Mapa Ukrainy
ISSN: 2658-2740

O romansach dla kucharek

Recenzje fantastyczne Fahrenheit Crew - 28 kwietnia 2012

Ju Honisch

Obsydianowe serce, t. 1,2

Tłum.: Robert Kędzierski

Fabryka Słów 2011

Stron: t. 1: 449, t. 2: 397

Cena: t. 1: 37,80 zł; t. 2: 37,80 zł

 

 

 

 

W szalonych latach 20. i 30. XX w. Jadwiga Courths-Mahler napisała kilkadziesiąt powieści. Były to ówczesne harlequiny – niezmiennie pojawiało się w nich skromne, cnotliwe dziewczę z nieciekawą przeszłością rodzinną, które rozpaczliwie potrzebowało męża. Ten zawsze się pojawiał – zazwyczaj był nim przystojny potomek arystokratycznego rodu, z wielkim zamkiem, jeszcze większym kontem w banku i dorównującym mu zniewalającym męskim magnetyzmem. Niewinna dziewica ujmowała go swą naturalnością i świeżością oraz umiejętnością myślenia (to, że była przy tym piękna, rozumie się samo przez się), a hrabią zaczynały targać namiętności. Bohaterka poznawała smak prawdziwego pocałunku, po czym następował nieuchronny ślub. Książki Courths-Mahler były popularne wśród niezbyt zamożnych kobiet z zerowymi perspektywami na awans społeczny, stąd też zyskały miano romansów dla kucharek.

Po co ten nieco przydługi wstęp?

W ręce moje białe wpadła książka Ju Honisch „Obsydianowe serce”. Tekst okładkowy reklamuje ją jako powieść gotycką z dozą czarnego humoru i szczyptą steampunku. Zachęcona – sięgnęłam. I to był mój błąd. Bo w miarę czytania z rozczarowaniem konstatowałam, że nie znajduję w niej ani gotyku, ani czarnego humoru, ani steampunku, a jedynie romans dla kucharek.

Jest w niej wszystko, co trzeba, przede wszystkim naiwna, cnotliwa dziewica szukająca męża. Jest też bogaty, doświadczony, muskularny pułkownik o dzikim wejrzeniu, który budzi w niej osobliwe, nieokiełznane żądze. Jest przyzwoitka, co chwila perorująca o tym, co młodej pannie wypada, a co nie wypada. Podobnie istotnymi dylematami pochłonięci są wszyscy bohaterowie, nieważne, czy chodzi o zalotną pokojówkę, pięknego podporucznika czy niegodziwego mnicha. Powaliła mnie absurdalność sceny, w której kilkoro bohaterów urządza w hotelu polowanie na widmowego krwiożerczego potwora, czyhającego, by zawładnąć naszym światem, a z polujących wypuścić wątpia. Atmosfera gęstnieje, towarzystwo jest świadome, że starcia może nie przeżyć, a jeden z polujących na widok odsłoniętej podczas biegu kostki damy w stu procentach poważnie snuje niekończące się dywagacje, czy to aby uchodzi, i czy przypadkiem dziewczę dozgonnie nie zniszczy sobie reputacji. Przesadna egzaltacja i pruderia nie stanowią jedynych cech epoki wiktoriańskiej, w której zazwyczaj umiejscawia się utwory steampunkowe. I dobrze byłoby, gdyby autorka o tym pamiętała. Niestety, nie tym razem.

Nawet istoty nadprzyrodzone, dzięki istnieniu których książka rości sobie prawo do bycia fantastyczną, są jakieś takie… kucharkowate. I zniewalająco urodziwy, szarmancki i śmiertelnie niebezpieczny wampir (z tytułem grafa, rzecz jasna) zakochany bez pamięci w ludzkiej kobiecie, i potwór z cienia, lubieżnie obmacujący widmowymi mackami naszą cnotliwą dziewicę (która wzdraga się, targana mdłościami). Rozumiem, że konwencja zakłada pewną naiwność wizji, ale – jak na mój gust – owa naiwność jest tak olbrzymia, że zamieniła się w karykaturę siebie samej.

Rzadko zdarza się, bym podczas czytania zwracała uwagę na język. Jeśli rzecz jest interesująca i potrafi mnie wciągnąć, daruję wiele – i autorowi, i tłumaczowi. Niestety, nie w tym przypadku. Nader często trafiały się fragmenty pełne krótkich, rąbanych zdań, sprawiających, że podczas czytania wzrok podskakiwał mi jak wóz na drewnianych kołach jadący po bruku. Książkę tłumaczył Robert Kędzierski – traf chciał, że dopiero co czytałam inną powieść w jego przekładzie. Zaserwował nam tam piękną, potoczystą narrację, zdania doskonale łączące się w harmonijną całość. Co doprowadziło mnie do smutnego wniosku, że książka Ju Honisch jest po prostu tak napisana – momentami nieporadnie, momentami nadmiernie kwieciście. I trudno jest mi szukać wytłumaczenia w języku oryginału, czyli w niemieckim. To język poetów – tylko trzeba umieć go używać.

Z notki okładkowej mogę wyczytać, że autorka poświęciła się fantastyce, bo dobrze czuje się z dala od głównego nurtu literackiego. Bardzo mi przykro, ale jestem zmuszona potraktować to jako ostrzeżenie – bo jeśli jeszcze kiedykolwiek napotkam książkę sygnowaną nazwiskiem Ju Honisch, będę trzymać się od niej z daleka.

Hanna Fronczak




Pobierz tekst:

Mogą Cię zainteresować

Kfiatki z Cintry
Recenzje fantastyczne Fahrenheit Crew - 4 lipca 2012

Jacek Piekara Ja, inkwizytor. Wieże do nieba i Dotyk zła, Fabryka Słów, 2010 (tom…

[Recenzja] „Uwaga, szpieg! Dzieje wywiadu od Noego do Bonda” Tadeusz A. Kisielewski

Opracowanie Tadeusza A. Kisielewskiego świetnie pokazuje genezę służb wywiadowczych. Książka wymaga od…

Wokół fundamentalizmu
Recenzje fantastyczne nimfa bagienna - 5 czerwca 2014

Autor: Matt Ruff Tytuł: „Miraż“ Tłumacz: Zbigniew A. Królicki Wydawca: Rebis 2013…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Fahrenheit