 pory mroku”, miałem do czynienia ze zbiorem opowiadań. Każde z nich opisywało inną ludzką przywarę, inne demony ludzkiej duszy; być może dlatego język, z całą jego urodą i artyzmem, nie spowodował przesytu, bo tematyka dzieła była urozmaicona i zróżnicowana. Nie skupiał się człek na języku, był on tylko pięknym ornamentem, podkreśleniem tego, co istotne. W „Polaroidach z zagłady” obserwuję przejmujące studium samotności starzejącej się kobiety, jej podszyty bezsilnością strach o jutro, przeradzający się w szaleństwo, a chwilami w zobojętnienie. I tak strona po stronie, ten sam strach, to samo powracanie do przeszłości, ten sam fatalizm; artyzm językowy wysforował się tu na pierwszy plan… i zmęczył. Przy czym doskonale zdaję sobie sprawę, że nie w zombich (czy też Biernych) i apokalipsie rzecz, autor kładzie nacisk na ukazanie postawy pojedynczego człowieka zmagającego się z całym nieprzyjaznym światem, i udało mu się to wspaniale. Niestety – i tu włącza mi się drugi głos – po pewnym czasie Teresa Szulc zaczyna irytować. Irytuje jej brak pomyślunku i nielogiczność w działaniu: uparcie mieszka w niszczejącym domu swoich rodziców, zamiast znaleźć miejsce łatwiejsze do ogrzania i obrony, podejmuje niebezpieczne dla życia wyprawy po żywność, zamiast zabarykadować się w najbliższym domu handlowym, z uporem godnym lepszej sprawy podczas choroby łyka losowo wybrane tabletki, zamiast zaopatrzyć się w medykamenty i środki opatrunkowe w pierwszej lepszej opuszczonej aptece. Być może tego rodzaju postawa miała służyć wzmocnieniu poczucia ogólnej beznadziei – niestety, mnie tylko wymęczyła, co przyznaję z wielkim bólem i poczuciem dziwnej nielojalności wobec autora.

Kolejna rzecz, na którą spoglądałem z dwóch stron: w „Polaroidach z zagłady” użyta została narracja drugoosobowa, poza listami (lub dziełami literackimi w formie listów) stosowana dość rzadko. I to mi się podobało, ukazywało bohaterkę – i jednocześnie świat – w perspektywie innej niż zwykle. Jednak przez całą książkę, do ostatniej jej strony, moją uwagę rozpraszała jedna – niechciana i spychana na margines świadomości – myśl (znów dwugłos!). Oto ona: skoro Teresa jest jedynym ocalałym z zagłady (przynajmniej w okolicy), to kto, u ciężkiego licha, jest narratorem? Ze strony na stronę ciekawość była coraz większa, i – co nieco paradoksalne – w miarę zagłębiania się w tekst coraz bardziej przeszkadzała w lekturze. Kiedy dobrnąłem do końca, rzecz się wyjaśniła. Takiego narratora się nie spodziewałem. Jest osobliwy i wydumany, ale na tyle konweniuje z duchem całości, że finalnie rozgrzeszyłem autora z lekkiego zamętu w mojej głowie i skinąłem nią z uznaniem.

Paweł Paliński jest twórcą, którego trudno ocenić, a przede wszystkim niełatwo zaszufladkować (tym lepiej). „Polaroidy z zagłady” to na pewno nie jest książka dla wszystkich, tam, gdzie jedni dostrzegą artyzm i wyrafinowanie, drudzy odnajdą pretensjonalność i jałowy słowotok. Ja jednak cieszę się, że ją przeczytałem. Wniosła coś nowego do mojego oglądu rzeczywistości, już choćby to, że stała się przyczyną duchowego dwugłosu, czyni ją cenną. A wrażenie… cóż, każdy ma swoje. Niektórzy nawet więcej niż jedno.

Kazimierz Kozłowski




Pobierz tekst:

Mogą Cię zainteresować

Epos niekanoniczny
Recenzje fantastyczne nimfa bagienna - 4 lipca 2016

Ponad trzy tysiące lat spoczywała pod zwałami ziemi na wzgórzach Hissarliku, a potem przyszedł Schliemann.…

Horror czy nie horror?

Nie jestem szczególnie zagorzałą miłośniczką horrorów, nie jestem też ich wrogiem. Owszem,…

Z pamiętnika książkoholiczki
Recenzje fantastyczne Fahrenheit Crew - 29 sierpnia 2013

Jo Walton Wśród obcych Tłum. Izabela Miksza, Marek S. Nowowiejski Wydawnictwo: Akurat,…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit